Van vogh Księga ptaha.txt

(292 KB) Pobierz
A.E VAN VOGH

KSI�GA PTAHA

1
Powr�t Ptaha
By� Ptahem. Nie oznacza�o to, �e my�la� tylko o swoim imieniu. Stanowi�o po 
prostu nieod��czn� cz�� jego istoty -jak cia�o, r�ce i nogi, jak ziemia, po 
kt�rej st�pa�. Nie, nieprawda. Ta ziemia nie nale�a�a do niego. Istnia� 
oczywi�cie pewien zwi�zek, ale nieco zagadkowy. By� Ptahem i st�pa� po ziemi, 
zmierzaj�c po d�ugiej nieobecno�ci do Ptah, powracaj�c do miasta Ptah, stolicy 
imperium Gonwonlane.
Wszystko to wydawa�o si� w miar� jasne i mo�liwe do zaakceptowania bez g��bszej 
my�li - i wa�ne. Czu�, �e kryje si� za tym jaki� przymus, przyspieszy� wi�c 
kroku, by si� przekona�, czy nast�pne zakole rzeki pozwoli mu ruszy� na zach�d.
Na zachodzie za� rozci�ga�a si� szeroka po�a� trawy, drzew i sk�panych w 
niebieskiej mgie�ce wzg�rz; gdzie� za nimi kry� si� cel jego w�dr�wki. Spojrza� 
poirytowany na rzek�, kt�ra zagradza�a mu drog�. Wi�a si� bezustannie i 
zawraca�a nurt, musia� wi�c co jaki� czas pod��a� z powrotem w�asnymi �ladami. Z 
pocz�tku nie mia�o to znaczenia, ale teraz by�o inaczej. Ca�ym sercem, ca�� moc� 
zamglonej �wiadomo�ci pragn�� ruszy� czym pr�dzej ku zachodnim wzg�rzom, �miej�c 
si� i krzycz�c z rado�ci -jakby w oczekiwaniu tego, co za nimi znajdzie.
A przecie� nie bardzo wiedzia�, co znajdzie. By� Ptahem, wraca� do swojego ludu. 
Jaki on by�? Jak wygl�da�o Gonwonlane? Nie m�g� sobie przypomnie�. Szuka� z 
wysi�kiem odpowiedzi, kt�re zdawa�y si� przeb�yskiwa� gdzie� poza granicami jego 
�wiadomo�ci.
Wiedzia� tylko tyle, �e musi przej�� rzek�. Dwukrotnie wchodzi� na p�ycizn�, tu� 
przy samym brzegu, i za ka�dym razem cofa� si�, przepe�niony nag�ym poczuciem 
wyobcowania. Po raz pierwszy od chwili, gdy wynurzy� si� z ciemno�ci, dozna� 
b�lu �wiadomej, celowej my�li. Zdumiony, obr�ci� wzrok ku wzg�rzom, kt�re 
przycupn�y na horyzoncie - na po�udniu, wschodzie i p�nocy. Wygl�da�y tak jak 
te na zachodzie, zjedna zasadnicz� r�nic�: nie budzi�y jego zainteresowania.
Zn�w obj�� spojrzeniem zachodnie wzg�rza. Musia� tam dotrze�, bez wzgl�du na 
rzek�. Nic nie mog�o go powstrzyma�. �w zamiar by� niczym wiatr, niczym 
szalej�ca w nim burza. Za rzek� czeka� �wiat pe�en chwa�y. Wszed� do wody, 
cofn�� si� na moment, po czym wtargn�� w ciemny, wiruj�cy nurt. Rzeka szarpa�a 
go; zdawa�o si�, �e jest �yw� istot�, jak on sam. Ona te� pod��a�a l�dem, a mimo 
to stanowi�a odr�bny byt
Tok jego my�li urwa� si� nagle, gdy Ptah wpad� w g��bok� dziur�. Woda burzy�a 
si� gniewnie wok� jego brody, mia�a md�y smak i by�a ciep�a. Poczu� w piersi 
uk�ucie straszliwego b�lu. Walczy�, ch�oszcz�c r�kami rzek�, by wydosta� si� na 
wy�szy grunt Sta� teraz zanurzony do piersi i spogl�da� gniewnie na wod�, kt�ra 
go zaatakowa�a. Nie odczuwa� strachu, a jedynie niech�� i przekonanie, �e zosta� 
potraktowany nieuczciwie. Chcia� dotrze� do wzg�rz, a rzeka pr�bowa�a go 
powstrzyma�. Ale nie zamierza� ust�pi�, nawet je�li oznacza�o to cierpienie; 
pogodzi� si� z tym. Ruszy� przed siebie.
Tym razem zignorowa� b�l w piersi i brn�� �mia�o dalej przez wodnist� ciemno��, 
kt�ra otacza�a go ze wszystkich stron. W ko�cu, jakby u�wiadamiaj�c sobie 
pora�k�, b�l ust�pi�. Rzeka wci�� napiera�a na Ptaha, ci�gn�a za nogi, by 
pozbawi� go oparcia w mi�kkim, b�otnistym dnie, ale ilekro� wynurza� g�ow�, 
widzia�, �e posuwa si� naprz�d.
Gdy wkroczy� wreszcie na p�ycizn�, zn�w poczu� ten straszny ucisk w piersi Z ust 
tryska�y mu strumyczki wody. Kaszla� i krztusi� si�, �zy zamgli�y mu wzrok; 
le�a� przez chwil� na trawiastym brzegu, zwini�ty w k��bek. Gdy paroksyzm b�lu 
przemin��, d�wign�� si� na nogi, a potem sta� d�ug� chwil�, wpatruj�c si� w 
mroczny, rozp�dzony nurt. Kiedy si� odwr�ci�, by� zupe�nie pewny jednej rzeczy: 
nie lubi� wody.
Droga, do kt�rej dotar�, zadziwi�a go. Ci�gn�a si� niemal prost� lini� ku 
zachodniemu horyzontowi; ten zupe�ny brak zakr�t�w nadawa� jej specyficzny 
charakter. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e podobnie jak on, mia�a jaki� cel, lecz 
tak naprawd� wiod�a donik�d. Stara� si� my�le� o niej jak o rzece, kt�ra nie 
p�ynie, lecz nie doznawa� przy tym poprzedniego poczucia obco�ci i niech�ci; gdy 
na ni� wkroczy�, nie zanurzy� si� w niej jak w wodzie.
Z zadumy wyrwa� go jaki� d�wi�k. Dochodzi� od p�nocy, gdzie te� wida� by�o 
drog�, wype�zaj�c� zza poro�ni�tego drzewami wzg�rza. Z pocz�tku nic nie 
dostrzeg�, lecz po chwili pojawi�a si� jaka� istota, cz�ciowo przynajmniej 
podobna do niego. Mia�a r�ce, nogi, korpus i g�ow�, niemal identyczne jak on. 
Twarz istoty by�a bia�a, ale reszta ciemna. Na tym wszak�e ko�czy�o si� 
podobie�stwo. Pod dziwaczn� postaci� znajdowa�o si� drewniane urz�dzenie na 
ko�ach; a przed tym wszystkim -jakie� l�ni�ce, szkar�atne, czteronogie 
stworzenie ze stercz�cym na �rodku g�owy rogiem.
Ptah z szeroko otwartymi oczami ruszy� wprost na t� besti�, ch�on�c wszelkie 
szczeg�y widzianego obrazu. Us�ysza�, �e g�rna cz�� istoty krzykn�a na niego, 
a po chwili nos stworzenia z rogiem uderzy� go w pier�. Zwierz� przystan�o.
Ptah podni�s� si� rozgniewany ze �wirowej drogi. Ludzka cz�� istoty wci�� na 
niego krzycza�a; nie chodzi�o o to, czy j� rozumia�, czy nie. Rzecz w tym, �e 
stan�a na nogi, wymachuj�c r�kami. Istota nie by�a przytwierdzona do swojej 
dolnej cz�ci. Podobnie jak on, by�a odr�bna. Us�ysza� jej s�owa:
- Co si� z tob� dzieje? Dlaczego w�azisz wprost na mojego jednoro�ca? Chory 
jeste�? I co to za pomys�, �eby paradowa� nago? Chcesz, �eby ci� zobaczyli 
�o�nierze bogini?
By�o w tym wszystkim zbyt wiele pi�trz�cych si� s��w. Gniew Ptaha ust�pi� pod 
wp�ywem ogromnego wysi�ku, by pouk�ada� je wszystkie w sensown� ca�o��.
- Dzieje? - powt�rzy� wreszcie. - Chory? M�czyzna przygl�da� mu si� ciekawie.
- Pos�uchaj, jeste� chory - powiedzia� powoli. - Lepiej w�a� na w�z i siadaj 
ko�o mnie, zabior� ci� do �wi�tyni w Linn. To tylko pi�� kanb�w st�d; dadz� ci 
tam je�� i opatrz�. No dobrze, zejd� z wozu i pomog� ci. - Gdy ko� ruszy�, 
m�czyzna spyta�: - Co si� sta�o z twoim ubraniem?
- Z ubraniem? - powt�rzy� zaciekawiony Ptah.
- W�a�nie. - M�czyzna wpatrywa� si� w niego. - Na Zard� z Akkadistranu, chcesz 
powiedzie�, �e nie zdajesz sobie sprawy ze swojej nago�ci? Co� mi si� zdaje, �e 
masz zanik pami�ci.
Ptah poruszy� si� niespokojnie. Dos�ysza� w g�osie tego cz�owieka ton, kt�ry mu 
si� nie spodoba�, jakby sugesti�, �e z nim, Ptahem, jest co� nie tak. Spojrza� 
gniewnie i powiedzia� g�o�no:
- Nagi! Ubranie!
- Nie gor�czkuj si�! - Cz�owiek wydawa� si� lekko przestraszony. Po chwili doda� 
pospiesznie: - Sp�jrz, ubranie, takie jak to!
Pomaca� sw�j p�aszcz i odchyli� jego po��. Ptah poczu�, jak powoli opuszcza go 
z�o��. Wpatrywa� si� w m�czyzn�, u�wiadamiaj�c sobie, �e jego rozm�wca nie jest 
wcale ciemny, �e ciemny kolor w jaki� spos�b go pokrywa. Chwyci� za p�aszcz i 
przyci�gn�� do siebie, by dok�adniej mu si� przyjrze�. Rozleg� si� trzask 
rozdzieranego materia�u, a jego kawa�ek pozosta� w d�oni Ptaha.
- Hej, co u diab�a... - wyrwa�o si� m�czy�nie.
Ptah obr�ci� na niego zdziwione spojrzenie. Uzna�, �e ta istota, kt�ra robi tyle 
ha�asu, nie chce, by ogl�dano jej p�aszcz. Zniecierpliwiony, zwr�ci� oderwany 
kawa�ek. Ale by�o to najwyra�niej za ma�o. M�czyzna, mru��c oczy i wykrzywiaj�c 
usta, zauwa�y�:
- Rozerwa�e� materia�, jakby to by� papier. Nie jeste� chory. Jeste�...
Pod wp�ywem nag�ej decyzji stwardnia� mu wzrok. Wyrzuci� gwa�townym ruchem r�ce 
i przesun�� si� ostro w bok. Dzia�a� z zaskoczenia, wi�c nie napotka� �adnego 
oporu i po chwili by�o ju� po wszystkim. Ptah r�bn�� o ziemi�, zbyt rozgniewany, 
by odczuwa� b�l. Zerwa� si� z j�kiem na r�wne nogi i zobaczy�, �e w�z oddala si� 
drog� na zach�d. Jednoro�ec galopowa�, sadz�c wielkimi krokami. M�czyzna sta� 
wyprostowany na ko�le i smaga� zwierz� lejcami.
Ptah powl�k� si� przed siebie, rozmy�laj�c o zwierzaku i wozie. By�oby wygodnie 
dojecha� na nim do Ptah.
Po d�ugim czasie w dali pojawi�y si� wielkie bestie. Przygl�da� im si�, a gdy na 
ich grzbietach dostrzeg� ludzi, ogarn�o go nag�e zainteresowanie. Wiedzia� ju�, 
�e sztuczka polega na tym, by zbli�y� si� do kt�rego� z je�d�c�w, zepchn�� go 
szybko na ziemi� i odjecha� czym pr�dzej drog�. Czeka�, dr��c z niecierpliwo�ci. 
Zdumienie ogarn�o go dopiero wtedy, gdy cztery bestie podbieg�y bli�ej.
By�y wi�ksze ni� s�dzi�. Przewy�sza�y go dwukrotnie i wydawa�y si� pot�nie 
zbudowane. Mia�y d�ugie szyje, podtrzymuj�ce niewielkie g�owy o gro�nym 
wygl�dzie, uzbrojone w trzy rogi. Jasno��ty kolor kark�w kontrastowa� z 
zieleni� cia� i niebieskawym fioletem d�ugich, zw�aj�cych si� ogon�w. 
Przygalopowa�y szybko i zatrzyma�y si� w tumanie kurzu.
- To na pewno on - odezwa� si� jeden z je�d�c�w. - Ten wie�niak opisa� go do�� 
dok�adnie.
- Nie�le wygl�da - zauwa�y� drugi. - Jak sobie z nim poradzimy?
Trzeci zmarszczy� brwi.
- Gdzie� ju� go widzia�em. Jestem pewien. Tylko nie wiem gdzie.
Przyjechali po niego, bo kto� im go opisa�. Cz�owiek z jednoro�cem, oczywi�cie, 
jego wr�g. Ptah nie pojmowa� tego wszystkiego, ale to tylko pog��bi�o jego 
determinacj�. D�ugi, opadaj�cy ogon, my�la�, to najlepsza droga, by wspi�� si� 
na grzbiet zwierz�cia... tyle, �e je�dziec zorientowa�by si� w jego zamiarach. 
Najlepiej zmodyfikowa� nieco podst�p, jakiego u�y� przeciwko niemu tamten 
cz�owiek.
- Pomo�ecie mi dosi��� zwierz�cia? - spyta�. - Do Lian pozosta�o pi�� kanb�w, a 
w �wi�tyni dadz� mi je�� i opatrz� mnie. Zeskoczcie na ziemi� i pom�cie mi. 
Jestem chory i nie mam odzienia.
Brzmia�o to wed�ug Ptaha przekonuj�co. Czeka�, obserwuj�c, ich reakcj�, czujny 
na ka�de s�owo i gest, by zapami�ta� sobie na przysz�o�� ich wypowiedzi, 
zdecydowany osi�gn�� cel. M�czy�ni spojrzeli po sobie, by po chwili wybuchn�� 
�miechem. W ko�cu jeden z nich przyzna� �askawie:
- Pewnie, cz�owieku, podwieziemy ci�. Po to tu jeste�my.
- Troch� ci si� pomyli�y odleg�o�ci, obcokrajowcu- doda� drugi. - Linn znajduje 
si� ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin