Pagaczewski Misja profesoraGąbki.txt

(281 KB) Pobierz
STANIS�AW PAGACZEWSKI

Misja profesora G�bki

Rozdzia� l
PRZERWANE ZEBRANIE
Tego roku - a by� to pi�tnasty rok panowania ksi�cia Kraka - niezwykle wcze�nie 
rozpocz�a si� w�dr�wka myping�w ku p�nocy. Ju� z pocz�tkiem marca na drogach 
wiod�cych od G�r Skalistego Po�udnia pojawi�y si� pierwsze patrole tych dziwnych 
stwor�w, 
o kt�rych pochodzeniu nawet najwi�ksi uczeni mieli bardzo mgliste poj�cie. - 
Wiedziano 
bowiem tylko tyle, �e mypingi, zrzeszone w stada licz�ce niekiedy po kilka 
tysi�cy sztuk, 
d��y�y wiosn� na p�noc, a jesieni� wraca�y na po�udnie, do nikomu nie znanej 
krainy. 
Wiedziano te�, niestety z w�asnego i bolesnego do�wiadczenia, �e owe tajemnicze 
zwierz�ta 
odznacza�y si� ogromn� �ar�oczno�ci�. Najwi�kszym ich przysmakiem by�a kora 
drzew 
owocowych, kt�r� obgryza�y doszcz�tnie, posiadaj�c zdolno�� wspinania si� na 
nie. 
Smakowa�y im te� m�ode p�dy ro�lin wszelkiego rodzaju, a tak�e dr�b domowy, 
kurze jaja i 
ziarno. Te sprytne bestie potrafi�y podkopa� si� do ka�dego spichlerza, aby 
po�re� ziarno 
przeznaczone na siew, nie gardz�c nawet workami i o�owianymi plombami... 
Przej�ciu 
myping�w towarzyszy�o przera�enie ludzi. Nic wi�c dziwnego, �e traktowano je jak 
plag�. Z 
tego wzgl�du tajemniczy r�d myping�w od d�u�szego ju� czasu interesowa� 
profesora 
Baltazara G�bk�, bohatera s�ynnej wyprawy do Krainy Deszczowc�w. Wyprawy, kt�ra 
zako�czy�aby si� tragicznie, gdyby nie odwaga i po�wi�cenie Smoka Wawelskiego, 
doktora 
Koyota i kuchmistrza Bart�omieja Bartoliniego (Mamma mia!).
O tym jak wygl�da� myping, dowiadujemy si� z pracy uczonego Bramborusa, wydanej 
w pierwszych latach panowania ksi�cia Kraka pt. �Studia nad w�dr�wkami myping�w, 
zwanych r�wnie� korojadami dwuno�nymi�. Oddajmy wi�c g�os Bramborusowi, kt�ry za 
swe 
dzie�o otrzyma� godno�� sekretarza Akademii oraz prawo do u�ywania z�otej laski 
z 
bursztynow� ga�k�.
�Myping - pisze Bramborus - jest stworzeniem dwuno�nym, cz�ekokszta�tnym, 
wysoko�ci oko�o jednego metra, o g�owie zaopatrzonej w ruchliwy ryjek i bardzo 
d�ugim 
ogonie, przypominaj�cym w�a. Cia�o tego zwierz�cia okrywa g�adka sk�ra barwy 
popielatej, 
pozbawiona najmniejszego nawet �ladu ow�osienia. Mypingi odznaczaj� si� tak�e 
szpiczastymi, bardzo ruchliwymi uszami oraz d�ugimi pazurkami u r�k i n�g. 
Myping: jest 
zwierz�ciem stadnym i bardzo zdyscyplinowanym. G�os jego przypomina 
pochrz�kiwanie i 
mlaskanie. Gdy myping jest g�odny lub z�y (co zwykle na jedno wychodzi), wydaje 
g�os 
podobny do gwizdu, s�yszany doskonale z odleg�o�ci kilku mil.�
Wczesne ci�gi myping�w t�umaczono sobie w Grodzie Kraka jako zapowied� 
upalnego lata. Byli te� tacy, kt�rzy na tej podstawie wr�yli jakie� niezwyk�e 
zdarzenia, np. 
przybycie Marsjan na Ziemi� lub narodziny byczka o trzech g�owach. Tak czy 
inaczej 
mypingi stanowi�y ostatnio temat licznych rozm�w, zar�wno na dworze ksi���cym, 
jak te� na 
placach targowych i w gospodach.
Profesor G�bka obudzi� si� jak zwykle o pi�tej rano i nie trac�c czasu na 
wylegiwanie 
w po�cieli, wyskoczy� z ��ka, trafiaj�c stopami w miednic� z zimn� wod�. 
Zwyczaj ten, jak 
wiemy, pozosta� mu z czas�w pobytu w Krainie Deszczowc�w. Wykonawszy kilka 
przysiad�w, s�ynny uczony ubra� si� i wyszed� na przechadzk� ze swym ulubionym 
wilczurem Aresem.
Przed dwoma laty G�bka wydosta� go z azylu dla bezdomnych ps�w, kt�ry na rozkaz 
ksi�cia za�o�ono w pobli�u Wawelu. Azyl ten nosi� trafn� nazw� �Hotel Pod Psem� 
i stanowi� 
obiekt dumy jego kierownika, im� pana Anatola Wyderki, ciesz�cego si� 
dwumetrowym 
wzrostem i poka�nymi w�siskami, zwisaj�cymi mu na kszta�t konopnych powroz�w 
spod 
nosa a� po brod�. Ka�dy bezpa�ski pies m�g� tu mieszka� bezp�atnie i 
bezterminowo, 
korzystaj�c z dobrej kuchni oraz z wygodnych pomieszcze�, zaopatrzonych w 
tapczany, 
kominki i stylowe lampy. W hotelu urz�dowa� specjalny psi fryzjer, a pr�cz niego 
szewc, 
krawiec i masa�ysta. Mimo tych wspania�ych warunk�w psy nie czu�y si� tu 
szcz�liwe, 
gdy�, jak wiadomo, ka�dy pies pragnie mie� w�asnego pana, kt�rego m�g�by kocha� 
ca�ym 
sercem i strzec przed niebezpiecze�stwem. Tote� Ares darzy� profesora prawdziwym 
uwielbieniem j w ka�dej chwili by� got�w skoczy� za nim w ogie� lub w wod�. Na 
razie 
jednak skaka� za patykami w czasie spacer�w po parku, za�o�onym nad brzegiem 
Wis�y.
Wr�ciwszy z przechadzki, profesor zasta� na progu swej willi flaszk� z mlekiem i 
najnowszy numer �Echa Kraka�. Dym unosz�cy si� z komina �wiadczy� o tym, �e 
gospodyni 
Pelagia zabra�a si� ju� do przyrz�dzania porannego posi�ku. Ares poci�gn�� nosem 
i stwierdzi� 
z zadowoleniem, �e i dla niego sma�y si� spory kawa� w�tr�bki.
Przy �niadaniu gospodyni podzieli�a si� z profesorem najnowszymi wiadomo�ciami.
- Ludzie m�wi�, �e te paskudztwa lez� coraz wi�kszym t�umem...
- Jakie paskudztwa?
- Ano te mypingi, czy jak im tam - wyja�ni�a pani Pelagia. - �e te� takie 
obrzydlistwo 
�yje na �wiecie!
- Droga Pelasiu - rzek� profesor - mam wra�enie, �e mypingi tak�e uwa�aj� nas za 
paskudne istoty, i kto wie, czy nie maj� troch� racji. W ka�dym razie nie bij� 
si� ze sob� i nie 
prowadz� wojen z s�siadami.
- Pan prefesur ma swoj� racj�, a ja mam swoj� - upiera�a si� gospodyni. - Je�li 
mam 
by� szczera, to bym to ca�e ta�a�ajstwo wytopi�a w Wi�le i by�by �wi�ty spok�j 
raz na zawsze!
Baltazar G�bka u�miechn�� si� wyrozumiale.
- �yj i daj �y� innym, oto moja zasada. Uwa�am, �e mypingi zas�uguj� na to, �eby 
napisa� o nich ksi��k�, kt�ra stanowi�aby uzupe�nienie .s�ynnej, lecz nieco 
przestarza�ej pracy 
mistrza Bramborusa.
- Jeszcze by tego brakowa�o! - oburzy�a si� gosposia. - Ma�o to pan prefesur 
napisa� 
ksi��ek o �abach i �limakach?
- Ale �aby i �limaki nie maj� nic wsp�lnego z mypingami.
- Dla mnie to wszystko paskudztwo i tyle - stwierdzi�a Pelagia i zebra�a ze 
sto�u 
resztki �niadania. - A mypingi to najwi�ksze �wi�stwo. Go�e to i �liskie, a na 
dw�ch nogach 
chodzi jak cz�owiek. Kto to widzia�?
Zaraz po �niadaniu profesor zabra� si� do pracy, gdy� dzi� jeszcze musia� odda� 
do 
drukarni korekt� artyku�u na temat swoistego poczucia czasu u �limak�w 
winniczk�w. 
Robota zaj�a go do tego stopnia, �e nie us�ysza� nawet dzwonka telefonu. 
Dopiero szczekanie
Aresa zwr�ci�o jego uwag� na aparat. Podni�s�szy s�uchawk� profesor us�ysza� 
g�os 
Smoka.
- Cze��, stary - m�wi� jego najlepszy przyjaciel - wybacz, �e przeszkadzam ci w 
pracy, ale chcia�em przypomnie� o naszym spotkaniu.
- O jakim spotkaniu?
- Ju� zapomnia�e�? Och, ci uczeni! Przecie� dzi� jest czwartek, kiedy zawsze 
przyjmuj� starych przyjaci�. Pogwarzymy przy lampce wina, pogramy sobie... Co 
ty na to?
- Przyjd� z najwi�ksz� ochot� - ucieszy� si� G�bka. - O kt�rej?
- Jak zwykle o sz�stej po po�udniu. Dzwoni�em ju� do Kraka, obieca� przynie�� 
pud�o 
any�kowych lizak�w.
- Wspaniale! A ja przynios� kruche paluszki, kt�re piecze moja Pelasia. A wi�c 
do 
zobaczenia.
Profesor od�o�y� s�uchawk�.
- Kochany Aresku - rzek� do psa - czeka nas dzi� mi�a wizyta u Smoka. Na pewno i 
dla ciebie co� si� tam znajdzie.
Ares zamacha� ogonem, co niew�tpliwie mia�o oznacza�: Jestem zachwycony, u 
Smoka zawsze jest dobre �arcie.
G�bka wr�ci� do swej pracy. O dwunastej korekta musia�a ju� by� w drukarni. A 
dobrze wychowany i niezwykle inteligentny wilczur u�o�y� si� na dywanie tu� obok 
n�g pana, 
aby sobie uci�� ma�� drzemk�.
Baltazar G�bka by� bardzo punktualny, tote� zapuka� do Smoczej Jamy w chwili, 
gdy 
kuku�ka w zegarze og�osi�a godzin� sz�st�.
Obaj przyjaciele serdecznie si� u�ciskali.
- Wejd� - rzek� Smok. - Jest ju� nasz kochany doktorek i mistrz Bartolini, zaraz 
przyjdzie ksi���.
Powitawszy serdecznie zebranych, profesor z rozkosz� zag��bi� si� w fotelu. Na 
stole 
wykonanym z ogromnego pnia starego d�bu sta�a naftowa lampa z zielonym aba�urem. 
Wok� niej pyszni�y si� p�miski wype�nione smakowicie wygl�daj�cymi kanapkami. 
Sta�a 
te� p�kata butelka przedniego wina z ksi���cych piwnic. Z aparatu radiowego, 
skonstruowanego w�asnor�cznie przez Smoka, s�czy�a si� muzyka. Profesor 
rozpozna� 
poemat symfoniczny pt. Wis�a, skomponowany przez dawno ju� nie�yj�cego mistrza 
Bernarda z Paca-nowa.
W chwil� potem przyszed� Krak, obarczony wielkim pud�em lizak�w. Ksi��� mia� na 
sobie sk�rzany str�j my�liwski, ozdobiony z�otym �a�cuchem, na kt�rego ko�cu 
widnia� 
Order Zielonej Gwiazdy.
Na widok lizak�w Smok obliza� si� jak ma�e dziecko.
- B�d� na deser. A teraz wypijmy toast na cze�� Baltazara!
Zaskoczonemu profesorowi spad�y z nosa okulary. Szybko schyli� si�, za�o�y� je i 
zapyta� zdumiony:
- Dlaczego na moj� cze��? Przecie� nie mam dzi� ani imienin, ani urodzin.
- Ale gdyby nie ty - po�pieszy� z wyja�nieniem ksi��� - wyprawa nie dosz�aby do 
skutku.
- Niech nam �yje Baltazarek! - zawo�a� Smok. - Niech �yje cz�owiek, kt�ry 
uratowa� 
honor uczonych z Grodu Kraka!
- Niech �yje! - podj�li okrzyk zebrani, wznosz�c w g�r� puchary.
Po pierwszym nast�pi�y dalsze toasty, nikogo przecie� nie mo�na by�o pomin��. 
S�awiono ksi�cia za to, �e sfinansowa� wypraw� na ratunek G�bki, a doktora i 
kucharza za to, 
�e tak dzielnie opiekowali si� zdrowiem
Smoka. W ko�cu ksi��� wzni�s� toast na cze�� gospodarza i ju� by�o po butelce...
W Smoczej Jamie zapanowa� serdeczny, przyjacielski nastr�j. Wspominano 
najdramatyczniejsze chwile wyprawy: sztorm na Morzu Burzliwym, l�dowanie pod 
Ska�ami 
Czterojajecznymi, nocn� walk� z siekaczami rotmistrza Si�pawicy, zdobycie pa�acu 
Najwi�kszego Deszczowca... Nie zapomniano jednak�e i o mi�ych chwilach, w�r�d 
kt�rych 
najprzyjemniejsze by�o spotkanie ze Smokiem Mlekopijem oraz z poczciwymi 
ma�piszona-
mi. Bez ich pomocy budowa tratwy z drzewa �bo-bo� trwa�aby znacznie d�u�ej, co 
mog�oby 
mie� tragiczne nast�pstwa dla profesora G�bki i wi�zionego wraz z nim 
Salamandrusa. 
Bartolini, wywijaj�c widelcem, opowiada� ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin