Bajki z Ramą -01- Calineczka.doc

(144 KB) Pobierz
Drogie dzieci

B A J K I    Z     R A M Ą :

( Nr 1 z 8 )

-     C  A  L  I  N  E  C  Z  K  A

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pewna krawcowa, nie młoda już kobieta, zapragnęła mieć dziecko. Całe dorosłe życie ślęczała nad igłą, szyjąc i haftując serwetki i obrusy, żeby zarobić na skromny posiłek i na czynsz za izdebkę na parterze. Gdy zanosiła swoim klientom haftowane serwetki, idąc ulicą, zaglądała do wózków, w których leżały w becikach rumiane niemowlaki ze smoczkiem w buzi. Widział to stary dorożkarz, który wiedział o wszystkim, co się dzieje w mieście. Pewnego razu podszedł do kobiety, żeby ją pocieszyć:

-Proszę się nie martwić, wiem, kto może pani pomóc. Jest tylko jedna taka osoba: wróżka Rozalinda. Mieszka na ulicy Kwiatowej, dwie przecznice stąd. Podwiozę panią tam. Nie musi pani płacić za kurs.

Wróżka Rozalinda, siwa, starsza pani, czesała właśnie swojego czarnego puszystego kota. Przywitała kobietę i wcale się nie zdziwiła, kiedy ta opowiedziała, w jakiej przyszła sprawie.

-Chciałaby pani mieć chłopczyka czy dziewczynkę? – zapytała.

-Raczej dziewczynkę. – odparła kobieta. – Jestem krawcową. Mogłabym jej szyć sukieneczki i fartuszki, a gdy podrośnie, nauczyć ją krawiectwa. Może by mi pomagał na starość.

Wróżka odwróciła się i zdjęła z półki słoik z ciemnego szkła. Otworzyła go i wysypała z niego jedno tylko ziarenko. Zawinęła je w papierek i podała kobiecie.

-Proszę wsadzić to ziarenko do doniczki z ziemią i podlewać codziennie wystudzoną esencją kwiatowej herbaty.

Wróżka też nie chciała przyjąć zapłaty. Powiedziała tylko na pożegnanie:

-Za trzy dni będzie pani szczęśliwą mamą.

A czarny kot tylko zmrużył ślepia i uśmiechnął się tajemniczo. W drodze powrotnej kobieta ściskała w dłoni zwitek z ziarenkiem i powtarzała w duchu:

-Będę miała dziecko! Będę miała małe dziecko! Ach, jakież to piękne uczucie!

W domu zrobiła tak, jak jej kazała dobra wróżka. Wsadziła ziarenko do doniczki i podlała esencją kwiatowej herbaty.

Doniczkę postawiła na parapecie okna, żeby do ziarenka docierały promienie słońca. Szyjąc, co chwila podnosiła wzrok, by zobaczyć, czy ziarenko już wykiełkowało. A kiedy ukłuła się w palec, co jej się nigdy dotąd nie zdarzało, roześmiała się głośno i powiedziała:

-To wszystko dlatego, córeczko, że nie mogę się ciebie doczekać …

Nazajutrz ziarenko wypuściło już pierwsze pędy. Drugiego dnia z pędów wyrosła łodyżka, a na niej dwa długie wąskie listki. Trzeciego dnia kobieta obudziła się wcześnie rano, siadła na łóżku i spojrzała na parapet. Zobaczyła, że w doniczce wyrósł piękny, żółty tulipan z zamkniętym jeszcze kielichem. W kielichu tulipana coś małego się poruszyło. Nie …! Nie tylko poruszyło, zaśpiewało cieniutkim głosikiem:

-Czy ten kwiat to tylko kwiat, czy ten kwiat to cały świat ?

Kobieta podbiegła do tulipana i delikatnie rozchyliła jego żółte płatki. Zobaczyła maleńką nagusieńką dziewczynkę, która podniosła główkę i powiedziała:

-Mamo … !

-Moje dziecko! Moje kochane dziecko! –serce łomotało jej ze wzruszenia. – Świat jest ogromny, nieskończenie wielki! Chodź do mnie!

I wyjęła z kielicha tulipana nagusieńką dziewczynkę. Posadziła na dłoni i przytuliła do policzka.

-Witaj na  świecie. – powiedziała i uroniła łezkę ze szczęścia, po czym położyła córeczkę na swoim krawieckim centymetrze.

-Jaka ty jesteś maleńka! Mierzysz zaledwie jeden cal! Dam ci na imię Calineczka.

A jeden cal, drogie dzieci, to zaledwie dwa i pół centymetra. Kobieta uszyła jej śliczną sukienkę z żółtej tasiemki i buciki ze skrawków czerwonego materiału. W nocy Calineczka spała w pudełku na nici, a w dzień bawiła się na stole pokrytym zieloną ceratą w kwiatki. Dla małej Calineczki stół był jak ogromna łąka. Kobieta ustawiła na stole półmisek, nalała do niego wody, żeby Calineczka mogła sobie popływać w półmiskowym jeziorku na płatku tulipana. Któregoś dnia, kiedy kobieta wyszła do sklepu po zapas nowych nici i guzików, na parapet otwartego okna wskoczyła ropucha, wielkie pomarszczone i mokre żabsko. Ropucha rozejrzała się wybałuszonymi oczami po izdebce i zobaczyła Calineczkę pływającą na płatku tulipana w półmisku z wodą.

-Co za śliczna istotka! zaskrzeczała do siebie. – W sam raz na żonę dla mojego syna …

Ropucha wskoczyła na stół, porwała dziewczynkę, wsadziła pod pachę i hyc … przeskoczyła ze stołu na parapet okna, a z parapetu na trawę. Dom stał w parku, w którym rosły wiekowe dęby i świerki, a wśród nich wiła się bagnista rzeka. Ropucha z Calineczką pod pachą długimi susami zmierzała do bagna. Dziewczynka, jak mogła najgłośniej, wołała: „Ratunku”, ale któż by usłyszał tak cichutki głosik. Chyba tylko motyl, co krążył na rzeką. Ropucha razem ze swym synalkiem jedynakiem mieszkała w samym środku bagna.

-Poznasz teraz mego syna, Żabola. – powiedziała do Calineczki. – Jeszcze dzisiaj, moja droga, zostaniesz jego żoną.

Calineczka zamarła z przerażenia, kiedy zobaczyła swego kandydata na męża. Żabol był gamoniowatą, tłustą żabą i nawet, w co trudno uwierzyć, wśród ropuch uchodził za wyjątkowego brzydala. Nic dziwnego, że żadna młoda żabka go nie chciała, a stare panny ropuszanki na jego widok chowały się w stawie.

-Spójrz, syneczku, jaką mamusia znalazła ci śliczną żoneczkę. – zaskrzeczała ropucha do jedynaka.

Spojrzał na Calineczkę tępym wzrokiem i powiedział tylko:

-Kum kum, re, re ! – nie wyrażając zbytniego zainteresowania tak piękną narzeczoną.

Prawdę mówiąc, wcale nie zamierzał się żenić. Gdzie mogło być mu lepiej niż u mamusi, która dogadzała mu, jak mogła. Codziennie robiła mu na śniadanie sałatkę z glonów, a na obiadek racuszki z muszek. Ropucha usadowiła sobie na grzbiecie Calineczkę i popłynęła z nią na środek rzeki. Tu posadziła ją na ogromnym liściu wodnej lilii. Lilie wodne mają długie łodygi wyrastające z dna rzeki.

-Stąd mi już nie uciekniesz, moja mała, ha ha ha! – powiedziała. – Bo wokół płynie głęboka woda! Teraz cię tu zostawię i popłynę przygotować dla was urocze bagienko. Dwie przytulne kałuże z widokiem na tatarak.

Calineczka, słysząc to, rozpłakała się.

-Och, moje maleństwo płacze ze szczęścia … Ja też płakałam ze szczęścia, kiedy wychodziłam za mąż.  Z Żabolem będzie ci dobrze, po ślubie zamieszkacie w swoim własnym bagienku. Będziecie mieli małe kijanki, a wreszcie zostanę babcią, he he he!

I na samą myśl o tym ropucha uśmiechnęła się szeroko, a Calineczka pomyślała, że gdyby ten uśmiech zmierzyć krawieckim centymetrem, to miałby ze dwadzieścia cali. Kiedy ropucha odpłynęła szykować mieszkanko dla młodej pary, Calineczka zrozumiała, że wszystko, co miała do tej pory pięknego w swoim życiu, minęło bezpowrotnie. Była bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwa. Szlochała cichutko, bo nie chciała zamieszkać w bagienku, nawet z widokiem na tatarak i być żoną tłustego, mokrego Żabola, co to umiał powiedzieć tylko: „Kum kum, re re”. Gdy tak sobie pochlipywała, siedząc na liści lilii, z wody wychyliły się rybie pyszczki. To małe srebrne karaski przyglądały się Calineczce. Słyszały wszystko, co do niej mówiła ropucha.

-To byłby największy skandal … – pomyślały rybki. - … gdyby ta istotka miała poślubić wstrętnego Żabola! W żadnym wypadku nie możemy do tego dopuścić! O nie, nigdy w życiu!

Karasie podpłynęły pod liść i przegryzły łodygę wodnej lilii. Liść z Calineczką na pokładzie pomknął z nurtem rzeki. Była wolna. Ropucha rzuciła się w pościg za liścianą tratwą i jej pasażerką. Wtem do wody wskoczyła wydra. Ropucha zawróciła gwałtownie i uciekła, bo wiedział, że pani wydra nie znosiła, ani jej, ani jej synalka Żabola. Calineczka płynęła sobie teraz spokojnie, mijając pola i łąki. Podziwiała rozłożyste drzewa rosnące nad rzeką, śmiała się na widok promyków słońca igrających na falach. Pierwszy raz oglądała tak wielki świat. Nigdy z okna swojej izdebki nie widziała tyle nieba nad sobą. Najbardziej cieszyły ją małe ptaszki, które przelatywały nad wodą tuż przed liściem, albo ścigały się z nią, świergocąc radośnie:

-Oj, ładna jest ta mała, oj, ładna, ładniutka i taka milutka!

Liściany stateczek odpłynął już, hen, daleko od ropuszego bagna. Calineczka zauważyła, że już od dłuższego czasu leci za nim piękny kolorowy motyl, ten sam, którego widziała w parku, gdy porwała ją ropucha. Motyl zbliżył się, zawisł w powietrzu i wylądował na liściu.

-Jakiś ty duży z bliska! Kim jesteś?

-Motylem. Mówią na mnie paź królowej.

-A dlaczego? dopytywała się Calineczka.

-Bo naprawdę jestem paziem królowej motyli. Widziałem, jak cię porwała ropucha, ale nie mogłem przylecieć z pomocą, ropucha by mnie zjadła w mgnieniu oka. Ale za teraz pomogę ci szybciej popłynąć. Potrzebna mi do tego ta wstążka, którą przewiązałaś sukienkę.

Calineczka zdjęła wstążkę i chwyciła jeden koniec, a motyl drugą. Paź królowej machnął skrzydełkami i pofrunął, ciągnąc Calineczkę na liściu wodnej lilii. To dopiero była podróż … Pędzili tak szybko, że wiatr rozwiewał jej loki.

-Jak wspaniale! Szybciej! Szybciej! – śmiała się Calineczka.

Po tak strasznej przygodzie znowu była szczęśliwa. Nagle jakiś cień przysłonił niebo i jednocześnie usłyszała buczenie nad głową. Ogromny chrabąszcz zatrzymał się nad dziewczynką, po czym porwał ją w swoje macki i zaniósł na pobliską topolę. Był to czerwcowy chrabąszcz, bo każdego lata o tej porze tysiące nieżonatych chrabąszczy, bucząc głośno, ugania się za chrabąszczowymi pannami w parkach, ogrodach i na łąkach, szukając dla siebie narzeczonej. Chrabąszcz posadził Calineczkę na topolowej gałęzi i zadowolony z siebie zaśpiewał basem tak, żeby go wszyscy słyszeli:

-Znalazłem sobie narzeczoną, choć nie podobną do chrabąszcza, lecz kiedy zostanie moją żoną, będziemy razem buczeć w gąszczach …

Wnet zleciały się inne chrabąszcze, żeby zobaczyć narzeczoną kolegi i chmara wściekłych, zazdrosnych chrabąszczowych panien. Czerwcowy chrabąszcz uchodził za przystojniaka, więc, wściekłe chrabąszczyce nie mogły mu wybaczyć, że nie wybrał jednej z nich.

-Jak mógł znaleźć sobie coś tak brzydkiego! To to nie nawet pancerzyka i skrzydełek! Spójrzcie na jej odnóża, ha ha, są proste i łyse, nie tak, jak nasze piękne nóżki, krzywe i kosmate!

-Tak, tak, to z pewnością brzydactwo! – stwierdziły chrabąszcze.

-Nie jestem brzydka, ale inna! – oburzyła się Calineczka. – Dla kogoś takiego jak ja, to wy jesteście brzydale!

-Ooo, nie dość, że brzydka, to w dodatku, jaka wygadana …! W tej sytuacji nasz związek nie ma szans, moja mała! – oświadczył chrabąszcz.

-I całe szczęście! – powiedziała Calineczka. – Nie będę musiała całe życie siedzieć w gąszczu i buczeć w towarzystwie takiego gbura!

Chrabąszcz zabrał Calineczkę i poleciał z nią do lasu. Tam zostawił ją na krzewince poziomki i odleciał obrażony. Calineczka została sama w wielkim lesie.

-Ach, jak cudownie pachnie ten ogromny czerwony owoc! – wykrzyknęła, przyglądając się poziomce, ale tak była głodna, że zjadła ją całą, oblizując się ze smakiem.

-Coś takiego! Coś takiego! – zaszczebiotał mały ptaszek, skacząc po mchu. – To maleństwo zjadło całą poziomkę …

Był to raniuszek. Raniuszki wstają najwcześniej ze wszystkich ptaków i stąd ich nazwa. Calineczka zaprzyjaźniła się z raniuszkiem i innymi ptakami, które pomogły jej upleść łóżeczko z trawy i powiesić pomiędzy gałązkami. Spała w nim w nocy, a w dzień słuchała odgłosów lasu, śpiewu ptaków i szumu wiatru w koronach drzew. Spijała świeżą rosę z liści, żywiła się jagódkami i poziomkami. I tak minęło lato. Nadeszła jesień. Odleciały śpiewające ptaki, opadły liście z drzew, las zrobił się smutny i ponury. Najgorsze było to, że dni były coraz krótsze, a noce coraz chłodniejsze. Jej sukieneczka już całkiem się podarła. Dziewczynka przypomniała sobie swoją mamę i bardzo za nią zatęskniła.

-Szkoda … –  westchnęła. – … że jesteś tak daleko. Przytuliłabyś mnie i uszyłabyś mi na pewno ciepłą sukienkę i płaszczyk. Pójdę w świat, jakoś cię odnajdę, mamo. Żegnaj, dobry lesie!

Kiedy znalazła się na skraju lasu, zerwał się lodowaty wiatr i spadł pierwszy śnieg. Calineczka, drżąc z zimna, brnęła wśród zasp przez pole. Nagle grunt usunął jej się spod nóg. Spadała przez chwilę z otwartymi oczami, a gdy już spadła, otworzyła oczy i zapytała:

-Gdzie ja jestem?

-W norze polnej myszy. – usłyszała w odpowiedzi i zobaczyła nad sobą wąsaty pyszczek i czarne oczka, które wpatrywały się w nią z zaciekawieniem.

-Nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. – powiedziała pani mysz i spytała:

-Kim jesteś, moja mała?

-Mam na imię Calineczka.

-Jesteś sina z zimna i zapewne głodna.

-Oj, tak, pani myszko, burczy mi w brzuchu, od wczoraj nic nie jadłam!

Myszka dała jej kaszki ze skwarkami w żołędziowej miseczce, a kiedy Calineczka pałaszowała z apetytem, polna mysz uśmiechała się przyjaźnie.

-Zostaniesz u mnie. Szykuje się ostra zima. Nie miałabym serca, gdybym ci dała zamarznąć tam na górze. Całe szczęście, że zrobiłam większe, niż co roku, zapasy na zimę. Mam w spiżarni tyle ziarna, że wystarczy nam do wiosny. Będziesz spała na słomianym materacyku z kłaczków owczej wełny, których nazbierałam latem na pastwisku. Zrobimy ci kołderkę i poduszkę.

-Naprawdę mogę zostać? Będę sprzątać i pomagać pani w gospodarstwie.

Dobrze było Calineczce u pani myszki: ciepło i przytulnie, chociaż ciemno. W mysiej norze nie było okien, ale oświetlała ją latarenka z kawałka próchna, które tliło się słabym blaskiem. Co wieczór pani myszka prosiła Calineczkę, by jeszcze raz opowiedziała jej swoją historię, bo dla niej brzmiała ona jak bajka. Mimo, że pani myszka okazywała jej tyle serca, Calineczka często myślała o swojej mamie i obiecała sobie, że kiedyś ją odnajdzie. Po tygodniu odwiedził panią myszkę dziwny gość. Przybył tu podziemnym korytarzem. Otrzepał z piasku czarne lśniące futro, zmarszczył nos i powiedział:

-Pani myszko, czuję tu jakąś obcą istotę.

Był to kret, niewidomy, jak wszystkie krety.

-To mała Calineczka.wyjaśniła polna mysz. – Przygarnęłam ją na zimę. Jest urocza i potrafi śpiewać piękne piosenki. A wie pan, gdzie się urodziła? W kielichu tulipana.

-Hm, dziwne miejsce urodzenia. – mruknął kret. – Nie lubię kwiatów.

-Może dlatego, że pan ich nigdy nie widział. – powiedziała Calineczka i zaśpiewała mu piosenkę o kwiatach i słońcu.

-O, ładnie śpiewasz … - burknął kret, starając się ukryć wzruszenie. – Jeśli chcesz, możesz sobie chodzić po moich korytarzach, tylko nie przestrasz się, leży tam martwy ptak. Może zamarzł, bo zapomniał odlecieć … Ach, ptaki to lekkoduchy, nic pożytecznego nie robią.

-Wyjadają ziarna z kłosów, a dla nas, biednych myszy, niewiele zostaje! – wtrąciła pani myszka.

-Przyjdę we wtorek na miętową herbatkę. – powiedział pan kret, ukłonił się i wyszedł.

-Pan kret jest bardzo bogaty. Mieszka w salonach, nie tak jak ja. – powiedziała pani myszka. – Jest kawalerem. Chyba mu się spodobałaś.

Ale Calineczka nie chciała o tym słyszeć. Nie interesował jej ponury, mrukliwy kret. Nie przestawała myśleć o martwym ptaku.

-Pójdę go zobaczyć. – postanowiła.

Wzięła latarenkę ze świecącym próchnem i poszła długim, ciemnym korytarzem. Na końcu korytarza zatrzymała i podniosła latarenkę. W słabym świetle zobaczyła martwego ptaka. Była to jaskółka. Wydała jej się ogromna. Jaskółki nie należą do dużych ptaków, ale Calineczka mierzyła zaledwie jeden cal. Jaskółka leżała z główką wtuloną pod skrzydło. Na ten widok serduszko dziewczynki ścisnął żal.

-A może ty nie umarłaś... – szepnęła do jaskółki z nadzieją w głosie. – Tak, czy inaczej, jest ci na pewno zimno.

Postawiła latarenkę i wróciła do mysiej norki. Myszka już spała. Calineczka wzięła swój słomiany materacyk i kołderkę z kłaczków wełny. Zaniosła to wszystko do jaskółki i okryła ją. Potem przytuliła się do jaskółki, żeby ogrzać ją własnym ciałem. Miała nadzieję, ze uda się ją uratować. I rzeczywiście, serce jaskółki ożyło. Najpierw zapukało bardzo wolno, a potem coraz bardziej miarowo. Raz, dwa, raz, dwa …

-Ona żyje, to cud! – krzyknęła Calineczka.

Jaskółka otworzyła oczy i podniosła główkę.

-To nie cud. – powiedziała słabym głosem. – To twoje dobre serduszko ożywiło moje. Dziękuję ci, śliczna dziewczynko.

-Jak to się stało, że się tu znalazłaś? – spytała jaskółkę.

-Ostatniego dnia lata zraniłam się cierniem, zemdlałam z bólu, a potem nie wiem, co się ze mną stało. Jak tylko odzyskam siły, dołączę do innych jaskółek i polecę do ciepłych krajów.

-Nigdzie nie polecisz! Na świecie jest zima! Jest już zima, a ty jesteś taka słabiutka …

Całą zimę Calineczka w tajemnicy opiekowała się chorą jaskółką. Ta z każdym tygodniem czuła się lepiej, a gdy na świecie pojawiła się wiosna, całkiem już wyzdrowiała. Była na tyle silna, że wydziobała otwór w kretowisku.

-Polecę teraz przywitać się z wiosną, słońcem, niebem. Leć ze mną, Calineczko, zaniosę cię do zielonego lasu, a jesienią zabiorę do ciepłych krajów.

-Bardzo bym chciała z tobą polecieć … cieszyć się wiosną i słońcemodpowiedziała Calineczka, łykając ukradkiem łzy –  ale nie mogę być niewdzięczna i zostawić panią myszkę. Tyle dla mnie dobrego zrobiła. Do widzenia, jaskółeczko.

-Do widzenia i do zobaczenia wkrótce. – powiedziała jaskółka i wyfrunęła na wolność.

Któregoś dnia pani myszka wróciła od pana kreta wyraźnie zadowolona.

-Mam ci coś do powiedzenia. – zwróciła się do Calineczki. – Pan kret spytał mnie nieśmiało, czy nie zostałabyś jego żoną. Zgodziłam się za ciebie. Za miesiąc wyprawimy wesele. Trzeba będzie zamówić u pająków suknię ślubną dla ciebie.

Calineczka rozpłakała się i wyznała, że nie chce całego życia spędzić pod ziemią.

-Chciałabym polecieć z jaskółką do ciepłych krajów. Tam byłabym szczęśliwa wśród kwiatów i słońca.

-Nie bądź głupia, moja mała. – ofuknęła ją mysz. – Pan kret jest bardzo mądry i bogaty. Będziesz panią na salonach. On niczego od ciebie nie oczekuje, chce tylko, żebyś śpiewała mu piosenki, bo one dają ukojenie jego duszy.

-A czy pan kret nie może sobie znaleźć kreciej narzeczonej?

Myszka nagle posmutniała i rzekła:

-Pan kret miał narzeczoną. Pannę krecię, śliczną czarnulkę. Zamierzali się pobrać zeszłego lata. Właśnie urządzali sobie wspólne kretowisko, kiedy na świecie rozpętała się burza i wóz ze zbożem zapadł się akurat w tym miejscu, bardzo głęboko, aż po same koła.

-I co się stało z panną krecią?

-Pewnie zginęła. Pan kret próbował jej szukać, ale woda zalała korytarze.

-Biedny pan kret … To dlatego jest taki ponury i nieprzyjemny.

-Zastanów się nad jego propozycją, zastanów się. – nie dawała za wygraną pani mysz.

Calineczka wyszła z norki i usiadła pod czerwonym makiem na miedzy. Siedziała i myślała, co ma zrobić. Z jednej strony żal jej było pana kreta, z drugiej – własnego życia.

-Kwit, kwit! – usłyszała głos jaskółki. – Calineczko, czemu jesteś taka smutna?

-Muszę ci coś wyznać, jaskółeczko …

I opowiedziała jej o tym, że pani mysz chce ją wydać za pana kreta, żeby ten nie rozchorował się ze smutku, bo jego narzeczona, panna krecia zginęła w zeszłym roku.

-Czy aby na pewno zginęła? Słyszałam coś innego! Wróble, najwięksi plotkarze w okolicy, ćwierkały ostatnio o pewnej pannie kret, która żyje samotnie w krecim kopczyku na pobliskim pastwisku. Spróbuj ją znaleźć. Idź prosto, wzdłuż tej bruzdy, na której stoisz. Ona cię do niej zaprowadzi. Powodzenia! Wrócę tu przed końcem lata.

Dzielna Calineczka szła bruzdą jak wielkim wąwozem. Kiedy już dotarła do kreciego kopczyka na pastwisku, zajrzała do niego i zawołała:

-Czy tu mieszka panna krecia?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin