Bertrice Small - Niepokonana.pdf

(1472 KB) Pobierz
7670592 UNPDF
przełożyła
Iwona Chamska
Dla tych wszystkich, którzy kochają tylko raz...
Warszawa 2001
7670592.003.png 7670592.004.png 7670592.005.png 7670592.006.png
Tytuł oryginału „Unconquered"
Projekt okładki: Beata Kulesza-Damaziak
Korekta: Alicja Chylińska
Opracowanie techniczne: Marzena Piłko
Copyright © 1982 Bertrice Small
Copyright © 2001 for the Polish translation Wydawnictwo „bis"
This translation published by arrangement with
The Ballantine Publishing Group, a division of Random House, Inc.
CZĘSC I
ISBN 83-88461-44-3
Wyndsong 1811
Wydawnictwo „bis"
01-446 Warszawa
ul. Ledzka 44a
tel. (0-22) 877 27 05, fax (0-22) 837 10 84
c-mail: bis@optimus.waw,pl
7670592.001.png
ROZDZIAŁ 1
— Czy zdaje pan sobie sprawę - powiedział lord
Palmerston - że to, co robimy, mogłoby zostać uzna­
ne przez rządy naszych krajów za zdradę? Mnie i tak
uważa się za czarną owcę, ponieważ przedkładam
bezpośrednie działanie nad debaty w parlamencie
i Radzie Jego Królewskiej Mości. - Przerwał na chwi­
lę, przyglądając się głębokiej czerwieni wina w kielisz­
ku. Kryształowy puchar obracany w dłoni rzucał na
przystojną twarz lorda Palmerstona czerwonawe re­
fleksy światła. - Jednakże, kapitanie Dunham - ciąg­
nął dalej Henry Tempie, lord Palmerston - zważywszy
na stronę, którą reprezentujesz, sądzę, że naszym
głównym wrogiem jest Napoleon. Trzeba się go po­
zbyć!
Jared Dunham odwrócił się od okna i podszedł do
kominka. Był młody, szczupły, ciemnowłosy i niezwy­
kle wysoki, znacznie wyższy od swego rozmówcy, któ­
rego też nie można było nazwać ułomkiem. Oczy Ja-
reda miały niespotykany odcień zieleni, a powieki
zawsze na wpółprzymknięte, wyglądały tak, jakby ugi­
nały się pod ciężarem grubych, ciemnych rzęs. Długi
wąski nos i wąskie usta nadawały jego twarzy wyraz
sarkazmu.
7
7670592.002.png
Usiadł na jednym z dwóch wyściełanych foteli usta-
wionych przed kominkiem i pochylił się w stronę lor-
da Palmerstona, ministra wojny w rządzie króla An­
glii
odwołane. To niedopuszczalne! Jesteśmy wolnym na­
rodem!
Lord Palmerston westchnął.
- Robię, co mogę - odparł - ale w moim kraju rów­
nież są ludzie chętni do walki zarówno w niższej, jak
i wyższej izbie parlamentu. Większość z nich nigdy nie
miała broni w ręku, ale wciąż traktują wasze zwycię­
stwo nad nami jako łut szczęścia. Dopóki ktoś ich nie
przekona, że w naszym interesie jest wspólne działa­
nie obu krajów, dopóty moja misja nie będzie łatwa.
Amerykanin skinął głową ze zrozumieniem.
- Wybieram się za kilka dni do Prus, a stamtąd do
St. Petersburga. Ani Fryderyk Wilhelm, ani car Alek­
sander nie są entuzjastycznie nastawieni do sojuszu
z Napoleonem, więc może perspektywa angielsko-
amerykańskiego sojuszu zupełnie ich przekona. Nie­
samowite, co zrobił ten Bonaparte, podbił prawie ca­
łą Europę.
- Tak, to zadra w sercu Anglików - powiedział lord
Palmerston z nienawiścią w głosie. - Jeśli podbije nas,
Jankesie, niedługo wyruszy z wyprawą przez ocean do
was.
Jared Dunham zaśmiał się, ale jego śmiech nie
brzmiał radośnie.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że sprzedał
nam Luizjanę, żeby mieć pieniądze na wojnę. Poza
tym trudno mu było utrzymać teren zamieszkany
w większości przez Amerykanów angielskiego pocho­
dzenia. Jednak, kiedy nadarzy się okazja, by zagarnąć
nasze ziemie i złoto, na pewno się nie zawaha.
- A niech mnie, bezpośredni z pana człowiek!
- To amerykańska cnota, panie!
- Na Boga, Jankesie, podobasz mi się! - odparł
lord Palmerston. - Będzie nam się razem dobrze pra­
cowało. Jak na człowieka z kolonii, zrobił pan już
- Rozumiem, że kiedy pokonacie swego wroga, nie
będziecie chcieli mieć za plecami drugiego.
- Oczywiście! - wykrzyknął zadowolony lord Pal-
merston.
Amerykanin uśmiechnął się chłodno.
- Na Boga, jest pan bardzo bezpośredni!
- Potrzebujemy się nawzajem, kapitanie. Co praw­
da, pański kraj uniezależnił się od Anglii dwadzieścia
lat temu, ale przecież tu właśnie są wasze korzenie.
Macie angielskie nazwiska, meble, stroje i rząd po­
dobny do naszego, z wyjątkiem, oczywiście, króla Je­
rzego. Nie możecie zaprzeczyć, że istnieje między na­
mi więź. Nawet pan, jeśli moje informacje są
właściwe, ma pewnego dnia odziedziczyć angielski ty­
tuł i majątek.
- Minie jeszcze sporo czasu, nim to nastąpi. Mój
kuzyn, Thomas Dunham, ósmy lord wyspy Wyndsong
ma się dobrze, dzięki Bogu. Na razie nie mam życze­
nia się ustatkować. - Przerwał na chwilę, a potem cią­
gnął dalej: - Ameryka musi mieć rynek zbytu na swo­
je towary, a Anglia jest dla nas takim rynkiem. Poza
tym dostarcza nam luksusowych wyrobów, których po­
trzebują nasi obywatele. Jako człowiek interesu sprze­
ciwiam się wojnie. Przez blokady statków nie można
dostarczać towaru. Nasze kraje potrzebują się nawza­
jem, by zniszczyć wspólnego wroga, Bonapartego! Ani
Anglicy, ani Amerykanie nie chcą walczyć naraz na
obu kontynentach. Jednak mam rozkaz przekazać
wam, że ograniczenie handlu dla amerykańskich kup­
ców w Europie, obwarowane nakazem zatrzymania
się najpierw w jednym z angielskich portów, musi być
8
9
świetną karierę - zachichotał, pochylił się w stronę
rozmówcy i napełnił jego kielich. - Powinienem panu
pogratulować przyjęcia do klubu White's. To dla nich
nowość. Jest pan nie tylko Amerykaninem, ale i czło­
wiekiem, który żyje z pracy własnych rąk! Dziwi mnie,
że mury budynku się nie zatrzęsły.
- Mnie też - uśmiechnął się Jared. Podobało mu
się poczucie humoru lorda Palmerstona. - Wiem, że
jestem jednym z niewielu Amerykanów wpuszczo­
nych do tej świątyni.
- Poza tym mają zasiadać w niej sami bogaci dżen­
telmeni; nawet jeśli ich majątek jest zadłużony do
granic możliwości; ważne, że sami nie skalali się pra­
cą. Musi pan mieć wpływowych przyjaciół, Jankesie.
- Jestem tu tylko dzięki panu, więc nie oszukujmy
się nawzajem. Poza tym mam na imię Jared, a nie
Jankes.
- Mów mi Henry. Naszym celem jest poznanie cię
z odpowiednimi ludźmi w Londynie. Żebyś mógł swo­
bodnie się ze mną spotykać, powinieneś należeć do
śmietanki towarzyskiej. Twój kuzyn, sir Richard
z Dunham Hall to dobre oparcie. Liczy się też fakt, że
masz odziedziczyć posiadłość Wyndsong.
- Nie zapominajmy o mojej pełnej sakiewce - za­
uważył Jared.
- Nie pominą tego faktu matki wszystkich panien
wchodzących w dorosłe życie w tym sezonie.
- O Boże, nie! Obawiam się, że będę musiał je za­
wieść, Henry. Wolę być kawalerem. Od czasu do cza­
su dyskretna znajomość, owszem, ale żona? Nie, dzię­
kuję.
- Podobno twój kuzyn, lord Thomas, powrócił nie­
dawno z Ameryki z żoną i dwiema córkami. Odwie­
dziłeś ich już? Mówi się, że jedna z nich to skończona
piękność i wielu dżentelmenów kręci się wokół niej.
- Znam tylko Thomasa Dunhama - odparł Jared.
- Nigdy nie byłem w posiadłości kuzyna i nie pozna­
łem jego córek. Podobno to bliźniaczki, ale nigdy ich
nie widziałem. Zresztą nie mam czasu dla chichoczą­
cych podlotków. - Wychylił zawartość swego kielicha
i zmienił temat: - Jadę szukać drewna do budowy
statków. W Anglii jest podobno teraz potrzebne.
- O tak. Napoleon zdobył więcej ziemi niż my, ale
na morzu wciąż króluje Anglia. Niestety, jedyne do­
bre drewno sprowadzamy aż znad Bałtyku.
- Zobaczymy, co się da zrobić, Henry.
- Zatrzymasz się w Anglii w drodze powrotnej?
- Nie, z Rosji ruszam od razu do domu. W kraju
postrzegają mnie jako nienagannego patriotę, muszę
więc wracać i wysłać statek z Baltimore na patrol. Za­
bieram amerykańskich marynarzy przymusowo zamu-
strowanych na angielskie statki.
- Coś podobnego? - wycedził lord Palmerston.
- Tak - zaśmiał się Jared. - Czasem zastanawiam
się, czy świat nie oszalał. Tu pracuję jako tajny agent
rządowy, by porozumieć się z angielskim rządem,
a kiedy wracam do domu z Europy, walczę z brytyjską
marynarką. Nie sądzisz, że to szaleństwo?
Henry Tempie nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Patrzysz na to z innego punktu widzenia, mój
jankeski przyjacielu. To wina Napoleona, który po­
stanowił zawładnąć całym światem. Kiedy go poko­
namy, walka między nami również się skończy. Zoba­
czysz!
Obaj mężczyźni rozstali się. Jako pierwszy pokój
w klubie White's opuścił dyskretnie lord Palmerston,
kilka minut później Jared Dunham zrobił to samo.
Jadąc karocą, Jared włożył rękę pod aksamitne
siedzenie w poszukiwaniu płaskiego pudełka, zawie­
rającego bransoletę wysadzaną brylantami, prezent
10
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin