DAMNVM.pdf

(10698 KB) Pobierz
podręcznik do gry DAMNVM
1
113528523.001.png 113528523.002.png
Anno Domino 2oo7
D A M N V M
E p o k a M r o k u
Autorzy:
Dariusz Siwek i Jakub Sawoszczuk
v1.4 EE
2
113528523.003.png
I u s t i t i a N u n t i u m
Znów to samo... Z wolno snujących się po nieboskłonie chmur – ponoć domu bogów – poczęły spadać pierwsze
krople kolejnego dzisiaj deszczu. Kropla wielkością dorównująca przepiórczemu jaju właśnie uderzyła z
niemałym impetem o podmokły grunt lekko się rozpryskując. Za tą jedną leciała już następna, nawet może
troszkę większa. Po chwili niedługiej z nie mniejszym impetem rozprysła się ona na barku Baltusa.
-Na kły Beritha! Już chyba tydzień dzień w dzień pada ten przeklęty deszcz! Jeszcze parę dni i z całego
tego lasu zrobi się jedno wielkie bagno! - Nagle rzucił z nieukrywaną złością Baltus.
-Tu Ci racja bracie, a przez mokradła tłuc się nie będziemy! - Dodał również podirytowany Lotar.
-Drodzy wojownicy, zważcie na czyje wezwanie tu jesteśmy i ucichnąć zechciejcie, narzekacie jak
dzieci. – Spokojnym tonem odrzekł Acronus.
-A... - Baltus lekko rozwarł usta, jakby coś jeszcze chciał dodać, ale nie dokończywszy zamilkł.
Nikt więcej już się nie odezwał. Nie tracąc czasu, już po chwili wszyscy maszerowali dalej. Przezorny strzelec,
Vivian poprawił jedynie swój skórzany czepiec i długi płaszcz, Inni z zazdrością spojrzeli jeno na jego solidne
ubranie, poprawiając międzyczasie swoje brudne tuniki i przepaski. Nawet 10 stajań nie minęło, kiedy to
pojedyncze krople deszczu zamieniły się w wielką ulewę. Ciężkie krople nawałnicą uderzały z wielkim impetem
o rozmoczoną ziemię, orząc ją przy tym niczym sprawni rolnicy. Uderzenia tychże kropel deszczu nie dość, że
znacząco zagłuszały wszelkie dźwięki, to jeszcze na dodatek nieustannie dawały o sobie znać, bombardując
niemalże nagie ciała wędrowców, przykryte jeno cienką tuniką. Pogoda ta do reszty zdruzgotała samopoczucie
podróżników, które i tak było fatalne z powodu otoczenia, w jakim przystało im podróżować. Szli oni przez las,
choć bardziej by tu pasowało określenie puszczę, gęstwinę, dzicz. Na dodatek nie była to zwyczajna dzicz...
Groteskowo powykrzywiane drzewa, niemalże bezlistne, które swym nietypowym kształtem przypominały
karykatury ludzkich postaci. Być może to porównanie nawet by nie przyszło na myśl naszym śmiałkom, gdyby
nie fakt, iż parę dni temu w jednej gospodzie stary gawędziarz, ponoć weteran, nie opowiedział im pewnej
historii o tym lesie... Wedle jego opowieści pod koniec Wielkiej Wojny, gdy na tych terenach rozciągały się
liczne pola, miała się tutaj stoczyć ważna bitwa pomiędzy wojskami damnumskimi i hordami orczego
najeźdźcy. Otóż w samym środku bitwy na jej wszystkich uczestnikach rzekomo dokonał się straszliwy rytuał,
przeobrażający ich ciała w drzewa, w których miała cierpieć uwięziona na wieki dusza. No i owi zaklęci w
drzewa wojownicy, wedle autora opowieści, mają tworzyć ten las. Tak czy inaczej, nawet bez tej wiedzy jest
tutaj wystarczająco strasznie, czego przykładem może być chociażby runo leśne, w licznych miejscach
zastąpione spopieloną ziemią. Cały ten obraz dopełniają, na razie odległe, odgłosy bestii, których szkaradnego
wyglądu i siły nie sposób sobie wyobrazić nawet w najmroczniejszych koszmarach. Dochodzące do tego
nieodgadnięte i misterne symbole, zapewne z czasów wojny, które przyozdabiają tutejsze drzewa, także
napawają strachem. W takim to otoczeniu i w takiej pogodzie przyszło podróżować naszym śmiałkom.
Niedziwne, iż wiele razy każdy z owych wędrowców zastanawiał się w głębi ducha, czy to ma sens, czy nie
zawrócić... Jednak w dalszej wędrówce podtrzymywała ich słuszność sprawy, jakiej się oddali i srebro, które
mieli otrzymać... Mimo wszystko obiecana suma nie była za wysoka, bo miała wynosić jedyne minę srebra, co
za taka wyprawę naprawdę nie jest wygórowaną zapłatą, a i odnośnie słuszności do samej sprawy miewali
wątpliwości. Nieraz się zastanawiali, czy, aby ich przewodnik i pracodawca, zwykły skryba miejski, Acronus
naprawdę otrzymał list-polecenie od Sospela, najjaśniejszego boga-patrona sprawiedliwości i prawa? Jakiś list
nim pokazywał, ale wszyscy są niepiśmienni, wiec nie mogli go w żaden sposób zweryfikować. Potem zaś
rozwodzili się także, czy, aby misja, jaką wykonują dla niego, na pewno jest tym zadaniem, które polecił mu
wykonać Sospel w nadanym mu liście. Ostatecznie obawiali się także, że może on być fałszywym prorokiem,
służącym Mrocznym Potęgom i wiodącym ich na pewną zgubę, możliwe, że nawet do rąk odszczepieńców.
Jednak wizja gniewu boga sprawiedliwości i przymierania głodem odciągała ich od porzucenia tego zadania.
-Zmrok rychło nadchodzi, nie zanosi się na to, że przestanie padać, wiec proponuje postój, a tutaj
byłoby dogodne miejsce – Rzekł po cichu Vivian przystając.
-Mi pasować – Rzekł z ulgą krasnolud Arghal, słabo władający roburskim językiem, zrzucając swoją
torbę na ziemię.
-Na orczy zad! Znowu mamy nocować w czasie ULEWY?! - Parsknął mocno zirytowany Baltus.
3
-Baltusie, przecież to nie jest wina nikogo z nas, a marudzeniem nic nie zdziałasz, lepiej poszukaj
kąska suchego miejsca. - Odparł Acronus, otwierając swoją torbę.
-J... Zresztą, niech was wszystkich psy chędożą... - Rzekł zmarnowanym głosem Baltus, poczynając
wspinać się na drzewo.
-Ognia nie rozpalimy, bo nie ma jak, trzeba jakoś przeżyć bez. Ja wezmę pierwszą warte, a potem
kogoś obudzę, no niech was Davsun ma w swojej opiece, zasypiajcie – Wygłosił ściągający z pleców
łuk Vivian.
Najpierw każdy starał się znaleźć jakiś suchy kąt do przenocowania, ale raczej takich miejsc nie było, więc
położyli się byle gdzie, nieraz nawet mając nogi zanurzone w kałuży, co zdawało się nie przeszkadzać
podróżnikom. Ogromne zmęczenie całodniowego marszu poprzez dzicz tuszowało wszelkie niewygody. Przed
snem niemalże każdy z nich rozmyślał jeszcze przez chwile, jak może wyglądać stwór, którego wedle polecenia
rzekomo zawartego w liście mają ubić ku zaspokojeniu woli Sospela. Za dużo czasu ta myśl im nie zajęła,
bowiem została urwana przez sen, który ich rychło zmorzył. Teraz spośród dźwięków lekko osłabionej
nawałnicy wyróżniały się jedynie odgłosy spacerującego wokół obozowiska Viviana sprawującego wartę. Po
pewnym czasie gdy nasz wartownik przysiadł na jednym ze zwalonych pni, jego uszu dobiegł dźwięk łamanej
gałązki. Vivian pomyślał, że to jakieś drobne zwierze, ale jest przezorny z natury, więc mimo wszystko
postanowił to sprawdzić. Gdy tylko wstał, z nieprzebytego mroku wykraczając zza jednego z drzew wyłoniła się
jakaś postać, której sylwetkę lekko zamazywał padający deszcz. Pomimo złej widoczności Vivian dostrzegł, jak
krople deszczu uderzają o odrażające, ropiejące bulwy trądowe na jego ciele – był to odszczepieniec.
-PLUGASTWO! - Ryknął ze wszystkich sił Vivian, sięgając po pierwszą strzałę.
Zanim zaskoczeni kompani zdążyli się zorientować co się dzieje, pierwszy z odszczepieńców ruszył szarżą na
wysuniętego na przedzie łucznika. Podróżników nagle dobiegły odgłosy licznych kroków i po chwili ujrzeli oni
wyłaniających się z mroku wściekle szarżujących odszczepieńców. Zanim prymitywna buława agresora dosięgła
byłego wartownika, zdążył on wypuścić strzałę w parszywą istotę, która trafiła ją w ramię, powodując lekkie
zachwianie biegu, ale nie powstrzymała atakującego. Napastnik z całym impetem uderzył Viviana prosto w
głowę, lekko go zamraczając. Między czasie reszta kompanii wstała, uzbrajając się. Następnie nawałnicą,
niczym dzisiejszy deszcz, uderzyli dzikusi, raniąc podróżników. Vivian po otrzymaniu ciosu postanowił odsunąć
się od wroga, gdy to robił napastnik machnął jeszcze maczugą, ale nie trafił. Rozwścieczony Baltus uderzył
potężnie, tnąc swą siekierą od dołu, omijając zasłonę wroga i zagłębiając swoje toporzysko w jego boku.
Siliończyk uderzając z nadludzką siłą, chyba nadaną przez bogów, odrąbał napastnikowi całą rękę i to tuż za
ramieniem. Krew odszczepieńca tryskała obficie wokół, a on sam krzyknął przeraźliwie, padł na ziemię i
pogrążony w agonii kurczowo trzymał się za obszerną ranę. Krasnolud silnym ciosem zza pleców poważnie obił
wroga swym wielkim młotem. Niestety Acronus, jak i jego towarzysz Vandir wyprowadzili słabe ciosy, które
zostały bezproblemowo sparowane przez wrogów. Opuszczony przez łucznika napastnik rzucił się na toboły
podróżne naszych śmiałków rychłe je przegrzebując. W tym czasie jego kompan dokonał rzezi na Vandirze, z
niewyobrażalna siłą, zapewne wzmocnioną przez ich mrocznych bogów. Obuch odszczepieńca rozsadził łopatkę
towarzysza Acronusa, szczątki kości i krew trysnęły na wszystkich walczących, a raniony nie wydając nawet
najdrobniejszego jęku po prostu padł martwy na ziemię niczym ścięty dąb. Ataki kolejnych napastników na
szczęście minęły się z celami. Po chwili wymiany ciosów i wystrzeleniu paru strzał przez Viviana,
odszczepieniec grzebiący przy torbach podróżnych coś krzyknął do swoich towarzyszy, po czym wszyscy
zaczęli uciekać. W czasie ich odwrotu krasnolud dobił jeszcze potężnym ciosem od dołu jednego z
uciekających, a pogrążony w istnej furii Baltus ruszył w pogoni za napastnikami. Niestety, byli oni szybsi i
bardziej obeznani w terenie, tak też Siliończyk nie miał szans ich dogonić, więc po chwili wrócił do obozu.
Obszerna rana Vandira uśmierciła go na miejscu, więc liczne próby odratowania go zakończyły się
niepowodzeniem. Pomimo tak wielkiego napięcia wynikłego z zaistniałej sytuacji po chwili wszystkich zmorzył
sen, a na warcie pozostał jedynie Acronus, opłakujący zmarłego przyjaciela, który towarzyszył mu w jego misji
od samego początku. Wczesnym rankiem podróżników obudził specyficzny ból brzucha – głód. Baltus
odruchowo sięgnął po kawał starego chleba i suszoną szczurowinę, lecz jego palce poczuły jedynie szmaciane
dno torby podróżnej. Dopiero teraz przypomniało się mu oraz jego kompanom, że najprawdopodobniej
wczorajsi napastnicy skradli im prowiant. Jeszcze nie w pełni ozdrowiały Vivian ze zmartwioną miną wybrał się
wgłąb lasu, w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, Małomówny krasnolud dźwignąwszy swój ciężki zad uczynił
podobnie. Reszta w milczeniu szykowała się do dalszej drogi. Strapieni brakiem pożywienia podróżnicy nie
zwrócili nawet uwagi na to, że przestało padać, co w normalnych warunkach zapewne by ich ucieszyło.
-Psie syny! Nie mogli wziąć srebra, złota, tylko żarcie! - Przerwał milczenie Baltus.
-Ach, Baltusie. Na cóż nim srebro, do miasta by coś zakupić i tak nie wejdą, a lasy w dzisiejszych
czasach, jak sam wiesz, ubogie w żywność, toteż tylko na nią czatują wszelcy wygnańcy i
odszczepieńcy. - Odparł Baltusowi Acronus.
4
Baltus już więcej nic nie powiedział, a jedynie skrzętnie zajął się składaniem koca, na którym spał. Po niedługim
czasie wrócił krasnolud z paroma grzybami, co nie przyniosło zbytniej ulgi kompanii, bowiem wiadomo
wszystkim, iż ledwo sam się nimi naje. Wszyscy, straciwszy już nadzieje na jakiś posiłek dzisiaj, prawie nie
zauważyli powrotu Viviana, który niósł na plecach obszerne płaty mięsiwa.
-Czy ktoś sobie życzył dziczyznę? - Zapytał ironicznie Vivian, dając towarzyszą znak, że wrócił.
-Na włócznie Saltusa! Za prawdę powiadam Ci, jesteś wielki Vivian! - Odparł z entuzjazmem Baltus
spoglądając na zdobycz trapera.
-No, muszę przyznać, że się spisałeś. - Rzekł uśmiechający się na widok mięsiwa Acronus.
Po chwili wychwalania Viviana i jego zdolności łownych każdy z podróżników chwycił kawał mięsa i począł
jeść, nie chcąc tracić czasu – na surowo. Pierwszy raz od wielu dni cała kompania wędrowała szczęśliwa. nie
zwracając uwagi na zapowiadający się deszcz, czy też groteskową roślinność. Co więcej, gdy już nadszedł ten
kolejny deszcz, który jakby pomału spełniał przepowiednie Baltusa, mówiącą o przemianie tegoż lasu w bagno,
zbytnio nie popsuł humoru naszych śmiałków. Byli chociaż przez pewien czas radośni, ale jak wiadomo, nic nie
trwa wiecznie... Po paru godzinach wędrówki, gdy dziczyzna już dawno znikła z ich żołądka, który znów bolał,
deszcz ponownie zaczął dawać się we znaki. Tym razem ucierpiało nie tylko samopoczucie, bowiem Lotar i
krasnolud zaczynali już kasłać.
-Oby nie było to nic poważnego, bo jakby to był taki Płuconos to mogłoby być nieciekawie... - Rzekł
chłodnym tonem, niemal naukowym, Vivian.
-Ee tam, nie kracz, to pewnikiem zwykły kaszel... - Skomentował Lotar, kaszląc chwilę przy tym.
-Drodzy towarzysze! – Wyrwał nagle Acronus. - Tam, między drzewami, jakieś koryto w ziemi, może
to „rzeka drwa” opisana w liście, pośpieszmy się! - Rzekł podekscytowany wskazując gdzieś palcem.
Słowa przewodnika tej ekspedycji okazały się być prawdą. Oczom podróżników ukazało się szerokie gdzieś na
30 łokci i głębokie na 20 koryto w ziemi, którego dno przykryte było niezliczonymi odłamkami drwa,
poczynając od drobnych gałęzi, kończąc na połamanych drzewach. Przez te odłamki dało się spostrzec bagniste
podłoże wyścielające rów, zapewne niebezpieczne.
-Co teraz Acronusie? Gdzież stwór? - Spytał krasnolud, nie spuszczając ze wzroku tajemniczego rowu.
-Wzdłuż tegoż koryta iść trzeba czujnie, to potwora znajdziem. - Odparł spokojnie skryba.
Jak powiedział, tak uczynili. Szli parę łokci od brzegu owego rowu, aby móc obserwować całe dno. Starali się
być jak najczujniejsi, lecz ich zmysły znacząco ograniczał rzęsisty deszcz nieprzerwanie padający od kilku
godzin. Wielkie krople deszczu uderzające dosłownie wszędzie zwodziły ich słuch, a gęste ściany strug
deszczowych otaczające ich zewsząd, ograniczał ich pole widzenia. Pomimo takiej nawałnicy, pioruny nie
uderzały i niebo było dosyć jasne. Teraz gdy byli tak blisko celu - i zapłaty, deszcz, pomimo iż uciążliwy był
ignorowany przez maksymalnie skupionych podróżnikach. Namokłe sandały chłepczące na podmokłej trawie
zdawały się im nie przeszkadzać, a solidne krople wody uderzające o ich ciała z impetem, były jakby
nieodczuwalne. Monotonny dźwięk rzęsistego deszczu przerywał jedynie czasem odgłos kaszlu wydawany
przez Lotara bądź też Arghala, powodując chwilowe rozkojarzenie. Jednak nie mogli oni skupić się jedynie na
dnie rowu, bo ponadto wypatrywali zasadzek w lesie oraz patrzeli na przód, gdzie zmierzają, a i tyły ktoś
obserwować musiał. Ten wymóg rozproszenia uwagi jeszcze bardziej pogorszył skuteczność ich obserwacji, ale
za to zwiększył ich czujność i bezpieczeństwo, co było niemniej ważne. Tak też wśród niezliczonych ilości
odgłosów uderzeń kropel deszczowych i monotonnego otoczenia zamazanego strugami deszczu sunęli nasi
śmiałkowie coraz dalej i dalej. Minęło parędziesiąt stajań, a wędrowcy nie napotkali dosłownie niczego. Ten
brak efektu ich poszukiwań spowodował, iż podróżnicy szli teraz lekko zamyśleni, jakby uśpieni, co niemalże
wyzerowało ich skuteczność obserwacji i miażdżąco ograniczyło czujność – czyli bezpieczeństwo. Gdy po
chwili, zrządzeniem losu, wśród niewyobrażalnej nawałnicy, jedna, wyjątkowo duża kropla deszczu uderzywszy
Baltusa prosto w głowę, wytrąciła go z zamyślenia. Ten rzucił jeno okiem na właśnie kaszlącego krasnoluda
idącego od strony lasu, po czym pomału obróciwszy głowę w kierunku „rzeki drwa” dostrzegł bezdźwięcznie
sunącą równo z nimi wielką bestię. Wynurzała się ona gdzieś 5 łokci nad brzeg rowu. Wyglądem przypominała
olbrzymiego robala, węża, a może ich diabelskie połączenie! Posępnie skrzywiona, nogi swe niezliczone
odciągała za siebie – jakby do ataku się mierzyła. Ślepia jej w liczbie kilkunastu, a pod nimi ryj, z zębami
dookoła były zwrócone w stronę naszych śmiałków. Baltus, pomimo iż wiedział, że bestia szykuje się do ataku,
nie był wstanie ostrzec swych kompanów – był sparaliżowany strachem przez kilkunastołokciową poczwarą. Po
drobnej chwili Vivian dostrzegł, iż Baltus przystanął i w mgnieniu oka pobladł,
-UWAGA! - Zdążył ryknąć Vivian, odskakując lekko w tył.
Kompani nagle się rozbiegli, lecz ani wtórego kroku nie dokończyli, gdy bestia nachyliwszy się nad trawą
zaatakowała. Jej masywne ciało, o które rozpryskiwały się setki kropel deszczu, sunęło z lewej na prawą, raniąc
przy tym Lotara i Baltusa sztywnymi odnóżami. Krasnolud nie znajdując się w obszarze rażenia ataku stwora,
wykorzystał moment i uderzył z całej siły w oślizgły korpus bestii, która zawyła przeraźliwie stając dęba. Po
chwili kilkunastołokciowy kolos znów się pochylił, aby kontynuować walkę, ale przy ziemi
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin