Jarosław Żamojda-Młode wilki.pdf

(504 KB) Pobierz
17-193
tytuł: "Młode wilki"
autor: Jarosław śamojda
tekst wklepał: dunder@poczta.fm
Copyright (c) Jarosław śamojda 1985
ISBN 83-904961-0-0
Wydawca: DA VINCI Sp. z o.o. Warszawa 1995
Wydanie pierwsze
Przygotowanie: Drukarnia Poligrafus
Druk: PWP "Gryf S.A. Ciechanów
ROZDZIAŁ 1
Panujący od kilku dni upał wyludnił ulice miasta. Szczupły męŜczyzna ubrany w typowy
urzędniczy garnitur szedł ocienioną drzewami alejką. Biała, przewiązana sznurkiem paczka
kołysała się w jego ręce w rytmie kroków. Rząd drzew dających schronienie przed Ŝarem
kończył się kamienną fontanną. Od lat zepsuta i porośnięta chwastami juŜ nie cieszyła swym
widokiem przypadkowych spacerowiczów. MęŜczyzna minął ją i zszedł z chodnika na
jezdnię. Rozgrzane powietrze kłębiło się wokoło jego butów. Odgłos miarowych kroków
zagłuszony został piskiem opon hamującego samochodu. W jednej chwili męŜczyzna
odskoczył w bok ratując się ucieczką na chodnik. Szare BMW zaparkowało koło krawęŜnika.
MęŜczyzna z obraŜoną miną skierował się w stronę bramy z napisem "Wojewódzki Bank w
Szczecinie". Odchodząc spojrzał na samochód chcąc dojrzeć twarz kierowcy, ale
przyciemnione szyby skutecznie chroniły wnętrze przed jego wzrokiem. Wycierając
chusteczką pot z czoła męŜczyzna wszedł przez wahadłowe drzwi do banku. Okrągła twarz
stojącego w przejściu straŜnika przybrała na moment grymas podobny do uśmiechu. - Jeśli
nie spadnie deszcz to latarnie na ulicach pousychają - zagadnął Ŝartobliwie - powietrze aŜ się
gotuje. Mówiąc to podskoczył do drugich drzwi otwierając je przed mijającym go obojętnie
męŜczyzną. Po dwuletnich staraniach Dyrekcja Wojewódzkiego Banku w Szczecinie
otrzymała zgodę na dokonanie generalnego remontu. W planie oprócz wymiany drzwi, okien,
mebli, oraz remontu skarbca z 1926 roku przewidziano równieŜ załoŜenie klimatyzacji. Tylko
nadzieja na mające wkrótce nadejść zmiany pozwalała pracownikom wytrzymywać panujący
zaduch i upał. MęŜczyzna wszedł do głównej sali banku mijając po prawej stronie kasy i dział
rachunków bieŜących, a po lewej agenturę PKO i lokaty długoterminowe. Jego sylwetka
przecięła smugę wpadającego do sali słońca i zniknęła w przejściu dla urzędników. Jak
zwykle w sobotnie popołudnie bank był prawie pusty. Na zegarze wiszącym pod sufitem
dochodziła trzecia. Nad zegarem w wąskiej szczelinie czyjeś oczy obserwowały salę. Drugi
straŜnik widział z góry jak męŜczyzna niosący białą paczkę przeszedł w poprzek sali, wszedł
w przejście dla pracowników, a po chwili zasiadł za swoim biurkiem. StraŜnik spojrzał na
zegarek, była za dwie minuty trzecia. Odwrócił się do interkomu i nacisnął przycisk. -
Trzecia. Zamykamy - powiedział do mikrofonu. StraŜnik na dole odprowadzał ostatnich
klientów do drzwi, gdy do banku weszło trzech męŜczyzn ubranych na czarno. Wszyscy mieli
na sobie takie same czarne spodnie, czarne golfy i czarne marynarki, a na głowach Ŝółte
słomkowe kapelusze. MęŜczyźni minęli wychodzących klientów i skierowali się na salę kas. -
Panowie, juŜ zamykamy - usiłował zatrzymać ich straŜnik. - Wpłacimy pieniądze, bo nas
okradną - nie odwracając się odpowiedział najwyŜszy. Była za dwie trzecia. StraŜnik dał za
wygraną. Trzej męŜczyźni weszli na główną salę i natychmiast rozeszli się w róŜne strony.
NiŜszy, z wyraźną nadwagą, stanął w naroŜniku sali. Drugi, wysoki, przystanął tuŜ przy
drzwiach. Trzeci, jednym ruchem ręki zaciągnął czarną pończochę na twarz i ruszył do kasy.
Kasjerka, młoda dziewczyna o mało wyrafinowanej urodzie, przyklejała papierową
banderolkę na kolejnej paczce dwudziestodolarówek gdy nagle usłyszała nad sobą głos
męŜczyzny: - zapakuj kochanie te kanapki do woreczka. Kasjerka przerwała pracę i spojrzała
w kierunku głosu. Zaciągnięta na twarz pończocha miała wycięty otwór w którym poruszały
się usta: - Tylko szybko, bo spóźnię się do pracy - dodał. Z niewzruszoną powagą kasjerka
odebrała worek z rąk męŜczyzny i rozpoczęła napełnianie go paczkami
dwudziestodolarowych banknotów. W drugim końcu sali urzędnik rozciął noŜyczkami
sznurek. Uwolniony z krępujących go więzi papier sam się rozwinął odsłaniając kartonowe
pudełeczko. Urzędnik spojrzał w stronę kasy. - Myślałem, Ŝe kiedyś sam to zrobię - wycedził.
Siedzący naprzeciwko niego młodszy urzędnik powiódł wzrokiem w stronę kasy przy której
stał męŜczyzna w słomkowym kapeluszu. Mimo dzielących go ośmiu metrów wyraźnie
widział jak kolejne paczki dolarowych banknotów znikają w worku. Starszy urzędnik
westchnął i wyjął z szuflady szklankę i talerzyk. Ustawił je na serwetce, po czym uniósł
tekturowe wieko-pudełka. Wyjął z niego sernik pokryty truskawkową galaretką. - Taka forsa -
westchnął - ale bym się ubawił. Oblizał palce i sięgnął po ciastko. OstroŜnie wbił w nie zęby
uwaŜając aby cukier puder nie posypał się na garnitur. Ponownie spojrzał w stronę kasy. -
Taka amatorszczyzna. Ja bym to zrobił lepiej. Młodszy urzędnik przełknął ślinę wpatrzony
łakomym wzrokiem w leŜące na talerzu ciastko. Kątem oka dostrzegł podchodzącego do nich
drugiego napastnika. Ten stanął przy ladzie i uniósł lufę pistoletu celując w głowę starszego
urzędnika. Jednocześnie przyłoŜył drugi palec do ust. -Psss. Kasjerka z trudem przepychała
worek z pieniędzmi przez okienko w kasie. Rozejrzała się dyskretnie czy nikt jej nie
obserwuje i posłała w stronę bandyty gorący pocałunek. Usta w czarnej pończosze poruszyły
się, ale nie był to uśmiech wzajemności. Napastnik spojrzał na worek w rękach urzędniczki.
Miała delikatne pulchne dłonie. - Ten pierścionek teŜ dorzuć skarbie - wskazał na jej palec. -
Oszalałeś? Po co? - W jej głosie zabrzmiała nuta uraŜonej dumy. W odpowiedzi przed swoim
nosem ujrzała lufę pistoletu. Szare BMW stało przy wejściu do banku. Okienko kierowcy
było do połowy otwarte. Spóźniony, zadyszany klient dopadł zamkniętych drzwi i walił w nie
pięścią. StraŜnik otworzył okienko. -- Dlaczego zamknięte? Jeszcze nie ma trzeciej - usłyszał
pełen pretensji głos klienta. - U mnie jest. Przyjdź pan w poniedziałek - odburknął straŜnik. -
Ja muszę jeszcze dziś pobrać pieniądze. Co tu się dzieje? StraŜnik spojrzał za siebie. W głębi
sali trzech ubranych na czarno męŜczyzn z pończochami na twarzach ruszało właśnie w
stronę wyjścia. ~ Kasa jest pusta. Mieliśmy dziś duŜy obrót. Zanim klient zdąŜył wygrzebać z
pamięci mocniejszy argument, drzwiczki zatrzasnęły się bezpowrotnie. StraŜnik zamknął
zasuwkę, odwrócił się i wyjął z kabury rewolwer. Przytrzymał go nieruchomo wzdłuŜ ciała.
Czekał. Drugi straŜnik śledził całe zajście ze swojej szczeliny obserwacyjnej koło zegara.
MęŜczyzna w słomkowym kapeluszu właśnie odchodził z pełnym workiem od kasy.
Tymczasem kasjerka zwinnym ruchem, o który nikt by jej nie podejrzewał, przypadła do
podłogi rozciągając się na całą długość. StraŜnik jakby czekał na ten moment. Nacisnął
przycisk z napisem "alarm". Głos syren wypełnił salę kas i wylał się przeraźliwym wyciem
przed gmach banku .Włączenie alarmu sparaliŜowało idących do wyjścia napastników. Jak na
komendę skoczyli w bok i rozbiegli się w przeciwne strony rezygnując z forsowania
głównych drzwi w których stał straŜnik. Jeden z napastników wystrzelił z pistoletu ponad
głowami zdezorientowanych kasjerek. Kto mógł, krył się za biurka, inni padali na ziemię tam
gdzie stali. Napastnicy strzelali nad głowami biegnąc do przeciwpoŜarowego wyjścia.
StraŜnik przy szklanych drzwiach stanął w pozycji Johna Wayna na szeroko rozstawionych
nogach i z bezpiecznej odległości obserwował rozwój wypadków. Bandyci strzelając ponad
głowami leŜących juŜ urzędników dobiegli do blatu dla klientów i z kocią zręcznością
przeskoczyli na drugą stronę. Biegnący z tyłu zatrzymał się i stojąc na biurku oddał długą
serię z pistoletu maszynowego, kierując ziejącą ogniem lufę ponad pustymi biurkami. Cała
trójka zniknęła za drzwiami z napisem - "Wyjście przeciwpoŜarowe". Syrena alarmowa
zakrztusiła się, opadła o dwie oktawy w dół i na koniec zamilkła. Delikatny wietrzyk ze
stojącego na biurku wentylatora poruszał zwiędniętą do połowy palmę. Siedzący na podłodze
starszy urzędnik otarł resztki cukru z policzka i przełknął ostatni kęs ciastka. Spojrzał w górę
na blat biurka. Sięgnął ręką do krawędzi talerza z ciastkami. Przesunął dłoń w prawo trafiając
na pustkę. Sernik z truskawkową galaretką zniknął. Tupot wojskowych butów odbił się
wielokrotnym echem od ścian i sufitów. Na salę wbiegli policjanci z oddziałów specjalnych.
Z wystudiowaną precyzją i kocią zręcznością zajęli pozycje strzelców wyborowych czekając
na znak aby siłą ognia swoich pistoletów maszynowych zamienić bank w skup surowców
wtórnych. Drzwi przeciwpoŜarowe w ich celownikach pozostawały w absolutnym bezruchu.
Ostry gwizdek sędziowski wdarł się w tę pełną oczekiwania ciszę. Kroki trzech idących
męŜczyzn zbliŜały się od strony głównego wejścia do sali kas. Pierwszy szedł dyrektor banku
trzymając w dłoni stoper. Towarzyszył mu kapitan Wojtaszewski z Komendy Głównej
Policji. - Jesteśmy lepsi od II Miejskiego prawie o minutę - oznajmił z dumą dyrektor. - Mogę
państwu pogratulować. Nie mniej jednak, pani Krystyno, - tu dyrektor zwrócił się do pulchnej
kasjerki, która zdąŜyła juŜ pozbierać się z podłogi i dreptała teraz w jego stronę - nawet w
czasie ćwiczeń niedopuszczalne jest flirtowanie z bandytami. - A pan, panie magistrze -
zwrócił się do znanego nam miłośnika ciastek - na przyszłość radzę szybciej padać na ziemię
zanim panu uszy odstrzelą, nie mówiąc juŜ o innych sprawach. Sala wypełniała się powoli
urzędnikami, którzy dopiero teraz otrzepywali się z kurzu gratulując sobie wzajemnie
bohaterskiej postawy. - Pan panie Malinowski - ta uwaga była kierowana do otyłego straŜnika
z przekrwioną twarzą, który słuŜbiście prostował się pod spojrzeniem swojego dyrektora - po
to ma pancerną szybę, Ŝeby się za nią chować, a nie udawać bohatera. - Proszę pamiętać o
zmianie naboi w pistoletach - przypomniał kapitan Wojtaszewski - ślepe nie będą juŜ
potrzebne. Główne drzwi banku otworzyły się z takim hukiem, Ŝe w pierwszej chwili kapitan
Wojtaszewski odebrał to jako strzał z pistoletu. Odwrócił się energicznie w tę stronę. W
drzwiach stali trzej na czarno ubrani męŜczyźni w słomkowych kapeluszach i czarnych
pończochach na głowach. Swoje pistolety maszynowe wycelowali wprost w osłupiały z
zaskoczenia tłum urzędników i policjantów. - To jest napad. Wszyscy na ziemię, bo wam jaja
poodstrzelam! Twarze zgromadzonych osób wyraŜały tyle zrozumienia co przy pierwszym
czytaniu instrukcji działania komputera. Któryś ze stojących w drugim rzędzie urzędników
powoli zaczął unosić w górę ręce. Rozległ się śmiech. - MoŜe sam napad był pretensjonalny,
ale za to uciekaliście jak zawodowcy - stwierdził z uznaniem dyrektor banku i zainicjował
pierwsze oklaski do których dołączyli się inni. Atmosfera rozładowała się w śmiechu.
Napastnik stojący w środku powoli opuścił lufę pistoletu i zciągnął z twarzy czarną rajstopę.
Nieopalona łysina zajaśniała w kontraście do czarnego golfa. - O czym pan mówi? Jeszcze nie
napadliśmy. Łysy napastnik spojrzał po wpatrzonych w niego uśmiechniętych twarzach
oczekując pomocy w rozwiązaniu łamigłówki. - Sam pan przecieŜ dzwonił, Ŝeby opóźnić
napad - wymownie spojrzał na dyrektora. Twarz dyrektora banku powoli nabierała sinego
koloru. Inni nie rozumieli jeszcze co zaszło. Zduszonym głosem dyrektor zwrócił się do
kasjerki: - Ile było w kasie? Rozbawiona atmosferą ćwiczeń kasjerka przywoływała z
pamięci: - Mówił pan, Ŝeby było powaŜnie, więc włoŜyłam dwieście tysięcy dolarów w
banknotach dwudziestodolarowych i... mój... zaręczynowy pierścionek... - kątem oka
spojrzała na łysiejącego napastnika. Jego twarz była przeraŜona. Z duŜym opóźnieniem
docierało do niej co zaszło. Ze łzami w oczach odwróciła się do dyrektora. - A więc
obrabował nas ktoś obcy?
ROZDZIAŁ 2
Zakręt był zbyt ostry i źle wyprofilowany. BMW weszło jednak w niego z prędkością sto
dwadzieścia kilometrów na godzinę mijając stojący po prawej stronie napis "SZCZECIN
śEGNA". Szerokie, niskoprofilowane opony były za twarde na polskie drogi, ale za to
znakomicie zwiększały sterowność samochodu. Siedzący za kierownicą męŜczyzna wyglądał
na czterdzieści lat i tyle miał. Wszystko co wyraŜała jego twarz wyjaśniało przezwisko
"Czarny" jakie nosił chyba od urodzenia. Kruczoczarne włosy z dłuŜszą grzywką opadały na
śniade czoło. Głębokie, czarne oczy precyzyjnie skanowały drogę, gotowe dojrzeć z równą
precyzją zarówno przebiegającą mysz jak i stojący na skraju lasu policyjny radiowóz. Lekki
zarost nadawał jego twarzy wyraz zmęczenia. - Dwadzieścia tysięcy dla architekta miasta,
dwa miesiące czeka. Facet od nieruchomości weźmie dychę - dyktował Czarny. Biedrona i
Kobra siedzieli na tylnym siedzeniu. Po morderczej walce, Biedronie udało się zciągnąć z
głowy czarną pończochę. Rzucił ją z obrzydzeniem na tylną półkę obok słomkowego
kapelusza. Chwycił pistolet i wpatrywał się w tylną szybę, za którą zniknął właśnie zakręt
drogi z napisem "SZCZECIN WITA". Kobra musiał przełknąć ostatni kęs bułki zanim
cokolwiek z siebie wydusił. - Nie zgodzi się na mniej niŜ dwadzieścia - zawyrokował w
odpowiedzi. - Prokurator, adwokaci i celnicy, kosztowali nas w zeszłym kwartale setkę ale
dziś wezmą więcej. Dodaj do tego jeszcze chłopców z drugiego komisariatu - wyliczał z
pamięci Czarny. Kobra wystukał kolejne liczby na Power Booku trzymanym na kolanach.
Odnalazł na ekranie wynik: - Zostaje pięćdziesiąt tysięcy. I teraz zapłacimy ze trzydzieści, to
ledwo wyszliśmy po kosztach - wyraźnie posmutniał. - Dlaczego nikt nas nie goni? -
Biedrona odwrócił się z tym pytaniem w stronę siedzących z przodu Czarnego i Skorpiona.
Czarny dostrzegł pistolet, którym Biedrona wymachiwał w ich kierunku, spojrzał na
Skorpiona. Skorpion bez słów odwrócił się, wyrwał pistolet z ręki i rzucił go na podłogę.
Wszyscy troje mogli mieć po dziewiętnaście lat i tyle mieli. NajpowaŜniej wyglądał
Skorpion, krępy o silnej budowie, z ostrzyŜoną prawie na łyso głową. Biedrona, włoski typ
urody, brunet o regularnych rysach twarzy z powodzeniem mógłby reklamować papierosy nie
tylko w Polsce. Kobra miał najmniejsze powodzenie u kobiet. I to nie z powodu otyłości lub
braku gustu w ubieraniu, ale przez skąpstwo. Był urodzonym księgowym, który zagłodził na
śmierć swojego węŜa w kieszeni. Czarny przyhamował, wjechali do wioski. Środkiem drogi
szły krowy, które mała dziewczynka bezskutecznie zaganiała na pobocze. - Mam go -
zakomunikował radośnie Skorpion, któremu udało się złapać połączenie przez telefon
komórkowy. - Zatrzymali go na granicy. Nie chcą z nim rozmawiać - relacjonował Czarnemu
- tak. JuŜ jedziemy. - Kupił dwadzieścia tysięcy litrów po piętnaście fenigów - relacjonował
dalej Czarnemu uradowany tą wiadomością. - Byliśmy w banku po pieniądze. Nie, nie dla
nas. Usługa z miasta - rzucił do słuchawki. Po chwili wyłączył telefon. - Nie chcą z nim
rozmawiać - zwrócił się do Czarnego. - WłóŜ dwie dychy do koperty i dychę daj mi do
kieszeni - Czarny spojrzał w lusterko. Biedrona posłusznie włoŜył pliki dwudziestodolarówek
do koperty i podał je Czarnemu. Czarny przełoŜył kopertę do kieszeni, a dodatkowy plik -
dziesięć tysięcy dolarów - włoŜył pod marynarkę. - CięŜkie czasy. Jeszcze trochę i rzucę ten
interes w cholerę - stwierdził zmęczonym głosem. Przejście graniczne w Lubieszynie jest pod
opieką polską w przeciwieństwie do Kołbaskowa, którym zajmuje się administracja
niemiecka. Nie ma to jednak większego znaczenia dla przeciętnego turysty. Obojętnie, w
którą stronę i o której godzinie, zawsze trzeba stać w kolejkach. Czerwiec i lipiec to najgorsze
miesiące. Piątek i sobota to najgorsze dni, od szesnastej do dwudziestej to najgorsze godziny.
Był dziewiętnasty czerwca, sobota godzina szesnasta. Szare BMW stało w cieniu starego
dębu na poboczu drogi. Trzydzieści metrów dalej stał szlaban z napisem "Kontrola Celna -
Granica Polsko-Niemiecka" w Lubieszynie. Kobra wysiadł z samochodu. Z przodu przy
otwartych drzwiach siedział Skorpion i lustrował Playboya. Biedrona spał na tylnym
siedzeniu z otwartymi ustami. Nie przeszkadzała mu ani muzyka ani przejeŜdŜające obok
samochody. Kobra obszedł samochód i stanął po drugiej stronie. Za szlabanem celnicy i
słuŜba graniczna odprawiali kolejnych turystów. Kolejka samochodów sięgała po horyzont i
nie wiadomo jak jeszcze daleko. Z boku na celnym parkingu stał jaskrawo Ŝółty TIR z
czarnym brezentem na pace. Obok, oparty o biało-czerwony szlaban stał młody chłopak w
białej marynarce. Kobra zamachał do niego na powitanie. Zza Ŝółtego TIRa wyszedł celnik w
towarzystwie Czarnego. Minęli chłopaka w białej marynarce i ruszyli w stronę polskiego
parkingu dla TIRów. - Nie ma mowy. Wsadź sobie te pieniądze wiesz gdzie. Nie chcę was tu
więcej widzieć. Celnik prowadził, a Czarny posłusznie podąŜał za nim. Ustawione obok
siebie cięŜarówki szczelnie wypełniały plac parkingowy. - Nie denerwuj się - uspakajał
Czarny. - Jak trzydzieści za mało to pogadajmy o premii. Czarny rozejrzał się dookoła. Kobra
stał po drugiej stronie przy samochodzie. Kierowcy cięŜarówek pochowali się w barku, lub
odsypiali poobiednią drzemkę w cieniu drzew czekając na wyjazd z Polski. Celnik skręcił w
przejście między dwiema cięŜarówkami. Czarny wszedł zanim. - Ja nie wezmę i Ŝaden z
chłopaków teŜ nie, nawet za pięćdziesiąt. Na tej bramce jesteście skończeni. Celnik był
przynajmniej o głowę wyŜszy od Czarnego i na oko mógł waŜyć sto dwadzieścia kilo. Nie
miało to jednak teraz Ŝadnego znaczenia, gdyŜ ramię Czarnego uczepione jego krtani cisnęło
nim jak workiem ziemniaków o burtę cięŜarówki. Lufa pistoletu brutalnie zatkała rozwarte do
krzyku usta. - Mam dwa rzuty na ten tydzień - cedził Czarny. - Towar juŜ kupiłem, więc mnie
nie denerwuj. Po trzydzieści od TIRa i koniec rozmowy. StróŜka krwi pociekła celnikowi z
wargi. Jedna kropla skapnęła na śnieŜnobiały kołnierzyk słuŜbowej koszuli urzędnika
państwowego. Mimo tego celnik pokręcił przecząco głową. Szeroko otwarte z przeraŜenia
oczy dodatkowo powiększone przez szkła okularów nie pozostawiały cienia wątpliwości, Ŝe
się boi Czarnego. A jednak nie godził się na transakcję. Musiał bać się jeszcze czegoś, co było
groźniejsze i bardziej nieuchronne niŜ groźby Czarnego. Czarny cofnął się, schował pistolet
pod marynarkę. Celnik wyjął z kieszeni chusteczkę i starł z wargi krew. - To jest ostatni
transport. Ostatni raz. - Wycedził celnik. Czarny wyjął kopertę z pieniędzmi. Celnik odtrącił
ją od siebie. - Nic nie płacisz. Rozmawiaj z Chmielewskim. To jego decyzja. Zgarbiona
sylwetka celnika mignęła w prześwicie między samochodami i zniknęła. Po chwili biało-
czerwony szlaban uniósł się otwierając drogę przed Ŝółtą cięŜarówką. - Idzie Czerwony
Kapturek przez las, a tu z krzaków wyskakuje wilk i pyta: "Dokąd idziesz cipo?" - Ja nie
jestem cipa, ja nie jestem cipa. Ja jestem Czerwony Kapturek. - "To gdzie cipo masz
kapturek?" - pyta wilk. Kapturek chwyta się za głowę: "Ojej, ale ze mnie cipa, zapomniałam".
Ha,ha,ha. Skorpion stał oparty o samochód z niewzruszoną miną. Setny raz słyszał ten kawał
w wykonaniu Kobry. I tym razem Kobrze nie udało się go rozweselić. Było w Skorpionie coś
niewyobraŜalnie smutnego. Potrafił całymi godzinami zapadać się we własne myśli, dręczyć
się jakimiś wspomnieniami. Nie moŜna było do niego po prostu podejść i porozmawiać. Był
piekielnie inteligentny, przystojny i głęboko nieszczęśliwy. Kobra dał za wygraną, bo od
strony granicy nadjeŜdŜał właśnie samochód na który czekali. TIR przejechał obok chłopców
trąbiąc klaksonem na znak tryumfu. Za nim podąŜał czarny Jeep Wrangler z płóciennym
Ŝółtym dachem. Dwie dziewczyny jadące sportowym Alfa Romeo na moment zwolniły
przyglądając się wysiadającemu z Jeepa chłopakowi w białej marynarce. Podobno kobiety nie
mają tak prymitywnych popędów seksualnych jak męŜczyźni, ale spojrzenia tych dwuch
dziewczyn zaprzeczały tej teorii. Nic dziwnego: Cichy miał prawie sto dziewięćdziesiąt
centymetrów wzrostu, jasno blond długie włosy i opaloną twarz o chłopięcych rysach.
Trzasnął drzwiami i wolno podchodził do szarego BMW. Wyznawał Ŝyciową zasadę, Ŝe tylko
głupcy i biedacy się spieszą. Ludzie cywilizowani prowadzą zdrowy i spokojny tryb Ŝycia. Od
lat był zdeklarowanym wegetarianinem i mógł na ten temat prowadzić wielogodzinne
wykłady. Być moŜe problemy Ŝywienia skłoniły go do zdawania na medycynę. Przynajmniej
takie miał plany na przyszły rok. - Co to? Jedziecie na pogrzeb? - Cichy skomentował
ubranych na czarno Kobrę i Skorpiona. - Chyba na własny - Skorpion zgarnął z dachu
Playboya i obszedł samochód. Cichy otworzył tylne drzwi i odnalazł tam śpiącego Biedronę. -
Wyskakuj, poprowadzisz. Biedrona wyrwany z drzemki ledwie wytoczył się z samochodu.
Łapiąc równowagę szedł w stronę Jeepa. - Papiery masz w schowku. No, obudź się. Cichy
rzucił Biedronie kluczyki od samochodu tak, Ŝe ten musiał skoczyć jak bramkarz aby je
Zgłoś jeśli naruszono regulamin