Collins Jackie - Zabójcze sekrety.doc

(2096 KB) Pobierz

Jackie Collins - Zabójcze sekrety

/Deadly Embrace/

 

 

Rozdział 1

 

Wtorek, 10 lipca 2001, Los Angeles

 

Samolot linii American Airlines z Nowego Jorku przyleciał do Los Angeles z trzygodzinnym opóźnieniem i Madison Cas-telli była niezadowolona. Zamierzała jechać prosto do swojej przyjaciółki, Natalie De Barge. Ale Natalie powiadomiła ją, że o ósmej mają się spotkać w restauracji z jej bratem Cole'em, a ponieważ samolot był bardzo spóźniony, Madison postanowiła udać się bezpośrednio do Maria — włoskiej knajpki na Beverly Boulevard.

— Tam się spotkamy — poinformowała Natalie przez tele­fon komórkowy, przemierzając halę lotniska.

Tęskniła już za przyjaciółmi. Prawdę mówiąc, chciała upo­rządkować wreszcie swoje zrujnowane życie. W ciągu ostatnich kilku dni wszystko rozpadło się w gruzy. Jej ojca, Michaela, oskarżono o podwójne zabójstwo. Ktoś zastrzelił jego żonę, Stellę — macochę Madison — z którą żył w separacji, i miesz­kającego z nią kochanka. Wydano nakaz aresztowania Micha­ela, ale w tajemniczy sposób udało mu się zniknąć.

Jakby nie dość było tych zmartwień, zaginął również jej chłopak, Jake. Jej cudowny, seksowny, bystry Jake — znako­mity fotograf, który wraz z paroma kolegami zbierał materiały na temat kartelu narkotykowego w Kolumbii — od dziesięciu dni nie dawał znaku życia, co bardzo ją martwiło. Porwania i zabójstwa były w Kolumbii chlebem powszednim.

Myślała o tym wszystkim, odbierając bagaż, zatrzymując taksówkę i jadąc do restauracji. Potrzebowała tej podróży na zachód, by się otrząsnąć. Zamierzała spędzić kilka dni z przy­jaciółmi, nic nie robiąc. Żadnej pracy, żadnych problemów. A potem poleci z powrotem do Nowego Jorku, odprężona i gotowa zmierzyć się ze wszystkim.

Kiedy dotarła do restauracji, zastała tam już Cole'a. Był trenerem — wyjątkowo przystojnym, wysokim, czarnoskórym dwudziestoparolatkiem o wspaniałej budowie i zabójczym uśmiechu. Nie krył, że jest gejem — i był z tego dumny.

Pocałowali się i uścisnęli na powitanie.

    Seksownie wyglądasz, kotku — stwierdził Cole, mierząc ją wzrokiem.

    Wcale nie — zaprzeczyła. — Za to ty brzmisz, jakbyś pochodził z Los Angeles.

    Pewnie dlatego, że tu mieszkam — odparł, prowadząc ją do stolika w rogu.

    A więc to tak tutejsi mężczyźni rozmawiają ze swoimi kobietami — zażartowała.

    Nie — zaśmiał się Cole. — W ten sposób ja mówię do facetów. Dzięki temu przychodzą... jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

    Musisz mnie tego nauczyć — oznajmiła Madison, sia­dając.

Była bardzo atrakcyjną trzydziestoletnią kobietą: wysoką i szczupłą, o pełnych piersiach, smukłej talii i wyjątkowo długich nogach. Choć niczym nie podkreślała swojej urody, jej zielone oczy w kształcie migdałów, wyraziste kości policzkowe, zmysłowe usta i wspaniałe czarne włosy czyniły z niej piękność. I to piękność z klasą, ponieważ była cenioną dziennikarką, specjalizującą się w badaniu życiorysów bogatych, sławnych i wpływowych postaci. Pracowała dla czasopisma „Manhattan Style", niedawno opublikowała książkę o relacjach między ludźmi, a obecnie zajmowała się nowojorskimi rodami, od lat powiązanymi ze światem przestępczym. W ciągu minionego roku odkryła, że przeszłość jej ojca kryje wiele tajemnic, i zaczęła wątpić, czy w ogóle go zna. Stwierdziła, że jeśli chce dowiedzieć się prawdy, musi się jej dokopać.

    Gdzie Natalie? — spytała, spoglądając na zegarek.

    Jak zwykle się spóźnia — odparł Cole. — A co nowego u ciebie?

    Bardzo mi jej brak — powiedziała Madison.

    I z wzajemnością. Szkoda, że nie mieszkacie w jednym mieście. Pomyśl tylko, w jakie tarapaty mogłybyście razem popaść.

    Jak tam jej program radiowy?

    Fantastycznie. Uwielbia się popisywać. Znasz ją zresztą doskonale i wiesz, jak bardzo lubi zwracać na siebie uwagę.

Kilka minut później Natalie wpadła do sali, wyglądając jak zwykle olśniewająco. Była niską elegancką kobietą o zgrabnej figurze i zmysłowych ustach.

    Przepraszam za spóźnienie! — krzyknęła, ściskając Ma­dison z całej siły. — Nie mogłam wyrwać się ze studia! Uff! — wysapała, opadając na krzesło. — Muszę się czegoś napić.

    Ja też — stwierdziła Madison i przywołała kelnera.

Po chwili podszedł do nich. Był typowym Włochem o drob­nej budowie i kędzierzawych czarnych włosach.

    Wina! — zawołała Natalie. — Rozpaczliwie go po­trzebuję.

    Czerwone czy białe, signoral

    Czerwone, dla wszystkich.

    Dobry pomysł — pochwaliła ją Madison.

Kelner oddalił się pospiesznie.

    Hmm... — mruknęła Natalie, spoglądając w ślad za nim. — Smakowity kąsek.

    Tak, zauważyłem — przyznał Cole. — Tylko ciekawe, dla którego z nas.

    Dla mnie! — zapewniła go Natalie. — Zawsze to wy­czuwam!

    Nie byłbym taki pewny — odparł z uśmiechem Cole.

    Przestańcie! — oburzyła się Madison. — Przy was nikt nie jest bezpieczny.

    To nieprawda — zaprotestowała Natalie. — Starcom i dzieciom poniżej piętnastu lat nic nie grozi.

    Szokujesz mnie — stwierdziła Madison.

    Jestem tylko uczciwa — powiedziała Natalie.

Nagle ich uwagę przykuło jakieś poruszenie przy barze.

    Co się dzieje, do diabła? — spytała Natalie, zerkając w tamtą stronę.

    Nie mam pojęcia — odparł Cole.

W tym momencie wydarzyło się coś nieprawdopodobnego: do restauracji wpadli trzej zamaskowani mężczyźni, wyma­chując bronią.

— Jeśli ktoś z was się ruszy, dupki, odstrzelę mu pieprzony łeb! — wrzasnął jeden z nich, uzbrojony w uzi.

Te mrożące krew w żyłach słowa natychmiast uciszyły gwarną salę.

Madison patrzyła na to z niedowierzaniem. Miała za sobą ciężki tydzień, a teraz jeszcze taka sytuacja. Musiała chyba śnić!

Niestety była to prawda: byli świadkami napadu na restaura­cję „U Maria", a trzej uzbrojeni bandyci, w czarnych kominiar­kach na twarzach, błyskawicznie opanowali salę, blokując frontowe wejście i drzwi do kuchni.

— Chryste! — wymamrotał Cole.

Natalie siedziała nieruchomo, sparaliżowana strachem.

Madison wiedziała dlaczego. Przed dziesięciu laty, gdy dzieliły pokój w akademiku, jej przyjaciółka padła ofiarą zbiorowego gwałtu. Otrząsnęła się z tego jakoś i zrobiła ka­rierę jako prezenterka radiowa i telewizyjna, ale ten napad wywołał u niej szok.

— Zachowajcie spokój — ostrzegł je Cole. Potrafił radzić sobie w każdej sytuacji, ale nawet on wiedział, że nie należy dyskutować z kimś, kto ma broń.

Madison mruknęła: „To niewiarygodne", pochylając się ku Natalie. Odgarnęła do tyłu długie czarne włosy, lustrując swoi­mi zielonymi oczami salę i rejestrując każdy szczegół sytuacji.

    Lepiej uwierz, że to się dzieje naprawdę — powiedział cicho Cole. — Jesteśmy w Los Angeles. Czasem można tu wdepnąć w gówno.

    Stul pysk! — wrzasnął przywódca napastników, ten z uzi. Był najwyraźniej bardzo nerwowy i drażliwy, poruszał się w swoich tenisówkach jak odurzony sukcesem sprinter po szczególnie emocjonującym biegu. Madison dostrzegła jego oczy przez otwory w kominiarce. Były przepełnione nienawiścią.
Stwierdziła, że to młody chłopak, prawdopodobnie nastolatek.

Młody, sfrustrowany i wkurzony na cały świat. Tylko tego im brakowało.

— Opróżnić, kurwa, torebki i ściągać biżuterię! I to już! — wrzasnął bandyta.

Drugi z napastników, trzymając w jednej ręce broń, a w dru­giej wymięty czarny worek na śmieci, zaczął biegać od stolika do stolika i zbierać pieniądze, portfele, zegarki, obrączki i tele­fony komórkowe — wszystko, co miało jakąś wartość — podczas gdy trzeci zamaskowany mężczyzna spędził na salę personel kuchni.

Madison zmusiła się do zachowania spokoju, ale serce waliło jej jak młotem. Nie miała ochoty być ofiarą, chciała coś zrobić, nie zamierzała oddawać swoich rzeczy potulnie jak owieczka.

Starsza kobieta przy stoliku obok próbowała zdjąć z szyi perłowy naszyjnik. Ręce drżały jej tak bardzo, że nie mogła sobie poradzić. Towarzysząca staruszce młodsza kobieta po­chyliła się, chcąc jej pomóc.

Bandyta zbierający łupy uderzył ją w twarz kolbą pistoletu. Opadła bezwładnie na krzesło, a z rany na jej skroni popłynęła krew.

— O Boże! — jęknęła staruszka. — Co pan zrobił mojej córce?

Madison nie potrafiła się opanować. Nie zamierzała znosić biernie takiej nieuzasadnionej agresji.

    Łajdak! — syknęła do zamaskowanego rabusia. — Jesteś mocny, bo masz broń.

    Siedź cicho! — wyszeptał Cole rozkazująco. — Uspokój się.

Było już jednak za późno. Mężczyzna odwrócił się do Madi­son, wymachując bronią na wysokości jej twarzy.

              Nie wtrącaj się w moje sprawy, mała, i daj mi swój zegarek. Ty też — dodał, wskazując lufą Natalie.

Ale ona siedziała wciąż jak sparaliżowana, jej brązowe oczy były szeroko otwarte z przerażenia.

— Oddaj mu zegarek, Nat — powiedziała z naciskiem Madison, mając nadzieję, że jej głos brzmi spokojnie.

Natalie nie ruszyła się jednak.

    Zrób to, kochanie — prosiła Madison.

Natalie nadal nie reagowała.

Zniecierpliwiony bandyta chwycił ją za rękę i zerwał jej z przegubu złotego cartiera.

Przeszywający krzyk Natalie zagłuszył niemal dochodzące z oddali wycie policyjnych syren.

    Kurwa mać! — wrzasnął przywódca napastników, zwra­cając się do Cole'a z widocznym przez szczeliny w masce niebezpiecznym błyskiem w oczach. — Który z was, gnoje, ściągnął gliny?

    Nie patrz na mnie, człowieku, bo na pewno nie ja — stwierdził obojętnie Cole.

Gdy to mówił, kędzierzawy mężczyzna siedzący przy sąsied­nim stoliku wydobył nagle spod marynarki pistolet i wymierzył go w bandytę.

— Rzuć broń — rozkazał cierpkim tonem. — Chyba nie chcesz popaść w poważniejsze tarapaty?

Przez chwilę Madison sądziła, że przywódca napastników posłucha go i każe swoim ludziom zrobić to samo. Ale choć za zamkniętymi okiennicami widać już było światła policyjnych radiowozów, człowiek w masce nie miał zamiaru się poddawać.

— Sam rzuć broń, pierdoło — wycedził szyderczo. — Bo inaczej...

Ale kędzierzawy mężczyzna był emerytowanym detektywem i nie zamierzał rezygnować. Jakiś uzbrojony punk nie mógł go powstrzymać.

— Posłuchaj, synu, nie bądź głupi... — zaczął protekcjonal­nym tonem, z lekko irlandzkim akcentem.

Słowo „głupi" wywołało natychmiastową reakcję bandyty, który odpowiedział serią z automatu. Zgromadzeni w sali ludzie zaczęli krzyczeć. Kędzierzawy mężczyzna upadł na ziemię z wyrazem zdumienia na twarzy.

— I kto jest teraz głupi? — szydził bandzior, wymachując bronią. — Na pewno nie ja!

Potem wrzasnął na swoich dwóch kompanów, żeby zaryg­lowali drzwi i spędzili wszystkich na środek sali.

    Chryste! — wymamrotał Cole. — Jesteśmy załatwieni.

Madison miała przeczucie, że się nie myli.

 

Wtorek, 10 lipca 2001, Las Vegas

 

Vincent Castle obserwował spod przymkniętych powiek swoją piękną żonę Jennę. Nie była zwyczajną pięknością, lecz prawdziwą boginią. Miała gładką jak satyna skórę, długie do ramion naturalne blond włosy o miodowym odcieniu, szeroko rozstawione jasnoniebieskie oczy, pełne piersi i niezwykle długie nogi.

Vincent też nie musiał się wstydzić swojego wyglądu. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ciemne kędzierzawe włosy, wyraziste czarne oczy, prosty nos, podbródek z dołecz-kiem i wysportowane ciało. Kobiety do niego lgnęły. Był współwłaścicielem świetnie prosperującego hotelu i kasyna, a przy tym miał dopiero trzydzieści sześć lat. Niestety, ku rozpaczy krążących wokół niego kobiet, był mężem pięknej Jenny.

A co gorsza, dochowywał jej wierności.

Ale pobrali się dopiero niecały rok temu, należało więc jeszcze zaczekać.

— Jenna wydaje się szczęśliwa — stwierdziła uwodziciel­skim głosem kobieta siedząca obok niego na czerwonej skó­rzanej sofie, kładąc mu na udzie wypielęgnowaną dłoń. Była to Jolie Sanchez, żona Nanda, wspólnika i przyjaciela Vincenta z dzieciństwa, trzydziestoparoletnia piękność o bursztynowych kocich oczach, zmysłowych, jakby wiecznie nadąsanych ustach i długich kruczoczarnych włosach.

Vincent wiedział, że gdyby tylko chciał, mógłby skorzystać ze wszystkiego, co miała do zaoferowania.

Nie robił jednak tego, bo uwodzenie cudzych żon nie było w jego stylu, a już z pewnością nie uwodzenie żony wspólnika. Poza tym Nando — pół Kolumbijczyk, pół Francuz — miał dość gwałtowny temperament. Kiedyś obciął ucho wspólnikowi, który oszukał go w interesach. Facet niemal wykrwawił się na śmierć, ale dzięki temu Nando nauczył się bardziej nad sobą panować.

    Adoruje gwiazdorów filmowych — mruknął Vincent, przesuwając nogę tak, że Jolie była zmuszona cofnąć rękę.

    Żaden z nich nie dorównuje jej mężowi... — szepnęła Jolie, uśmiechając się uwodzicielsko.

Vincent uśmiechnął się blado, starając się opanować wzbie­rający w nim gniew. Jenna, wieszająca się na ramieniu An-dy'ego Dale'a, gwiazdy jednego filmu, ciemnego blondyna o włosach jak strąki i chłopięcym uśmiechu, drażniła go. Andy przybył do miasta na ważną walkę, która miała się odbyć następnego wieczoru. Towarzyszyła mu Anais, czarna jak noc supermodelka, która była naćpana do nieprzytomności i zupeł­nie nie zwracała uwagi na to, kogo Andy uwodzi. Nando zaprosił ich na kolację i szybko zniknął, wykręcając się ważnym spotkaniem.

Vincent zaczął się ostatnio zastanawiać, czy nie popełnił błędu, żeniąc się z Jenną. Miała dwadzieścia dwa lata i była zadziwiająco naiwna — w przeciwieństwie do niego. Potrafił radzić sobie w życiu, nauczył go tego jego ojciec, Michael. Gdy skończył siedemnaście lat, ojciec zamówił mu do apar­tamentu hotelu MGM Grand dwudziestoletnią prostytutkę na dwadzieścia cztery godziny, pokrywając wszelkie koszty.

Dziewczyna nauczyła go wszystkiego, co powinien wiedzieć o sprawianiu przyjemności kobiecie, i choć wtedy nie miał ochoty wtykać języka między jej uda, przekonał się wkrótce, jak bardzo kobiety to lubią.

— Dobry wygląd nie wystarczy — pouczał go ojciec. — Musisz być najszybszy i najbystrzejszy w interesach, a poza tym powinieneś wiedzieć, jak traktować kobietę w łóżku. Dzięki temu będziesz miał świat w garści. Uwierz mi, synu, że właśnie po tym poznaje się prawdziwego mężczyznę.

Michael Castelli był człowiekiem, który rzeczywiście miał świat w garści. Vincent brał z niego przykład — mimo iż Michael nigdy nie ożenił się z Dani, jego matką.

Vincent nie wiedział jeszcze o nakazie aresztowania i znik­nięciu ojca. Nie miał prawie kontaktu ze swoją przyrodnią siostią Madison, którą spotkał tylko raz, przed kilkoma mie­siącami, w dość niemiłych okolicznościach. Michael wezwał go wtedy i poprosił o przysługę. Oczywiście Vincent nie odmówił.

Niezła przysługa... Madison tkwiła w pokoju hotelowym w Vegas ze swoją przyjaciółką Jamie i zwłokami syna miliar-dera. Najwyraźniej Jamie doprowadziła w łóżku do przedwczes­nej śmierci biedaka. Vincent miał pozbyć się dyskretnie ciała. Zrobił to, nie zadając zbędnych pytań.

Irytowało go, że Madison nie wiedziała nic o drugiej ro­dzinie Michaela. Jak to się stało, że on poznał prawdę, a ona wiodła spokojne życie, przekonana, że jest jedynym dzieckiem swego ojca?

A przecież był jeszcze nie tylko on, ale także jego młodsza siostra, Sofia. I jeśli Madison sądziła, że jest od nich lepsza, bardzo się myliła.

    Och, przestań! — pisnęła Jenna, rumieniąc się i od­pychając Andy'ego Dale'a.

    Co się dzieje? — spytał Vincent, z coraz większym trudem panując nad sobą.

    Andy sprawdza, czy mam łaskotki — zachichotała Jenna.

    Na pewno masz! — stwierdził Andy, znów obmacując jej jędrne piersi.

Vincent wstał i powiedział:

    Andy, muszę ci coś pokazać.

    Co? — spytał Andy. Był młody, sławny i pewny siebie — był przecież gwiazdą. Mógł mieć wszystko, czego zapragnął.

    Spodoba ci się — obiecał Vincent z lekkim uśmiechem.

    Nie — zaprotestowała Jolie.

Ale Andy już wstał. Dzięki podwyższonym obcasom miał metr siedemdziesiąt wzrostu — bez nich miałby zaledwie metr sześćdziesiąt pięć.

    Dokąd idziemy? — spytał, wychodząc za Vincentem z eleganckiej restauracji.

    Mam w biurze coś, co może cię zainteresować — oświad­czył Vincent.

    Jeśli nadaje się do ćpania albo pieprzenia, chętnie sko­rzystam — zachichotał Andy.

Kretyn, pomyślał Vincent. Jeszcze dwa filmy i będziesz skończony.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin