Baśnie 1001 nocy [fragmenty] - Książę Ahmed i wróżka Peri Banu.pdf

(202 KB) Pobierz
Książe Ahmed i wróżka Peri Banu- Enno Littmann
tytuł: "KsiąŜę Ahmed i wróŜka Peri Banu"
Z cyklu: "Baśni 1001 nocy"
W dawnych czasach ginących w pomroce wieków Ŝył sobie w Hindustanie pewien
sułtan. Miał on trzech synów. Najstarszy nazywał się ksiąŜę Hussein, średni -
ksiąŜę Ali, a najmłodszy - ksiąŜę Ahmed. Miał ów sułtan równieŜ bratanicę, która
zwała się Nur en-Nahar, a była córką najmłodszego z sułtańskich braci, który był
wcześniej umarł, powierzając opiekę nad swoją jedynaczką jej stryjowi sułtanowi.
Sułtan zajął się z wielką troskliwością jej wychowaniem i nie szczędził trudów,
aby dziewczynka umocniła się w sztuce czytania i pisania, szycia i haftu, śpiewu
i kunsztownej gry na róŜnych instrumentach, które dają nam rozkosz i sprawiają
radość. KsięŜniczka ta górowała urodą i wdziękiem oraz rozumem i mądrością nad
wszystkimi dziewczętami owych czasów we wszystkich krainach świata. Wzrastała
ona wraz z młodymi ksiąŜętami, a jej kuzynami, w szczęściu i beztrosce.
SpoŜywali razem posiłki, razem bawili się i sypiali w jednej komnacie. Sułtan
postanowił, Ŝe kiedy księŜniczka dojdzie do swoich lat, wyda ją za któregoś z
sąsiednich monarchów. Kiedy wszakŜe Nur en-Nahar wyrosła z lat dziecinnych,
sułtan zmiarkował, Ŝe wszyscy trzej młodzi ksiąŜęta pałają gorącą miłością do
niej i Ŝe kaŜdy z nich tęskni i pragnie pozyskać jej serce i rękę. Sułtan był
tym głęboko zatroskany i tak mówił do siebie: "Gdybym wydał księŜniczkę Nur en-
Nahar za jednego z jej kuzynów, to dwaj pozostali byliby niezadowoleni i sarkali
na moje postanowienie. Serce me jednak nie zniesie widoku moich synów
pogrąŜonych w smutku i rozczarowaniu. Jeśli wszakŜe oddałbym jej rękę komuś
obcemu, to wszystkich trzech młodych ksiąŜąt, a moich rodzonych synów,
przygniotłyby smutek i cięŜka zgryzota. Ba, kto wie, czy nie odebraliby sobie
Ŝycia lub nie skazali się na dobrowolne wygnanie do jakiejś dalekiej i obcej
krainy? To cięŜka sprawa i brzemienna w wiele niebezpieczeństw. ToteŜ godzi się
mnie, jako ich ojcu, tak postąpić, aby jeśli któryś z nich otrzyma ją za Ŝonę,
dwaj pozostali nie gniewali się nań za to". Długo rozwaŜał sułtan w ojcowskim
sercu tę sprawę i w końcu wymyślił takie rozwiązanie: kazał wszystkim trzem
młodym ksiąŜętom stawić się przed swoje oblicze i tak do nich powiedział: -
Synaczkowie mili, wszystkich was trzech miłuję jednakowo. KaŜdego równie mocno
jak dwóch pozostałych. Przeto nie mogę Ŝadnego z was wyróŜnić, dając mu za Ŝonę
księŜniczkę Nur en-Nahar, a nie jest w mojej mocy oddać jej rękę wszystkim trzem
naraz. Wymyśliłem więc sposób, aby jeden z was mógł jej rękę otrzymać, a jego
bracia nie czuli się uraŜeni i nie mieli powodu do zawiści. Oby wasza wzajemna
miłość i przyjaźń pozostały nienaruszone i Ŝaden nie zazdrościł szczęścia
drugiemu. Krótko mówiąc, plan mój jest następujący: Wybierzcie się w drogę i
niech kaŜdy z osobna jedzie do jakiegoś dalekiego kraju. KaŜdy z was ma mi
przywieźć stamtąd najcudowniejszy i najosobliwszy przedmiot ze wszystkich, jakie
podczas swej podróŜy zobaczy. A ten, który powróci z najrzadszym skarbem,
zostanie męŜem księŜniczki Nur en-Nahar. Przystańcie na to, co wam radzę! Ile
pieniędzy zaś będziecie potrzebowali na koszty podróŜy i nabycie owych
osobliwych i jedynych w swoim rodzaju przedmiotów, tyle weźcie sobie z mego
sułtańskiego skarbca! Trzej młodzi ksiąŜęta, którzy byli woli swego rodzica
zawsze posłuszni, przystali jednogłośnie na ojcowskie postanowienie. KaŜdy z
nich czuł się zadowolony i był pełen ufności, Ŝe to on właśnie przywiezie
sułtanowi ów najcudowniejszy podarek, za który otrzyma rękę pięknej księŜniczki.
Sułtan rozkazał wypłacić kaŜdemu z nich tyle pieniędzy, ile zaŜądał, bez
ograniczenia i obrachunku, a potem tak do nich powiedział: - Szykujcie się bez
zwłoki, wahania i namysłu i ruszajcie w drogę pod opieką Miłościwego Allacha.
Niebawem trzej młodzi ksiąŜęta przyszykowali się do podróŜy. Zakupili wszystko,
co im było potrzeba, przebrali się za wędrownych kupców, dosiedli rumaków
najczystszej krwi i wyjechali, kaŜdy otoczony swoją świtą, wspólnie z
sułtańskiego pałacu. Przez kilka dni jechali tym samym gościńcem, aŜ dotarli do
miejsca, gdzie drogi rozchodziły się w trzech kierunkach. Tam zajechali do
karawanseraju i spoŜyli wspólną wieczerzę. Potem umówili się i ustalili między
sobą, Ŝe od tej chwili przestaną podróŜować razem, ale skoro świt kaŜdy wyruszy
w swoją drogę. KaŜdy miał obrać inny kierunek i odwiedzić inną odległą krainę.
Przy tym uzgodnili, Ŝe podróŜować będą tylko przez jeden rok, a potem, jeśli
będą jeszcze wśród Ŝywych, spotkają się wszyscy trzej znów w tymŜe
karawanseraju, aby stamtąd wspólnie do ich ojca sułtana powrócić. Poza tym
postanowili jeszcze, Ŝe pierwszy, który do owego karawanseraju dotrze, czekać
będzie na następnego, a potem obaj pozostaną tam tak długo, aŜ trzeci
przybędzie. Po omówieniu tego wszystkiego w krótkiej i zgodnej naradzie, bracia
udali się na spoczynek. Kiedy zaś brzask rozjaśnił niebo, uścisnęli się na
poŜegnanie. Po czym dosiedli rumaków i odjechali, kaŜdy w swoją stronę.
Najstarszy brat, ksiąŜę Hussein, słyszał nieraz o cudach indyjskiej krainy
Biszangarh i od dłuŜszego juŜ czasu zamierzał ją zwiedzić. Dlatego wybrał drogę,
która tam prowadziła, przyłączając się do karawany, zmierzającej do tego kraju.
Wraz z nią podróŜował długo przez morza i lądy, przemierzył dalekie obszary,
odludne pustkowia i kamienne pustynie, nieprzebyte dŜungle i urodzajne okolice z
uprawnymi polami i ludnymi osadami, zielonymi ogrodami i bogatymi miastami.
PodróŜując tak przez trzy długie miesiące dotarł wreszcie do krainy Biszangarh,
która była tak rozległa i której granice tak daleko sięgały, Ŝe rządzona była
przez wielu królów. KsiąŜę Hussein zatrzymał się w karawanseraju przeznaczonym
dla kupców z dalekich stron. Usłyszał od ludzi, którzy tam przebywali, Ŝe w
stolicy kraju jest wielki bazar, na którym moŜna nabyć i sprzedać wszelkiego
rodzaju osobliwości i cudowne przedmioty. Następnego dnia więc udał się ksiąŜę
Hussein na ten bazar, a skoro go ujrzał, stanął jak wryty i dziwował się wielce
jego długości i szerokości. Albowiem bazar dzielił się na wiele ulic, a
wszystkie były przesklepione tak, Ŝe światło dochodziło jedynie przez okienka w
górze. Kramy po obu stronach ulic były zbudowane wszystkie według wzoru i
nieomal tej samej wielkości, a przed kaŜdym sklepem rozpięty był parasol z
płótna Ŝaglowego, który chronił od słonecznego blasku i dawał chłodny cień. W
sklepach tych były najróŜniejszego rodzaju towary ułoŜone w długie szeregi. Były
tam bele indyjskiej przezroczystej gazy, lniane tkaniny najdelikatniejszego
wyrobu, jednolicie białe lub farbowane i zdobne w barwne podobizny zwierząt,
drzew i kwiatów, tak precyzyjnie odrobione, Ŝe wyglądały jak Ŝywe. Były tam
równieŜ materie jedwabne, cięŜkie brokaty i najdelikatniejsze atłasy z Persji i
Egiptu w nieskończonej wprost ilości. A w sklepach z porcelaną stały glazurowane
naczynia najosobliwszych kształtów. Nie brakowało teŜ sklepów, w których moŜna
było nabyć wspaniałe makaty i tysiące dywanów i kobierców. KsiąŜę Hussein
przechodził ze sklepu do sklepu i nie posiadał się z zachwytu nad wszystkimi
tymi cudownymi rzeczami, o których nawet nigdy nie śnił. W końcu przyszedł do
ulicy złotników i tam ujrzał drogie kamienie i klejnoty, naczynia z Ŝółtego
złota i białego srebra, błyszczące od olbrzymich diamentów, krwawych rubinów,
zielonych szmaragdów i matowych pereł oraz innych kosztownych kamieni, które
wszystkie lśniły i iskrzyły się, tak Ŝe sklepy oświetlone były ich przedziwnym
blaskiem. Tedy ksiąŜę tak do siebie powiedział: "Jeśli na jednej jedynej ulicy
moŜna znaleźć tyle skarbów, to chyba nie wie nikt poza Allachem, jakie bogactwa
kryć się muszą w całym tym mieście?" Nie mniej dziwował się widząc małŜonki
kapłanów przystrojone z nadmiernym przepychem najpiękniejszymi klejnotami i od
stóp do głów spowite w najkosztowniejsze szaty. Nawet ich słudzy i słuŜebnice
mieli złote naszyjniki, bransolety i klamry wysadzane drogimi kamieniami. W
jednej z ulic bazaru zaś stali wzdłuŜ ścian sprzedawcy kwiatów, gdyŜ cały
tamtejszy naród zarówno z wyŜszych, jak i z niŜszych kast nosił wieńce i ozdoby
z kwiecia. Jedni trzymali naręcza kwiatów w ręku, inni zdobili głowy wieńcami, a
jeszcze inni mieli zwisające girlandy na szyi. Cała ulica wyglądała jak jeden
barwny dywan kwietny. Nawet kupcy przyozdobili swoje kramy wonnym kwieciem, a
powietrze cięŜkie było od dusznego aromatu. KsiąŜę Hussein przechadzając się tam
i z powrotem w końcu się zmęczył i chętnie by usiadł, aby trochę odpocząć.
ZauwaŜył to jeden z kupców i poprosił go przyjaźnie i dwornie, aby raczył
spocząć w jego sklepie. Przybysz wypowiedział zgodne z obyczajem powitanie i
usiadł. Wkrótce potem zauwaŜył przechodzącego machlerza*, który niósł dywan
kwadratowy, po cztery łokcie z kaŜdej strony, i zachęcał do kupna, wołając: -
Dywan na sprzedaŜ! Ale kto zdoła zapłacić mi jego wartość? Albowiem kosztuje on
trzydzieści tysięcy złotych monet! KsiąŜę Hussein zdziwił się wielce słysząc tak
wysoką cenę. Skinął na machlerza i obejrzawszy dokładnie dywan powiedział: -
Dywany takie, jak ten, sprzedaje się zazwyczaj za kilka srebrników! CóŜ więc za
szczególną zaletę ma twój dywan, Ŝe Ŝądasz za niego tak wielkiej sumy, bo aŜ
trzydzieści tysięcy złotych monet? Machlerz myślał, Ŝe ksiąŜę Hussein jest
kupcem, który dopiero przybył do krainy Biszangarh i dlatego tak mu
odpowiedział: - Czcigodny panie, czy myślisz, Ŝe wyznaczyłem za ten dywan zbyt
wygórowaną cenę? Mój pan, a właściciel tego dywanu, nie pozwolił mi sprzedać go
taniej niŜ za czterdzieści tysięcy złotych monet! A ksiąŜę Hussein na to: -
Dywan ten musi posiadać jakąś cudowną zaletę, jeśli Ŝądasz za niego tak
olbrzymiej kwoty! - Zaiste, efendi - odparł machlerz. - Zalety dywanu są jedyne
w swoim rodzaju i wprost cudowne. Kto bowiem na ten dywan siądzie i w myśli
wyrazi Ŝyczenie, aby dywan uniósł go w powietrze i przeniósł na jakieś inne
miejsce, ten w jednej chwili znajdzie się tam, niezaleŜnie od tego, czy miejsce
to leŜy blisko, czy jest oddalone o wiele dni drogi i trudne do osiągnięcia. -
Skoro ksiąŜę Hussein słowa te usłyszał, tak sam do siebie powiedział: "Zaiste
nie mogę mojemu ojcu sułtanowi przywieźć rzadszego i cudowniejszego podarunku z
podróŜy jak ten oto dywan i nic nie sprawi mu większej przyjemności i nie
wzbudzi u niego większego zachwytu. Niech Allach będzie pochwalony! Cel mojej
podróŜy został osiągnięty i dzięki temu, jeśli Allach tylko pozwoli, najgorętsze
moje pragnienie zostanie spełnione! Jeśli coś ma być wiecznym źródłem radości
dla mego ojca, to ten dywanu. Pomyślawszy tak, ksiąŜę Hussein postanowił
latający dywan zakupić i zwrócił się do machlerza tymi słowy: - Jeśli dywan ten
rzeczywiście posiada ową moc, o której mówisz, cena jego nie jest w samej rzeczy
za wysoka. Jestem gotów wypłacić ci Ŝądaną sumę. A sprzedawca dywanu na to: -
Jeśli moim słowom nie ufasz, to, proszę cię, wypróbuj ich prawdę i zbądź się
swej podejrzliwości! Usiądź na tym dywanie, a zgodnie z twym Ŝyczeniem i wolą
uniesie cię on do karawanseraju, w którym się zatrzymałeś. W ten sposób upewnisz
się, Ŝe słowa moje odpowiadają prawdzie. I dopiero kiedy przekonasz się o ich
rzetelności, zapłacisz mi Ŝądaną sumę. Dopiero tam i dopiero wtedy, nie
wcześniej! Powiedziawszy to, ów człowiek rozłoŜył dywan na ziemi za sklepem,
poprosił księcia Husseina, aby usiadł na nim, a sam zajął miejsce obok niego, po
czym na Ŝyczenie księcia Husseina dywan zaniósł obu do karawanseraju, zupełnie
jak gdyby to był latający tron króla Salomona. I cieszył się najstarszy z trzech
braci bardzo w myślach swoich, Ŝe posiadł tak osobliwą rzecz, jakiej nie mógłby
spotkać w Ŝadnym kraju, nawet na królewskich dworach. Serce i dusza jego
weseliły się i radowały z tego, Ŝe był przyjechał do krainy Biszangarh i znalazł
tam taki dziw nad dziwy. Zapłacił przeto nawet czterdzieści tysięcy złotych
monet za dywan i obdarował machlerza jeszcze dwudziestoma tysiącami na dokładkę.
I nieustannie powtarzał sobie, Ŝe skoro tylko sułtan ujrzy ten dywan, odda mu
rękę księŜniczki Nur en-Nahar. Bo wydawało mu się rzeczą całkiem niemoŜliwą, aby
któryś z jego braci, choćby nawet objechał cały świat wszerz i wzdłuŜ, mógł
znaleźć tak drogocenny skarb, by go moŜna było do tego dywanu przyrównać. Miał
ochotę od razu siąść na latający dywan i polecieć na nim do ojczyzny lub
przynajmniej czekać na braci w karawanseraju, w którym się poŜegnali dając sobie
solennie zaprzysięŜoną obietnicę, iŜ spotkają się tam znowu po roku. Ale wkrótce
przyszło mu na myśl, Ŝe okres czasu, który musiałby tam spędzić na czekaniu,
mógłby mu się bardzo dłuŜyć, i mógłby ulec pokusie i uczynić jakiś przedwczesny
krok. Dlatego postanowił pozostać na razie w krainie, której króla i mieszkańców
chciał juŜ od dawna poznać. Postanowił więc spędzić ten czas na zwiedzaniu kraju
Biszangarh i robieniu wycieczek do sąsiadujących krain. Pozostał tedy ksiąŜę
Hussein przez kilka miesięcy w krainie Biszangarh. Władca tego kraju miał
zwyczaj raz w tygodniu sprawować sądy, aby wysłuchiwać skarg i rozstrzygać
zawiłe sprawy, dotyczące obcych kupców. W ten sposób ksiąŜę Hussein miał moŜność
widzieć wiele razy tamtejszego króla, choć nigdy nikomu nie opowiedział o sobie.
PoniewaŜ jednak ksiąŜę miał urodziwe oblicze i wdzięczny chód, dworne obejście,
a przy tym odwagę i siłę, rozum, przezorność i dowcip, wkrótce naród tamtejszy
powaŜał go więcej niŜ własnego władcę, nie mówiąc juŜ o kupcach, rzekomych jego
towarzyszach. Z czasem ksiąŜę Hussein stał się na dworze królewskim wielce
lubiany i miał sposobność dowiedzieć się z ust samego władcy, jak wielkie jest
jego państwo i potęga i jak rozległa jego kraina. Zwiedził równieŜ ksiąŜę
Hussein najsławniejsze świątynie owego kraju. Pierwsza świątynia, którą widział,
była cała z miedzi i mosiądzu najkunsztowniej obrobionego. W wewnętrznej
czworokątnej niszy, mierzącej po trzy łokcie z kaŜdej strony, stał złoty posąg
boŜka, wielkością i postacią równy męŜowi najcudowniejszej urody. A robota tego
posągu była tak kunsztowna, Ŝe oblicze jego zdawało się spoglądać dwojgiem oczu
z olbrzymich rubinów bezcennej wartości na kaŜdego zwiedzającego, gdzie by nie
stanął. Następnie obejrzał ksiąŜę świątynię pełną boŜków, która nie ustępowała
pięknem i osobliwością pierwszej. Była ona zbudowana pośrodku wsi na placu
wynoszącym mniej więcej pół morgi, na którym kwitły przecudne róŜe, jaśminy,
bazylie* i wiele innych słodko pachnących roślin, których wonnym aromatem
nasycone było całe powietrze. Wokoło dziedzińca świątyni biegł mur na trzy stopy
wysoki, tak Ŝe nie mogło zabłąkać się tam Ŝadne zwierzę. A pośrodku znajdował
się na wysokości wzrostu człowieka taras, cały z białego marmuru i alabastru.
KaŜda płyta była tak umiejętnie ociosana i tak dokładnie dopasowana, Ŝe cała
olbrzymia posadzka tarasu wyglądała, jak gdyby zrobiona była z jednej tafli.
Świątynia stała na tarasie uwieńczona kopułą wznoszącą się na jakieś
pięćdziesiąt łokci i widoczną z odległości wielu mil. Długość gmachu wynosiła
trzydzieści łokci, a szerokość dwadzieścia, a płyty z czerwonego marmuru,
którymi świątynia była obłoŜona, były gładko wypolerowane, niczym zwierciadło,
tak Ŝe kaŜdy przedmiot odbijał się w nich w swej naturalnej postaci. Kopuła była
kunsztownie rzeźbiona i od zewnętrznej strony pokryta bogatym ornamentem.
Wewnątrz zaś ustawione według rangi i godności stały nieprzeliczone rzędy
posągów pogańskich boŜków. Do tej najświętszej ze świątyń napływały od rana do
wieczora tysiące kapłanów, tysiące męŜczyzn i niewiast, aby odprawiać codzienne
naboŜeństwo. Czekały tam na nich nie tylko obrzędy, ale równieŜ zabawy i
przyjemności. Jedni ucztowali, inni pląsali, jedni śpiewali, inni przygrywali
wesoło i radośnie na przeróŜnych instrumentach, a tu i tam odbywały się huczne
zabawy i uczty. Tutaj gromadziły się teŜ o kaŜdej porze roku nieprzeliczone
tłumy pielgrzymów z dalekich krajów, aby wypełnić swoje śluby i odprawić modły.
Wszyscy oni przynosili z sobą złote i srebrne monety oraz rzadkie i kosztowne
dary, które w obecności królewskich urzędników składali w ofierze. Poza tym
ksiąŜę Hussein miał sposobność widzieć uroczyste pochody, które w stolicy
Biszangarh odbywały się tylko raz do roku. Gromadzili się tam dzierŜawcy, wielcy
i mali, i obchodzili w procesji wszystkie świątynie, zwłaszcza jedną, która pod
względem wielkości i przepychu górowała nad wszystkimi. Sławni uczeni odbywali
podróŜe trwające cztery i pięć miesięcy, aby spotkać się ze sobą podczas
uroczystości świątecznych. Ze wszystkich okolic Hindustanu lud odbywał
pielgrzymki tak tłumnie, Ŝe ksiąŜę Hussein nie posiadał się na ten widok ze
zdumienia. A poniewaŜ nieprzeliczone tłumy ludzi tłoczyły się wokoło świątyń,
nie udało mu się nawet dojrzeć, w jaki sposób oddaje się cześć tamtejszym
bóstwom. Po jednej stronie znajdującego się w pobliŜu ogromnego placu stał nowo
wzniesiony gmach o potęŜnych rozmiarach i urządzony z wyjątkowym przepychem.
Miał dziewięć pięter i opierał się na mocnej podbudowie czterdziestu filarów.
Tam zbierał król co tydzień swoich wezyrów, aby rozsądzać sprawy wszystkich
obcych przybyszów. Wnętrze pałacu było bogato przyozdobione i zaopatrzone w
kosztowny sprzęt. Od zewnątrz mury były pokryte malowidłami przedstawiającymi
tamtejsze widoki oraz sceny z dalekich krajów. Prócz tego były tam wizerunki
najrozmaitszych ptaków, a nawet komarów i much. Były one z takim kunsztem i tak
zręczną ręką odtworzone, Ŝe wyglądały jak Ŝywe, a lud wiejski, widząc z daleka
wizerunki lwów, tygrysów i innych drapieŜnych bestii, drŜał ze strachu i
przeraŜenia. Po drugiej stronie placu znajdowały się drewniane pawilony. Były
one od wewnątrz i od zewnątrz pięknie zbudowane i bogato malowane podobnie jak
ów gmach, o którym uprzedniośmy wspominali. A przy tym był tak przemyślnie
urządzone, Ŝe moŜna je było wraz ze wszystkimi znajdującymi się w nich ludźmi
obracać i przesuwać wszędzie, gdzie się tylko komu podobało. I tak przesuwano te
potęŜne budowle z pomocą przedziwnych maccin tam i z powrotem, Ŝeby znajdujący
się wewnątrz ludzie mogli po kolei przyglądać się najrozmaitszym zabawom i
widowiskom. Po pozostałych stronach owego placu stały rzędy słoni. Było ich
chyba ponad tysiąc. Ich trąby, uszy i zady były pomalowane cynobrem* i
przyozdobione przeróŜnymi wymyślnymi rysunkami. Miały bogate czapraki ze złotego
brokatu, a na grzbietach baldachimy haftowane srebrną nicią. Pod baldachimami
siedzieli grajkowie i przygrywali na przeróŜnych instrumentach, wesołkowie
bawili zebrany tłum krotochwilą, a kuglarze pokazywali róŜne przedziwne sztuki.
Ze wszystkich wszakŜe osobliwości, jakie ksiąŜę Hussein widział, najbardziej
podobała mu się parada słoni, wywołująca największe jego zdumienie. Był tam
jeden potęŜny słoń, którego moŜna było tu i tam przewozić, gdzie tylko jego
kornakom* się spodobało, poniewaŜ nogi olbrzyma spoczywały na platformie
poruszającej się na rolkach. Słoń trzymał w trąbie flet, na którym tak pięknie
przygrywał, Ŝe cały zgromadzony lud zachwycał się i nie Ŝałował mu oklasków. Był
tam jeszcze drugi słoń o wiele mniejszy od tamtego, który huśtał się na długiej
belce, obciąŜonej z drugiego krańca, w takt głośno grającej kapeli, przy czym
równieŜ i sam ów słoń głośno trąbił. Przyglądający się zaś temu ludzie byli
przewoŜeni z miejsca na miejsce wokoło owego huśtającego się słonia. Takie
widowiska z uczonymi słoniami odbywały się przewaŜnie w obecności samego króla.
KsiąŜę Hussein spędził prawie cały rok na przyglądaniu się wszelkim
osobliwościom na bazarach i podczas uroczystych świąt w kraju Biszangarh. Skoro
wszakŜe nastała pora, na którą był się umówił z braćmi, rozłoŜył swój latający
dywan na dziedzińcu za karawanserajem, w którym mieszkał, wziął ze sobą swoją
świtę, rumaki i wszystko, co ze sobą przywiózł, usiadł na dywanie i w duchu
wyraził Ŝyczenie, Ŝe chce przenieść się do owego karawanseraju, w którym miał
się spotkać z braćmi. Gdy tylko wymówił w myśli Ŝyczenie, dywan natychmiast się
uniósł w powietrze, przemknął i szumem przez całą odległość i zaniósł księcia
Husseina wraz z jego świtą i wszystkim, co ze sobą miał, na miejsce
przeznaczenia. Tam ksiąŜę, ciągle jeszcze nie zdejmując szat kupca, w które się
był przebrał, zatrzymał się, aby czekać na swoich braci. Posłuchajmy teraz, co
przeŜył ksiąŜę Ali, starszy z pozostałych dwóch braci księcia Husseina. I on
równieŜ trzeciego dnia po poŜegnaniu z braćmi przyłączył się do karawany, ale
pociągnął z nią do Persji. Kiedy po trwającej cztery miesiące podróŜy dotarł do
Szirazu, stolicy irańskiego kraju, zajechał tam ze swymi towarzyszami, z którymi
się bardzo zaprzyjaźnił, do pewnego karawanseraju. Zamieszkał razem z nimi,
podając się za jubilera. Na drugi dzień kupcy poszli kupować i sprzedawać
towary. KsiąŜę Ali zaś, który nic ze sobą nie przywiózł, co by moŜna było
sprzedać, lecz jedynie rzeczy potrzebne mu dla własnego uŜytku, zdjął
niezwłocznie szatę podróŜną i wraz z jednym z towarzyszy udał się na główny
bazar, który nazywał się Bazistan, czyli Targ Sukienników. KsiąŜę Ali
przechadzał się po bazarze zbudowanym z cegieł. Wokoło były kramy pod
sklepieniami wspartymi na pięknych kolumienkach. KsiąŜę dziwował się bardzo
widząc wspaniałe sklepy, w których leŜały wystawione na sprzedaŜ przeróŜne
wyroby z niebywale drogocennego materiału. Zdumiony pytał sam siebie, jakŜeŜ
bogate musi być całe miasto, jeśli tylko na jednej ulicy zgromadzone są takie
skarby. I oto gdy machlerze przechodzili tam i z powrotem wykrzykując nazwy
towarów, które mieli na sprzedaŜ, ksiąŜę Ali ujrzał między nimi jednego
trzymającego w ręku rurkę z kości słoniowej długości łokcia. Sprzedający Ŝądał
za nią trzydziestu tysięcy złotych monet. Skoro ksiąŜę Ali usłyszał tę cenę,
pomyślał sobie w duchu: "Człek ten zapewne oszalał, Ŝe Ŝąda tak wielkiej ceny za
tak lichy przedmiot!" Potem zaś zapytał jednego z właścicieli sklepów, z którym
był się zaznajomił: - Przyjacielu, czy człowiek ów jest szaleńcem, Ŝe Ŝąda sumy
trzydziestu tysięcy złotych monet za rurkę z kości słoniowej? PrzecieŜ tylko
głupiec mógłby mu dać tak wysoką cenę za tak marny przedmiot. - Czcigodny panie
- odparł właściciel sklepu - ten machlerz jest mądrzejszy i rozumniejszy niŜ
wszyscy inni ludzie jego zawodu. Z jego pomocą rozprzedałem juŜ towary warte
tysiące złotych monet. AŜ do dnia wczorajszego był jeszcze przy całkiem zdrowych
zmysłach. Atoli dzisiaj nie wiem, czy utracił rozum, czy teŜ nie. W kaŜdym razie
moŜemy spróbować przekonać się o tym. Usiądź tu i poczekaj w moim sklepie, aŜ
będzie tędy przechodził. KsiąŜę Ali usiadł na wskazanym miejscu i niebawem
ujrzał zbliŜającego się machlerza. Właściciel sklepu zatrzymał go i tak do niego
powiada: - Człowieku, ta mała rurka musi mieć jakąś osobliwą moc. Wszyscy ludzie
bowiem słyszą pełni zdumienia, Ŝe Ŝądasz za nią tak wysokiej ceny. Ten oto
dostojny gość myśli nawet, Ŝeś postradał zmysły. Machlerz, człowiek rozsądny,
nie pogniewał się wcale za te słowa i powiedział uprzejmie: - Efendi, nie
wątpię, Ŝe musisz mnie uwaŜać za szaleńca, poniewaŜ Ŝądam tak wysokiej zapłaty i
cenię tak drogo ten niewielki przedmiot, ale jeśli pokaŜę ci jego zalety i siłę,
chętnie zakupisz go za tę właśnie cenę. Powiedziawszy to, machlerz wręczył
księciu Alemu rurkę dodając: - Przyjrzyj się dokładnie tej rurce! Zaraz wyjaśnię
ci jej szczególne właściwości. Na obu końcach ma wprawione szkło. OtóŜ kiedy
jeden koniec przyłoŜysz do oka, będziesz mógł zobaczyć wszystko, czego tylko
zapragniesz. I będzie ci się wydawało, Ŝe jest blisko, choćby było od ciebie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin