Tinsley Nina - Narzeczona.rtf

(276 KB) Pobierz

 

Nina Tinsley

 

Narzeczona

 

(The Bridge Between)

 

Przełożyła Magdalena Szczerbiak


Rozdział 1

 

Seaton zawsze mówił o Melbury z jakąś przejmującą nostalgią, toteż teraz, wjeżdżając do miasteczka, Donna poddała się urokowi jego kamienic oraz wąskich i krętych uliczek. „Gdyby był tutaj ze mną... " – pomyślała powstrzymując łzy.

Jego niespodziewana śmierć przed sześcioma tygodniami wywołała szok, z którego nie mogła się otrząsnąć.

Jechała teraz wzdłuż High Street wprost ku Riversly. Lęk przed spotkaniem z jego kuzynami narastał w niej od początku podróży.

W Londynie wszystko wydawało się dużo prostsze – pozostawała jedynie sprawa domu, który teraz stał się jej własnością. Ileż to razy, jako narzeczona Seatona Warleya, wyobrażała sobie ich wspólny powrót z Paryża i szczęście czekające na nią w Riversly. Marzyła o tym, aż do dnia, w którym miała miejsce owa fatalna w skutkach rozmowa. Póki była sekretarką Seatona, nie martwiła się jego wybuchowym temperamentem, lecz od chwili zaręczyn jej uczucia zaczęły się zmieniać. „Dlaczego – myślała – byłam taka głupia, żeby krzyczeć, że nigdy, ale to nigdy go nie poślubię? I co za dziecinny gest – bezmyślny, niepotrzebny – cisnąć prosto w niego pierścionkiem zaręczynowym. Oczywiście, nie potraktował tego poważnie, tylko spojrzał tak smutno, jakbym sprawiła mu niespodziewany ból i po chwili wyszedł bez słowa".

Zaraz wybiegła za nim, ale już wsiadł do taksówki. Odwrócił się tylko i wtedy widziała jego twarz po raz ostatni.

Podczas pobytu u ojca, prowadzącego badania archeologiczne, gnębiła ją beznadziejna samotność. Pierścionek, który miała ze sobą, postanowiła zwrócić Seatonowi przy najbliższym spotkaniu. Jednak nigdy do tego nie doszło i wszyscy nadal uważali ją za jego narzeczoną.

Miasto zostało w tyle. Wysokie zarośla po obu stronach drogi przerzedziły się na tyle, że Donna mogła swobodnie obserwować okolicę. Wkrótce miał się pokazać dom. Jechała wolno środkiem wąskiej szosy, a przez otwarte okna samochodu napływał wraz z czystym i rześkim powietrzem zapach świeżo skoszonej trawy. Nagle – przed maską jej samochodu pojawił się galopujący koń. Zdawał się biec prosto na nią. Widziała tylko jego rozwianą grzywę i nieruchome, dzikie oczy. Odruchowo, gwałtownie szarpnęła kierownicę, zjeżdżając z przeraźliwym piskiem hamulców na pobocze. Samochód bezwładnie stoczył się do rowu.

Donna była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć. Ubezpieczona pasami siedziała wyprostowana, próbując dojść do siebie.

Uświadomiła sobie, że jest bliska utraty świadomości. Całe ciało było bezwładne i wydawało jej się takie ciężkie, jakby było z ołowiu.

– Nie poddawaj się. Wytrzymaj jeszcze moment – usłyszała. Otworzyła oczy. Mężczyzna mocował się z drzwiami i wkrótce poczuła, jak jego silne ramiona wyciągają ją na zewnątrz. Mocno ją przytulił. Dopiero łzy strachu ocuciły ją nieco.

– Dzięki Bogu, jesteś cała i zdrowa. To była moja wina. Ta paskudna kobyła zrzuciła mnie i poniosła. Zaraz moi ludzie zajmą się autem. A my musimy jak najszybciej jechać do domu i sprowadzić doktora. To niedaleko. Trzeba się upewnić czy wszystko z tobą w porządku.

– Już mi lepiej – powiedziała słabo Donna. – Proszę mnie zostawić.

– Mowy nie ma! Jest pani w szoku. Donna nieoczekiwanie poczuła, że wcale nie chce, aby ją pozostawiono w spokoju. Mocno objęła nieznajomego za szyję. W czasie krótkiej jazdy samochodem siedziała wsparta o jego ramię Po przybyciu na miejsce ułożono ją wygodnie na kanapie.

– Gdzie ja jestem? – zapytała swego opiekuna.

– W Manor Farm – odpowiedział z uśmiechem. Nazywam się Richard Fielding.

– O Boże, powinnam się tego domyślić. Jestem Donna Martingale.

Dostrzegła lekki grymas na twarzy Richarda.

– Myślałem, że wciąż jest pani w Paryżu.

– W torebce mam pański list, który otrzymałam od pana Brooksa zaledwie tydzień temu. Właśnie przebywam u ojca, który jest archeologiem i teraz uczestniczy w pracach w Dolinie Królów.

– Rozumiem – głos Richarda brzmiał obco i nieprzyjaźnie.

Uśmiechnęła się niepewnie i chyba po raz pierwszy pożałowała, że nie pozostała z ojcem. Ale on jednoznacznie dał do zrozumienia, że jej nie chce. Odkąd pamięta, zawsze cenił niezależność. Uważał, że jego córka jak najwcześniej powinna zacząć podejmować samodzielne decyzje. W pewnym sensie była mu za to wdzięczna.

– Oto i herbata.

Duża tryskająca zdrowiem kobieta postawiła tacę na stole i usiadła naprzeciw Donny, bacznie się jej przyglądając.

– Niezłego bigosu narobiła ta klaczka. George znalazł Vanity aż gdzieś w Melbury. Czy mam nalać herbaty?

– Nie, dziękuję Jen, poradzę sobie – odparł Richard, nie podnosząc się jednak z miejsca.

– Proszę siedzieć. Niepotrzebnie pytam. Po dzisiejszym zajściu i pan na pewno jest roztrzęsiony. Nie mówiąc już o biednej małej – Jen postawiła przed Donną parującą filiżankę.

– A teraz przygotuję kąpiel – ciągnęła. – Jeszcze przed przyjściem doktora zdąży się pani wygrzać i odprężyć. I dla pana Richarda także, inaczej będzie pan jutro cały połamany.

Wyszła z pokoju pozostawiając ich dwoje samym sobie. Richard pierwszy przerwał kłopotliwe milczenie.

– Jen jest córką naszej starej niani. Nany była w Manor Farm odkąd pamiętam. Kiedy umarła, Jen zajęła jej miejsce. Przykro mi, że moja matka jest teraz nieobecna – dodał sucho.

Donna wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku stołu, lecz w tej samej sekundzie podszedł do niej, podając filiżankę.

Jego bliskość podziałała na nią paraliżująco. Nie chciała ani litości, ani współczucia. Pamiętała nastrój jego listu, z którego wnioskowała: ten człowiek mnie nienawidzi. Obecna życzliwość zaskoczyła ją. Opiekuńczość, jaką okazał nieznajomej osobie, kłóciła się z wrogością listu adresowanego do konkretnej Donny Martingale.

– Wszystko w porządku – powiedziała odsuwając się.

Był na tyle blisko, że zauważyła zadrapanie na jego policzku. Niezgrabnie dotknęła chusteczką jego twarzy.

– Nie wolno tego lekceważyć – powiedziała z troską.

– To głupstwo – nakrył jej rękę swoją i w tym momencie poczuła napływającą falę czułości. Lecz już po chwili oczy Richarda ponownie nabrały nieufnego wyrazu. Raptownie wstał i podszedł do kominka.

– Czy mógłby pan skontaktować się w moim imieniu z Janem Warleyem? – spytała po chwili wahania.

– Czy oni pani oczekują? – odwrócił się do niej. – Clare nic mi nie wspominała o pani przybyciu. Kiedy się pani z nimi umawiała? – wypytywał ją.

– Wczoraj rozmawiałam z gospodynią i przekazałam jej informację.

– To był pewnie pomysł Brooksa. Nie jest zbyt delikatny, niestety.

– Nieprawda – zaczęła bronić starego prawnika. – Pan Brooks radził mi wracać do Paryża. Powiedział tylko, że Warleyowie będą robić trudności.

– A czego się pani spodziewała? – zawołał oburzony. – Chyba nie oczekiwała pani fanfar na powitanie? Pani nie raczy sobie zdawać sprawy z tego, co im zrobiła?

Zamknęła oczy. To pytanie zawisło jak wielka, czarna chmura. „Im zrobiła, im zrobiła" – brzmiało jej w uszach.

– Nic nie zrobiłam. Seaton mógł zmienić swój testament w każdej chwili. Mam takie samo prawo do Riversly jak Warleyowie – wybuchnęła, w głębi serca wiedząc, że to nieprawda.

Kiedy Seaton powiedział jej o zmianach w testamencie na jej korzyść, zignorowała to i śmiejąc się spytała: „A co to za różnica". Jednak była i to duża. W ten sposób zarzucił haczyk. Wielkie pragnienie posiadania własnego domu sprawiło, że znosiła jego humory, aż do tamtego dnia.

Nagle ocknęła się z imieniem Seatona na ustach. Leżała w wielkim mahoniowym łożu w obcym pokoju. Nie umiała określić, czy jest wieczór, czy też wczesny świt. Czuła dokuczliwy głód. podniosła głowę i zobaczyła, że przypatruje się jej Jen.

– Nareszcie się przebudziłaś – powiedziała do niej z uśmiechem. – Spałaś jak mała dziewczynka, prawie siedem godzin bez przerwy. Masz ochotę na zupę?

– Tak, oczywiście. Jestem bardzo głodna. Która godzina?

– Zbliża się dziesiąta. Wnieśliśmy cię na górę z Richardem. Doktor przyszedł parę minut później, ale nie pozwolił cię budzić. Sen jest najlepszym lekarstwem. Moja mama zawsze powtarzała: „pozwólmy działać naturze".

„Jaka ulga" – pomyślała Donna – „aż do jutra rana mam spokój z Riversly i Warleyami".

– Usiądź – Jan ostrożnie przysunęła tackę z talerzykiem pachnącej zupy i zaczęła się jej przyglądać.

Donnę poczuła się nieswojo. Zastanawiała się, dlaczego tak dziwnie patrzy.

– Byłaś tu przez cały czas, kiedy spałam? – zapytała, jakby z obawą, że Jen mogła odkryć jej najgłębsze sekrety. Ale nie usłyszała odpowiedzi.

– Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu – powiedziała jeszcze.

Jen odłożyła robótkę i odezwała się:

– Kłopoty się dopiero zaczną. Moja matka miała szczególny dar...

– Jaki dar? – zainteresowała się Donna.

– Umiała przepowiadać przyszłość.

– A ty?

– Ja także widzę rzeczy, których widzieć nie powinnam. Zwykle jednak nie mówię o nich. Pan Seaton beształ mnie za to. „To są bzdury, Jen" – powtarzał często. Nazwał mnie kiedyś głupią babą, gdy powiedziałam mu o...

Serce Donny zaczęło bić mocniej. Nie wytrzymała.

– O wypadku?... Że Seaton zginie, tak? Czy mogłaś go uratować?

Ale Jen zdawała się nie słyszeć gorączkowych pytań Donny.

– Biedny głuptasie – powiedziała po chwili – to straszna historia. To nie był wypadek. To nie był wypadek.

W pokoju rozległ się dźwięk opuszczonej na talerz łyżki. Donna zamknęła oczy w nadziei, że ciemność zatrze pamięć o niewiarygodnych słowach Jen.

– Oczywiście, że to był wypadek – odezwała się. – Pan Brooks pokazał mi szczegółowy raport w sprawie tego zajścia na moście.

– Zgadza się, moja droga. Wszyscy byliśmy na przesłuchaniu – przyznała potulnie Jen, wracając do robótki. – Pan Richard także zeznawał. Biedny pan Seaton. Takie nieszczęście! Najpierw uderzył się w głowę, a potem wpadł do rzeki.

– Nie wierzysz w to co mówisz, prawda? Powiedziałaś przecież...

Jen spojrzała nieruchomo przed siebie i uśmiechnęła się. Jej twarz była łagodna i spokojna.

– Oczywiście, to był wypadek. Jak można myśleć inaczej?

Donna patrzyła na nią zdziwiona. Czyżby wypowiedziane przed chwilą słowa były wytworem jej wyobraźni? To prawda, że czytając list od pana Brooksa nabrała pewnych wątpliwości, ale były to tylko podejrzenia. Kto mógł chcieć śmierci Seatona? Wszak tylko ona wiedziała o poprawkach w testamencie. A może nie tylko ona? Kim są kuzyni Seatona? Skąd wzięła się wrogość Richarda Fieldinga?

Poczuła się znowu osłabiona.

– No, malutka – Jen siedziała przy niej głaszcząc złocistobrązowe włosy Donny – pora spać. Wszystko będzie dobrze. Z Jen jesteś bezpieczna.

„Ta kobieta ukrywa coś przede mną. Muszę się sama dowiedzieć, co rzeczywiście zdarzyło się Seatonowi. Muszę... ".

Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i poznała głos Richarda:

– Co z nią, Jen? Czy już lepiej?

– Jutro będzie zdrowa jak rydz. Nie ma powodu do zdenerwowania, proszę pana.

Pochylił się nad Donną. Poczuła jego ciepły oddech na czole, ale nie chciała otwierać oczu.

– Oczywiście, że się denerwuję. Jeden wypadek w Riversly to i tak za dużo.

„Co on ma wspólnego z Riversly? I dlaczego mnie nienawidzi?" – pomyślała Donna zapadając w sen.

 


Rozdział 2

 

– To nie w porządku. To po prostu nie jest w porządku. Seaton był naszym kuzynem. Ty jesteś zupełnie obca – głos Clare Warley brzmiał ostro.

Donna przez chwilę miała wrażenie, że ta kobieta ją uderzy. Znowu zaczęła żałować, że nie posłuchała pana Brooksa i nie wróciła do Paryża. Nerwowo spojrzała na Jana, brata Clare. Mimo, że był jej rówieśnikiem, wyglądał wyjątkowo młodo, wręcz chłopięco, jak na swoje dwadzieścia pięć lat. Trudno było uwierzyć, że jest aż o siedem lat starszy od siostry.

Donna przyjechała do domu Warleyów w towarzystwie Richarda, który teraz stał obok i przysłuchiwał się rozmowie. Znajdowali się w bawialni umeblowanej z doskonałym smakiem. Od razu wyczuła dobry gust Seatona, docenianego wśród znawców antyków. Eleganckie meble w stylu Edwarda zdobiły pokój utrzymany w ciemnej tonacji.

– Riversly należy do Warleyów. Zbudował go dziadek Seatona, a my zawsze tu mieszkaliśmy – Clare spojrzała wymownie na Richarda oczekując wsparcia. – Byłeś jednym ze świadków przy zmianie testamentu, nie możesz skłonić jej do wycofania się?

– Obawiam się, że nie, kochanie. Dokument obowiązuje i nikt nie jest w stanie go zmienić.

– Ale dlaczego mamy wszystko jej przekazać? – z oczu Clare wyzierała rozpacz.

– On mnie kochał – odezwała się Donna, a w jej oczach zalśniły łzy. – Z pewnością wiecie także o tym, że zamierzaliśmy się pobrać.

– Dziwne, że nic o tym nie wspominał. Nie wierzę ci. Czemu miałby trzymać to w sekrecie?

„Rzeczywiście, dlaczego" – pomyślała Donna w przypływie gniewu na Seatona. „Czy postanowił nic nie wspominać aż do szczęśliwego finału ich narzeczeństwa? A gdyby teraz żył, czy zmieniłby swoją decyzję na korzyść kuzynów?"

– Kwestionuje pan moje słowa? – zapytała ostro Jana.

– Jeśli próbujesz nas oszukać – Clare zwróciła ku niej twarz i zasyczała jak żmija – wkrótce będziesz musiała oddać dom.

Podbiegła do brata i oboje skierowali ku Donnie nienawistne spojrzenia. Nagle do dyskusji wtrącił się Richard:

– Seaton sprawił, że rezygnacja panny Martingale miałaby poważne konsekwencje. Musi ona zamieszkać w Riversly, gdyż w przeciwnym razie dom zostanie sprzedany, a dochód przeznaczony na cele dobroczynne.

– A co będzie z nami?

– To zależy od..

– Od czego? – Donna czekała niecierpliwie dalszego ciągu, przyglądając się aroganckim twarzom Warleyów.

– Od pani uprzejmości – dokończył Richard.

– Co przez to rozumiesz? – niepewnym głosem spytała Clare.

Dona zacisnęła wargi. Richard obserwował ją z lekkim rozbawieniem.

– Tylko to, że jeśli panna Martingale się zdecyduje, możecie mieszkać razem. Lecz może ona ma inne plany... – zawiesił głos.

Nagle uzmysłowiła sobie, w jaką pułapkę wpędził ją Seaton. Zdawała sobie sprawę, jak jego warunek był trudny do spełnienia. Mogła porzucić Riversly, ale każda następna chwila spędzona w tym domu, czyniła tę decyzję trudniejszą. Jeśli wyjedzie, co stanie się z Clare i Janem, który teraz uważnie jej się przyglądał. Miał oczy Seatona – świeciły ze szczególną intensywnością. Wiedziała, że chciał, aby go zrozumiała i nie mogła tego zlekceważyć.

– Nie będę mieszkała z nią pod jednym dachem – nie wytrzymała Clare. – Ucieknę. Zabiję się!

– Nie wygłupiaj się – Jan przyjął jej wybuch spokojnie. – Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.

– Odejdę. Znajdę sobie jakąś pracę.

– Co takiego? – zaśmiał się Richard.

Rozwścieczona Clare odwróciła się do nich plecami krzycząc:

– Zobaczycie jeszcze. Nikogo z was nie potrzebuję. Jesteście wstrętni – rzuciła się z płaczem na kanapę.

Donna rozumiała jej wściekłość. W niej samej narastała nienawiść do Seatona za to, że postawił ją w sytuacji, z której nie umiała wybrnąć.

– No więc jak – dyplomatycznie zagadnął Jan. – Mam rozumieć, że odtąd żyjemy w trójkę w Riversly.

– Myślę, że zamiarem Seatona było, abyście po jego ślubie zamieszkali tutaj wszyscy razem – odezwał się Richard.

Clare podniosła na niego zapłakane oczy.

– Czy wiedziałeś, że Seaton ma zamiar się ożenić?

– Tak.

– Dlaczego powiedział tobie, a nie nam?

– Przypuszczam, że miał swoje powody.

– Byliśmy pewni, że do końca życia pozostanie kawalerem, po tym co... – Jan urwał raptownie, znacząco spoglądając na Richarda, ale ten zignorował go.

– Zresztą, nic dziwnego, że chciał się z panią ożenić – kontynuował Jan. – Jest pani wyjątkowo piękną kobietą.

Donna poczuła na sobie uporczywy wzrok Richarda Fieldinga. Nie pojmowała, dlaczego komplement Jana tak go zirytował.

– Muszę już iść – wstał szybko. – Panno Martingale – uścisnął jej rękę – może pani zostać w Manor Farm jak długo pani zechce.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił Jan:

– Ona nigdzie nie pojedzie. Zostaje tutaj.

– Jesteś skończonym idiotą, Jan – histerycznie krzyknęła Clare. – Czy nie rozumiesz, że jeśli ona natychmiast nie odejdzie, nigdy się jej nie pozbędziemy?

Jan chwycił siostrę za ramiona i brutalnie nią potrząsnął.

– Zamknij się mała wariatko.

– Puszczaj mnie. Zapomniałeś już o czym wiem...

Zamachnął się i mocno uderzył ją w twarz. Stanęła oniemiała i przestraszona, a potem podbiegła do Richarda.

– Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju – powiedział Richard przytulając dziewczynę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin