GDZIE JEST BETLEJEM – Misterium Wigilijne
Scenariusz ukazuje realia współczesnego świata: powierzchowność naszych przeżyć i laicyzację Świąt Bożego Narodzenia, podczas których w cieniu tradycji ginie istota święta – przyjęcie prawdy o narodzeniu Boga – Człowieka i Jego nauki miłości. Akt I przedstawia zimny blask salonów: obłuda i sprawy doczesne zagłuszają sumienie, które jest obojętne wobec Bożej miłości. Akt II to prostota i pokora, chociaż zarysowana grzechem i słabością, ale właśnie tu można odnaleźć betlejemską szopkę.
OSOBY: dyrektor Lewicki, żona dyrektora, mecenas Stefański, modelka (Ilona Radziejowska), biznesmen – Marek Ziemisz, sekretarka, Emilka – koleżanka żony dyrektora, Ewa, Jarek (niewidomy), bezdomny, Marylka, Romek, nędzarz, ochroniarz.
AKT I
Elegancki salon, po prawej stronie stoi przybrana choinka, po lewej nakryty białym obrusem stół, na nim stroik, taca z lampkami, szampan; w głębi słychać popularną kolędę
np. „Bóg się rodzi”.
Dyrektor, uroczysty i oficjalny, z żoną pod ręką przez kilka taktów kolędy zwrócony twarzą do żony, która poprawia mu muszkę; gdy dostrzega nadchodzącego gościa, energicznie wita go.
DYREKTOR – Witam pana, panie mecenasie. Martwiliśmy się, że pan nie przyjdzie.
MECENAS – Przepraszam bardzo, ale zatrzymały mnie ważne sprawy. Wiem pan, za trzy dni moje nazwisko będzie na ustach wszystkich mieszkańców naszego miasta.
ŻONA – A cóż to za nowa sprawa, drogi panie Stefański, mąż nic nie mówił …
MECENAS – Lepiej nie psuć sobie humoru … Wie pani, tak już bywa, gdy jest się adwokatem, że niekiedy trzeba bronić nawet wbrew sobie.
ŻONA – Ach, już sobie przypominam. To te morderstwa sprzed roku. Ależ to interesujące.
DYREKTOR – Moja droga, pan Stanisław nie może zapewne zdradzić zawodowych tajemnic. Pan wybaczy, dociekliwość to cecha mojej żony.
(Żona nieco obrażona wychodzi).
DYREKTOR – A czy myślał już pan o moich sprawach?
MECENAS – Och, wobec tamtego problem pana to drobnostka. Zdążył pan już wydać z sensem te trzysta tysięcy?
DYREKTOR – Proszę się nie obawiać, w wydawaniu takich sum nie znam sobie równych.
MECENAS – No to niech pan śpi spokojnie, resztą zajmę się ja.
(Podchodzi rozbawiona żona, pod rękę z modelką).
ŻONA – A tu ciągle polityka. Panowie pozwolą, że przedstawię naszego atrakcyjnego gościa: pani Ilona Radziejowska – właśnie wróciła z Paryża.
DYREKTOR – Bardzo nam miło (z zainteresowaniem) – a cóż tak urocza osoba robiła w tym mieście rozpusty?
ŻONA – Nie kompromituj się, mój drogi. Paryż to przecież stolica mody. A pani Ilona urządzała tam pokaz swojej najnowszej kolekcji. To kreatorka mody, znana już w całej Europie, a na pewno i poza nią. (Odciąga męża, odchodzą na bok) Zostawiamy państwa na chwilę.
ILONA – (kokieteryjnie) Jak się pan bawi?
MECENAS – O, w tak interesującym towarzystwie nie można się źle bawić.
ILONA – Jest pan bardzo uprzejmy. Postanowiłam przyjąć zaproszenie na dzisiejszy wieczór. Wigilia, no i szczytny cel naszego spotkania – nie mogłam sobie odmówić takiej przyjemności. Od dawna zna pan Lewackich?
MECENAS – Tak, jesteśmy przyjaciółmi, łączą nas interesy. Wie pani, nasz gospodarz słynie z hojności. Nie po raz pierwszy urządza charytatywne przyjęcie. Jest prawie zawodowcem w tej dziedzinie. Ciekawe, na jaki cel przeznaczy dzisiejszy dochód?
ILONA – Podobno na rozbudowę Instytutu Matki i Dziecka. Czy ma pan dzieci?
MECENAS – (nieco zmieszany i zgaszony) Tak, mam syna. Od pięciu lat mieszka w Stanach. Od dwóch lat przestał pisać … To znaczy – byłbym skłamał. Wczoraj dostałem od niego telegram: „Wesołych Świąt – Artur”. To wszystko, co ma mi do powiedzenia.
ILONA – A pana żona – jak znosi taką rozłąkę?
MECENAS – (z zakłopotaniem) Szczerze mówiąc, nie wiem, co u niej. Od kilku miesięcy jesteśmy po rozwodzie. No, ale mówmy o czymś weselszym. Mogę panią zaprosić na drinka?
ILONA – Bardzo chętnie, pomyślałam o tym samym.
(odchodzą w stronę stołu z lampkami, kelner nalewa im napoje, piją i cicho rozmawiają na boku. Na scenę wchodzi biznesmen i odbiera telefon komórkowy).
BIZNESMEN – Tak? … Mówiłem ci już, że nie mogę przyjechać … Zrozum, jestem na przyjęciu … to też taka duża wigilia … Jak to nie rozumiesz? Mamo, przecież mamy XXI wiek … Możesz być spokojna, nie, nie wykosztuję się … - chodzi o to, aby zaznaczyć swoją obecność. No, pa, muszę już kończyć. Będę po Nowym Roku.
(wystukuje numer)
Zygmunt?… Słuchaj, wszystko gotowe na wtorek. Dostawa większa niż było w planie. Nie martw się o płatność, jakoś się dogadamy … Nie, nie mogę dzisiaj, jestem na kolacji u Lewackich.
(zauważa, że przygląda mu się atrakcyjna blondynka)
No wiesz, nie wiadomo, kto się może w życiu przydać … Wiesz co, muszę już kończyć.
(podchodzi do blondynki).
BIZNESMEN – Przepraszam, czy my się nie znamy?
SEKRETARKA – Jakoś nie przypominam sobie.
BIZNESMEN – A czy pozwoli pani, że poproszę ją do tańca?
SEKRETARKA – A czy wie pan, że dzisiaj się nie tańczy? Do czego chciał pan zatańczyć, do kolędy?
BIZNESMEN – Ach, racja. Pani pozwoli w takim razie, że się przedstawię – Ziemisz (szarmancko całuje rękę kobiety), Marek Ziemisz.
SEKRETARKA – Izabela.
BIZNESMEN – Jest pani sama na przyjęciu?
SEKRETARKA – Teraz już tak. Zaprosił mnie dyrektor Lewicki. Pracuję dla niego. Podobno jego żona miała wyjechać do sanatorium.
BIZNESMEN – Zdaje się, że widziałem panią Lewicką.
SEKRETARKA – Tak, bo wcale nie wyjechała. (z nutką złośliwości) A szkoda, bo wie pan, w pewnym wieku kobieta powinna zadbać o swoje zdrowie …
BIZNESMEN – Czy z tak błahego powodu warto psuć sobie wieczór?
SEKRETARKA – Nie, właściwie nie … Pan jest sam?
(zbliżają się dwie panie, jedna z nich to żona dyrektora).
BIZNESMEN – Tak i bardzo chętnie tego wieczoru zastąpię dyrektora. Czy może pani dziś dla mnie pracować?
SEKRETARKA – (kokieteryjnie) Za jaką pensję, jeśli wolno zapytać?
BIZNESMEN – Umówimy się, że za większą niż u dyrektora Lewackiego. Zgoda?
SEKRETARKA – Doprawdy, trudno panu odmówić. (Spogląda znacząco, z pogardą na żonę dyrektora). Chodźmy trochę dalej – nie lubię zatłoczonych miejsc.
(Odchodzą w stronę stołu z lampkami szampana – częstują się, rozmawiają na boku).
ZONA – Wiesz, Emilko, cieszę się, że nie pojechałam. (Kieruje wzrok na sekretarkę) Popatrz, jak się wystroiła dla niego. Roman nigdy nie miał dobrego gustu. No, może ze mną był wyjątek.
KOLEŻANKA – Nie bądź zazdrosna. To jeszcze podlotek.
ŻONA – Takie są najgorsze … Nie wiesz, co u Marii?
KOLEŻANKA – Podobno nie najlepiej. Wiesz oczywiście, że jej córka popełniła samobójstwo.
ŻONA – Nie, niczego nie słyszałam. Ale dlaczego? Jak się to stało?
KOLEŻANKA – Marysia czuje się winna. Podobno, ale niech to zostanie między nami, Renatka była w ciąży, a ona kazała jej usunąć dziecko.
ŻONA – No i co?
KOLEŻANKA – Po zabiegu w szpitalu dziewczyna połknęła takie ilości tabletek, że jej nie dali rady uratować.
ŻONA – Ale dlaczego? Przecież Marysia pomogłaby jej wychować dziecko …
KOLEŻANKA – Ona chciała dobrze. Wiesz, że ciąża na studiach, jeszcze nie wiadomo z kim, komplikuje życie. No, ale teraz wyrzuty sumienia mogą ją doprowadzić do szaleństwa.
ŻONA – Nie dziwię się, Renia była jedynaczką – oczkiem w głowie. Przepraszam cię na chwilę (odchodzi).
(Dyrektor wraz z żoną na środku, oficjalnie).
DYREKTOR – Panie i panowie. Drodzy przyjaciele. Chciałbym prosić o chwilę uwagi. Pragnę poinformować, że cały dochód z dzisiejszego przyjęcia zasili w znacznej części rozbudowę Instytutu Matki i Dziecka.
Wszystkim ofiarodawcom serdecznie dziękuję i gratuluję, że okazali się ludźmi dobrej woli.
(Podchodzi kelner – dyrektor bierze z tacy lampkę szampana dla siebie i swojej żony).
Drodzy państwo. Wznoszę toast za dobrobyt i szczęście. Myślę, że gdy mamy tak wiele serca, nikt w naszym kraju nie będzie cierpiał nędzy.
(Brawa, kelner roznosi szampana; na salę wchodzi zdenerwowany ochroniarz,
za nim nędznie ubrany człowiek).
OCHRONIARZ – Przepraszam, panie dyrektorze, ale nie mogłem powstrzymać tego człowieka.
NĘDZARZ – Proszę państwa o pomoc – moja żona jest w ciąży, zbliża się rozwiązanie, a my nie mamy się gdzie podziać.
MECENAS – Ależ, młody człowieku, niech się pan uspokoi, gdzie jest ta kobieta?
NĘDARZ – Stoi tam pod domem, nie chcieli nas wpuścić, my naprawdę nie mamy gdzie iść.
DYREKTOR – (stara się żartować – chcąc rozładować kłopotliwe milczenie) Dzieci najbezpieczniej rodzi się w szpitalu. Dlaczego pan przyszedł tutaj?
NĘDZARZ – Nie mamy pieniędzy, nie pracuję – nigdzie nie chcą nas przyjąć. Ale … pomyślałem, że dzisiaj wigilia. Czy nie znajdzie się dla nas wsparcie?
(Panie mówią do siebie)
ŻONA – Jacy ci młodzi są dzisiaj nieodpowiedzialni …
KOLEŻANKA – Tak, prysnął cały urok dzisiejszego wieczoru.
NĘDZARZ – Nie proszę dla siebie, ale dla niej i dla dziecka. Jak mu mam powiedzieć, że przychodzi na świat tak nie w porę?
ILONA – (wyjmuje z torebki drobne pieniądze, daje nędzarzowi) Proszę, ma pan tutaj trochę pieniędzy …
ŻONA – (bierze koc przyniesiony przez kelnera, podaje go mężczyźnie) Proszę wziąć ten koc, może się panu przydać, niestety, nic więcej nie możemy dla pana zrobić.
NĘDARZ – (mówi zwyczajnie bez patosu) Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili …
DYREKTOR – Co? Co pan mówi?
NĘDZARZ – Ach nie … nic takiego. (Wychodzi).
DYREKTOR – Przepraszam państwa najmocniej za ten incydent. Zapraszam do stołu.
(Wszyscy przechodzą w stronę stołu – za kulisy. Kolęda „Nie było miejsca dla Ciebie”).
AKT II
Niechlujna, zaśmiecona gazetami, kartonami izba nędzarzy,
na brudnym obrusie pali się świeca.
EWA – (dziewczyna ubrana jak kobieta lekkich obyczajów) Dziś moje urodziny. Urodziłam się 24 lata temu, dokładnie w wigilię. Jakiś człowiek znalazł mnie koło śmietnika i przyniósł do szpitala, niepewny, czy to sine, skurczone od zimna niemowlę jeszcze żyje. Na nieszczęście byłam cholernie silna.
JAREK – (...
Kaaroollcia