Pennac Wszystko dla potworów.txt

(315 KB) Pobierz
DANIEL PENNAC

WSZYSTKO DLA POTWOR�W

" (...) wierni wierz�, ze wystarczy,
    by jaki� �wi�ty po prostu by� (...)
bo wtedy grom dosi�gnie jego zamiast ich
RENE GIRARD
Kozio� ofiarny
"�li ludzi na pewno zrozumieli co�, 
o czym dobrzy nie maj� poj�cia." 
WOODY ALLEN
1
Z megafonu sp�ywa kobiecy glos, lekki i obiecuj�cy jak welon panny m�odej.
- Pan Malaussene jest proszony do dzia�u reklamacji. 
G�os niczym mgie�ka, zupe�nie jakby zacz�y przemawia� zdj�cia Hamiltona. Jednak 
za mg�� panny Hamilton wyczuwam cie� u�miechu. No dobrze, id�. Mo�e dotr� za 
tydzie�. Mamy dwudziesty czwarty grudnia, jest szesnasta pi�tna�cie. Dom 
Towarowy p�ka w szwach. G�sty t�um klient�w obwieszonych prezentami tarasuje 
przej�cia. Lodowiec, kt�ry wycieka niepostrze�enie, pos�pna atmosfera 
nerwowo�ci. U�miechy p�g�bkiem, b�yszcz�ce od potu twarze, g�uche przekle�stwa, 
nienawistne spojrzenia, piski przera�onych dzieci zaczepianych co krok przez 
jakiego� brodatego �wi�tego Miko�aja.
- Nie b�j si�, kochanie, to �wi�ty Miko�aj.
Lampy b�yskowe.
Co do �wi�tego Miko�aja, to widz� jak, gigantyczny i przezroczysty, wznosi sw� 
fantastyczn� posta� ludo�ercy ponad zastyg�� ci�b�. Ma p�sowe wargi. Bia�� 
brod�. Dobrotliwy u�miech. Z k�cik�w jego ust stercz� dzieci�ce n�ki. To 
najnowszy rysunek Malca. Zrobi� go wczoraj w szkole. Mina nauczycielki: "Uwa�a 
pan, �e to normalne, �eby dziecko w tym wieku rysowa�o takiego Miko�aja?" "A 
�wi�ty Miko�aj - odpowiedzia�em - uwa�a pani, �e on jest ca�kiem normalny" 
Wzi��em Malca na r�ce, a� kipia� z gor�czki. By� tak rozpalony, �e zapotnia�y mu 
okulary. Przez to jeszcze bardziej zezowa�.
- Pan Malaussene jest proszony do dzia�u reklamacji. 
Pan Malaussene s�ysza�, psiakrew! Jest ju� nawet pod g��wnymi schodami 
ruchomymi. I ju� by na nie wszed�, gdyby nie stan�� jak wryty na widok czarnego 
pyska gwintowanego dzia�a. Bo to we mnie celuje dra�, ani chybi. Wie�yczka 
obr�ci�a si� wok� osi, znieruchomia�a, potem lufa podnios�a si�, �eby wymierzy� 
mi mi�dzy oczy. Wie�yczka i dzia�o nale�� do czo�gu AMX 30 zdalnie prowadzonego 
przez staruszka wzrostu metr czterdzie�ci, kt�ry manipuluj�c przyrz�dem wydaje 
kr�tkie okrzyki zachwytu. Jest to jeden z niezliczonych ma�ych staruszk�w od 
Tea. Naprawd� malutki, bardzo stary, rozpoznawalny po szarej bluzie. Teo tak ich 
ubiera, �eby �adnego nie traci� z oka.
- M�wi� po raz ostatni, dziadku, od��cie t� zabawk� na miejsce!
Sprzedawczyni karci go, znu�ona, zza p�ki z zabawkami. Ma sympatyczny wygl�d 
wiewi�rki przechowuj�cej orzeszki w policzkach. Staruszek popluwa dziecinnym 
nie, z kciukiem na przycisku "ogie�". Trzaskam obcasami nienaganne baczno�� i 
powiadam:
- AMX jest przestarza�y, panie pu�kowniku, dobry na z�om albo do Ameryki 
�aci�skiej.
Staruszek obrzuca swoje cacko zasmuconym spojrzeniem, po czym zrezygnowanym 
ruchem daje znak, �e mog� przej��. U�miech sprzedawczyni obdarza mnie patentem z 
gerontologii. Cazeneuve, gliniarz odpowiedzialny za to pi�tro, wyrasta spod 
ziemi i w�ciek�ym ruchem zabiera czo�g.
- Oczywi�cie, zawsze nas musisz w co� wpakowa�, Malaussene...
- Zamknij si�, Cazeneuve.
Nastr�j...
Starzec, kt�remu odebrano zabawk�, stoi machaj�c r�kami. Z pewn� ulg� daj� si� 
unosi� schodom, jakby w nadziei, �e wy�ej b�dzie wi�cej powietrza.
Wy�ej natrafiam na Tea. Wci�ni�ty w garnitur koloru r�owego flaminga czeka jak 
zwykle w kolejce do fotoautomatu. U�miecha si� do mnie przyja�nie.
- Jeden z twoich dzidziusi�w rozrabia w zabawkowym, Teo.
- Tym lepiej. Przynajmniej w tym czasie nie sterczy z rozpi�tym p�aszczem pod 
jak�� szko��.
U�miech.za u�miech. Potem, k�tem oka, Teo pokazuje szklan� klatk� dzia�u 
reklamacji.
- Wygl�da na to, �e chodzi o ciebie.
Rzeczywi�cie w lot pojmuj�, �e Lehmann ju� od jakiego� czasu jest w swoim 
�ywiole. W�a�nie t�umaczy klientce, �e to ca�kowicie moja wina. Z oczu damy 
kr�tkimi strumykami tryskaj� �zy. W k�cie postawi�a rozklekotany w�zek z t�ustym 
bachorem wpakowanym we� na si��. Otwieram drzwi. S�ysz�, jak Lehmann, tonem 
najszczerzej solidarnym, stwierdza:
- Ca�kowicie si� z pani� zgadzam, to absolutnie nie dopuszczalne, zreszt�... 
Zobaczy� mnie.
- Zreszt�, ot� i on, zapytamy, co te� o tym my�li.
Jego g�os zmieni� rejestr. Ze wsp�czuj�cego przechodzi w zjadliwy. Sprawa jest 
prosta. Lehmann przedstawia mi j� ze spokojem hipnotyzera. T�uste dziecko 
obrzuca mnie spojrzeniem radosnym jak ca�y ten nasz �wiat. No wi�c, trzy dni 
temu m�j dzia� sprzeda� pono� obecnej tu pani lod�wk� o takiej pojemno�ci, �e 
zmie�ci�a si� w niej piekielnie du�a porcja da� wigilijnych na dwadzie�cia 
cztery osoby, razem z przystawkami i deserem. "Piekielnie" jest, sk�din�d, 
odpowiednim s�owem, gdy� w nocy, z powod�w, kt�rych wyja�nienia Lehmann ode mnie 
oczekuje, rzeczona lod�wka zamieni�a si� w spalark�. Cud, �e dama nie sp�on�a 
�ywcem otwieraj�c rano drzwiczki. Rzucam kr�tkie spojrzenie na klientk�. Brwi, 
rzeczywi�cie, lekko zrudzia�e. Przez jej gniew przebija cierpienie, co u�atwia 
mi przybranie pe�nej skruchy postawy. Niemowl� patrzy na mnie, jakbym to ja by� 
przyczyn� wszelkiego z�a. M�j wzrok z kolei zwraca si� z niepokojem ku 
Lehmannowi, kt�ry skrzy�owawszy ramiona opar� si� o kant biurka i m�wi:
- Czekam. 
Cisza.
- Kontrola techniczna nale�y do pana, prawda? 
Przyznaj�, chyl�c g�ow�, i be�kocz�, �e w�a�nie, nie rozumiem, testy kontrolne 
zosta�y zrobione...
- Tak samo by�o z kuchenk� gazow� w zesz�ym tygodniu i z odkurzaczem dla firmy 
Boery.
We wzroku dzieciaka czytam jasno, �e ca�� win� za zag�ad� malutkich fok w �onie 
matek ponosz� w�a�nie ja. Lehmann ponownie zwraca si� do klientki. Dzi�kuje jej 
za to, �e nie waha�a si� z�o�y� stanowczego za�alenia. (Na zewn�trz Teo wci�� 
czeka przed drzwiami fotoautomatu. �ebym tylko nie zapomnia� poprosi� go o 
odbitk� do albumu Malca.) Lehmann uwa�a, �e do obowi�zk�w klienteli nale�y 
wsp�dzia�anie w uzdrawianiu Handlu. Rozumie si� samo przez si�, �e za�alenie 
zostanie uwzgl�dnione i �e Sklep dostarczy natychmiast inn� lod�wk�.
- Je�li chodzi o dodatkowe szkody materialne, na kt�re pani sama i pani bliscy 
zostali nara�eni (tak przemawia by�y podoficer Lehmann, a na dnie jego g�osu 
d�wi�czy wspomnienie starej kochanej Alzacji, gdzie dolecia� by� na "Bocianie" - 
zreszt� nap�dzanym rieslingiem), to pan Malaussene b�dzie mia� przyjemno�� je 
naprawi�. Na sw�j koszt, naturalnie. - I dodaje: - Weso�ych �wi�t, Malaussene.
Teraz, kiedy Lehmann odmalowuje przed ni� moj� karier� w firmie, kiedy m�wi, �e 
dzi�ki niej ta kariera si� sko�czy, ju� nie gniew czytam w zm�czonych oczach 
klientki, ale zak�opotanie, a potem wsp�czucie, kt�re wyciska z oczu �zy: 
wkr�tce zawisn�, dr��ce, na koniuszkach rz�s.
Gotowe, przyszed� czas, by uruchomi� moj� w�asn� �zow� sikawk�. Co te� czyni�, 
odwracaj�c spojrzenie. Przez szyb� zatapiam wzrok w Golfstrom p�yn�cy w Sklepie. 
Bezlitosne serce pompuje wci�� dodatkowe krwinki w pozatykane arterie. Wydaje mi 
si�, �e ludzko�� ca�a pe�znie, uginaj�c si� pod jednym gigantycznym prezentem. 
�liczniutkie przezroczyste balony ulatuj� bezustannie znad dziani zabawek i 
gromadz� si� tam, wysoko, pod matowym szklanym dachem. �wiat�o dnia s�czy si� 
przez te wielobarwne grona. Pi�kne. Klientka na pr�no usi�uje przerwa� 
Lehmannowi, kt�ry kre�li bezlito�nie zarys mojego przysz�ego �yciorysu. 
Nienadzwyczajny. Ze dwa, trzy marne stanowiska, kolejne zwolnienia, w ko�cu 
bezrobocie, przytu�ek i w perspektywie wsp�lna mogi�a. Kiedy wzrok klientki 
kieruje si� na mnie, ca�y ju� ton� we �zach. Lehmann nie podnosi g�osu. 
Metodycznie dokr�ca �rub�.
To, co teraz widz� w oczach klientki, nie zaskakuje mnie. Widz� tam j� sam�. Gdy 
tylko zacz��em p�aka�, postawi�a si� w mojej sytuacji. Wsp�czucie. Wreszcie 
udaje si� jej przerwa� Lehmannowi, w chwili gdy ten nabiera powietrza. Ca�a 
wstecz. Wycofuje skarg�. Wystarczy, �e uwzgl�dnimy za�alenie, niczego wi�cej nie 
��da. Nie musz� zwraca� za wigili� na dwadzie�cia pi�� os�b. (W kt�rym� momencie 
Lehmann na pewno wspomnia� o moich zarobkach.) Mia�aby do siebie �al, gdybym 
straci� posad� w przeddzie� �wi�t. (Lehmann wym�wi� s�owo Bo�e Narodzenie ze 
dwadzie�cia razy.) B��d mo�e pope�ni� ka�dy, ona sama, nie tak dawno, u siebie w 
pracy...
Pi�� minut p�niej opuszcza dzia� reklamacji z kuponem na now� lod�wk�. Dziecko 
i w�zek utkn�y na chwil� w drzwiach. Klientka pcha z nerwowym chlipni�ciem.
Zostajemy z Lehmannem sami. Patrz� przez chwil� na jego g�b�, kt�ra krzywi si� w 
u�miechu, po czym maj�c ju� wszystkiego serdecznie dosy�, mamrocz�:
- Niez�a z nas banda drani, no nie?
Otwiera szeroko t� swoj� jadaczk�, �eby mi odpowiedzie�. Co� mu j� jednak zamyka
To co� pochodzi z brzucha Sklepu.
G�uchy wybuch. A potem ryk.
2
Rozp�aszczamy obaj nosy na szklanej szybie. Z pocz�tku nic nie widzimy. Dwa albo 
trzy tysi�ce poderwanych wybuchem balon�w zas�ania nam Sklep. Dopiero kiedy 
unios� si� powoli ku �wiat�u, zobaczymy co�, czego ja wola�bym nie widzie�.
- Cholera - mamrocze Lehmann.
W�r�d klient�w panuje totalna panika. Wszyscy szukaj� wyj�cia. Mocniejsi tratuj� 
s�abszych. Niekt�rzy przebiegaj� bezpo�rednio po ladach, w powietrzu fruwaj� 
tumany slipk�w i skarpetek. Tu i �wdzie jaki� sprzedawca albo kierownik pi�tra 
stara si� zapobiec panice. Wysoki facet w fioletowej marynarce le�y w poprzek 
gablotki z kosmetykami. Otwieram szklane drzwi dzia�u reklamacji: jakbym 
otworzy� okno w samym �rodku tajfunu. Sklep jest jednym wielkim rykiem. G�osik 
przez megafon obok mnie pr�buje przywr�ci� spok�j. Gdyby �mier� nie grozi�a od 
czego� ca�kiem innego, mo�na by umrze� ze �miechu, s�ysz�c delikatny rozpylacz 
panny Hamilton po�r�d szalej�cego huraganu. Na dole wojna. Na g�rze balony, 
znowu przezroczyste. Ca�e to przera�aj�ce widowisko tonie w wyj�tkowo �agodnym 
r�owym �wietle. Lehmann do��czy� do mnie i wrzeszczy mi w ucho:
- Sk�d ten ryk? Gdzie waln�o? 
Co�, ja...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin