Stephanie Bond - Żona. Nie ma takiego słowa.pdf

(673 KB) Pobierz
27169709 UNPDF
STEPHANIE BOND
Żona?
Nie ma
takiego słowa!
Tytuł orginału:
Wife is a 4-Letter Word
27169709.001.png 27169709.002.png 27169709.003.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alan Parish cofnął się i z furią kopnął aluminiową puszkę, która
potoczyła się z hałasem po ulicy, opustoszałej z powodu niedawnej
ulewy. Gdyby tak to była głowa Johna Sterlinga! rozmarzył się
w duchu. Na wspomnienie tego skądinąd miłego faceta cisnęły mu
się na usta różne przekleństwa. Żadne jednak nie wydało mu się
dostatecznie dosadne, żeby wykrzyczeć je na głos.
Prawdę mówiąc jedyne słowo, które przychodziło mu do głowy,
było absurdalnie nieodpowiednie. Spryciarz! „Spryciarz" dokładnie
przed chwilą ukradł mu narzeczoną. I to tuż sprzed ołtarza! Na
oczach matki, przyjaciół i kolegów z pracy, którzy teraz z całą pew­
nością piją zdrowie młodej pary i bawią się jego kosztem. Dosłow­
nie jego kosztem, Alan zadbał bowiem, by w sali bankietowej zna­
lazła się cała skrzynka jego ulubionego szampana.
Rozejrzał się za następną puszką, chociaż tak naprawdę miałby
ochotę skopać siebie samego. Powinien był oświadczyć się Jose-
phine kilka miesięcy temu. Bzdura! Powinien zrobić to kilka lat
temu. Czekał nie wiadomo na co, aż tu nagle Jo zakochała się
w swoim kliencie i uciekła sprzed ołtarza.
Nagle za plecami usłyszał natarczywą melodyjkę klaksonu. Od­
skoczył na bok, ale na nic się to zdało, bo samochód i tak wjechał
z wielką prędkością w kałużę, ochlapując go od stóp do głów.
Wzdrygnął się, gdy strumienie zimnej i z całą pewnością brudnej
wody spłynęły mu po plecach.
Ponurym wzrokiem obserwował, jak szare volvo gwałtownie
zwalnia i z jękiem silnika wtacza się kolami na krawężnik. Oczy­
wiście! Tak parkować mogła tylko Pamela Kamiński.
- Wybacz - usłyszał. - Ta cholerna suknia wkręciła się między
pedały. Co za dureń wpadł na pomysł, żeby uszyć coś podobnie
idiotycznego!
Pamela wyszarpnęła z samochodu zwoje tafty w kolorze jasnej
brzoskwini, w które była przyodziana jako druhna panny młodej,
i kuśtykając podeszła do Alana.
- Złamał mi się obcas - wyjaśniła mimochodem i zza dekoltu
wyciągnęła zwitek śnieżnobiałych chusteczek do nosa.
- Naprawdę mi przykro - powiedziała i zaczęła ścierać błoto
z policzka Alana.
- Nie ma sprawy - mruknął ponuro. - Przydał mi się zimny
prysznic.
- Mówię o ślubie - wzruszyła ramionami.
- Aha.
Stał nieruchomo, poddając się zabiegom najlepszej przyjaciółki
swojej eks-narzeczonej, i litował się nad własnym losem. Żeby się
nie rozpraszać, trzymał oczy z daleka od wspaniałego biustu, który
wyłaniał się z bardzo, ale to bardzo głębokiego wycięcia sukni
Pameli.
- Nie mogę uwierzyć, że Jo wybrała dla ciebie taki strój - skrzy­
wił się, patrząc na chmury tiulu, którymi wykończony był dekolt,
i na suto marszczoną spódnicę, do złudzenia przypominającą klosz
ogromnej lampy.
Podobne fasony nosiło się w pozbawionych gustu latach osiem­
dziesiątych, a Pam była prawdopodobnie jedyną dziewczyną na
świecie, która dobrze wyglądała nawet w czymś takim.
- Jo jej nie wybrała - powiedziała Pamela, szorując mu czoło.
- Dzisiaj rano, kiedy przyniesiono suknię, okazało się, że ktoś po­
mylił zamówienia. Jo była taka roztrzęsiona, że nie chciałam już
zawracać jej głowy.
- Nie dziwię się, że nic nie zauważyła. Widziała tylko Sterlinga!
- parsknął Alan i dodał ponuro: - Podejrzewam, że są już małżeń­
stwem.
Pamela spojrzała na niego spod oka. Potem kiwnęła głową.
- Dlaczego nie zostałaś na ślubie?
- John, Jo, trójka dzieci... Doszłam do wniosku, że przy ołtarzu
zrobiło się trochę tłoczno. - Pam postanowiła nie mówić Alanowi,
że pojechała za nim na prośbę Jo.
- Przez cały czas naszej znajomości Jo twierdziła, że nie znosi
dzieci! Nie rozumiem, jak mogła wyjść za mąż za faceta z takim
bagażem! - Alan musiał dać upust frustracji.
- Ja też nie. - Pam z roztargnioną miną zajrzała sobie za dekolt,
prawdopodobnie w poszukiwaniu kolejnych chusteczek do nosa.
Alan przełknął ślinę. Wprawdzie Pamela nie była w jego typie,
ale -jak każdy przedstawiciel męskiej części mieszkańców Savan-
nah - musiał docenić walory jej oszałamiających kształtów.
- Czyżbyś miała zamiar płakać na ślubie? - zapytał, nie spusz­
czając wzroku z jej biustu.
Nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
- Skądże. - Machnęła chusteczką. - To dla Jo. Biedna dziew­
czyna od rana zalewała się łzami.
- Bardzo jesteś miła!
- Przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Ale zrozum - jestem
bardzo związana z Jo.
Alan wiedział jedno. Nie chce rozumieć.. Czuł się dotknięty,
zraniony i oszukany.
- No to dlaczego za mną pojechałaś?
- W takiej chwili mogłeś potrzebować kogoś bliskiego. - Pam
zwinęła w kłębek wszystkie brudne chusteczki i wrzuciła je do
kosza na śmieci. - Dokąd teraz idziesz?
- Na lotnisko.
- Czeka cię niezły spacer - zaśmiała się.
- Nie szkodzi. Samolot do Fort Myers odlatuje dopiero za czte­
ry godziny. Zamierzałem pobyć trochę na własnym przyjęciu we­
selnym.
- Nie mówisz chyba poważnie - powiedziała Pamela łagodnie,
jak do kogoś chorego na umyśle. - Wybierasz się w podróż poślub­
ną? Sam?
- Jasne - prychnął i wzruszył ramionami. - A dlaczego by nie?
Wszystko jest opłacone. Mam zamiar siedzieć na plaży i topić żal
w alkoholu. Dają tam dobrą margaritę.
Oczy Pameli robiły się coraz większe ze zdziwienia. Wpatrywała
się w Alana, niepewna, czy mówi serio, czy żartuje. Z odrętwienia
wyrwał ją dopiero deszcz, który rozpadał się na nowo. On nawet
tego nie zauważył. W końcu dzisiejszego dnia przytrafiły mu się
dużo gorsze rzeczy niż jakaś tam burza.
- Wsiadaj! Podwiozę cię - nie wytrzymała Pamela, kiedy pio­
run uderzył tuż za ich plecami, - Gdzie twój bagaż?
- W limuzynie, która stoi przed kościołem - warknął, mocując
się z drzwiami, które otwierały się pod zastanawiającym jak na
volvo kątem. - Kupię jakieś rzeczy w Fort Myers.
Obrzucił ponurym wzrokiem wyleniałe baranie futro na siedze­
niu i popękaną deskę rozdzielczą, po czym z rezygnacją opadł na
fotel. Pam włączyła wsteczny bieg, z piskiem opon zjechała z kra­
wężnika, po czym zawróciła, nie zważając na podwójną ciągłą linię
pośrodku jezdni. Po chwili gnała autostradą w stronę lotniska. Pa­
trząc to na szybkościomierz, to na zdezelowaną skrzynię biegów,
Alan widział oczami duszy ratowników, którzy z wielką trudnością
będą wyciągać ich ze zgniecionego samochodu.
- O rany, Pam...
- Słucham? - Nieświadoma jego przerażenia odwróciła się do
niego, przekręcając kierownicę w tym samym kierunku.
- Nie, już nic. - Patrzył z przerażeniem, jak samochód zjeżdża
na pobocze. - Porozmawiamy na lotnisku. Wiesz, jak jechać?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin