Na pocątku wsędy byli górole, a dopiero pote porobiyli się Turcy i Zydzi. Górole byli tyz piyrsymi „filozofami”. „Filozof” - to jest pedziane po grecku. Znacy telo co: „mędrol”. A to jest pedziane po grecku dlo niepoznaki. Niby, po co mo fto wiedzieć, jak było na pocątku? Ale Grecy to nie byli Grecy, ino górole, co udawali greka. Bo na pocątku nie było Greków, ino wsędy byli górole. Bedym teroz opowiadoł, jak było naprowde z tymi mędrolami. Cystóm prowde bede godoł. Niby, jaki byk mioł interes, coby śklić? Piersy mędrol nazywo się w ksiązkach Tales, ale naprowde nazywoł się on Stasek Nędza nie z Miletu ino z Pardałówki Jego ociec chowoł owce i kupcył kóniami. To casym broł syna do miasta, coby wozu strzóg. Ale Stasiowi kotwiyło się tak siedzieć na wozie i siedzieć. A siedzieć było trza. To z totyk nudów nawiedziyło go myślenie. I zostoł się jako ten mędrol. Stasek Nędza z Pardałówki, dlo niepoznaki zwany Talesem z Miletu, się nie ozyniył. Kie go matka nagabywała: „zeń się”, to jej godoł: „jesce nie cas”. A kie jesce prógowała, to jej pedzioł: „juz nie cas”. Tak to nie było casu na głupstwa. Kie go roz ftosi spytoł, cymu ni mo dzieci, odpedzioł: „bo jo kochóm dzieci”. Ale byli i tacy, co się ś’niego prześmiewali. Razu jednego wyseł w nocy na grape, co by się napatrzyć na gwiazdy i wpod do dołu. Uwidziała to Kaśka z Nędzówki i ozbębnieła po całyj wsi: „He, jaki mi ś’niego mędrol, nie widzi tego, co pod nogami, a chciołby wiedzieć, co na niebie”. Baby na wsi nie sanujóm niezyniatyk. Cheba ze księdza. Dziś nawet małe dzieci ucóm się w skole „twierdzenia Talesa”, a rzeke Staska Nędzy z Pardałówki. A było z tym „twierdzeniem” tak. Kie budowali wieże kościelnóm w mieście, to się im skóńcyła miara i nie wiedzieli, cy trza juz kóńcyć wieże, cy jesce nie. I kieby nie Stasek, byłaby z tego drugo wieża Babel. Bo budorze byli robotni, nie tacy jako dziś. Dopiero Stasek wyśpekulowoł, że trza pomiyrzyć wysokość budowy przez pomierzanie jej słonkowego cienia wte, kie cień chłopa ma takóm samóm długość, jak wysokość chłopa. Pomierzali. Nei wtedy Stasek pedzioł: „chłopy, dość”. No i tak ta wieża stoi do dziś dnia. Stasek mioł jednak głowe. Roz w zimie, kie była ćma i duse cyścowe podchodziyły pod okno, Stasek pedzioł: „Smierzść się w nicym nie róźni od zycio”. Ftosi mu dogodoł: „No to cymus nie umieros?”. On na to: „No tymu. Kieby się róźniyła, to moze byk i umar, a tak to co bedym umieroł”. Taki to był Stasek Nędza z Pardałówki, co z nudów wynaloz myślenie.
* * *
Co wóm powiym, to wóm powiym, ale wóm powiym, ze Hipokrates po prowdzie to się nazywo Wincenty Galica z Biołego Dunajca A to był doktor, co lecył z chorób. Piyrsy doktor na Podholu. A było tak. Ludziska lecyli się, jako mogli. Wierzyli, że chorość pochodzi od złych duchów. Moze tyz przyjść, jak fto ruci urok. Carownica przypatrzy się złym okiem na ciebie i już cujes: w głowie ci się mąci i na wymioty biere. Wte trza trzy razy poźreć na ziem i na niebo, na ziem i na niebo, na ziem i na niebo, to car zniknie. Chłopy z Lędaku do dziś dnia wiązóm kónióm z boku cyrwone kiście, coby zły wzrok przyciągały i kónie nie dostawały ochwatu. Dopiero Wincenty Galica piersy wzión chorobe na rozum. Z chorobóm mo się rzec tak, jakby ci kto fałszowoł w muzyce. Ty ciągnies prym a drugi ciągnie sekund. Ciągnie źle. Całe granie na nic. Tak samo z basami. Prym - dajmy na to - dobry, sekund dobry, a basista przysypio. Cołkiym źle. Chorość to jest rozestrojenie w naturze. Jakby taki zgrzyt, jaz mrówki idóm po pocierzu. A doktor, co lecy, to jest stroiciel natury. Chyci kołek od struny, tu popuści, tam podciągnie, popuko, posłucho i... juz gro! Tak samo zrobi z cłekiem. Artysta! Ino ze od ludzi. Ród Galiców był dwojaki. Jedna gałąź rodowa wojowała. Ka się ino jako wojna tocyła, to Galice juz hań byli. Galice kozdóm bitwe mieli wygranóm ino pote cesarzowie przegrywali wojny. A drugo gałąź rodowa to były muzykanty. Ci jak nie grali, to stroili, a jak mieli juz nastrojone, no to grali. Mały Wicuś Galica wzión się z tyj sprzecności. Kie jedni się bijóm a drudzy grajóm, to dziecku nie zostaje nic ino jak lecyć. A ze lycył tak, jakby chorego do góralskiej muzyki przysposobić. Coby i w nim sytko grało. Ej Boze, on i zęby targoł, jak było trza. Nawet ze znieculeniem. Mioł taki stołecek z dzióróm, a pod stołeckiem, pod dzióróm sydło było, zaś pod śpicym sydła łapka. Kieś siadoł na stołecku, to Galica klesce przykładoł do zęba, zniedobocka prziciskoł nogóm łapke, sydło się wbijało wysyj łydka, ej, kie cie nie dziubnie, toś zabacowoł o zębie i... fyrt, juz po nim. Roz Galica wyrwoł bolący ząb babie z Bańskiej, to pedziała: „Wiedziałak, ze mo korzenie, ale ze telo długie?” Wincenty Galica z Biołego Dunajca wymyślył przysięge, co jóm zwióm „przesięgom Hipokratesa”. Jak óna moze się tak zwać, kie Hipokratesa wcale nie było, ino był w Biołym Dunajcu Wincenty Galica, co się pote przeniósł do Zokopanego i tam, jak się robił wiater holny i ludzi brało takie jakiesi rozstrojenie, ze nic ino się wiesali, to ón ik odrzynoł, dobrym wiatrem ik nadymoł i tak przywracoł im ducha. Ta nie sytkim przywróciył, ba ino totym, co nie wystygli. Ej ta, wystygniętymu to nawet muzyka nie pomoze.
Widzieliście wy kiedy pola w Chyźnym na Orawie, ka teroz jest granica ze Słowieńskiem? Jest hań dziś jedna wielgo łąka, a za łąkom las, dopiero zzo lasa widać - Tatry. Zył przed wiekami mędrol, co go zwali z grecka Anaksymandrym, a po prowdzie nie był to nikt inksy ino sóm Stefek Łaciok z Chyźnego Tyn dopiero śpekulowoł! Ludzie góniyli za dutkami, harowali przy sianie, uwijali się koło bydła, a on - śpekulowoł. Wychodził z rana zza chałupe, patrzoł, jak gmły ku niebu z ziemi idą, wiater od Babiej Góry ku Tatróm ciągnie i dziwowoł się światu. Fto się dziwuje, ten się wydziwuje. Stefan Łaciok z Chyźnego pytoł sóm siebie: co było na pocątku? I naloz! Na pocątku była pustać. Jakbyś siedzioł w Chyźnym, to byś tak samo godoł. Nie wiem, cy wiecie, co to „pustać”? Pustać to jest jakby pół nicego. To się ciągnie, ciągnie i nie kóńcy. Jak te pola między Jabłonkom a Chyźnym. Spróguj chycić kose i kosić. Idzies krok po kroku i nic ci nie ubywo. Pierwej umres, jako dokosis do końca. Pustać to jest jakby te wanty w Dolinie Waksmundzkiej w Tatrak. Wanta na wancie, z jednej strony takie białawe, z drugiej cyrniawe a syćkie takie jakiesi ślepe i głuche. Godóm wóm - pustać, pół nicego. Pustać - to jest casym i chłop dlo baby. Kie chłop babe domierzi, to baba do niego: „ty pół nicego!” Cy z takiego moze powstać co dobrego? Moze się co urodzić? Z takiej chłopskiej pustaci? To dopiero pytanie! Ale Stefan Łaciok z Chyźnego wiedzioł, ze z pustaci rodzi się sama niesprawiedliwość. Bo dajmy na to, ze urodzi się kamień. Juz tyn kamień przepycho się i rozpycho, łokaciami robi, coby inkse kamienie od sie odsunąć i samemu ino być na tym świecie. Abo niech się narodzi trowa. Juz ta jedna trowa drugóm trowe od się odpycho, coby jej rosy nie wypiyła. Niech się narodzi robocek, na tyn przykłod pająk. Juz tyn pająk sieć zastawio, coby mucha do sieci wpadła. Nieg-ze się narodzi owca. Juz na tóm owce ceko wilk. Zbojeckie prawo rządzi światem. Owca gryzie trowe, wilk owce, wilka pchły zrejóm, a nad syćkim wisi pustać. Świat stoi zbójeckim prawem. Pamięć o myślach Stefana Łacioka z Chyźnego jest je wse zywo. Ludziska zabacują, fto pedzioł, ale wiedzóm, co pedzioł. A nobardziej siedzi im w głowie ta pustać, to pół nicego, nicość, to takie nic. Leonowi Korkosowemu z Łopusnej ukozało się toto we flasce. Powiem więcej: ono wysło z flaski. Chłopi przi gorzołce medetowali, co by to miało być, to „nic”. Leon im pedzioł: „to jest pół litra na dwók”. Myśli mądrych ludzi wiecnie zywe.
Byliście kie na Marusynie? Jag-eście nie byli, to idźcie. Na Marusynie zył przed rokami mędrol, co się znoł ze Stefkiem Łaciokiem, orawskim Anaksymandrem, a nawet godoł do niego „stryku”, a nazywoł się nie Anaksymenes, jako pisóm, ale zwycajnie Józek Staszel z Marusyny Óni oba się spotykali, kie śli z miasta z jarmaku. A na Orawe chodziyło się wtedy koło wody. To siadowali se nad wodóm, a kie się im jeść chciało, to łapali ryby, piekli na ogniu i furt sami siebie pytali: „Co było na pocątku?” Kie Stefek Łaciok pedzioł, ze „pustać”, to mu Józek zaprzecył: „Nijakim prawym, stryku, nie jest to pustać, bo z pustaci moze się wziąć ino samo nic”. To Anaksymander, rzeke Stefek Łaciok, na to: „No to co?” Jó...
apd61