Warto byc ojcem J.Pulikowski.doc

(192 KB) Pobierz

Najważniejsza kariera mężczyzny
Jacek Pulikowski

 

Męskość wobec kobiecości (cz. 1)

Chcąc mówić o męskości, musimy odwołać się do kobiecości. Pojęcie "mężczyzna" bez odwołania się do istnienia kobiety nie mogłoby w ogóle funkcjonować. Postawmy parę podstawowych pytań: Czy my jako mężczyźni i kobiety różnimy się? Czy wszyscy sobie z tego zdają sprawę? Dlaczego się różnimy? W jakim celu zostaliśmy zróżnicowani? Tutaj zatrzymamy się nad różnicującą rolą kultury i nad różnicami naturalnymi.

Zacznijmy po kolei. Czy my się różnimy? Ktoś może powiedzieć: przecież bez sensu jest w ogóle stawianie tak sprawy, przecież to wiadomo. Anatomicznie to nie podlega wątpliwości, fizjologią też się różnimy; hormony - wiadomo, psychologicznie też, choć funkcjonowały w świecie teorie, iż chłopcy są inni od dziewczynek tylko dlatego, że mamusie dają synkom samochodziki, a córeczkom lalki. Inaczej się ich traktuje więc zauważalne różnice są tylko wynikiem wpływów kultury. Oczywisty jest wpływ wychowania na to, kim stajemy się w wieku lat - powiedzmy - osiemnastu, dwudziestu, jako mężczyzna lub jako kobieta - jest w tym niezaprzeczalne piętno kultury. Natomiast twierdzenie, że wszystko jest ukształtowane wyłącznie przez kulturę, to grube nieporozumienie.

Każdy człowiek jest inny, ale istnieje jednak pewna specyfika płci. Zastrzegam się od razu, że będę mówił takie rzeczy, które będą wyglądały na szufladkowanie. Każde zdanie zatem powinienem zacząć: przeciętnie..., zwykle..., w tę stronę ciąży ogół kobiet, ogół mężczyzn w inną... Ja tych zastrzeżeń już w trakcie nie będę ponawiał. Umówmy się, że w tym, co mówię, są pewne uproszczenia i uogólnienia.

Dlaczego trzeba w ogóle zastanawiać się, czy jesteśmy różni? Dlatego, że żyjemy w kulturze, która wszelkimi sposobami próbuje zacierać różnice. W czasie, kiedy dziewczyny zaczęły chodzić w spodniach, starsze osoby mówiły: "Teraz to nie można poznać, czy to dziewczyna, czy chłopak". No, nie... Można było jednak poznać, bo dziewczyny miały długie włosy, bo to było w czasach, kiedy dziewczęta wszystkie miały długie włosy, no prawie wszystkie, a chłopcy byli odpowiednio krótko podstrzyżeni. Po czym zaczęły się czasy, gdy chłopcy zaczęli nosić długie włosy. Czy jest coś moralnie złego w tym, że chłopak nosi długie włosy? Oczywiście nie. Niemniej w tym rozróżnieniu dziewczyna - chłopak coś się już zatarło. Ale wystarczyło spojrzeć od przodu, po kształtach dało się rozpoznać. No to dziewczyny zaczęły nosić tak luźne stroje, że właściwie wyglądało wszystko mniej więcej tak samo. Wtedy jeszcze zostały kolczyki w uszach. Jak były kolczyki, to wiadomo było, że dziewczyna. Skończyło się i to rozróżnienie. Czy jest coś moralnie złego w tym, że chłopak sobie wepnie w ucho czy nawet w nos kolczyk? A niech sobie wpina. Gorzej, jeżeli to jest symbolem jakiejś ideologii zła.

Zacierają się wizualne różnice między dziewczyną a chłopakiem. Tu pewne zasługi mają mężczyźni, którzy noszą brodę. Na szczęście kobiety jeszcze nie próbują w tym upodabniać się do mężczyzn. Popatrzmy teraz na zachowania kobiet, zachowania mężczyzn... Przecież jak którejś próbuje się podać płaszcz, oponuje: "Dam sobie sama radę." Przecież to kobiety często mówią, że nie życzą sobie, być przepuszczane w drzwiach, bo się wówczas jakoś źle czują. Tu zupełnie pogubiliśmy się w naszej kulturze i dlatego trzeba sobie bardzo jasno uświadamiać: Jesteśmy naprawdę inni, mimo że z pozoru wygląda na to, że jesteśmy tacy sami. Jednak pamiętajmy o tym, że jesteśmy zdecydowanie różni.

Dlaczego jesteśmy różni? My, wierzący, wiemy, że jesteśmy stworzeni przez Boga i On miał w tym jakiś cel. On w określonym celu sprawił, że jesteśmy mężczyzną i niewiastą. Zresztą sam powiedział jasno, w jakim celu. Powiedział o rozmnażaniu się, napełnianiu ziemi i czynieniu jej sobie poddaną. I stworzył nas w inności. Przy czym - dopowiedzmy jednoznacznie - jesteśmy równi, absolutnie równi w człowieczeństwie. Są wprawdzie różne dowcipy na ten temat, że jak się na ulicy zawoła: "Człowieku!", to żadna kobieta się nie obejrzy. Ale poważnie rzecz biorąc, w człowieczeństwie jesteśmy absolutnie równi, tylko wyraz naszego człowieczeństwa poprzez ciało jest inny. Jan Paweł II mówi: "dwa sposoby bycia ciałem". Różne sposoby, o bardzo jasnym przeznaczeniu. Mężczyzna jest wyposażony tak, by mógł być ojcem. Kobieta jest wyposażona tak, aby mogła być matką.
I po to zostaliśmy stworzeni na dwa sposoby, po to nasze ciała zostały stworzone, wyposażone na dwa różne sposoby.

Wiemy jasno, ku czemu mamy zmierzać. W tym najpowszechniejszym powołaniu, bo małżeństwo - liczebnie rzecz biorąc - jest najpowszechniejszym powołaniem, jesteśmy stworzeni do komunii osób w małżeństwie, do komunii na wzór komunii Osób Boskich, do jakiejś niepojętej jedności. Ta jedność jest ogromnie szczęściodajna. Nawet jakieś minimalne osiągnięcia na drodze do niej są ogromnie szczęściodajne. Ale nie po to Pan Bóg powołał nas, by tworzyć komunię, żebyśmy się tą komunią cieszyli i na tym koniec. Ta komunia ma czemuś służyć. Ona ma owocować. I owocem jedności małżeńskiej (choć nie jedynym) mają być dzieci. To wszystko jest logiczne, spójne, wszystko pasuje.

Wchodząc w małżeństwo, mamy stworzyć nową jakość mającą swój osobny sens i funkcje do spełnienia w świecie. Dwie osoby mają stworzyć nową jakość, która będzie zdolna do przejęcia nowych funkcji.***
W małżeństwie nie mamy powodować jakiegoś okrojenia siebie, swej indywidualności. Ja w pełni mam pozostać sobą, ona ma w pełni pozostać sobą. Ale my mamy wspólnie stworzyć nową jakość, która jest zdolna do zrodzenia i wychowania potomstwa, przekazania dzieciom tego najważniejszego: jak tworzyć komunię, jak miłować. I gdybyśmy umieli to dzieciom przekazać, wtedy wszelkie teorie pedagogiczne byłyby niepotrzebne. Całe mnóstwo wiedzy zawartej w mądrych książkach nie byłoby nam potrzebne, gdybyśmy potrafili nasze dzieci nauczyć prawdziwie, mądrze, dobrze kochać. I dobra w świecie byłoby, oczywiście, dużo więcej.

Jesteśmy zatem stworzeni do ojcostwa i macierzyństwa. I to każdy człowiek bez wyjątku. Nie tylko ten, który wybiera drogę powołania małżeńskiego. Bez sensu jest życie mężczyzny, który nie jest ojcem, i bez sensu jest życie kobiety, która nie jest matką. Mówię to w rozumieniu szerszym: niekoniecznie fizycznie ojcem, fizycznie matką wprost - przez zrodzenie potomstwa. Kobieta ma matkować, mężczyzna ma ojcować w swoim środowisku, w świecie. Co więcej, by móc tak bardzo szeroko ojcować i matkować, trzeba czasem wręcz zrezygnować z własnej rodziny, z własnego ojcostwa fizycznego, z własnego macierzyństwa - by móc być bardziej ojcem, bardziej matką.

Tu przykłady same się nasuwają: ze świata kobiet - Matka Teresa z Kalkuty. Ona nie mogłaby robić w świecie tego, co robiła, nie mogłaby tak matkować - prawie można by powiedzieć - światu całemu, nie mogłaby tego robić, gdyby miała własne, rodzone dzieci. Musiałaby po prostu zająć się w pierwszym rzędzie własnymi dziećmi. I nie wolno jej byłoby iść do tych biedaków w Kalkucie i gdzie indziej. Podobnie Ojciec Święty. Z pewnością, przy swoich cechach osobowościowych byłby świetnym, wspaniałym ojcem rodziny, ale nie mógłby wówczas być tym, kim jest. Każdy wspaniały kapłan nie mógłby tak oddawać się swoim "dzieciom", gdyby miał własne, które akurat zachorowały w nocy. Nie wolno by mu było zostawić własnego dziecka i pójść do innych. W niezrozumieniu swego przeznaczenia, powołania bardzo wiele osób, zwłaszcza kobiet, pogubiło się. Bardzo wiele kobiet robi kariery życiowe, które nic z matkowaniem wspólnego nie mają. One są głęboko nieszczęśliwe. Różnie się to wyraża, czasem to spostrzegają dopiero nad grobem, czasem wyraża się to w agresywnym krzyczeniu, że: To ja jestem najmądrzejsza, żeby zagłuszyć ten niepokój sumienia: Czy ja na pewno idę dobrą drogą? Popatrzmy jak głośno krzyczą te kobiety, które przekreślają macierzyństwo. Jak one się agresywnie zachowują. Kiedyś myślałem o nich źle. W tej chwili myślę, że one są naprawdę bardzo, bardzo biedne i bardzo poranione. Myślę, że po prostu trzeba się modlić za te kobiety, które w najwyższym i najwyrazistszym przejawie własnej kobiecości - macierzyństwie, nie znajdują wartości. One to negują, odrzucają. Swoją wartość widzą w tym, że są wyzwolone z macierzyństwa..

Chciałbym teraz zwrócić uwagę na biblijną scenę stworzenia pierwszych ludzi. Na Boże słowa wypowiedziane już po zerwaniu owocu z drzewa poznania złego i dobrego, zakazanego owocu. Zrobiła to Ewa, skusiła Adama. Przychodzi Pan Bóg i co robi? Czy pyta: Ewo, co zrobiłaś? Nie! Pyta: Adamie, gdzie jesteś? Adamie, co się stało? W ręce mężczyzny Bóg Stwórca złożył odpowiedzialność za to, co się dzieje, między innymi, choć nie tylko, między nim a kobietą. Mimo, że to ona go zwiodła, ona go skusiła, on przy swojej racjonalności, wiedząc, co robi, jakie skutki to przyniesie, powinien ją powstrzymać i on ponosi odpowiedzialność.

Również i współcześni Adamowie często ulegają skuszeniu przez Ewy, ale też często sami brutalnie zrywają, przełamując próby obrony przez Ewy, zakazane owoce i nie chcą ponosić odpowiedzialności za to. Bóg jest znakomitym pedagogiem i wychowawcą i za wykroczenie wymierzył karę - by uczyć odpowiedzialności. Na tym polega rola wychowawcy, że jak wychowanek zrobi coś złego, to musi odczuć, że to było złe. Jakże często rodzice nie stają tu na wysokości zadania - dziecko narozrabia, a oni wszystko zamaskują, zakamuflują, biorą wszystko na siebie. A potem się dziwią, że dziecko nie ma w sobie krzty odpowiedzialności, a nawet poczucia wstydu czy winy. Trudno się dziwić, że niestety ci chłopcy później jako mężczyźni często nie biorą na siebie odpowiedzialności za losy rodziny. Już widzę jak wiele żon ochoczo przyznaje mi rację. Spokojnie, to zjawisko ma swoje korzenie i nie powstało bez swoistego udziału kobiet. Weźmy typowy przykład z poradni rodzinnej. Przychodzi pani i skarży się na skrajną nieodpowiedzialność męża. Po dłuższej, spokojnej rozmowie pytam:
- A co Pani powierza jego odpowiedzialności?
- Pan mnie źle zrozumiał. On jest nieodpowiedzialny.
- A co mu Pani powierza?
- No nic, bo nie mogę.
- Niestety, droga Pani, on nigdy nie stanie się odpowiedzialnym, jeżeli Pani nie zmieni swojej postawy.
Kółko się zamyka. Nikt nie rodzi się odpowiedzialnym. Do niej trzeba się wychowywać. Pewnie tego mężczyznę niedostatecznie wychowali rodzice, pewnie on nie podjął trudu samowychowania, ale również zaniedbała go żona, godząc się niejako na jego nieodpowiedzialność, nie powierzając mu zadań, które uczyniłyby go bardziej odpowiedzialnym. A jeżeli on był niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek odpowiedzialności od początku małżeństwa, to dlaczego została jego żoną, wybrała go na ojca swoich dzieci?

Męskość wobec kobiecości (cz. 2)

Chcę parę słów powiedzieć o współczesnej cywilizacji dlatego, że ma ona na nas wpływ ogromny. Już wspomniałem, że w dzisiejszej kulturze nie tylko rozmyła się jasność widzenia różnicy między mężczyzną i kobietą, ale - co gorsze - zamazały się funkcje, do których jesteśmy stworzeni i przeznaczeni. Pogubiliśmy się i nie wiemy, kim ma być kobieta, co jej przyniesie szczęście, a kim ma być mężczyzna. Chciałoby się powiedzieć: drzewiej bywało inaczej. Kiedyś znaliśmy swoje miejsce i byliśmy zapewne szczęśliwsi. Mieliśmy rożne trudności, ale przynajmniej wiedzieliśmy co, do kogo należy nie byliśmy tak nieszczęśliwi i tak totalnie pogubieni jak w końcu XX wieku.

Jeśli chodzi o kobietę, przewrotem była doba emancypacji. Przy słusznych motywach kobiety zabrnęły zupełnie w złą stronę. Zechciały być ważne, lecz niestety zamiast zażądać dowartościowania swych odwiecznych ról, z macierzyństwem na czele, zapragnęły pełnić te role, które pełnią mężczyźni. Wydawało im się, że te role są ważne, bo tak głosili mężczyźni, mający w rękach propagandę. Udało się wywołać przekonanie, że tylko to, co robią mężczyźni, jest ważne. Kobiety, chcąc być ważne, zaczęły robić to, co mężczyźni. Nie znaczy, że one to robią gorzej, ale robią to większym kosztem, bo nie uda się kobiecie zrobić kariery męskiej bez kosztu dla własnej rodziny, dla własnych dzieci.

Wiem, że jeżeli takie rzeczy mówi mężczyzna, to kobietom wychowanym w dzisiejszej kulturze, wychowanym do różnych karier pozarodzinnych, wydaje się to podejrzane: Ej, chyba chce nas wykiwać, chyba chce nas gdzieś tam do jakichś pieluch, garów zagonić w imię męskiej solidarności. Słyszałem kiedyś relację z wyników ankiet przeprowadzonych wśród kobiet dojrzałych, które osiągnęły wielkie sukcesy życiowe. Pytano je o to, co było dla nich w życiu ważne. I dziwnym "zbiegiem okoliczności", (oczywiście nie był to zbieg okoliczności!) wszystkie bez wyjątku kobiety, które założyły rodzinę, oceniając jakość swojego życia, na pierwszym miejscu stawiały rodzinę. I duża część z nich - chyba większość - oddałaby te wszystkie odniesione sukcesy, na skalę światową nieraz, za możliwość wychowania od nowa własnych dzieci. Były tam sytuacje drastyczne: syn narkoman, który w wieku dwudziestu kilku lat "zaćpał" się na śmierć. Były też kobiety, które nie miały dzieci. One niekonieczne musiały pozabijać - mówiąc dosadnie - swoje dzieci, po prostu nie było czasu na dzieci. Dopiero z perspektywy całego życia okazywało się, że sens tego - wielkiego nieraz - wysiłku w celu osiągnięcia sukcesu był co najmniej wątpliwy.

Wiem, że nikogo nie przekonam tymi słowami, ale chciałbym, żeby dziewczyny, kobiety nad tymi słowami uczciwie się zastanowiły. Jesteśmy ludźmi, posiadamy inteligencję, możemy sobie zatem wyobrazić siebie za lat kilkadziesiąt z różnymi sukcesami - ale bez rodziny, bez dzieci albo z "wykrzywioną rodziną", z dzieciakami, które gdzieś poszły zupełnie na manowce. Naprawdę przez to, co mówię, nie przemawia jakaś podstępna przebiegłość czy chęć dokuczenia kobietom, tylko rzeczywista życzliwość i troska. Co wy, kobiety, z tą troską zrobicie, to jest już wasza sprawa. Nie tylko wasza... Od rozwiązania tej "waszej" sprawy będą w dużej mierze zależeć losy naszego narodu.

Co z mężczyznami? Kobiety się pogubiły. Kobiety nie wiedzą, kim chcą być, zagubiły wartość macierzyństwa. Mężczyźni - byli kiedyś rycerscy. Oczywiście nie wszyscy, ale był przynajmniej taki wzorzec, etos. W rycerskości była nie tylko afirmacja pewnych cech męskich: odwagi, prawości, prawdomówności, honoru. Tam był również stosunek do kobiet. Kobieta stała na piedestale. I ona, i on byli z tym szczęśliwi. Ale te czasy minęły. Był w historii Polski czas powstań, były zrywy zbrojne. Mężczyzna musiał być odważny na polu walki, ale zauważmy: już wtedy, wiele lat temu, zginęła z etosu męskiego relacja do kobiety. On często był poza domem, czasem wręcz zesłany na lata, na dożywocie na Sybir. On miał być odważny na polu walki. Nawet jeżeli był, przepraszam, chamski w domu, ale odważny na polu walki, to był prawdziwym mężczyzną, Polakiem, patriotą.

Skończyły się czasy powstań, wojen i weszliśmy w czas po drugiej wojnie światowej. Została jeszcze jedna męska cecha, niestety też trochę na wymarciu - odwaga cywilna. Wielu mężczyzn przegrało życie swoje, życie swoich dzieci, synów w szczególności, tłumacząc się: No, takie są okoliczności. Ja muszę inaczej w pracy, inaczej w domu. Tylko zawsze się burzę, jeżeli ktoś mówi, że wszyscy tacy byli... Nieprawda, nie wszyscy. Niektórzy cierpieli, niektórzy życie oddali. Plugawi się ich pamięć, jeżeli się mówi, że "wszyscy". Było wielu ludzi często bezimiennych, którzy wykazali w czasach stalinowskich i późniejszych heroiczną odwagę cywilną i nie dali się złamać. Ich dzieci, rodziny cierpiały i oni cierpieli. Tysiące zginęło i pomarło w więzieniach... A dziś, choć łatwiej być odważnym, to i tak widać, że z trudem odwaga przychodzi nowemu pokoleniu. Co innego mówią w kampanii wyborczej, co innego w relacjach osobistych, a w końcu robią jeszcze coś innego. Trudno uwierzyć w szczerość, uczciwość ich intencji. Powołują się na wielkie motywacje, a w sumie robią wielkie pieniądze, często nieuczciwie. Ilu "wielkich" naszego dzisiejszego, polskiego świata sprzeniewierzyło się głoszonym ideałom...

Kiedy pytam dziewczyny, a często mam spotkania z narzeczonymi: Czego ty oczekujesz od swojego narzeczonego, swojego chłopaka? - patrzą na mnie z szeroko otwartymi oczyma, często pięknymi, ale czasem trochę cielęcymi (chciałoby się powiedzieć: w zdrowym ciele... zdrowe cielę). Jak to? Nikt jej takiego pytania jeszcze nie postawił? (Czasem wydaje mi się, że czytam w ich oczach jedyne oczekiwanie: "Żeby się tylko nie rozmyślił")... W końcu niepewnie mówi: No, żeby był miły, wesoły, bo trudno tak całe życie na smutno. No, żeby zarobił tak trochę, żeby starczyło na życie, żeby nie pił za dużo. Koniec. Często niewiele więcej można wydusić.

Oczywiście, zdarzają się bardzo mądre odpowiedzi, ale niezbyt często. Przerażająco często dziewczyna przygotowuje się do małżeństwa, jest tuż, tuż przed ślubem i ona nie wie czego oczekiwać od swego narzeczonego ponad to, żeby nie pił. A mężczyzna, który naprawdę jest w stanie - w sytuacji zakochania - góry przenosić, który wszystko by dla niej zrobił, słyszy jedynie - żeby nie pił za dużo. No, to nic tylko się "urżnąć" z rozpaczy. Kobiety powinny swoim chłopakom, swoim narzeczonym, swoim mężom do końca życia stawiać wysokie wymagania. Oni tego potrzebują. Stawiając komuś wymagania, my jednocześnie okazujemy zaufanie, wiarę w jego siły, my go dowartościowujemy i wyzwalamy energię, która pozwala mu dokonywać wielkich czynów. Gdy jednak kobieta powie mężczyźnie: No, tak. Od ciebie ja już niczego nie oczekuję, jesteś do niczego... On się w to wpisuje i zwalnia z wysiłku... My, mężczyźni, wiele potrafimy zdziałać, by zaimponować kobiecie. Ktoś bardzo dowcipnie i trafnie zarazem powiedział: "Mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem jakie zrobił na kobiecie".

Jest jeszcze jedna tragiczna rola panującej współcześnie kultury. Wypacza sens działania płciowego. Współżycie płciowe ma wyrażać, pogłębiać miłość, ale ma też niezaprzeczalny sens przekazywania życia. Dzisiejsza kultura rozmyła to. Często wręcz powtarza, że współżycie samo w sobie jest tak piękne, dobre, cudowne, że to trzeba robić! A dziecko?! To jest taki niechciany produkt uboczny, trzeba się przed tym zabezpieczyć. Jeżeli my zagubimy sens skojarzenia: działanie płciowe - rodzicielstwo, to zupełnie logiczny, a może nawet naturalny, staje się homoseksualizm. Przecież to jest "wygodne", nie ma tam groźby poczęcia dziecka, pobudzenia można wytworzyć, wyprodukować. A rzekomo właśnie o pobudzenia chodzi. Eksponuje się rolę doznań kosztem głębi przeżyć. I to się przecież powszechnie dzieje w świecie. Przerażające rzeczy w dziedzinie płciowości dzieją się w świecie, wokół nas. To wszystko wynika z faktu, że kultura tak daleko odeszła od natury, od zamysłu Stwórcy.

Przejdźmy wreszcie do tego, nad czym chciałem się szczególnie skupić: w czym jesteśmy różni, w czym jako mężczyźni i kobiety różnimy się między sobą. Zacznijmy od tego, że jesteśmy przeznaczeni do innych ról. Jeżeli Stwórca przeznaczył nas do innych ról, to chyba logiczne, że nas do tych ról wyposażył. Inaczej trudno by mówić o Jego mądrości. Jeżeli nas zróżnicował, to na pewno celowo. Każdego mężczyznę, każdą kobietę wyposażył nie tylko do założenia małżeństwa i przekazywania życia, ale ogólnie do ojcowania i matkowania w świecie. Słyszałem kiedyś piękne zdanie, że kobieta jest stworzona do szerzenia miłości w świecie. Wiele nowoczesnych, wyemancypowanych dziewczyn bardzo próbuje w swoim działaniu zakryć wszelkie przejawy zachowań, które miałyby wynikać z miłości, chęci altruistycznego dawania. Maskują to, żeby przypadkiem nie było widać, że w nich w naturalny sposób jest wpisane dobro i miłość, wyrażająca się chęcią dzielenia się, dawania innym. Niektóre kobiety to z siebie wypleniają tak skutecznie, że w końcu same w to wierzą, tak się zachowują i takie się stają. Jest to wielkie nieszczęście.

Mężczyzna jest raczej stworzony do przeobrażania świata - nie chcę powiedzieć: do walki, ale rozumienia świata, analizowania przyczyn i skutków zjawisk i do zmiany, przeobrażania świata. Jest odpowiedzialny za te przemiany świata, za to, w którą stronę one zmierzają. I naprawdę to my mężczyźni, a nie kobiety, jesteśmy w pierwszym rzędzie odpowiedzialni za wojny, które się w świecie toczą. To jest przede wszystkim sprawa i wina mężczyzn. Choć szerzenie agresji w świecie jest też, niestety, udziałem kobiet. Matka Teresa z Kalkuty, odbierając pokojową nagrodę Nobla, powiedziała, że największym zagrożeniem dla pokoju na świecie jest agresja matki przeciwko jej własnemu, jeszcze nienarodzonemu dziecku. To nie może pozostać bez skutków. I rzeczywiście, przynosi gorzkie owoce nie tylko w tej kobiecie, nie tylko bezpośrednio w jej rodzinie, ale w całym społeczeństwie.

W przypadku małżeństwa przeznaczenie, przypisanie ról, jest bardzo jasne: macierzyństwo, już to fizyczne, z całą otoczką i ojcostwo, to fizyczne, ze wszystkimi zadaniami z niego wynikającymi. Macierzyństwo właściwie nie musi być specjalnie opisywane, biologia na tyle narzuca rolę matce, że może to być w sposób jasny, jednoznaczny i łatwy odczytane. Ona ma nosić w sobie dziecko przez wiele miesięcy, ma je rodzić, karmić je własną piersią. Lecz ona często ucieka od tego, a nie powinna, bo uciekając od macierzyństwa, od kobiecości, ucieka od swojego w pewnym sensie przeznaczenia.

Niektóre z pań powiedzą: No tak, znowu chce nas zagonić do garów, pieluch, bachorów brudnych, zasiusianych. Przecież my się chcemy rozwijać. Uwaga! Nie ma sytuacji w życiu kobiety, nie ma - powtarzam - sytuacji w życiu kobiety, w której ma ona szansę tak szybko się rozwijać w swojej zdolności do altruistycznego dawania, czyli w miłości, jak w kontakcie z małym, bezbronnym dzieckiem. To jest ogromna szansa dla każdej kobiety, dla rozwoju jej osobowości; prawie że skokowego rozwoju. Nieraz bardzo niedojrzała dziewczyna błyskawicznie przeobraża się. Zmienia się jej osobowość, dzięki temu - nawet początkowo nie chcianemu, nie zaplanowanemu - dziecku, które się poczęło.

Znam taką sytuację z pierwszej klasy szkoły średniej. Dziewczyna zupełnie "rozrywkowa", mówiąc językiem młodzieżowym, poczęła i urodziła dziecko. Spotykałem się potem z tą klasą po roku. Koledzy, wychowawcy mówią: To jest najpoważniejsza dziewczyna w klasie, zaczęła się nawet uczyć, co jej w ogóle wcześniej nie było w głowie. Ona teraz inaczej patrzy na życie, zmądrzała przez to doświadczenie. Obyśmy nie potrzebowali takich doświadczeń, w tak młodym wieku, żeby zmądrzeć.
Macierzyństwo jest ogromną szansą rozwoju dla każdej kobiety - i niektóre kobiety z tej szansy rezygnują. W imię rozwoju - pójdzie do koleżanek z pracy porozmawiać, ona tam się rozwinie. A przy dziecku to nie... To jest naprawdę okropne nieporozumienie.

Mężczyźnie biologia (poza oczywistym udziałem w poczęciu) tak jednoznacznie ról nie wyznacza i w związku z tym jakby łatwiej można się tu pogubić. I gubimy się. Jakie jest przeznaczenie ojca? Ja tu nie roszczę sobie pretensji, że to, co w tej chwili podaję, jest prawdą objawioną. Jest to - powiedzmy - wynik jakichś analiz, rozumowania różnych ludzi, którzy ten problem próbowali tak czy inaczej badać i opisywać. Mojego w tym sensie, że to zostało przetworzone przez moją "maszynkę do myślenia" i nie podaję wszystkiego, co ludzie mówią na temat zadań ojca; wybrałem tylko to, co subiektywnie uważam za ważne. Wynika to też z doświadczenia własnego małżeństwa i małżeństw, które przychodzą do poradni, gdzie widzę te wielkie bóle, niedostatki właśnie w ojcostwie.
Mogę powiedzieć, że nie znam chyba małżeństwa, które się rozpadło, a w którym mężczyzna w domu stał na swoim miejscu i wiedział, kim jest. Zwykle szereg czynników składa się na to, że w małżeństwie dzieje się źle, ale ten element - zagubienie się mężczyzny - zawsze towarzyszy rozpadającemu się małżeństwu. Mężczyzna nie wie, kim w tym całym interesie jest, wyrzucony z rodziny, ze swoich zadań. Mężczyzna ma być stabilnym oparciem dla kobiety i dzieci. Ma zapewniać poczucie bezpieczeństwa i dawać podstawę bytu rodziny.

Widzimy, co się często współcześnie dzieje: Przecież ona zarabia więcej ode mnie. A jak mąż poszedł na bezrobocie? Kobiety nie rozumieją, jak to jest trudna sytuacja dla mężczyzny. To nie jest tylko sprawa tych pieniędzy, których nie dostał, to jest sprawa zawalenia się całego jego świata. Ogromnej mądrości od żony wymaga sytuacja, gdy mąż jest wyrzucony z pracy i staje się bezrobotnym. Żona właśnie wtedy ma mu powtarzać: Kochany! Ty w tej chwili nie zarabiasz pieniędzy, ale ja wiem, że na ciebie mogę zawsze liczyć, że jakby coś się waliło w naszym domu, to ty nasz dom obronisz, ty nie dasz nam zginąć. Wiem, że pracę z twoimi kwalifikacjami na pewno znajdziesz. Ja w to wierzę, ja to wiem, jestem o tym przekonana, jestem ci za to wdzięczna. Ile żon w takiej chwili potrafi mężowi coś podobnego powiedzieć?
Mężczyzna ma się czuć odpowiedzialny za podstawy bytu rodziny, a żona w delikatności swojej nigdy nie powinna mężowi powiedzieć: No widzisz, zarabiam więcej od ciebie; jak przepijesz pensję, to ja i tak dzieciaki wyżywię. Niech ona się nie dziwi, jeżeli on tę pensję naprawdę przepije, bo on się czuje niepotrzebny w tym wszystkim.

Ojciec ma uczyć rozumienia świata, w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu, również tego "brzydkiego" świata polityki. Ile kobiet zupełnie tego nie rozumie? Co tego mojego chłopa to wszystko interesuje, niechby zajął się domem, pracą uczciwą, a on interesuje się, jaki program ma jaka partia. Co go to obchodzi? To jest w pewnym sensie jego zadanie, jego obowiązek. On będzie wprowadzał swoje dzieci również w ten świat i dzieci mają świat rozumieć, bo w przeciwnym razie będą oszukane, a może i wykorzystane przez pierwszego lepszego, płynniej mówiącego demagoga. Mężczyzna musi najpierw rozumieć świat, by uczyć jego rozumienia innych.
Ojciec ma uczyć dzieci stosunku do matki w sposób czynny, własnym przykładem - bo w ten sposób najskuteczniej uczymy. Lanie, które dostają dzieci za to, że się niegrzecznie odnoszą do matki, właściwie najczęściej należałoby się tatusiowi właśnie za przykład takich zachowań. Bo jeżeli tatuś zawsze z szacunkiem odnosi się do ich matki, to im na myśl nie przyjdzie, że można inaczej. No, może przyniosą coś z ulicy, z przedszkola, jakieś pojedyncze odezwanie, ale bardzo szybko to się da wyeliminować.

Ojciec, mąż ma nie tylko pilnować, uczyć dzieci właściwego stosunku do matki, ma także pilnować matki swych dzieci, żony swojej, żeby się nie pogubiła. On jest jej dany po to, żeby się nie pogubiła. Ona w swoich uczuciach, emocjach i podejmowanych rozlicznych drobiazgach może się pogubić. Mężczyźni często mają pretensje do żon: Bo ty zajmujesz się wszystkim i niczym, w ogóle bez sensu i celu działasz. Jego zadaniem jest, żeby nie pozwolić własnej żonie zagubić się w drobiazgach, których do zrobienia jest zawsze nadmiar w domu. I można zrobić rzeczy pilne, a zupełnie zapominać o rzeczach ważnych. Tych pilnych wystarczy, żeby 24 godziny na dobę wypełnić. Mężczyzna, mąż, ojciec ma również kobietę, żonę, matkę swoich dzieci pilnować, ustrzec ją przed ucieczką od macierzyństwa. To jest też zadaniem mężczyzny. Iluż mężczyzn jawnie sprzeniewierza się temu zadaniu.
Podsumowując to wszystko, mężczyzna - ojciec ma być odpowiedzialny za losy bieżące i kierunki rozwoju rodziny.
Gdyby mężczyźni te swoje zadania wypełniali, gdyby żony przy swoich mężach czuły się bezpieczne, czuły, że mają oparcie, to pokój w rodzinach, w relacjach międzyludzkich byłby nieporównywalnie większy.

Predyspozycje (cz. 1 - kobieta)

Powiedzmy sobie coś o cechach specyficznych dla mężczyzny i kobiety, tak ważnych w małżeństwie. Popatrzmy na predyspozycje psychiczne. Może najpierw kobiety. Nawet w Kościele, gdzie wiele się mówi o godności kobiety, ciągle mężczyznę wymienia się na pierwszym miejscu. "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich", Adam i Ewa, nawet jest Jaś i Małgosia. Dajmy w tym miejscu jednak pierwszeństwo kobietom i zacznijmy od kobiety.

Predyspozycje kobiety są ukierunkowane na macierzyństwo, w szczególności na pewien bardzo ważny etap macierzyństwa. Myślę mianowicie o etapie, w którym kobiety nie da się zastąpić. Etapie prenatalnym, niemowlęctwa i pierwszych lat życia dziecka. Kobieta ma szereg cech, cudownych predyspozycji, które we wspaniały sposób "wpasowują się" w potrzeby małego dziecka. A jest rzeczą wręcz tragiczną, że te cechy naturalne, tak bardzo potrzebne kobiecie i potrzebne jej dziecku, są często przez mężczyzn atakowane, są przedmiotem wyśmiewania i pretensji ze strony mężczyzny, męża.
Jakie to są cechy? Pierwsza: subtelność, delikatność. Nieukształtowane emocjonalnie dziecko wymaga ogromnej subtelności, delikatności, wrażliwości, wyczucia - czegoś, czego nie można nawet nazwać. A mężczyzna to kwituje słowem: mazgaj jesteś, popatrz na mnie. I wiele kobiet próbuje tak jak on - nie być mazgajem - niektórym się to nawet w jakimś stopniu udaje.

Następna cecha: spostrzegawczość i pamiętanie drobiazgów, to idzie w parze. Kobieta widzi dookoła wszystko. To jest potrzebne przy małym dziecku. Przykładowo matka robi coś w jednym pokoju, a w drugim, dziecinnym, jest cisza. Kobieta rzuca wszystko i biegnie do drugiego pokoju, bo coś ta cisza jest podejrzana, ona czuje, że coś się tam złego dzieje. A mężczyzna jest w tej sytuacji zadowolony - jest cisza, jest spokój, to on może czytać swoją gazetę. Kobieta spostrzega i zapamiętuje specyfikę zachowania każdego dziecka oddzielnie i to pamiętanie pomaga nieraz ustrzec dziecko przed zagrożeniem. Ono już raz w podobnej sytuacji tak się zachowało, to na drugi raz matka jest już przy nim, już pilnuje.

Mężczyzna zupełnie nie tak patrzy. Mężczyzna rejestruje te rzeczy, które są konkretnie, do czegoś - on wie do czego - przydatne. Mnóstwo rzeczy ze świata zewnętrznego pozornie nieprzydatnych przydaje się jednak za chwilę i kobiety mają właśnie tę zdolność zapamiętywania wszystkiego - nawet tego, co się wydaje nam, mężczyznom, zupełnie do niczego niepotrzebne. A mężczyzna miewa do kobiety o to pretensje: bo sobie zaśmiecasz umysł, drobiazgowa jesteś, pamiętliwa jesteś, złośliwa, bo pamiętasz to, co się wydarzyło 15 kwietnia dwadzieścia lat temu - bo to była przykrość. Tak, ona pamięta. Ale również pamięta to, co było 17 kwietnia, a co było przyjemnością. Mężczyzna ani tego, ani tamtego nie pamięta. Mamy pretensje o to, że pamięta rzeczy złe, a nie dziękujemy codziennie za to, że pamięta rzeczy dobre. Tak samo pamięta wrażenia przyjemne jak i przykre.

Podzielność uwagi.
Kobieca podzielność uwagi jest absolutnie cudowna, przeciętnie nieosiągalna dla mężczyzny. Choć mężczyźni trenując mogą do jakiegoś poziomu dojść, ale to jest przedszkole w porównaniu z "uniwersytetem", który reprezentują tu kobiety. Kobieta jest w stanie, i to z lekkością i swobodą, robić wiele rzeczy naraz, co jest absolutną koniecznością dla funkcjonowania domu. Ja mogę zająć się trójką dzieci, mogę im zorganizować dobrą zabawę, mądrą, mogę z nimi robić fajne rzeczy przez całe przedpołudnie, przez cały dzień, tylko nie żądajcie ode mnie, żebym w tym czasie obiad ugotował. Żeby nie było nieporozumień - ja mogę ugotować obiad, tylko oczywiście w tym czasie ktoś się musi zająć dziećmi. Jak wiemy, przeciętna kobieta robi jedno, drugie i jeszcze parę innych rzeczy naraz i jakoś żyje, jakoś funkcjonuje.

Z podzielnością uwagi wiążą się nieraz sytuacje dla mężczyzny bardzo trudne do zaakceptowania. Powiedzmy, siedliśmy sobie na ławce, cisza, spokój, wieczór i rozmawiamy na bardzo poważny temat. Wreszcie się dorwaliśmy do rozmowy, mamy spokój, mamy czas dla siebie. Mężczyzna chce wszystko nazwać precyzyjnie, żeby już tak wszystko było dopowiedziane, i teraz on tak się koncentruje, wysila, on tak...
A kobieta w pewnej chwili: Zobacz, co tam za światełko migocze na górce. On to odbiera jednoznacznie, bo przykłada swoją miarę: Ona sobie ze mnie zakpiła. Bo skoro ja bym się rozglądał po okolicznych wzgórzach i pagórkach i patrzył na światełka, to przecież bym się nie skoncentrował na tym, co do mnie mówią. Widocznie ona w ogóle mnie nie słucha.

A z nią nie tak jest. Ona go słucha, ale jednocześnie widzi, co się wokoło dzieje. Ta konkretna wiedza o kobiecie przyda się wszystkim mężczyznom w relacjach z kobietami. Sytuacja klasyczna - wchodzi tatuś do pokoju córki i coś tam do niej mówi, mówi, mówi, a córeczka robi sobie na drutach (po poznańsku: "sztrykuje") jakiś tam szaliczek, sweterek czy skarpetkę dla ukochanego... Tatuś do niej mówi, a ona nadal sobie sztrykuje. Ojciec z naciskiem: Ja mówię do ciebie. Ona: Tak, słyszę, tatusiu, i nadal sztrykuje. Przecież on "wie", że skoro ona coś dłubie, to nie może go słuchać, bo żeby on usłyszał, to co do niego mówią, musi odłożyć robotę, spojrzeć w stronę, z której głos płynie, i zwrócić całą swoją uwagę na to, żeby to usłyszeć. Biedna córka jest oskarżona o to, że sobie kpi z ojca, że sobie go lekceważy, nie szanuje i jeszcze nie wiadomo co.

Kobieta reaguje szybko, spontanicznie na to, co się wokół dzieje. To też jest konieczne przy małym dzieciaku, bo jeśli małe dziecko próbuje przejść przez barierkę balkonu, to nie czas na teoretyczne rozważania, czy ono przejdzie, czy nie przejdzie; niepodobna, żeby przeszło. Trzeba być natychmiast przy nim i matka jest, a ojciec jest skłonny medytować: Niemożliwe, żeby przeszedł przez tę barierkę.

Kobieta ma w sobie przymus komunikowania się. Wręcz przymus. Mężczyzna ma na tę potrzebę odpowiedzieć, zwłaszcza mężczyzna, który się zdecydował na małżeństwo. Ma ją wysłuchiwać, jest to jej ważna potrzeba, a nie mówić: Ona mi znowu nadaje, nawija, gada czy ględzi. Przymus komunikowania - cudowna sprawa z punktu widzenia rozwoju dziecka. Popatrzmy na matkę, która się pochyla nad małym dzieckiem, trzyma dziecko przy piersi - ona bez przerwy mimiką, słowami, gestami "coś nadaje", a dziecko w przyspieszonym tempie się uczy. Czasem matka się zawstydzi, gdy ją podpatrzymy, jak rozmawia ze swoim dzieckiem, ale to jest naprawdę cudowne. To są cudowne chwile. Ona musi komunikować się i im większa radość w sercu, tym większy przymus wypowiedzenia tego na zewnątrz.

No i tu się zaczynają problemy, bo mieliśmy tajemnicę, a ona ją wygadała. Powiedzmy, poczęło się dziecko. Nikomu nie powiemy, przez trzy miesiące, to będzie nasza słodka tajemnica. Dobrze, nie powiemy. Umówili się oboje. Dali sobie słowo. Idą na imieniny i żona mówi: Mnie kawy nie, kawy teraz nie piję, nie, dziękuję, dziękuję w żadnym wypadku. Wina? Co to, to nie! Oczywiście wszyscy wiedzą natychmiast, o co chodzi. Czy on powinien mieć pretensje? No, na pewno ograniczone. On powinien zdawać sobie sprawę, że jej jest ciężko tak emocjonujące, tak cudowne wydarzenie utrzymać w tajemnicy. Wobec tego tak troszkę trzeba - drodzy panowie - przez palce patrzeć na dotrzymywanie tajemnicy przez kobiety; zwłaszcza tajemnicy, która wiąże się z wielką emocją zarówno pozytywną, jak i negatywną. A tymczasem kobieta, która pragnie się komunikować, jest oskarżana przez mężczyzn o gadulstwo, o wszystko co najgorsze. Mężczyzna powinien się cieszyć, naprawdę powinien się cieszyć z kobiecości swojej żony, wyrażającej się chęcią komunikowania się. Szczęśliwa jest kobieta, którą mąż zawsze jest gotów wysłuchać. Nie dlatego nawet, że zawsze interesuje go materia spraw, o których opowiada żona, lecz dlatego że interesuje go osoba żony i pragnie zaspokoić jej potrzebę komunikowania się. Wcale sam w sobie nie musi mieć "potrzeby" słuchania tego, co opowiada żona. Szczęśliwy mąż, który podejmuje ten trud, bo nigdy nie spotka go "zdrada" żony, która ze swoimi sprawami nie odejdzie do mamusi, koleżanki czy innego mężczyzny.

Kobieta potrafi działać niezwykle ofiarnie, ale to nie mogą być działania zawieszone w próżni, abstrakcyjne - muszą komuś służyć. W tym sensie kobiety są bardziej konkretne od mężczyzn. To, co one robią, musi być ukierunkowane na konkretnego człowieka, musi być komuś potrzebne, musi komuś służyć. Mężczyzna może tworzyć dzieła, które są zupełnie abstrakcyjne, i być może nikomu nigdy do niczego się nie przydadzą. Jeżeli dzieło udało się zgodnie z zamysłem i działa - on jest zadowolony... Udało mu się coś wielkiego zrobić. Kobieta musi widzieć sens - dla kogo - dla niej to jest ważniejsze.

Oczywiście to, dla kogo ona działa, może być podstawą zarzutu ze strony męża. Bo póki ta ofiarność kobiety idzie w kierunku usłużenia mężowi, to wszystko jego zdaniem jest w porządku. Nie zauważa tego, nawet gdy ona jest "nadmiernie" ofiarna. Gdy jednak aktywność żony przeniesie się na realizację autentycznej potrzeby - nawet potrzeby w sferze intelektualnie akceptowanej przez męża - lecz naruszony będzie jego interes, mogą pojawić się kłopoty. Nawet w tak niekwestionowanych przypadkach, jak na przykład opieka nad chorą matką męża. Trudno o bardziej czystą sytuację: ona poświęca się i opiekuje się chorą matką męża. No, ale nie zdążyła ugotować obiadu. Czy ty nie przesadzasz z tą opiekuńczością? Mąż zaczyna mieć pretensje - nawet o taką sytuację - że ona się poświęca na zewnątrz domu.

A niech to będzie chora sąsiadka. To oczywiście: naiwna jesteś, głupia, dajesz się wykorzystywać. Tłumaczy jej: Przecież ta sąsiadka ma dorosłe dzieci, które mieszkają na sąsiedniej ulicy. Być może to prawda. Jeżeli sąsiadka ma dorosłe dzieci, to - chodząc jej pomagać - w pewnym sensie antywychowujemy te dzieci, bo im w pewnym sensie stwarzamy szansę na zaniedbanie własnej matki. Pokierowanie tym jest rolą mężczyzny. Kochanie, tam nie idźmy, dajmy szansę tym dorosłym dzieciom. Gdy będzie dramatycznie i trzeba będzie, pójdziemy pomóc, ale wiesz co, spróbujmy dać im szansę. Ale nie, zaraz są pretensje do żony, że: jesteś naiwna, dajesz się wykorzystywać.
Mąż powinien się cieszyć z tego, że żona chce wkraczać w każdą sytuację, gdzie to jej potrzeba serca dyktuje. A on w spokojnym, rozumowym widzeniu powie: Tu jednak nie pójdziemy, tu sobie poradzą bez nas, a tu rzeczywiście powinniśmy pomóc. To jest zadanie dla mężczyzny. Tymczasem najczęściej jest to przedmiotem głębokich pretensji i wyrzutów, bo to się dzieje kosztem jego, więc te pretensje są "uzasadnione".

Jeszcze jedna istotna cecha charakterystyczna dla kobiety: to jej sposób pracy i sposób wypoczywania. Kobieta lubi i odnajduje się w pracach urozmaiconych, gdzie się coś dzieje; źle znosi prace monotonne, np. prace przy taśmie. Fatalnie znosi tego rodzaju zajęcia. Oczywiście potrafi to robić i często robi, ale radość z tej pracy jest dużo mniejsza niż z pracy, która wymaga jakiegoś organizowania, ustawiania, wykonywania wielu czynności jednocześnie, zmieniania nawet pozycji, wstawania, chodzenia, ruszania się, robienia czegoś. To kobieta robi cudownie i zmęczona jedną rzeczą, odpoczywa robiąc inną, zmieniając rodzaj pracy. Może odpoczywać jak gdyby "w międzyczasie", może na chwilę przysiąść, może na chwilę odłożyć robotę. Dość często to musi mieć miejsce, ale kobieta dość szybko odpoczywa.

Predyspozycje (cz. 1 - mężczyzna)

Z mężczyzną sprawa ma się zupełnie inaczej. Kiedy on podejmuje pracę, chce, aby to było dzieło, nie jakieś tam prace drobne - to dla kobiety. On dzieło musi tworzyć. Współczesne, zresztą rozsądne, zwyczaje, że mąż pomaga w kuchni, w domu, są często bardzo źle wprowadzane w praktyce w życie. Mąż wraca z pracy, zmęczony. No, siądź, kochanie koło mnie, opowiedz co było - i żona nadal wszystko robi sama, ale: podaj mi sól, podaj mi cukier i jeszcze ten kartonik z górnej półki. I tak mąż jest na "posyłeczki". Nie ma gorszego zajęcia dla mężczyzny jak "bycie na posyłki". Najgorzej, oczywiście, na posyłki kobiety. Nie ma psychicznie gorszego zajęcia.

On chętnie pomoże, ale musi mieć "dzieło" do wykonania. To wymaga pewnego wysiłku ze strony kobiety, żeby wymyślała takie zadania, takie "dzieła", że on siądzie i robi. Obiera 10 kilo ziemniaków. I on obierze, i jest zadowolony. Obrał porządnie, widać - "kupa" ziemniaków. Tylko biada jak mu żona w międzyczasie powie: Odłóż na chwileczkę te ziemniaki i podaj sól. Naprawdę, proszę tego nie robić. Naprawdę proszę się nie dziwić, że mężczyzna jest natychmiast rozdrażniony. Każdy mężczyzna. Jeden wybuchnie, a inny to stłumi w sobie, ale i jego to drażni. On ma pracę, dzieło, nie odpocznie, póki nie skończy. Lepiej mu nie przerywać. On może harować ileś godzin bez odpoczynku lecz dzieło musi dokończyć.

Ale jak skończy, to musi odpocząć. I tego kobiety też nie rozumieją. I tutaj wyrządzają sobie i mężom - nie tylko mężom, mężczyznom w ogóle - wiele, wiele niepotrzebnych przykrości. Weźmy taki przykład. Dostali działkę - 450 metrów kwadratowych ugoru, monokultura perzu czy innego chwastu. Wcześnie rano jadą. Mąż się zawziął. On to zrobi. I ryje w ziemi bez ustanku. Ona tylko leciutkie prace, tylko coś tam wytrząsa, odkłada na kupki, a on ryje, ryje, ryje. Zawziął się i będzie to robił. Nie pozwoli sobie na odpoczynek. I wścieka się na żonę, no bo ona co chwilkę: tu ptaszek, tu motylek, tu z sąsiadką pogadać. Ja mogę pracować, a ty musisz co chwilę odpoczywać? Tak, ona musi co chwilę odpocząć. Ona nawet lekkiej pracy, ale monotonnej przez cały dzień, tak jak on nie może wykonywać. Nie może, musi odpocząć, musi zmienić zajęcie. Wieczorem wracają do domu. Mąż wali się na tapczan, a żona krząta się i szykuje kolację czy obiadokolację. I oczywiście narzeka pod nosem: Ja też cały dzień pracowałam, i teraz muszę szykować kolację, a ty twierdzisz, że musisz się uwalić na tapczanie i leżeć plackiem. Tak, musi. Może pracować intensywnie, lecz musi również odpoczywać intensywnie.

I powiedzmy, mąż pracuje, wszystko jedno jak: fizycznie, czy umysłowo, czy jakoś jeszcze. Dla mężczyzny zawsze praca jest męcząca. Mężczyzna, powiedzmy lekarz, jest na dyżurze i nic się w ciągu tego dyżuru nie wydarzy. A jednak wraca ciężko zmęczony, bo on przez cały czas jest gotów. Kobieta potrafi sobie odpocząć, a to sobie poczyta, coś tam zrobi. Potrafi łatwiej się wyluzować i być gotowa natychmiast w chwili, kiedy jest potrzebna. Mężczyzna przez cały czas jest "w pracy". On się męczy, autentycznie się męczy. Trzeba dużo wysiłku, żeby się nauczyć jak gdyby wyłączać z tego, że ja pracuję. Niektórzy to umieją, chodzą do pracy odpoczywać, ale na to potrzebne są lata praktyki, nabytej jeszcze często w minionej epoce.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin