Sny rodzą rzeczywistość.pdf

(339 KB) Pobierz
688331429 UNPDF
688331429.001.png
„Sny rodzą rzeczywistość.” Monteskiusz
Budzi mnie jakiś głośny dźwięk, który po chwili rozpoznaję jako śmiech Seamusa.
Zakrywam głowę poduszką i usiłuję ponownie zasnąć.
To była jedna z niewielu ostatnio spokojnych nocy, kiedy moich snów nie nawiedzał
Voldemort. Nie mam pojęcia co mi się śniło, ale pozostawiło po sobie przyjemne
wrażenie. Próbuję przypomnieć sobie obrazy nocnych marzeń, ale jedyne, co
pamiętam, to to, że wywoływały silne emocje. Jeszcze do tej pory moje serce bije
przyspieszonym rytmem. Przymykam oczy, próbując przywołać sen, ale jedynym
obrazem, który rodzi się pod powiekami, jest twarz Snape’a. Im usilniej staram się
wymazać ten widok ze swoich myśli i powrócić do błogich marzeń, tym jego postać
robi się wyraźniejsza. Ten facet prześladuje mnie wszędzie. Będąc z przyjaciółmi,
mogę choć na chwilę oderwać się od Voldemorta. Zapomnieć o nim na kilka godzin,
czy dni. Snape dręczy mnie zawsze. Pojawia się w każdym z momentów mojego życia
i psuje je swoją tłustowłosą obecnością.
Nie potrafiąc się pozbyć jego obrazu ze świadomości, rezygnuję z prób powrotu do
słodkiego snu, wstaję z łóżka i szykuję się do rozpoczęcia nowego dnia.
Każdego dnia budzę się o tej samej porze. Otwieram oczy w ciemnym lochu i jeszcze
przez chwilę próbuję obudzić w sobie chęć do życia. Za każdym razem bezskutecznie.
Podobno jesteśmy zbudowani z tego samego materiału co nasze sny. One
odzwierciedlają to, kim jesteśmy, na czym nam zależy. Prawdę mówiąc, nie pamiętam
już, kiedy ostatnio śniłem. To było tak dawno, że wydaje mi się, jakbym nie robił tego
nigdy. Gdyby naprawdę od snów zależało nasze istnienie, już dawno rozpłynąłbym się
w niebycie.
Wstaję z łóżka i rozpoczyna się swoisty ceremoniał poranka. Toaleta zajmuje mi
kilkanaście minut, uświetnionych dźwiękami jednego z koncertów Czajkowskiego.
Jeszcze na chwilę siadam przy biurku, aby skończyć sprawdzanie prac, na które nie
miałem siły wczoraj. Spoglądam na rozkład zajęć i jęczę w duchu na myśl o lekcjach
ze Złotym Chłopcem. Od siedmiu lat nie mogę się go pozbyć ze swojego życia. Jego
obecność ciąży nade mną niczym fatum.
Zbieram pergaminy z biurka i wychodzę ze swych komnat.
„I pod tym wzrokiem zdradliwszym niż wino
Myśl mi się plącze w widzeniu wpółsennym...”
T. Boy- Żeleński
Kiedy wraz z Hermioną i Ronem, trochę spóźnieni, wchodzimy do Wielkiej Sali
wszyscy już tam są. Przy stole Ślizgonów jak zwykle króluje Malfoy, zwracając na
siebie powszechną uwagę.
Siadamy na swoich miejscach i rozmawiając, jemy śniadanie.
Kiedy Hermiona mówi rozgorączkowana, o zbliżających się Owutemach, mój wzrok
wędruje po sali. W pewnym momencie zatrzymuje się na dłużej na twarzy Snape’a.
Nienawidzę tego mężczyzny bardziej, niż kogokolwiek na świecie. To, co czuję na
myśl o Voldemorcie, jest przede wszystkim chęcią zemsty. Za mamę, tatę, Syriusza,
rodziców Neville'a i wszystkich, których zabił. Nienawiść do Snape’a jest czymś dalece
bardziej osobistym. Nie cierpię tego, jak traktuje mnie i wszystkich innych Gryfonów.
Jego stronniczości, wywyższania się i sposobu, w jaki mówi o moim ojcu. Nienawidzę
 
nawet tego, jak wygląda. Jego wykrzywionych ironicznie ust, czarnych, bezdennych
oczu i tej ziemistej cery, która sprawia, że już z daleka jego skóra wydaje się być
nieprzyjemna w dotyku. Pozwalam, by mój wzrok błądził po jego brzydkiej twarzy.
Duży, zakrzywiony nos, wargi zaciśnięte w wąską kreskę. Zmarszczki wokół ust
zdradzające skłonność do ironicznego uśmiechu, który tak często mam ochotę zedrzeć
mu z twarzy. Mocny zarys szczęki, wyraźne kości policzkowe pokryte napiętą skórą.
Ciekawe, czy jest taka szorstka, jaką się wydaje...
Rozgląda się po sali i nasze spojrzenia spotykają się...
Czuję na sobie czyjś wzrok i kiedy podnoszę głowę widzę wpatrzone we mnie oczy
Pottera. Chłopak szybko opuszcza głowę i teraz widzę tylko jego wiecznie
rozczochrane włosy. Jest dokładnie tak ułożony jak jego fryzura. Irytujący dzieciak,
który nie potrafi zapanować nad emocjami nawet wtedy, kiedy od tego zależy jego
życie.
Przyglądam mu się przez chwilę, po raz pierwszy chyba zauważając zmiany, które
zaszły w jego rysach od naszego pierwszego spotkania. Wyraźnie zarysowana linia
żuchwy, która drży, kiedy zaciska zęby z wściekłości. Oczy, w których poza
głupkowatym wyrazem można się doszukać powagi. Właściwie to nie jest już twarz
dziecka, ale młodego mężczyzny. Gdyby nie to, że jest tak podobny do swojego ojca,
musiałbym przyznać, że jest...
Z zamyślenia wyrywa mnie głos McGonagall, która znowu mi zarzuca, że źle traktuję
jej ukochanych Gryfonów. Puszczam jej uwagi mimo uszu. W końcu ktoś musi tępić
Pottera i jego bandę.
Kolejna lekcja eliksirów zaczęła się od zabrania punktów Gryffindorowi. Jak ja
nienawidzę tej jego stronniczości. Chęci udowodnienia, że mój dom jest nic niewart.
Już kilka minut temu, na tablicy pojawiły się instrukcje, dotyczące wytworzenia
eliksiru, a ja jeszcze nawet nie zacząłem przygotowywać składników. Nikt tak jak on
nie potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. Wszelkie próby uciszenia emocji spełzają
na niczym, kiedy patrzę na jego znienawidzoną postać.
Minęła już ponad połowa zajęć i Snape wyruszył na swój zwyczajowy obchód sali. Za
każdym razem, kiedy to robi, przerywam pracę. Nie potrafię się skupić wiedząc, że już
za chwilę może do mnie podejść. Teraz zagląda w kociołki Ślizgonów chwaląc udane
mikstury i nie komentując tych gorszych. Jakie to dla niego typowe. Jest najbardziej
przewidywalną osobą, jaką spotkałem.
Spogląda w stronę stołów Gryfonów, a ja bezwiednie zaciskam zęby. Jego ironiczny
uśmiech doprowadza mnie do szału. Podchodzi do stołu i staje za mną. Jest tak blisko,
że mogę usłyszeć jego oddech. Spogląda przez moje ramię na eliksir i cicho mówi mi o
tym, jaki jestem beznadziejny. Jego niski głos jest w tym momencie jeszcze głębszy niż
zazwyczaj. Wsłuchując się w niego, zapominam na chwilę o nienawiści. Niewielka
odległość sprawia, że nie tylko słyszę wypowiadane przez niego słowa, ale niemal
czuję je na skórze. Przeszywa mnie krótki dreszcz, a on nadal krytykuje mój wywar
tym swoim pięknym, niskim... Tym okropnym głosem. Nagle zbliża się jeszcze bardziej
i syczy mi bezpośrednio do ucha „Radzę się poprawić Potter, bo twoja kariera aurora
wisi na włosku.” Nasiona chińskiego goździka, które przez cały czas trzymałem w
ręku, rozsypują się z cichym szelestem po podłodze. Zamieram w bezruchu i jeszcze
przez chwilę czuję łaskotanie wydychanego przez niego powietrza na karku. To jest
prawie jak pieszczota... Powinienem go zabić.
Uśmiecha się szyderczo i odchodzi. Porusza się w bardzo specyficzny sposób i nie
widząc go, jestem w stanie rozpoznać, że się zbliża. To nie zawsze jest ten sam rytm i
 
dźwięk, ale jest w tym coś charakterystycznego. Kiedy obchodzi salę eliksirów, jego
kroki są spokojne. Kiedy, wściekły, zbliża się do mnie na korytarzu, robią się coraz
cięższe i szybsze, gwałtowniejsze. Jak bicie mojego serca w tych momentach.
Staje przy biurku i ogłasza koniec zajęć. Znowu nie wykonałem wywaru na czas.
Zza swojego biurka przysłuchuję się cichej rozmowie Pottera z Weasleyem. To
ciekawe, że ten chłopak jest na tyle głupi, żeby pozwolić sobie na brak należytego
skupienia na moich zajęciach. Muszą się świetnie bawić, bo co chwilę tłumi śmiech,
zakrywając ręką usta. Wstaję i ruszam na obchód. Czas zobaczyć, co zdołali dzisiaj
zepsuć moi „kochani” uczniowie. W momencie, w którym podnoszę się z krzesła, w
sali milkną wszystkie szepty.
Od stołu Ślizgonów od razu kieruję się do stanowiska Pottera. Tak jak myślałem -
będzie co krytykować. Nie wykonał jeszcze nawet połowy pracy. Pochylam się nad nim
i przez chwilę przysłuchuję się dźwiękowi jego oddechu, który staje się coraz szybszy,
odkąd chłopak zdał sobie sprawę z mojej obecności. Jest chociaż na tyle inteligentny,
żeby nie przerywać mi, kiedy do niego mówię.
Gdy ogłaszam koniec zajęć, słyszę dochodzący z jego strony pomruk pełen złości. Jak
zwykle nie zdążył z przygotowaniem wywaru na czas. Wychodzi z sali, a jego
wzburzony głos, kiedy mówi coś do Granger, wybija się spośród innych. Nie jest niski,
nie jest też wysoki, ale ma w sobie coś charakterystycznego. Jakieś tony, które
pozwalają rozróżnić jego dźwięk pośród setek innych. Zamykam drzwi klasy i z głębi
korytarza dobiega mnie jeszcze głośny śmiech Chłopca - Który – Przeżył.
„zapach drażni — mówi: istniejesz
zapach drażni — roztrąca noc(...)"
Halina Poświatowska
Spiesząc się na obiad, nie zauważam Snape’a na korytarzu i zderzam się z nim
gwałtownie. Podtrzymywany, przez jego dłonie, unikam kontaktu z podłogą. Przez
kilka chwil, potrzebnych dla odzyskania równowagi, stoimy tak blisko siebie, że nasze
szaty się stykają i pierwszy raz czuję jego zapach. Zaskoczony odkrywam, że pachnie
przyjemnie. Mieszaniną pieprzu, kawy i korzennych przypraw.
Zawsze wydawało mi się, że Snape powinien śmierdzieć gnijącymi składnikami
eliksirów i brudem. Przecież jego włosy sprawiają wrażenie wiecznie
przetłuszczonych. Chyba są takie? Przez chwilę mam ochotę to sprawdzić, ale w
ostatniej chwili powstrzymuję gest. Nie będę dotykał tego Śmierciojada!
Porusza się delikatnie obok mnie i czuję jego zapach ze zdwojona siłą. Poza
przyprawami i kawą, czuję teraz coś jeszcze. Coś nieokreślonego, ostrego i bardzo
intrygującego. Zbliżając twarz do jego szaty, wciągam głęboko powietrze i... Z
zamyślenia wyrywa mnie jego głos. W pierwszym momencie nie dociera do mnie treść
jego słów, odnoszę jedynie wrażenie, że jest wściekły. Odsuwa mnie od siebie
gwałtownie i niemal krzycząc odbiera mi dziesięć punktów, zapowiadając wieczorny
szlaban. Patrzę na jego wykrzywione usta i przez oszołomienie przedziera się złość.
Mam ochotę go uderzyć, ale tylko stoję patrząc na niego, a gdzieś w środku kotłują mi
się setki uczuć. Nienawidzę cię Severusie Snape!
Na ułamek sekundy przed zderzeniem zdaję sobie sprawę z tego, że Potter na mnie
wpadnie. Traci równowagę i muszę podtrzymać go ramieniem. Kiedy znajduje się tak
blisko, czuję bijącą od niego woń cytryny, mięty i trawy. Zapach jest tak inny od woni
eliksirów, które czuję na co dzień, że przez moment się w nim zatracam. W moim
 
umyśle zaczynają się kotłować wspomnienia. Święta spędzone z matką, wolność, którą
poczułem pierwszy raz dosiadając miotły, wiosenny, ciepły dzień w którym zdobyłem
tytuł Mistrza Eliksirów. Pierwszy pocałunek... Potter poruszył się i znalazł jeszcze
bliżej mnie. Czuję jego natarczywą obecność całym ciałem, wszystkimi zmysłami, a
ten zapach... Korytarz zaczyna wirować. Pochylam głowę aby... Dość! Odsuwam go
na bezpieczną odległość i po chwili wszystko wraca do normy. Aby ukryć zażenowanie
warczę na niego i odbieram mu punkty, ale mam wrażenie, że chłopak mnie nie
słucha. W jego oczach widzę coś, co przypomina błysk zawodu, ale wolę się nie
zastanawiać, czy jest nim faktycznie. Jestem wściekły na siebie i na niego, a
jednocześnie mam ochotę... Odwracam się na pięcie i odchodzę. Spośród wszystkich
kłębiących się we mnie uczuć, dominuje przerażenie i...
„(...)Twój oddech budzi echo
pod sklepieniem czaszki
i wolno się uczymy
że najpierw był dotyk
a ciemna materia świata
gęstniała przy naskórku(...)”
Marek Śnieciński
Kłótnia z Malfoyem przeradza się w bójkę. Wokół nas zebrała się duża grupa uczniów,
a my walczymy na pięści zapominając zupełnie o różdżkach. Pięść Draco uderza mnie
w policzek, a ja nie jestem w stanie zareagować, wsłuchany w dźwięk zbliżających się
szybko kroków. Snape chwyta mnie za ramiona, próbując odciągnąć od swojego
pupilka. W ciągle zaciśniętej pięści trzymam kawałek jego szaty i nie jestem wstanie
rozluźnić mięśni, aby go wypuścić. Prawa dłoń Snape’a wędruje do mojej ręki i
rozrywa uścisk, odginając gwałtownie palce. Boli. Syczę cicho, a on ciągle trzyma
mnie za rękę patrząc na mnie z wściekłością. Skóra jego dłoni, zniszczonych przez
eliksiry jest sucha i szorstka. I zadziwiająco chłodna. Jeszcze nigdy nie spotkałem
nikogo o tak zimnych palcach. Odczuwam ich dotyk bardzo wyraźnie i przez chwilę
wydaje mi się, że zostawiają trwały ślad na mojej skórze. Kiedy pochyla się nade mną
krzycząc, czuję jego gorący oddech na twarzy. Dociera do mnie, że zadał mi jakieś
pytanie. Widząc mój brak reakcji, robi się jeszcze bardziej rozwścieczony i ciągnie
mnie za rękę, prowadząc do swojego gabinetu. Zatrzaskuje z hukiem drzwi, puszcza
mnie i siada za biurkiem, a ja stoję jeszcze przez chwilę na środku komnaty, czując się,
jakbym miał upaść, straciwszy jedyne oparcie.
Już z daleka słyszę krzyki Malfoya i Pottera, kłócących się o coś zawzięcie. Wokoło
trwa wojna, a oni tracą czas na bezsensowne spory o drobiazgi. Kiedy docieram na
miejsce, uczniowie rozstępują się, aby umożliwić mi dojście do walczących. Próbuję
odciągnąć Pottera od Dracona. Przez cienki materiał szaty czuję jego napięte
mięśnie. Szarpię się z nim chwilę, ale nie chce puścić szaty blondyna, więc siłą
wyrywam mu ją z ręki.
Ma delikatną, rozgrzaną skórę. Tak gorącą, że mam wrażenie, iż parzy, kiedy styka
się z moją dłonią. Zalewa mnie fala ciepła biegnąca od palców, aż po najdalsze
komórki ciała. Zamykam na chwilę oczy, próbując opanować to uczucie. Udaje się.
Kiedy ponownie na niego spoglądam, czuję tylko wściekłość, ogarniającą mnie na
myśl o mej słabości. Nienawidzę być słaby. I nie cierpię, kiedy ktoś przypomina mi, że
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin