(Tajemnica czarnych rycerzy 06) - Oset wśród róż - Margit Sandemo.pdf

(1028 KB) Pobierz
Microsoft Word - Sandemo Margit - Tajemnica czarnych rycerzy 06 - Oset wśród róż.doc
MARGIT SANDEMO
OSET WŚRÓD RÓŻ
Tajemnica czarnych rycerzy tom 06
Tytuł oryginału: „Tistel blant roser“
Streszczenie
Unni , 21, Morten , 24, Vesla , 22, i Antonio Vargas , 27, stwierdzają, że wplątali się w
przerażającą historię, której korzenie sięgają głęboko w przeszłość. W ich rodzinach
pierworodne dzieci umierają w wieku dwudziestu pięciu lat, trzeba więc zbadać całą sprawę
bliżej. Młodzi zostają wciągnięci w upiorny wir wydarzeń, pojawiają się koszmarne sny,
czarni rycerze i ziejący nienawiścią mnisi z czasów inkwizycji.
Młodzi są narażeni na ataki i próby morderstwa ze strony jak najbardziej żywych
ludzi. Wielu zostaje rannych.
Starszy brat Antonia, Jordi, 29 lat, powinien był umrzeć cztery lata temu. On jednak
zawarł pakt z pięcioma hiszpańskimi rycerzami z odległej przeszłości i uzyskał coś w rodzaju
pięcioletniego odroczenia śmierci w zamian za to, że podejmie próbę rozwiązania zagadki
rycerzy, a tym samym przerwania przekleństwa obciążającego ich i ich potomstwo. W tym
celu musiał jednak wejść do ich nierzeczywistego świata, a zakochana w nim Unni nie może
się do niego zbliżyć z uwagi na bijący od niego chłód śmierci. Jordi nie ma czasu zająć się
rozwiązaniem zagadki, ponieważ jego brat i przyjaciele są nieustannie atakowani, musi więc
ich ochraniać. Ale czas dany Jordiemu i Mortenowi wkrótce dobiegnie końca. Unni zostały
jeszcze cztery lata.
Vesla spodziewa się dziecka z Antoniem, co jeszcze bardziej komplikuje całą sprawę,
oznacza bowiem, że Jordi i jego przyjaciele muszą szybko rozwiązać zagadkę, ponieważ w
wypadku bezpotomnej śmierci Jordiego złe dziedzictwo przejdzie na pierworodne dziecko
drugiego z braci, Antonia.
Wśród wrogów rycerzy znajduje się grupa fanatycznych mnichów z czasów świętej
inkwizycji oraz współcześnie żyjący ojczym obu braci, Leon, wraz ze swoją bandą, a także
współpracująca z nimi piękna Emma. Poszukują oni skarbu, który, jak się wydaje, ma jakiś
związek z tajemnicą rycerzy.
Młodzi zgromadzili już następujące informacje: W roku 1481 pięciu rycerzy zawarło
pakt, którego skutki zaważyły na losach ich potomków. Postanowili uwolnić pięć prowincji,
położonych wzdłuż północnych wybrzeży Hiszpanii, i na przyszłych władców nowej krainy
wybrali parę nastolatków królewskiego rodu. Kaci inkwizycji pojmali jednak młodych i
pozbawili ich życia. Również rycerze ponieśli śmierć na skutek tortur. Do walki włączyli się
czarownicy: zły Wamba rzucił przekleństwo na potomków rycerzy, lecz czarownica Urraca
zdołała je nieco złagodzić.
Pięciu rycerzy to:
Don Galindo de Asturias , ród wymarły.
Don Garcia de Cantabria , ród wymarły.
Don Sebastian de Vasconia , przodek Unni.
Don Ramiro de Navarra , przodek Mortena, Jordiego i Antonia.
Don Federico de Galicia , przodek Pedra.
Pedro ma 60 lat i współpracuje z młodymi, podobnie jak babcia Mortena, Gudrun, 66
lat.
Sprzymierzeńcy zabierają się do czytania odnalezionego niedawno, a pochodzącego z
XVII wieku pamiętnika grzesznej Estelli.
Na następnej stronie prezentujemy potomków don Ramira. Znak wskazuje tych,
którzy zmarli w wieku 25 lat wskutek przekleństwa.
Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu.
Las zdołał skryć ją już przed wieloma stuleciami, zioła i trawy porosły zielonym
kobiercem.
Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów,
świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby.
Wszystko zostało zrównane z ziemią, ukryte. Któż chciałby się tu przedzierać przez
nieprzebyte pustkowia?
Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo
wszystko mogło zapewnić spokój ducha i zamożność wielu ludziom, innym zaś przynieść
ocalenie.
Cóż z tego jednak, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica? Jak taki
diabeł może być aż do tego stopnia pociągający?
Mam ochotę go uderzyć, kopnąć, wyzwać wszystkimi wstrętnymi słowami, które
znam... Chcę, żeby mocno mnie objął, tak mocno, że aż będzie boleć, chcę być miękka jak
fale na morzu, spowite w słoneczną mgiełkę o letnim poranku. Pragnę widzieć, jak wyraz
jego oczu przechodzi z dzikości w łagodność.
Nie! On ma pozostać taki, jaki jest. Nieznośny! Chcę go zabić właśnie za to, kim jest.
Nie wiem, czego chcę. Po raz pierwszy w moim grzesznym, samowolnym życiu
jestem zupełnie bezradna. Przestałam już być panią siebie.
On mnie nie dostrzega...”
Lierbakkene, na północ od Drammen
Pięciu czarnych rycerzy, niewidzialnych dla wszystkich innych z wyłączeniem siebie,
z wysokości końskich grzbietów obserwowało swych żyjących we współczesnych czasach
przyjaciół, zgromadzonych w ogrodzie willi wokół pamiętnika grzesznej Estelli.
Rycerze wyglądali na bardziej udręczonych niż kiedykolwiek. Ich oczy, zapadnięte
głęboko w oczodołach, wydawały się mętne, ramiona obwisłe. Kilkusetletnie zmęczenie i
brak nadziei surowo naznaczyły tak potężnych niegdyś mężczyzn. Ale też i w ostatnich
starciach z wrogiem musieli uczestniczyć w sposób bardzo konkretny, a to wymagało wielkiej
koncentracji. Wraz z młodymi żywymi wyszli z tej walki zwycięsko, lecz rycerzy wiele ona
kosztowała. Właściwie nie powinni brać tak bezpośredniego udziału w wydarzeniach. Ponury
los skazał ich na wieczną tułaczkę, bez spoczynku.
„Czytajcie, młodzi przyjaciele - zachęcał don Garcia, wyglądający już jak cień tego
cienia, którym był. - Czytajcie i starajcie się zrozumieć!”
„Sądzicie, że potrafią dostrzec to, co jest ukryte pomiędzy okładkami księgi?” - spytał
don Ramiro, młodzieniec, któremu nie pozwolono przeżyć życia w pełni, lecz nie dana mu
również była prawdziwa śmierć.
Stary don Federico, który cały zapadł się w sobie z wycieńczenia po ostatniej
długotrwałej walce ze sprzymierzeńcami mnichów.
Emmy, uśmiechnął się cierpko.
„Niektórym z nich pomimo wszystko nie można odmówić rozumu”.
„To prawda - zgodził się don Sebastian, który ze zmęczenia ledwie utrzymywał się w
siodle i musiał mocno chwytać się konia. - Doskonale sobie poradzili ze złą Emmą”.
„Przy naszej pomocy - dodał dobroduszny don Galindo. Twarz miał poszarzałą i jakby
kruchą niczym zleżały papier. - Ale piękna Emma nie została jeszcze wyeliminowana. Tu, w
tym kraju, nie może się już wprawdzie więcej pokazać, lecz jest teraz w Hiszpanii, naszej
ukochanej ojczyźnie”.
Don Sebastian zrzucił czarny kaptur i widać teraz było przyprószone siwizną włosy i
cienkie jak pergamin wargi.
„To znaczy, że znajduje się niebezpiecznie blisko naszej tajemnicy”.
Don Federico stwierdził zamyślony:
„Emma nie jest groźna. Istnieje jednak inne niebezpieczeństwo, z którego ci młodzi
pod drzewami najwyraźniej nie zdają sobie sprawy”.
„Masz na myśli tego chudzielca i jego asystenta? Bez wątpienia to zagrożenie jest
większe, ci bowiem mają w rękach papiery naszego nieszczęsnego przyjaciela Santiago. Nasi
sprzymierzeńcy powinni się spieszyć”.
Don Garcię rezygnacja wprost przytłaczała.
„Nie dadzą rady. A oni przecież są naszą ostatnią nadzieją, inaczej skazani będziemy
na przemierzanie świata na koniach już przez całą wieczność”.
Czterej pozostali również mieli tego świadomość. Cisza, która zaległa między nimi,
była ciężka jak ołów.
W końcu don Federico podniósł głowę.
„To nonsens! Przecież jeszcze mają czas. Poza tym sami są zainteresowani
uwieńczeniem swoich wysiłków powodzeniem. A gdyby się nie udało... Cóż, pozostaje
nadzieja, jaką można łączyć z dzieckiem, które przyjdzie na świat”.
Don Ramiro był bardziej sceptyczny.
„Chciałbym wierzyć, że nie zabiorą ze sobą tej pięknej Vesli, królowej amazonek, do
Hiszpanii. Ani jej, ani jej dziecka nie wolno nara ż a ć na niebezpieczeństwo”.
W oczach don Galinda pojawiła się czujność.
„Pokładać nadzieję tylko w jednym dziecku? Czy nie powinniśmy zapewnić sobie
więcej dziedziców?”
Na takie stwierdzenie natychmiast zareagował don Sebastian, przodek Unni:
„Młoda Unni jest zbyt cenna dla naszych poszukiwań, aby powstrzymywały ją tego
rodzaju kobiece troski, jakie wiążą się z oczekiwaniem dziecka”.
„Nie zgadzam się - zaprotestował czym prędzej don Ramiro. - Don Galindo ma rację.
Powinniśmy dać jej i najsilniejszemu jeszcze jedno pół godziny. Za pierwszym razem musieli
poświęcić ten czas na ratowanie jego życia”.
„No tak, bo on przecież nie może odzyskać pełni swego ziemskiego istnienia - zgodził
się don Federico. - Musi pozostać w naszym świecie, by móc ujarzmić złe istoty, które po nim
krążą, tak samo jak te we współczesnym świecie. Dobrze! Dajmy mu jeszcze raz pół
godziny!”
„Kiedy?” - spytał don Ramiro.
„Gdy nadejdzie na to czas”.
Posłali gromadce skupionej przy ogrodowym stole ostatnie spojrzenie, po czym
zawrócili i odjechali w swoją stronę.
- Przyznajcie to wreszcie - westchnął zniecierpliwiony Morten. - Utknęliśmy!
- Wcale nie! - zaprotestowała urażona Unni. - Przecież odkryliśmy tak wiele!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin