Pilipiuk Andrzej - Brama.doc

(46 KB) Pobierz
Andrzej Pilipiuk

Andrzej Pilipiuk

Brama

Dan ziewnął i przeciągnął się. W ciemności kantorku zielonkawym blaskiem jarzyły się wskazówki budzika. Siódma rano. Odrzucił cienki koc i zwlókł się z łóżka. Jego dłoń macała przez chwilę ścianę, zanim natrafiła na przycisk kontaktu. Czterdziestowatowa żarówka poraziła mu oczy niespodziewaną powodzią światła. Ziewnął jeszcze raz po czym wykonał trzy niezdarne pompki. Należało dbać o kondycję. Odnalazł ciśnięte kopniakiem pod łóżko niezwykle wonne kapcie i walcząc z odrazą wsunął w nie stopy. Poczuł jak kapcie przyklejają się do nich. Odsunął rygiel i zczłapał po schodkach w dół. Wszedł do łazienki i odlał się do zlewu. W łazience cuchnęło potwornie. Woń buchała ze stojącej w kacie oblazłej wanny. Zatkał nos i pociągnął za łańcuch spuszczając zawartość do kanalizacji.
- Że też oni zawsze muszą mi to robić - mruknął pod adresem swoich klientów. - Jak ja nie cierpię huku...
Wyszedł z łazienki i ruszył do sali głównej.
Wymacał na ścianie kolejny przycisk. Pomieszczenie zalało białe światło jarzeniówek. Stanął na wyszczerbionej przez czas i kule ceglanej posadzce i popatrzył w zadumie przed siebie. Stał przed Bramą. Brama wyglądała jak fragment dekoracji amatorskiego teatrzyku. Ze ściany wystawało wielgachne pudło, wykonane z rozwarstwiającej się płyty paździerzowej, pomalowane na niebiesko emolakiem i zaopatrzone w spore drewniane wrota zamknięte na głucho. Podszedł i otworzył je swoim kluczem. Pociągnął za uchwyty i wrota otworzyły się ze zgrzytem dawno nie oliwionych zawiasów. Za nimi był półmetrowy może korytarzyk kończący się w błękitnej mgle. W ściany korytarzyka wprawiono świetlówki pomalowane grubym markerem w czerwone pasy. Świetlówki błyskały teraz wściekle. Jednocześnie wył alarm a nieduża kartka przyszpilona do ściany głosiła wszem i wobec, że "śmiertelne niebezpieczeństwo". Wewnątrz bramy czuć było wyraźną woń spalonej trawy i krwi. Ludzkiej krwi. A za bramą czekało milion światów równoległych. Dan poszedł na zaplecze, nabrał kubeł wody i starannie pozmywał podłogę. Dodał trochę WC-pikera. Woń krwi częściowo ustąpiła. Przeciągnął się leniwie jeszcze raz. Ktoś zadzwonił do drzwi. Tak jak było ustalone, trzy razy. Otworzył pilotem a sam wycofał się na stanowisko dowodzenia. Był niekompletnie ubrany, nie chciał gorszyć klientów, choć okolicznemu lumpenproletariatowi i tak było to obojętne. Klientów był dwu. Sąsiedzi.
- Dobry - powiedział jeden z nich.
- Tam gdzie zwykle? - zagadnął i nie czekając odpowiedzi posunął dźwignie kalibrujące pole.
- Jasne.
- Wrzućcie należność do puszki.
Wrzucili. Dwa razy po pięć złotych. Nie brał specjalnie drogo, wyższe ceny mogłyby odstraszyć i tę nieliczną grupkę, zresztą jego kumpel umierając zaznaczył że wynalazek ma służyć całej ludzkości.
Nad bramą zapaliła się zielona kontrolka
- Włazić - zezwolił łaskawie.
Zabrali ze stojaka dwa moduły powrotne, wleźli i zniknęli. Ubrał się ładnie w spodnie i bluzę od dresu. Poczłapał na górę i sprawdził skrzynkę na listy. Była pusta. Jak zwykle. Żaden z instytutów naukowych do których zwracał się z prośbą o zbadanie bramy nie raczył mu nawet odpowiedzieć. Faktycznie, wyglądało to wszystko trochę głupio. Brama do światów równoległych, gdyby jej istnienie nie było całkowicie wykluczone przez stosowane prawa fizyki, mogłaby może powstać w dokładnie strzeżonym instytucie naukowym w Ameryce albo w Japonii, ale przecież nie w walącej się zagrzybionej piwnicy w centrum Warszawy. Dan wiedział jak działa brama, wiedział które guziki ma naciskać i znał wszystkie ciekawe efekty uboczne towarzyszące przekraczaniu granicy. Wiedział też co robić z tymi którzy mieli pecha. Nie miał jednak zielonego pojęcia ani o konstrukcji ani o podstawach naukowych zachodzących w bramie zjawisk. Zszedł na dół właśnie w chwili gdy sąsiedzi zmaterializowali się spowrotem. Tak jak zawsze mieli ze sobą dużą ilość butelek wódki i spirytusu.
Uśmiechnął się gdy odwieszali moduły powrotne na wieszaku i szli po schodkach na górę, gdzie na ławeczce pod krzaczkiem siedzieli ich spragnieni przyjaciele. Znał świat do którego skakali. Uroczy świat boomu gospodarczego w którym stan wojenny się nie udał, a władzę przejęła Unia Polityki Realnej. Nie nastąpiła inflacja, nie było denominacji i zniesiono akcyzę na alkohol. Za jeden stary tysiąc złotych można było kupić dziesięć flaszek. Uśmiechnął się do swoich myśli. Rok temu gdy zaczynał ten interes przyszli po raz pierwszy namówieni przez jednego meliniarza hurtownika. Nosili wódkę cały dzień, tyle tylko że zanim dzień się skończył meliniarz wylądował w szpitalu na skutek pobicia. W pewien sposób pomiędzy różnymi strumieniami rzeczywistości zachodziło prawo zachowania materii. To co zostało zaniesione do innego świata, po upływie sześciu godzin wracało spowrotem i materializowało się przed bramą. To samo dotyczyło ludzi. Nie zależnie od tego gdzie się znajdowali wracali zawsze do punktu startowego. Z kolei zasada ta działała także w drugą stronę. Wszystko co przyniesiono ze światów za bramą po upływie sześciu godzin wracało tam skąd przyszło. W przypadku alkoholu był z tym mały problem, zdarzało się niejednokrotnie że rozbawione pijane w sztok towarzystwo trzeźwiało w ciągu sekundy a ze stołów znikały nawet puste flaszki. Były też przykre numery z jednym obłąkanym ruskiem który jeździł do świata w którym Ameryka pogrążona była w odmętach hiperinflacji. Ruski przywoził stamtąd worki dolarów i wymieniał je w okolicznych kantorach. Kantory co było do przewidzenia poplajtowały, ruskiego ktoś zastrzelił, ale Dana jakoś nikt się nie czepiał. Widać gliniarze też nie uwierzyli w możliwość przejścia na tamtą stronę bramy.
Różni tu przychodzili. Alkoholicy, zaślinione szczeniaki szukające świata gdzie można sobie poryćkać za bezdurno, taksówkarze z kanistrami po benzynę bez akcyzy. Z miliona światów zbadał i skatalogował tysiąc z małym ogonkiem. Dla każdego był w stanie znaleźć coś odpowiedniego. Każdemu z przyjemnością doradził i wysłał tam gdzie ten mógł zrealizować swoje marzenia, lub tylko nasycić żądze.
Kolejny klient przyszedł dopiero koło dwunastej. Dan odkręcił kawałek ściany bramy i podobnie jak wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy usiłował zbadać zasady jej działania. Pod odkręconym kawałkiem płyty odsłonił niezwykle złożony układ diod, oporników i mikroprocesorów. Z kieszeni wyciągnął prowizoryczny schemat i porównał to co widział z tym co miał zapisane na kartce.
- Ty cholero - mruknął przez zęby.
Konstrukcja bramy była płynna. Czasami zmieniała się z dnia na dzień, czasami dane elementy pozostawały na swoich miejscach tygodniami. Zaczął wątpić czy to aby na pewno jego przyjaciel zbudował to urządzenie. Ktoś kaszlnął dyskretnie. Dan odwrócił się wyrywając z kieszeni rewolwer. Nie lubił gdy ktoś cicho stawał za jego plecami. Zaraz przypominało mu się jak kiedyś gdy był mały jego pomylony dziadek opowiadał mu historie o duchach. Człowiek który stał za nim wyglądał nieprzeciętnie. Nie pasował do tych wszystkich którzy zazwyczaj tu przychodzili. Człowiek miał na sobie garnitur i okulary w drucianych oprawkach.
- Pan Daniel Przelotny? - zapytał ignorując incydent z pistoletem
- Aha. To ja.
- Czy to prawda że można się tu wybrać do innych światów, do rzeczywistości alternatywnych?
- Tak to tutaj. A ło! - machnął uzbrojoną w śrubokręt dłonią w stronę otwartych drzwiczek bramy. Gość zajrzał ciekawie do środka.
- Proszę tam nie włazić. To niebezpieczne - powstrzymał go Dan. - Pole przejściowe jest niedostrojone.
- I gdzie się ląduje?
- Gdzie tylko dusza zapragnie. Wybaczy pan głupie pytanie, czy przysłał pana któryś z instytutów naukowych do których wysyłałem pisma?
- Poniekąd. Jestem studentem z historii, pracowałem przy sprzątaniu w różnych urzędach i tam znalazłem pańskie pismo w kuble na śmieci.
Dan zaczął się śmiać.
- Tak myślałem. Dokąd pan chce lecieć?
- Chwileczkę jak to działa?
- Nie wiem. Ja tylko naciskam guziki. Bierze pan ze sobą moduł - machnął ręką w stronę wieszaka. - Przechodzi przez bramę. Potem gdy coś idzie nie tak to wystarczy wcisnąć guzik. Wraca pan do bramy.
- A jeśli nie wcisnę?
- To po sześciu godzinach brama wypluje spowrotem.
- A gdybym tam zginął?
- Ciało wraca, ale bardzo mi przykro - nie wydaję zwłok rodzinie. Pakuję je do wanny, rozpuszczam specjalnym kwasem i spuszczam do kanalizacji. Pan rozumie, cały interes jest całkiem legalny, ale gdyby zaczęli ginąć ludzie to miałbym w najlepszym przypadku nieprzyjemności.
- Chwileczkę., przecież dał mi pan do zrozumienia że już jakichś trzeba było rozpuścić.
- Coś ze dwudziestu.
Dan pociągnął nosem. Woń krwi była mimo wszystko wyczuwalna.
- Więc to aż tak niebezpieczne?
- Samo przejście przez bramę jest absolutnie w porządku i wszystkie układy działają bez zarzutu. To dopiero wewnątrz, a może na zewnątrz, to trudno określić...
- Nie szkodzi, rozumiem.
- ...dopiero tam jest niebezpiecznie.
- Ile kosztuje bilet?
- Dziesięć złotych.
- Dziesięć złotych., a jeśli zginę?
- Odszkodowania nie są wypłacane. Pogrzeb w rurach kanalizacyjnych na koszt firmy.
Student zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
- Jadę. Proszę mnie skierować do świata w którym nie było rewolucji październikowej. Chcę zobaczyć jak to by wszystko wyglądało i w ogóle...
- Załatwione. Proszę wziąć ze stojaka taki klocek na rzemyku. To moduł powrotny. Jeśli wciśniesz guzik wyskoczysz przez bramę od razu. Jeśli nie wciśniesz to za sześć godzin wyrzuci cię automatycznie. Daj buty.
- Mam chodzić po carskiej Rosji na bosaka?
- Nie, muszę je spryskać specjalną substancją. W razie gdybyś nie wrócił po sześciu godzinach, to pójdę z psem cię poszukać.
- Chwileczkę, to można w ogóle nie wrócić? Tego nie było w umowie.
Dan wzruszył ramionami.
- W przybliżeniu co setny przedmiot przywieziony z tamtych światów pozostaje na stałe w naszej rzeczywistości. Czasami ludzie którzy udają się do światów nie wracają. Wtedy z reguły idę ich szukać.
- Chym. Czy udaje się ich znaleźć?
- Czasami...
Po chwili student przeszedł przez bramę. Dan westchnął i zabrał się za robienie sobie drugiego śniadania. Przed wieczorem było jeszcze kilku klientów. Ideolog pewnej nielubianej przez niego partii, pragnący zbadać mechanizmy działania gospodarki w równoległej rzeczywistości, w której dokonano tylko niewielkiej korekty wysokości stop procentowych, (posłał go dosłownie do diabła), kilku zaślinionych szczeniaków, żebrzący Rumun z harmonią (wybierał się do świata w którym Europa była cygańskim imperium), kilku taksówkarzy zatankować i jacyś inni tacy. Żadnych dziwaków i żadnych uczonych
Student wrócił dopiero po północy. Dan na jego widok zaklął wściekle. Student był goły, (ubranie wróciło w postaci jakichś nierozpoznawalnych strzępków), miał wydłubane oczy, urżniętą nogę i ślady przypalania. Leżał na podłodze i krwawił.
- Co się stało? -zapytał Dan.
- Chiny Ludowe najechały carską Rosję - wybełkotał student.
Miał połamane zęby i rozbite usta. - Wezwij karetkę.
Dan wszedł do swojego kantorku. Z szuflady wyciągnął rewolwer.
- Cholera, że też oni zawsze muszą mi wycinać takie numery - powiedział. - Przecież tak tego nie lubię, zresztą jest to w pewien sposób nielegalne.
Podszedł do leżącego wycelował starannie i pociągnął za spust. Ciało drgnęło i znieruchomiało. Zarzucił je sobie na ramię i zaniósł do łazienki. Zwalił je do wanny. Potem pozbierał wszystkie kawałki ubrania i dorzucił je na wierzch. Nalał wody i dodał litr specjalnego kwasu. Zawartość wanny zadymiła i rozszedł się wyjątkowo obrzydliwy zapach. zamknął drzwi łazienki i poszedł do swojego kantorku. Zwalił się na łóżko. Zasypiał już gdy uświadomił sobie, że nie pozmywał plam krwi, ale to nie miało znaczenia. Mógł to przecież zrobić jutro rano.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin