ARTUR RUBINSTEIN HARVEY SACHS Prze�o�y�a Dominika Chyli�ska Wydawnictwo Dolno�l�skie Wroc�aw 1999 Wst�p Artur Rubinstein mia� siedem lat w roku 1894, kiedy po raz pierwszy wyst�- pi� publicznie. Zanim osiemdziesi�t dwa lata p�niej zako�czy�a si� jego karie- ra, wyst�powa� z niezwyk�ym powodzeniem w wi�kszo�ci kraj�w �wiata. By� kosmopolit� i globtroterem, kt�ry w�ada� o�mioma j�zykami i zamieszkiwa� w r�nych okresach w Polsce, Niemczech, Francji, Anglii, Stanach Zjednoczo- nych, Hiszpanii i Szwajcarii. Cz�onkowie klasy panuj�cej zabiegali o jego towa- rzystwo, obsypywali go honorami i ulegali czarowi jego konwersacji. W cza- sach m�odo�ci cieszy�o go nieposkromione �ycie erotyczne, o�eni� si� maj�c czterdzie�ci pi�� lat i zosta� ojcem czworga dzieci. Gdy zmar�, bogaty i szano- wany, w po�owie dziesi�tej dekady �ycia, pozostawi� najwy�szej jako�ci nagra- nia wi�kszo�ci swego repertuaru i dwutomow� autobiografi�, kt�ra sta�a si� mi�dzynarodowym bestsellerem. Jego �ycie wydaje si� wyj�tkowo szcz�liwe i uprzywilejowane - i pod wieloma wzgl�dami takie w�a�nie by�o. Nawet bez g��bszego badania historii Rubinsteina mo�na odkry� niezwy- kle silne sprzeczno�ci. Zawodowe �yciorysy wi�kszo�ci s�awnych wykonaw- c�w podporz�dkowane s� pewnemu schematowi: odkrycie i rozw�j talentu, nast�pnie d��enie do uznania i osi�gni�cie go; p�niej wykonawcy kontynuuj� sumiennie prac�, by utrzyma� pozycj�, b�d� te� robi� u�ytek z si�y osobowo�ci i pot�gi reklamy w tym�e samym celu. Rubinstein natomiast przez d�ugie lata uwa�any by� zaledwie za jednego z wielu dobrych pianist�w, szczeg�lnie w p�nocnej Europie i w Ameryce P�nocnej; dopiero po pi��dziesi�tce wkro- czy� do pianistycznego panteonu. �ycie prywatne Rubinsteina by�o r�wnie� bardziej wyboiste ni� ujawnia to jego autobiografia. Moje m�ode lata i Moje d�u- gie �ycie - takie tytu�y nosz� kolejne tomy - s� tak d�ugie (w sumie 1100 stron w oryginalnym wydaniu Alfreda A. Knopfa), a w niekt�rych partiach tak szczere, i� wielu czytelnik�w zak�ada, �e ich autor "powiedzia� wszystko". Tymczasem tak nie jest. Jest dok�adny w cytowaniu wykwintnych menu i skon- sumowanych przyg�d mi�osnych, stara si� jednak wm�wi� czytelnikom, wbrew rzeczywisto�ci, �e przypadkowe erotyczne przygody m�odo�ci sko�- czy�y si� z chwil�, gdy si� o�eni�. R�wnie� jego stosunki z dzie�mi by�y czasem bardziej skomplikowane, ni� ukazuj� to wspomnienia. Nade wszystko za� Ru- binstein-autor stanowczo zbyt cz�sto gratulowa� sobie swojej bezwarunkowej mi�o�ci �ycia. Ksi��ki s� w wielu miejscach czaruj�ce, ale powierzchowne. Uwagi o muzyce i muzykach bywaj� ambarasuj�co p�ytkie lub nieistotne, a wi�kszo�� spotka� ze s�awnymi, pot�nymi lub tylko bogatymi lud�mi spo- za �wiata muzyki relacjonowana jest w anegdotycznej formie. Na pocz�tku drugiego tomu narracja nudzi, czytelnik zaczyna zastanawia� si�, jakie w�a�ci- wie by�o wn�trze Artura Rubinsteina. Pod koniec zastanawiamy si�, czy w og�- le mia� wn�trze. Tymczasem on je mia�. Kwintesencj� jego muzykowania by�y rado�� �ycia i hojno�� w obdarowywaniu innych sw� sztuk�, a przecie� cechy te nie rozwin�y si� w pr�ni: stanowi�y manifestacj� jego charakteru, bogate- go i bardziej z�o�onego, ni� ujawniaj� to pami�tniki. Jednym z moich podsta- wowych cel�w sta�o si� por�wnanie oficjalnego autoportretu Artura Rubinstei- na z portretem nieoficjalnym, wy�aniaj�cym si� z dokument�w, wspomnie� lu- dzi mu bliskich i obcych. Pierwszy mened�er Rubinsteina we Francji, Gabriel Astruc, pisz�c o autobiograficznych wynurzeniach artysty pos�u�y� si� us�ysza- nym od ojca powiedzeniem "zapo�yczonym z Talmudu: Istniej� trzy rodzaje pami�tnik�w: pami�tnik-lejek, pami�tnik-g�bka i pami�tnik-sito. Pierwszy po- ch�ania wszystko, ale te� wszystko z niego wylatuje, drugi wszystko poch�ania i zatrzymuje, trzeci natomiast zatrzymuje tylko to, co dobre, a odsiewa to, co z�e". Pami�tniki Rubinsteina s� jak sito, z t� r�nic�, �e nie zawsze odsiewaj� to, co "z�e", ale to, co ich autor �wiadomie lub nie�wiadomie chce zatai�. To zu- pe�nie normalne. Pragnienie wykorzystania swego wizerunku w samoobronie jest zapewne najcz�stszym motywem sk�aniaj�cym s�awnych ludzi do pisania autobiografii, nie licz�c motywacji finansowej. M�odszy syn Rubinsteina, John, zauwa�y�, �e ojciec "potrafi� �artowa� ze swych wad ca�kiem swobodnie - ale selektywnie". Innymi s�owy ch�tnie, a nawet z przyjemno�ci� przyznawa� si� do u�omno�ci charakteru, ale tylko wtedy, gdy sam decydowa�, o kt�re wady chodzi. Poszed�bym o krok dalej ni� John Rubinstein: uwa�am, �e jego ojciec by� r�wnie nie w porz�dku wobec siebie, gdy rozprawia� o swoich wadach, jak i o zaletach. Drobnym, ale wymownym przyk�adem jest uwaga na temat zwie- dzania muze�w. Szczeg�lnie lubi� National Gallery i British Museum w Londy- nie, poniewa� "bez trudu podziwia� mo�na mieszcz�ce si� tam arcydzie�a, na przyk�ad s�awne marmury Elgina, wywiezione z Partenonu czy - w Galerii- 9 Wenus Velazqueza [...] Natomiast odwiedziny w Luwrze zawsze mnie nu�y�y [...] chc�c w trakcie jednej wizyty zobaczy� Wenus z Milo i Mon� Lis�, trzeba by�o pokona� kilka kilometr�w'. Przypuszczam, �e wielu czytelnik�w zastana- wia si�, podobnie jak ja, czy Rubinstein kiedykolwiek pofatygowa� si�, by obej- rze� kt�rekolwiek z setek czy tysi�cy dzie� - w wi�kszo�ci niezwykle interesu- j�cych - znajduj�cych si� na trasie dziel�cej Wenus z Milo od Mony Lisy w Luwrze. Czy� one tak�e nie s� warte poznania, czy kultura jest wy��cznie Promenad� Arcydzie�? W rzeczywisto�ci jednak Rubinstein ch�tnie dokonywa� w�asnych odkry� w dziedzinie sztuki i w ci�gu dziesi�tk�w lat wyra�a� sw�j podziw i materialnie wspiera� wielu nieznanych malarzy i rze�biarzy po pro- stu dlatego, �e podoba�y mu si� ich prace. Tak wi�c w pami�tnikach przypisu- je sobie bezpodstawnie bezmy�lny kulturalny snobizm, wskutek czego budzi nasze w�tpliwo�ci co do jego cz�sto wspominanej szerokiej i g��bokiej og�lnej kultury. Pami�tniki Rubinsteina rodz� jeszcze inny, bardzo konkretny problem: musz� by� traktowane jako punkt wyj�cia do ustale� faktograficznych, tymczasem s� nie- wiarygodne. Rubinstein cz�sto przechwala si� swoj� nadzwyczajn� pami�ci�, kt�ra, jak twierdzi, pozwoli�a mu w podesz�ym wieku zrekonstruowa� dzie� po dniu ca�e �ycie, bez pos�ugiwania si� dziennikiem, kt�rego nigdy nie prowadzi�. Ale ta jego rekonstrukcja jest w najwy�szym stopniu u�omna. Od pocz�tku dotkni�ta jest plag� wielkiego Pomieszania Dat i Wielkiego Pomieszania Nazwisk-poza kilkoma przy- padkami pomy�ki te s� nie zamierzone. Na problem dat sk�adaj� si� trzy czynniki. Pierwszy ma zwi�zek z rosyjskim kalendarzem julia�skim, w czasach dzieci�stwa Rubinsteina stosowanym oficjalnie w tej cz�ci Polski, gdzie si� urodzi�. By� on o dwana�cie dni p�niejszy w stosunku do kalendarza u�ywanego w Europie i Ameryce, tzw. gregoria�skiego. W tej ksi��ce wszystkie daty podaj� zgodnie z ka- lendarzem zachodnim. Drugi czynnik zwi�zany jest z faktem, �e rok urodzenia Ru- binsteina wspominany jest r�nie przez r�ne �r�d�a: jedne przyjmuj� 1886, inne 1887, a jeszcze inne 1889 (t� dat� Rubinstein pos�ugiwa� si� przez ponad p� wieku) lub nawet 1890. Poprawna data to rok 1887. Pojawia si� na wszystkich wczesnych oficjalnych dokumentach, we wszystkich wsp�czesnych rejestrach ludno�ci i we wszystkich �wczesnych materia�ach reklamowych i doniesieniach prasowych na te- matpianisty. Jest to tak�e data, kt�r� w ko�cu przyjmuje Rubinstein w swych pa- mi�tnikach. Jednak�e pisz�c je, nie m�g� pami�ta�, czy dany koncert odby� si�, gdy mia� dwadzie�cia trzy lata - jak opowiada� przez dziesi�tki lat - czy dwadzie�cia pi��, lub czy spotka� jak�� kobiet�, kiedy liczy� trzydzie�ci dziewi�� czy te� czter- dzie�ci jeden lat. Jednak�e najgorszym �r�d�em nieporozumie� jest lekcewa��cy stosunek Rubinsteina do dat. Ca�e partie pami�tnik�w bywaj� opatrzone myln� da- t� - pomy�ka dotyczy cz�sto jednego roku, nieraz dekady lub jeszcze d�u�szego okresu, a w wyniku burzliwych wydarze� maj�cych miejsce w ostatnim stuleciu w Polsce i w Niemczech, gdzie Rubinstein sp�dzi� dzieci�stwo i okres dojrzewania, zachowa�a si� niewielka dokumentacja z tego okresu. Pr�buj�c uporz�dkowa� chro- nologi�, cz�sto musia�em polega� na niepe�nych informacjach i domniemaniach, po- zostaje mi wi�c tylko �ywi� nadziej�, �e w wi�kszo�ci wypadk�w nie pope�niam po- my�ek. Problem nazwisk zaczyna si� ju� przy dziadku Rubinsteina ze strony mat- ki, kt�ry w indeksie do Moich m�odych lat nazywa si� Solomon Heyman. Jednak- �e "Solomon' to angielska wersja imienia dziadka, kt�re naprawd� brzmia�o "Yechiel". Je�li chodzi za� o nazwisko, pos�u�y�em si� w tej ksi��ce wersj� utrwalon� na nagrobku matki Rubinsteina: Heiman. Pisownia imion rodzic�w Rubinsteina, Felicja i Izaak, pochodzi tak�e z p�yty ich nagrobka. Wi�kszo�� po- zosta�ych nazwisk podaj� w formie, w jakiej je znalaz�em. Powodem konfuzji w imionach cz�onk�w rodziny Rubinsteina jest fakt, �e dzieciom nadawano zwykle najpierw imi� hebrajskie, kt�re u �yd�w w centralnej i wschodniej Eu- ropie bywa�o nast�pnie dopasowywane do bardziej swojsko brzmi�cych form w jidysz, a nawet do odpowiednik�w - je�li istnia�y - w dominuj�cym lokal- nym j�zyku lub dialekcie. Tak wi�c Yitzchak zmienia� si� w Itzika w jidysz i Izaaka po polsku. Pos�u�y�em si� oczywi�cie tradycyjn� niemieck� pisowni� nazwiska Rubinstein, a nie polsk� Rubinsztajn, czy te� nie tak rzadk� wersj� Rubenstein, kt�rej pianista nie znosi�. Je�li chodzi o pisowni� imienia mego bo- hatera, przychyli�em si� do jego w�asnego upodobania: "Tak� w�a�nie, polsk� pisowni� mego imienia przyj�� p�niej, w celach reklamowych, m�j impresario Sol Hurok. Ja sam natomiast podpisywa�em si� Arthur w krajach, gdzie przy- j�ta jest taka pisownia, Arturo w Hiszpanii i we W�oszech, Artur za� w krajach s�owia�skich". Pozosta� wi�c Artur, z wyj�tkiem cytat�w z artyku��w, ksi��ek i dokument�w, w kt�rych wyst�puje inna...
Ali_Orbis