PROCES.pdf

(77 KB) Pobierz
www.maturazpolskiego.pl
Autor: Franz Kafka
Tytuł: Proces
Forma: powieść
Data powstania: 1914
Proces jest powieścią alegoryczną , co sprawia, że może być interpretowany na bardzo wiele sposobów. Ukazuje
działanie mechanizmu biurokracji, wobec którego człowiek staje zupełnie bezradny. Wszelkie próby obrony stają się
nieskuteczne. Mechanizm ów działa jak precyzyjna maszyna, choć trudno zgłębić, na czym polega logika jej
działania. Jedynym wyjściem wydaje się być uznanie za konieczność takiego a nie innego sposobu jej
funkcjonowania i bezwolne podporządkowanie się trybom bezdusznej machiny. Powieść ta była odczytywana jako
próba opisu rzeczywistości totalitarnej, gdzie urzędnicy de facto sprawowali władzę, a człowiek sprowadzany był do
dokumentów i zaświadczeń, które mógł im przedstawić.
Treść:
Józef K. jest urzędnikiem bankowym. Pewnego dnia do pokoju, gdzie mieszka samotnie, wchodzi dwóch mężczyzn.
Informują go, że jest aresztowany. Kiedy zdziwiony Józef K. pyta za co ? – jeden z nich odpowiada: Tego panu nie
możemy powiedzieć. Proszę pójść do swego pokoju i czekać. Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się
pan o wszystkim. Wychodzę już poza instrukcje, rozmawiając z panem tak uprzejmie . Józef K. nie dowiaduje się jaki
zarzut mi postawiono. Całe jednak otoczenie uważa go za winnego. Wszyscy są przekonani, że problemy, jakie się
pojawiają w jego życiu, muszą mieć racjonalną podstawę. Początkowo K. nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
Usiłuje zrozumieć toczące się wokół wydarzenia. Rozmawia też na ten temat z gospodynią panią Gruber , ta zaś
mówi mu: słyszałam coś niecoś, ale nie mogę powiedzieć, żeby to było coś bardzo złego. Nie. Pan jest wprawdzie
aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. Jeśli się aresztuje złodzieja, wówczas jest źle, ale takie
aresztowanie... Wydaje mi się, że jest to jakby coś uczonego - pan wybaczy, jeśli mówię coś głupiego - otóż wydaje mi
się, że jest to jakby coś uczonego, czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego się też nie musi rozumieć . Po pewnym
czasie Józef K. otrzymał wezwanie do sądu. Poinformowano go jednocześnie, że czeka go cała seria przesłuchań.
Okazało się, że siedziba sądu mieści się w zaniedbanej i ubogiej dzielnicy. Podczas przesłuchania K. spostrzegł, że
publiczność składa się z pracowników sądu. Wszyscy bowiem mieli na kołnierzach odznaki. Kiedy Jozef K. to
zauważył i oburzył się. Przecież – wykrzyknął -wy wszyscy jesteście, jak widzę, urzędnikami, jesteście tą przekupną
bandą, przeciwko której wystąpiłem, stłoczyliście się tutaj jako gapie i szpicle, utworzyliście pozorne partie, z których
jedna oklaskiwała mnie, aby mnie wybadać, chcieliście nauczyć się sztuki zwodzenia niewinnych! Nie straciliście tu
zaprawdę czasu bezużytecznie: albo ubawiliście się tym, że ktoś oczekiwał od was obrony niewinności, albo - ale
puść mnie, lub biję ! Po wygłoszeniu tych słów opuścił posiedzenie sądu. Przez kolejne dni czekał jednak
niecierpliwie na kolejne wezwania. Kiedy nie przychodziły postanowił, że sam się uda na przesłuchanie. Na miejscu
spotkał jednak żonę woźnego, która go poinformowała, że sąd nie odbywa posiedzenia. Podczas rozmowy nadbiegł
student prawa, który wykrzyknął: - Ach, tak - /.../- nie, nie dostanie jej pan - i z siłą, której by w nim nie podejrzewał,
podniósł ją na jedno ramię i zgarbiwszy sie nieco, czule patrzac jej w twarz biegl do drzwi . Szukajac wraz z woźnym
jego żony, Józef K. poznaje labirynt sadowych korytarzy. Zadziwia go widok korytarza, z którego prowadziły z
gruba ciosane drzwi do poszczególnych przegród strychu. Mimo że nie było żadnego bezpośredniego dostępu
światła, nie było jednak całkiem ciemno, gdyż niektóre przegrody miały od strony korytarza, zamiast jednolitych
ścian z desek, jedynie kraty drewniane, zresztą aż do pułapu sięgające, przez które wdzierało się nieco światła, tak że
było nawet widzieć poszczególnych urzędników, jak pisali przy stołach albo wprost stali przy kratach i przez otwory
przyglądali się ludziom na korytarzu. Jak się dowiaduje Józef K. upokorzeni ludzie na korytarzu to oskarżeni. Brak
świeżego powietrza powoduje, że K. słabnie. Na świeżym powietrzu słabną z kolei urzędnicy, którzy wyprowadzają
go z sądu. Pewnego razu u Józefa K. pojawia się wuj Karol i proponuje mu pomoc adwokata. Adwokat ten to
znajomy szkolny wuja. Kiedy jednak K. odwiedza adwokata, bardziej zajmuje go jego służąca niż sam prawnik.
Obawa przed procesem cały czas jednak towarzyszy Józefowi K. Pewnego razu trafia do pracującego dla sądu
malarza. Informację o nim uzyskuje od klienta banku, gdzie pracuje. Spotkanie z malarzem wcale go jednak nie
uspokaja. Niespodziewanie trafia bowiem na sądowe korytarze, a malarz stwierdza: Kancelarie sądowe są /.../ na
każdym strychu . Podczas jednego z kolejnych przesłuchań Józef K. rezygnuje z obrońcy, co wywołuje jego gniew.
Oczom K. ukazany zostaje widok kupca, który dręczony jest oczekiwaniem na wyrok. Jednym z kolejnych miejsc do
którego dociera bohater Procesu jest katedra. Wysłuchuje tam kazania księdza, które jest kierowane tylko do niego.
Słyszy historię człowieka, który bezskutecznie chce dostać się do prawa. Zatrzymany przez odźwiernego, czekając
latami pyta: Wszyscy dążą do prawa; skąd więc to pochodzi, że w ciągu tych lat nikt oprócz mnie nie żądał
wpuszczenia ? W odpowiedzi na owo pytanie słyszy: to wejście przeznaczone było tylko dla ciebie . Opowieść ta
zastanawia Józefa K., ale przechodzi nad nią do porządku dziennego. W przeddzień 31 urodzin zostaje
wyprowadzony do kamieniołomu i tam dwaj mężczyźni wykonują na nim wyrok - ciągle jednak nie wiadomo, o co
1 z 2
K. był oskarżony.
2 z 2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin