Romanse sprzed lat 001 - Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach.doc

(1651 KB) Pobierz

Dorothy Garlock

 

 

 

 

 

 

 

 

Zapisane w gwiazdach


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Cała ta harówka zabiłaby mnie, gdybym raz na jakiś czas

nie mogła mieć nadziei, że coś się komuś zdarzy. Gdybym

nie mogła zobaczyć ptaka w locie i pomachać mu ręką."

                                                                                                                Willa Cather

                                                                                                                Pieśń skowronka, 1915


HENRY ANN

Słysząc jej głos, otwierasz oczy,

Widzisz jej słodką twarz o świcie.

Radośnie witasz nadejście ranka.

Jesteś szczęściarzem, mój synu,

Szczęściarzem jesteś, mój zuchu,

Bo jesteś z Henry Ann.

Zamykasz oczy z wieczora,

A ona do snu ci śpiewa,

Do snu całuje cię w czoło.

I ulatujesz w krainę marzeń.

Mój zuchu, jesteś szczęściarzem,

Boś związał się z Henry Ann.

Brak mi cię, chłopcze, na farmie,

Twa matka oddala się co dzień.

Wiem, że chroni cię Henry Ann.

Dla twego dobra zostanę daleko.

Bezpieczny jesteś, mój zuchu,

Bo żyjesz z Henry Ann.

Wiem, że zazdrościć ci nic należy,

Żeś znalazł radość i spokój.

Ja także chcę zaznać szczęścia.

Nici zostały z mego zamęścia.

Dziś chcę, mój zuchu, u twego boku

Kochać wraz z Henry Ann.

F. S. I.


PROLOG

POWIAT JEFFERSON, OKLAHOMA - 1919

Kto z nich woli tkwić na roli,

gdy zoba-aczy Paryż?

Kto z nich woli tkwić na roli dana-dana-dana..."

Dorene, podśpiewując, spojrzała w lustro, poprawiła kołnierzyk cienkiej sukienki bez rękawów, potem pośliniła palce i przygładziła niesforny lok na czole.

-                      Znowu odjeżdżasz? - bosonogą dziewczynka stała w drzwiach, patrząc, jak jej młoda, piękna matka wdzięczy się do lustra.

-                      Uhm.

-                      To po co przyjeżdżałaś?

-                      Żeby się z tobą zobaczyć.

Dorene okręcała się z jednej strony na drugą, a frędzle od sukienki wirowały wokół jej nóg.

-                      Tata mówi, że przyjechałaś, bo chcesz pieniędzy.

-                      Twój tata jest mi coś winien. Nadal jestem jego żoną, a prawo mówi, że powinien mnie utrzymywać. Ale chciałam też zobaczyć ciebie.

-                      Ty naprawdę przyjechałaś po pieniądze. Wrócisz tu jeszcze?

-                      Może. A co, chciałabyś?

-                     Chyba tak - dziecko obojętnie wzruszyło ramionami. -No to jak? Wrócisz?

-                     Nie wiem. Może tak, może nie - Dorene pogłaskała małą po głowie i zamknęła leżącą na łóżku, przygotowaną do drogi walizkę.

-                      Tata kupiłby ci kucyka... gdybyś została.

-                      Dobry Boże! - Dorene przewróciła oczami. - Jest wiele rzeczy, urwipołciu, które chciałabym mieć, ale nie kucyka.

-                      Nie mów tak do mnie. Nazywam się Henry Ann.

Dorene znowu przewróciła oczami.

-                      Jak mogłabym zapomnieć. A gdzie jest tata?

-                      W polu. Chcesz się z nim pożegnać?

-                      Po co? Wie, że wyjeżdżam.

Głęboki filcowy kapelusz leżał na głowie Dorene jak czapka. Poprawiła go ostrożnie, aby nie naruszyć starannie ufryzowanych loków przylegających do policzków.

- Mogłabyś podziękować mu za pieniądze.

-                      Musiał mi je dać. Jestem jego żoną. Twój tata nie przepada za mną. Inaczej nie kazałby mi żyć w takiej dziurze: miałam szczęście, jak raz na tydzień udało mi się zobaczyć przejeżdżający samochód. Myśli tylko o pracy. To znaczy o tobie... i pracy.

-                      Ciebie też lubi. Tylko nie chciał, żebyś nosiła tę fryzurę jak... jak podfruwajka, pudrowała policzki i zakładała kiecki, w których widać nogi. Tata mówi, że to pachnie tandetą.

-                      Nie rozpoznałby tandety, nawet gdyby w nią wdepnął -żachnęła się Dorene. - Tak mnie lubi, że chciałby, żebym chodziła za pługiem, gracowała bawełnę, karmiła świnie i miała stadko dzieciaków. To nie dla mnie. Gdyby Bóg chciał, żebym była niewolnicą, stworzyłby mnie brzydką Murzynką.

-                      A mnie się tu podoba. Nigdy stąd nie wyjadę - odparła Henry Ann wyzywająco.

-                      Teraz możesz tak myśleć. Ale poczekaj, aż podrośniesz.

-                      Jedziesz do miasta samochodem?

-                      Do Ardmore jedziemy samochodem, potem pociągiem do Oklahoma City. Mam tam... trochę spraw do załatwienia. - Dorene postawiła stopę na krześle, podciągnęła obszytą wstążką podwiązkę nad kolano i wyprostowała kokardkę na pantoflu.

Dziewczynka przyglądała się jej, ale myślami była gdzie indziej.

Tak, wiem. Słyszałam, jak mówiłaś Tacie, że masz w mieście chłopczyka. Że musisz się NIM zająć. A mną zajmie się Tata.

Dorene wzięła walizkę i przeszła na frontową werandę. Na drodze przed domem czekał zaparkowany samochód. Wąsaty kierowca wszedł po walizkę. Ubrany był w czarny garnitur i białą koszulę z wysokim kołnierzykiem. Kapelusz nosił zawadiacko na bakier, a jego włosy pachniały brylantyną. Przeniósł wzrok z bosonogiej dziewczynki na Dorene.

-                      To twój dzieciak?

-                      Obawiam się, że tak, mój miły. Ma dopiero sześć lat. Urodziłam ją, zanim sama skończyłam piętnaście. Nie miałam pojęcia, jak się zabezpieczyć.

-                      Sześć? - Henry Ann przemówiła z oburzeniem. - Mam prawie dziesięć, a ty miałaś szesnaście, jak mnie urodziłaś. Tata mi mówił.

Dorene spojrzała na dziewczynkę, jakby chciała ją uderzyć; potem jednak zwróciła się do mężczyzny cała w uśmiechach.

-                      Ten wygadany dzieciuch to Henry Henry. Słyszał kto kiedy, żeby dziewczynka tak miała na imię? Nazwałam ją Henry po jej ojcu. To był jego pomysł, żebym ją urodziła, a mój - żeby ją tak nazwać.

-                      Nie wątpię - wymamrotał mężczyzna.

-                      Zrobiłam starego Eda w konia i wstawiłam to imię na świadectwie urodzenia, zanim się połapał co i jak. - Dorene zachichotała, a jej oczy świeciły jak szklane koraliki. - Boże, jakie to było śmieszne! Wybiegł z pokoju jak poparzony. Dobiegł prawie do miasta, żeby złapać tego lekarza i na świadectwie wcisnął „Ann" między Henry i Henry. Czy to nie piękne?

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Taa, piękne.

Przenosił spojrzenie z dziewczynki na matkę, dostrzegł między nimi podobieństwo i myślał, że dla dziecka byłoby lepiej, gdyby okazało się tylko powierzchowne.

- Lubię moje imię. Nikt inny nie ma takiego.

Dziecko mówiło cicho i z taką godnością, że mężczyzna poczuł ukłucie wstydu.

Cholerny bagaż.

Zostawiłby damulkę tutaj, gdyby nie coś, co mu obiecała, kiedy dojadą do Ardmore.

-                      Jedźmy już - burknął zniecierpliwiony.

-                      Jestem gotowa, mój słodki. - Dorene nie zauważyła, że mężczyzna, słysząc to, skrzywił się, i obdarzyła go promiennym uśmiechem.

Ten spojrzał jeszcze na dziecko, potem szybko odwrócił wzrok, chwycił walizkę i ruszył do samochodu. Dorene zawahała się przed zejściem z werandy.

-                      Pocałujesz mnie na pożegnanie?

-                      Innym razem.

-                      Mój Boże! - zaśmiała się dźwięcznie. - Robisz się coraz bardziej podobna do taty.

Nachyliła się i pocałowała dziecko w policzek, potem pośpieszyła do samochodu, chwiejąc się na obcasach.

Henry Ann stała na werandzie i przyglądała się, jak matka wsiada do samochodu.

Nie będę taka jak ty! Przenigdy nic zostawię mojej małej dziewczynki, nawet gdybym nie wiem jak nienawidziła jej ojca. Tym razem już nie wrócisz... i wiesz co? Mam to w nosie.

Mężczyzna korbą uruchomił motor, wrzucił ją za tylne siedzenie, po czym wśliznął się za kierownicę. Dorene pomachała radośnie na pożegnanie i samochód odjechał wznosząc obłok kurzu.


1

RED ROCK, OKLAHOMA - 1932

Autobus spóźniał się już godzinę, ale mężczyźnie, który stał oparty o ścianę baru Millie's Diner, nie robiło to żadnej różnicy. Na nikogo nie czekał. Kiedy w końcu autobus przyjechał, pasażerowie wysypali się z niego i podążyli pośpiesznie do baru na półgodzinną przerwę na kolację. Rozsiedli się na wysokich stołkach wzdłuż lady. Przerobiony wagon kolejowy Union Pacyfic, przeniesiony przed dziesięciu laty na główną ulicę, Main Street, był jednym z dwóch takich lokali w mieście i o tej porze serwował jedynie dwie potrawy - chili i hamburgery.

Jako ostatnia wysiadła z autobusu kobieta z chudą, wlokącą się z tyłu nastolatką. Kobieta lekko pacnęła wierzch swego śmiesznie małego kapelusika ozdobionego kwiatami i przeszła na tył autobusu, gdzie kierowca wyładowywał właśnie walizkę i pudło związane sznurkiem.

Mężczyzna trzymał w dłoni fajkę i obserwował, jak sięgająca do pół łydki spódnica faluje wokół jej kształtnych nóg. Widok jej pełnego wdzięku wiotkiego ciała, jej ciemnych, kręconych włosów i czarnych brwi sprawiał mu przyjemność. Zwrócił uwagę na brwi, ponieważ większość kobiet zaczęła je teraz wyskubywać, pozostawiając jedynie cienkie linie, a to, jego zdaniem, ogołacało twarz. Wiedział, kim była - córką Eda Henry' ego. Na oko wyglądała na jakieś dwadzieścia cztery lata. Musiała być ze cztery lata młodsza od niego.

Odczekał, aż chodnik przed barem opustoszał, potem ruszył na parking za sklepem spożywczym, gdzie pozostawił swego wysłużonego forda. Własnoręcznie złożył ten samochód przed siedmiu laty i utrzymywał go w znakomitym stanie. A jak go umył i wypolerował, wyglądał jak nowy. Bardziej kochał tylko swego trzyletniego synka.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin