Ziemiański Czasy, które nadejdą.txt

(47 KB) Pobierz
Andrzej Ziemia�ski

Czasy, kt�re nadejd�

- Czy pan wie ile firm odwiedzi�em?! - Murray z trudem opanowa� dr�enie r�k.
- Nie mam poj�cia - sk�ama� LeBas.
- Zwolniono mnie miesi�c temu. Pan rozumie, mia�em ostatnio wydatki... Ach, mniejsza z tym. Nie mam �adnych 
oszcz�dno�ci, nie mam pracy. Musz� znale�� jakie� zaj�cie!
- Rozumiem pana, ale...
- Prosz� mnie wys�ucha�. By�em ju� w dwudziestu biurach.
LeBas zerkn�� na ukryty przed wzrokiem petenta monitor. "Nieprawda - pomy�la�. - By�e� ju� w stu siedemdziesi�ciu 
sze�ciu biurach".
-Niestety nie mo�emy nikogo przyj�� - powiedzia� g�o�no. - I tak grozi nam redukcja.
- Panie dyrektorze...
- Przykro mi. Nic nie mog� zrobi�. Murray opu�ci� g�ow�.
- C�, przepraszam za zabranie czasu - wsta� ci�ko. LeBasowi zrobi�o si� go �al. Po raz kolejny z�apa� si� na tym, �e 
nie wie kto umie�ci� go w tym gabinecie. Stanowczo nie nadawa� si� do kierowania fili� koncernu.
-Chwileczk�, panie Murray - powiedzia�, ju� z g�ry �a�uj�c swojej decyzji.
Tamten zatrzyma� si� z r�k� na klamce.
- Prosz� usi���. Nie mam dla pana �adnego zaj�cia, ale chcia�bym co� wyja�ni�.
- Tak? - Murray skwapliwie zaj�� fotel.
LeBas podsun�� mu drewniane pude�ko z papierosami.
- Wie pan oczywi�cie, �e ka�dy obywatel naszego kraju, kt�ry ma wy�sze kwalifikacje zawodowe lub zajmuje wysokie 
stanowisko posiada specjalny, osobowo�ciowy program z�o�ony w Centralnym Banku Komputerowym.
- Przyszed�em tu w sprawie pracy... - Murray urwa�, kiedy zda� sobie spraw�, �e nie zabrzmia�o to zbyt grzecznie.
- Mniej wi�cej rok temu zmodyfikowano ca�y system.
-Tak, wiem. Sp�dzi�em p� dnia z elektrodami na g�owie, podczas weryfikacji.
- W�a�nie. W tej chwili takie programy s� autonomicznymi modelami osobowo�ci danych ludzi, uaktualnianymi 
oczywi�cie co jaki� czas. Pozwala to nie tylko na dok�adne poznanie psychiki ka�dego cz�owieka, ale poprzez badania 
symulacyjne umo�liwia przewidzenie jak konkretny pracownik zachowa si� w danej sytuacji.
- Dlaczego pan mi to m�wi?
LeBas odchyli� si� w fotelu.
- Ot� na zlecenie kierownictwa firmy, dla kt�rej pan pracowa� przeprowadzono takie badania na pa�skim programie.
- I co z tego?
- Okaza�o si�, �e s�, a raczej mog� by� takie sytuacje, w kt�rych wybierze pan co innego ni� lojalno�� wobec firmy.
- Ale co to ma do rzeczy?
- Po prostu jest pan potencjalnie niepewnym pracownikiem. Mo�e si� zdarzy�, �e pan zawiedzie.
-Ale� nie mo�na kara� cz�owieka za to czego nie zrobi�! -Murray poderwa� si� z siedzenia. - Nie mo�na kara� za 
domys�y!
- Nikt pana nie karze. Zrezygnowano tylko ze wsp�pracy z panem.
Murray opad� z powrotem. Wygl�da� tak jakby przed chwil� przebieg� kilka stadion�w z plecakiem pe�nym cegie�.
- Naprawd� wyrzucono mnie tylko dlatego? - spyta� po chwili ochryp�ym g�osem.
LeBas przesun�� palcami po zapadni�tych policzkach.
- No c�, by� mo�e nikt nie zdecydowa�by si� na tak drastyczne kroki. W ko�cu system dzia�a dopiero od roku. Ale... 
O co panu posz�o w k��tni ze swoim szefem?
- To Weickert mnie oskar�y�, tak?
- Nie. On tylko za��da� skrupulatnego wyegzekwowania wyroku.
Murray zacisn�� palce na por�czach.
- Ale dlaczego nie mog� dosta� pracy gdzie indziej?
- Z tych samych powod�w.
- Wszyscy wiedz� o jakich� tam badaniach?
LeBas u�miechn�� si� lekko.
- Nale�y pan do Pierwszej Grupy, dlatego ma pan prawo rozmawia� z ka�dym dyrektorem, z jakim tylko pan zechce. 
�eby jednak dosta� si� do szefa firmy musi pan w�o�y� swoj� legitymacj� do czytnika, a to automatycznie wywo�uje 
program osobowo�ciowy z Centralnego Banku... Mam go tutaj. Na monitorze wbudowanym w moje biurko.
Murray ukry� twarz w d�oniach.
- A wi�c nie dostan� ju� pracy? - prawie szepn��.
- Nigdy i nigdzie. Przykro mi.
LeBas odwr�ci� wzrok.
- Nie wsz�dzie badaj� kwalifikacje - powiedzia� patrz�c gdzie� w okno. - Mo�e spr�buje pan przy roz�adowywaniu 
ci�ar�wek, albo sprz�taniu ulic... Trzeba jako� �y�.
***
Neville Haverfield wierci� si� na przednim siedzeniu swojego Turbothundera. Zaparkowa� w niedozwolonym miejscu i 
teraz z niecierpliwo�ci� czeka� na powr�t przyjaciela. Odetchn�� z ulg�, kiedy Murray pojawi� si� na szerokich 
schodach.
- I co? - spyta�, kiedy tamten zaj�� miejsce. - Jak posz�o, Paul? - Nic z tego. Znowu.
Ruszyli lekko, powoli nabieraj�c pr�dko�ci.
- Nie przejmuj si�. W ko�cu musi ci si� uda�.
Murray zapali� papierosa. Kto� wyprzedzi� ich nie zachowuj�c dystansu. Haverfeld ostrym szarpni�ciem kierownicy 
unikn�� zawadzenia o zabezpieczaj�c� chodniki, metalow� siatk�.
- Gdzie jedziemy?
Murray wzruszy� ramionami.
- B�dziesz jeszcze dzisiaj pr�bowa�?
- Nie wiem. Chyba nie.
- W takim razie odwioz� ci� do domu.
Haverfield w ostatniej chwili zauwa�y� czerwone �wiat�o. Nacisn�� hamulec tak, �e samoch�d zatrzyma� si� tu� przed 
wysuni�tymi spod nawierzchni stalowymi kolcami. Przed nimi zamkn�a si� krata chroni�ca przej�cie dla pieszych.
- Wiesz Nev, chyba wyjad� z tego miasta. Posiedz� z tydzie� na prowincji, rozgl�dn� si� troch�... Tam na pewno 
�atwiej co� zna-le��.
- Czy ja wiem? Mo�e masz racj�.
�wiat�a zmieni�y si� znowu. Ruszyli do przodu w zwartej kolumnie aut.
- Na pewno masz racj�. Pojad� z tob�.
- Nie, Nev. Nie mog� wymaga� tego od ciebie.
-Daj spok�j - Paul-Haverfield oderwa� wzrok od przedniej szyby. - Przecie� jestem twoim najlepszym przyjacielem.
- Wiem o tym. I dlatego nie chc� ci� ci�gn��.
- Nie wyg�upiaj si�, Paul. Nie mam rodziny ani dzieci, jestem na urlopie i nic...
- Nie, nie. Jestem ci bardzo wdzi�czny ale wol� za�atwi� to sam. Mam do ciebie tylko jedn� pro�b�.
- Tak?
- Zawiadom moj� �on�. Powiedz Joan, �e... - zawaha� si�. - �e wszystko b�dzie dobrze.
- Nie wpadniesz do domu? Murray potrz�sn�� g�ow�.
- Powiedz jej tylko... Powiedz, �e wr�c� za tydzie�.
- Jak chcesz. Podrzuci� ci� na dworzec?
- Chcia�bym wysi��� tutaj.
- Tutaj? - Haverfield odruchowo zjecha� na prawy pas. - W kt�rym miejscu?
- Gdzie b�dziesz m�g�.
Turbothunder zatrzyma� si� przed szerokim podjazdem jakiego� hotelu. Murray otworzy� drzwi.
- S�uchaj, mo�e potrzebujesz troch� forsy?
- Dzi�ki, poradz� sobie.
- Ale...
- Naprawd� dzi�kuj�. Trzymaj si� - Nev Haverfield podni�s� r�k�.
- Powodzenia.
Murray wyskoczy� na chodnik. Zdecydowanie ruszy� przed siebie. Kiedy samoch�d znik� mu z oczu zwolni� jednak, a 
potem wszed� do najbli�szego sklepu. Wsun�� legitymacj� w otw�r automatu kasowego. Pami�ta� dobrze. Na koncie 
mia� sto sze��dziesi�t dolar�w. Przetrz�sn�� kieszenie. Sto sze��dziesi�t dolar�w i dziewi��dziesi�t cent�w nie by�o 
sum�, za kt�r� mo�na by�o d�ugo prze�y�. Wyszed� z powrotem na ulic�. Powoli ruszy� wzd�u� jarz�cych si� 
r�nokolorowymi �wiat�ami witryn. Denerwowa�y go oboj�tne twarze przechodni�w, zapraszaj�ce napisy i migotliwe 
reklamy. Czu�, �e nie nale�y ju� do tego �wiata, �e wszystko przesta�o dla niego istnie�.
Jakie� murzy�skie dziecko poci�gn�o go za r�g p�aszcza.
- Zje�d�aj! - warkn��. - Odczepcie si� wszyscy!
Co� cisn�o go w gardle. Czu�, �e zaraz si� rozp�acze. Nag�y podmuch wiatru zwia� w�osy z jego czo�a. A wi�c tak 
wygl�da rezygnacja? Tak ko�czy si� dany mu czas? G�sty pot �cieka� po jego twarzy. Przy�pieszy� kroku. Decyzja 
zosta�a podj�ta.
***
Lawrence Boyd sta� za lad� swojego sklepu i przeklina� chwil�, w kt�rej zdecydowa� si� na remont. Nowy wystr�j 
wn�trza poch�on�� mas� forsy, a spodziewany wzrost dochod�w jako� nie nast�powa�. Zachcia�o mu si� luksusowej 
kategorii, psiakrew. Z niech�ci� spojrza� na pi�trz�cy si� stos rachunk�w. Podni�s� oczy, kiedy wszed� wysoki 
m�czyzna w spuszczonym na oczy kapeluszu.
- Chcia�bym kupi� jaki� tani pistolet - powiedzia� Murray.
"Samob�jca - pomy�la� Boyd. - O rany, jak to wida�."
Jeszcze kilka miesi�cy temu wyrzuci�by go za drzwi. Teraz jednak sytuacja finansowa sk�oni�a go do zadania pytania:
- Czy ma pan pozwolenie na bro�?
- Nie.
- W takim razie...
- Nale�� do Pierwszej Grupy - Murray pokaza� legitymacj�.
- Kiedy aktualizowa� pan sw�j program?
- Jaki� rok temu.
- Zbyt dawno. Przykro mi.
- Czy nic nie da si� zrobi�?
Boyd zastanawia� si� chwil�. To co chcia� zrobi� w tej sytuacji nie mia�o zbytniego sensu. Takie co� jak ch�� 
pope�nienia samob�jstwa wyjdzie od razu. Ale... Przynajmniej sprawdzi sprz�t, w kt�ry w�adowa� tyle forsy.
- Mo�e pan zaktualizowa� sw�j program u mnie - wskaza� mu fotel. - To potrwa tylko chwil�.
Murray ci�ko opad� na mi�kkie poduszki. W�o�y� na czo�o obr�cz z elektrodami. Przed oczami lata�y mu ci�kie 
plamy, czu�, �e dr�y ca�y czas. Z trudem opanowa� przyspieszony oddech.
Boyd wsun�� jego legitymacj� w otw�r automatu. Szybko wywo�a� numer Centralnego Banku.
- Ju� po wszystkim - powiedzia� po chwili. Wystuka� odpowiedni kod na klawiaturze i spojrza� na ekran. "Paul Murray, 
33 lata. Stan g��bokiej depresji. Sprzeda� broni, materia��w wybuchowych, artyku��w palnych i �r�cych surowo 
wzbronione."
- Niestety... - zacz�� Boyd, ale zamilk� zdziwiony.
Zielone litery znik�y z ekranu. Przez chwil� jego powierzchni� przebiega�y nier�wne pasy, potem napis ukaza� si� 
ponownie. "Paul Murray, 33 lata. Obywatel o nieposzlakowanej opinii. Stan psychiczny dobry, sta�a r�wnowaga 
wewn�trzna. Sprzeda� bez ogranicze�."
Boyd potrz�sn�� g�ow�. Awaria? W�a�ciwie powinien po��czy� si� z Bankiem i za��da� dodatkowych test�w. Zahaczy� 
wzrokiem o stos nieuregulowanych rachunk�w. Zale�a�o mu na tej transakcji. Uruchomi� drukark�, �eby w razie czego 
mie� dow�d.
- Wszystko w porz�dku - powiedzia�. - Czym mog� s�u�y�?
Murray wytar� czo�o r�kawem.
- Chcia�bym co� pewnego...
- Rozumiem - Boyd po�o�y� na ladzie ci�ki rewolwer. - To P3 Whirlwind. Kaliber 11,43 mm.
- Ile kosztuje?
- Sto trzydzie�ci pi�� dolar�w.
- Dobrze - Murray jak zahipnotyzowany wpatrywa� si� w po�yskuj�cy ciemno przedmiot. - Bior�.
Boyd dorzuci� paczk� amunicji.
- Razem sto czterdzie�ci dziewi�� siedemdziesi�t - przela� sto pi��dziesi�t dolar�w na swoje konto i odda� legitymacj�.
- Przepraszam - Murray wzi�� zapakowan� d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin