Bezsilność i inne stany.doc

(99 KB) Pobierz
Bezsilność, bez mocy, bez możliwości

Bezsilność, bez mocy, bez możliwości

Niemieckie słowo "Ohnmacht" może z jednej strony oznaczać omdlenie, utratę przytomności wskutek zasłabnięcia. Kiedy rozpacz staje się nie do zniesienia, wtedy często organizm reaguje zasłabnięciem. Człowiek traci przytomność, aby uniknąć oglądania na własne oczy tego, co sprawia mu nadmierny ból, czemu nie potrafi się przeciwstawić z podniesionym czołem, zgodnie z oczekiwaniami innych. Z drugiej strony "Ohnmacht" oznacza poczucie własnej bezsilności. Niemieckie "Macht" (moc, siła, władza) pochodzi od "mögen" (chcieć, lubić, móc), "vermögen" (móc, zdołać). Być bez mocy to nie mieć możliwości, nie mieć na nic wpływu, nie posiadać siły, zdolności, by coś przedsięwziąć. Bezsilny nie jest w stanie niczego zdziałać, nie ma szans na to, żeby coś zmienić, żeby czemuś nadać określony kształt. Uczucie bezsilności jest istotą człowieka, tak jak jest nią poczucie mocy. Człowiek odczuwa zarówno moc, jak i bezsilność. Ma moc opanowywania świata i siebie samego. Lecz równocześnie odczuwa bezsilność, kiedy musi zapanować nad sobą samym, jest bezsilny wobec Boga.

Wpisaną w swoją kondycję bezsilność człowiek odczuwa w stosunku do swojego życia, do ludzi z własnego otoczenia i świata, w którym przyszło mu wieść swój żywot. Uczucie bezsilności zależne jest z reguły od niskiego poczucia własnej wartości, choć nie jest z nim tożsame. Czasami uczucie bezsilności i niskie poczucie własnej wartości idą z sobą w parze, na przykład wówczas gdy ktoś nie potrafi naprawić popełnionych błędów czy nie znajduje w sobie dość siły, by się zmienić. Bywa też i tak, że człowiek mający zdrowe poczucie własnej wartości cierpi z powodu bezsilności. W wielu dziedzinach swojego życia czuje się bowiem bezsilny. Często doświadcza tego nauczyciel, który niewiele może zdziałać w pracy z dziećmi, gdyż te wyniosły z domu wiele złych nawyków i nie zostały dobrze wychowane przez rodziców. Czy proboszcz, kiedy coraz mniej wiernych przychodzi na nabożeństwa, chociaż on bardzo się stara, aby poruszały ich wyobraźnię, i kiedy mimo wszelkich podejmowanych wysiłków nie osiąga dobrych wyników w pracy duszpasterskiej. Lub niejeden mieszkaniec naszej planety, widzący dziejącą się niesprawiedliwość, bezsensowne krwawe wojny, biedę, w jakiej żyją tysiące ludzi w krajach Trzeciego Świata, narastającą falę przemocy i ukazywanie jej w mass mediach, bezduszną biurokrację, która nieraz sprawia, że człowiek ma wrażenie, jakby znalazł się w potrzasku. Wielu nie radzi sobie z uczuciem bezsilności. Niektórzy reagują na nie depresją albo przyjmują postawę rezygnacji, inni stają się agresywni, miotają się, próbując je w sobie stłumić. Jeszcze inni dążą do władzy, by przed nim - tak im się przynajmniej wydaje - skutecznie uciec.

Poniżej omówię sposoby obchodzenia się z przynależnym ludzkiej egzystencji uczuciem bezsilności, ułatwiające radzenie z nim sobie i uwalniające od paraliżu woli, który wielekroć w związku z nim się pojawia. Opiszę, korzystając ze swojego doświadczenia duszpasterskiego, metody, dzięki którym można rozwinąć w sobie zdrowe poczucie własnej wartości. W refleksji skupię się nie na aspekcie psychologicznym zagadnienia, lecz na jego wymiarze duchowym. Będę ją snuł jako mnich, który żyje wiarą i przeżywa wiarę jako pomoc w czuciu się pełnowartościowym człowiekiem, który z zaufania do Boga czerpie wiarę w siebie. Mam nadzieję, że dzięki wierze odnajdę drogę do przeciwstawienia się swojej bezsilności i twórczego uporania się z nią oraz kształtowania dobrego poczucia własnej wartości. By tak się stało, wcześniej muszę stanąć oko w oko z rzeczywistością mojej bezsilności i moim niskim poczuciem własnej wartości. Nie mogę jednak poruszać wymiaru duchowego tego problemu z pominięciem zagadnień stricte psychologicznych. Wręcz przeciwnie, tylko zagłębiając się w nie, dotrę do Boga. Droga do Boga nie prowadzi obok naszej psychicznej rzeczywistości. Nie stanowi spiritual bybassing, duchowego skrótu, jak Amerykanie nazywają religijne "przeskoczenie" rzeczywistości. Nie istnieje żaden duchowy skrót, który mógłby nam oszczędzić zmierzenia się z rzeczywistością psychiczną naszego życia. Chrystus zstąpił do nas, ludzi, abyśmy nabrali odwagi do zstąpienia we własną rzeczywistość. Albowiem tylko dzięki temu możemy wznieść się do Boga.

Anselm Grün OSB -Rozwijać POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI - przezwyciężać bezsilność- PORADNIK

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IP/rozwijac_02.html

 

Wiara w siebie, pewny siebie, śmiały

Mówiąc o poczuciu własnej wartości, kojarzymy ją z wiarą w siebie, pewnością siebie i śmiałością. Wszystkie te pojęcia w jakiś sposób wiążą się ze sobą, jednak każde z nich znaczy co innego. W rozmowach często słyszę, że ktoś nie potrafi zaprezentować się z dobrej strony, gdyż nie ma wiary w siebie, jest nieśmiały. Ktoś pewny siebie nie ma z tym najmniejszego problemu - wie, kim jest i co w nim tkwi. Podobnie jak śmiały, który nie pozwoli, aby coś wprawiło go w zakłopotanie lub ktoś zawstydził. Czasami można pewność siebie wystawiać na pokaz. Wtedy ktoś świadomie eksponuje swoje "ja". Pewność siebie może przejawiać człowiek o niskim poczuciu własnej wartości, ukrywając je pod śmiałym zachowaniem.

Poczucie własnej wartości jest wiedzą o własnych walorach, własnej godności, niepowtarzalności siebie jako osoby. Jest to umiejętność wyczucia swojej jaźni, swojej prawdziwej istoty - będącej odzwierciedleniem obrazu, na podobieństwo którego zostaliśmy stworzeni.

Wiara w siebie zaś opiera się na przeświadczeniu o tkwiących w człowieku możliwościach, ufaniu własnym uczuciom i pokładaniu nadziei w Bogu, który go prowadzi przez życie i troszczy się o niego. Poczucie własnej wartości i wiara w siebie są od siebie zależne. Ponieważ wiem, że jako człowiek mam nienaruszalną boską wartość, pozwala mi to akceptować siebie takiego, jaki jestem, żywić przeświadczenie, że jestem dobry, że mogę się odważyć być sobą. Nie musi się to bynajmniej przejawiać w śmiałych wystąpieniach. W obcym otoczeniu mogę sprawiać wrażenie niepewnego siebie, będąc tego świadomym, a mimo to wierzyć w siebie i mieć poczucie własnej wartości. Jestem wartościowy nawet w swojej niepewności i w swoich zahamowaniach. Podczas gdy pewny siebie nie może sobie pozwolić na okazanie żadnej słabości, moje poczucie własnej wartości umożliwia mi na to. Będąc przekonanym o własnej wartości, nie nadymam się i mam świadomość swoich słabości i ograniczeń.

2. Obrazy braku poczucia własnej wartości

Coraz więcej ludzi odczuwających brak poczucia własnej wartości szuka pomocy u duszpasterzy. Zwracając się do nich o poradę, często tłumaczą swoje problemy tym, że nie żywią wiary w siebie i mają bardzo niskie poczucie własnej wartości. Czasem odnoszę wrażenie, że ci ludzie są zadowoleni z tego, iż przyczynę swoich kłopotów życiowych znaleźli w braku poczucia własnej wartości. Kwestią zasadniczą jest więc: jak uzyskać lepsze poczucie własnej wartości, jak można nad sobą pracować, aby stać się pewniejszym siebie? By ją przybliżyć, posłużę się znów kilkoma obrazami niskiego poczucia własnej wartości, gdyż obrazy często mają silniejszą wymowę niż psychologiczne teorie i modele. Ponownie sięgnę do obrazów biblijnych.

Mały

W rozmowie o kolegach z pracy albo przyjaciołach słyszy się niekiedy, że któryś z nich jest dziwny, bo ma kompleks niższości. Każdy obeznany jako tako z psychologią zna ten termin, który zajmuje szczególne miejsce w psychologii indywidualnej Alfreda Adlera. Z reguły kompleks niższości jest rekompensowany w ten sposób, że szczególnie chce się zwrócić na siebie uwagę, np. zachowując się arogancko. Człowiek buduje sobie wówczas fasadę z zarozumiałości, zadziera nosa i na wszystkich patrzy z góry. Często jest to znak, że za tą fasadą nie kryje się żadna okazała budowla, tylko nędzna chałupa, którą chce się za wszelką cenę ukryć właśnie za ową sztucznie stworzoną fasadą. Niekiedy taka osoba tuszuje swoje braki, przechwalając się zgromadzonymi pieniędzmi lub swoimi umiejętnościami.

Historia Zacheusza jest typową historią o kompleksie niższości i próbie jego rekompensaty (Łk 19, 1-10). O Zacheuszu, zwierzchniku celników, dowiadujemy się, że był małej postury. Ponieważ czuł się mały, usiłował robić wrażenie większego, niż w istocie był. Próbował zrekompensować swój kompleks niższości, zarabiając możliwie dużo pieniędzy. Jako najwyższy w hierarchii celników, bezlitośnie egzekwował należne podatki. Myślał, że jeśli będzie bardzo bogaty, zaskarbi sobie poważanie i szacunek. Ale stało się zupełnie na odwrót. Im bardziej rekompensował swój kompleks niższości bogactwem, tym bardziej był przez wszystkich odrzucany. Pobożni izolowali się od niego, uważając go za grzesznika. Wpadł w błędne koło, co jest typowe dla tego typu zachowań jak jego.

Jakże wielu z nas usiłuje zrekompensować sobie kompleks niższości przez zwrócenie na siebie uwagi, starając się być najlepszym w danej grupie albo gromadząc coraz więcej bogactw! Iluż, chcąc znaleźć w oczach innych uznanie, przesadza w opowieściach o swoich umiejętnościach i przeżyciach. A im bardziej ktoś wystawia swoje walory i geniusz na pokaz, tym silniej jest odrzucany. Reagujemy podobnie, gdy ktoś z naszej parafii, w zakładzie pracy, w rodzinie przechwala się. Mimowolnie rośnie w nas wtedy chęć odsunięcia się od niego. Slogan: "Kto się przechwala, ten ma więcej czerpać z życia", nie jest prawdziwy. Kto się przechwala, kto rekompensuje swój kompleks niższości, ten jest odrzucany i przez to ma coraz mniej z życia.

Jezus przywraca poczucie własnej wartości Zacheusza, spoglądając na niego i wpraszając się do niego w gościnę. On go nie ocenia, nie robi mu wymówek, lecz akceptuje bez zastrzeżeń. Doświadczenie bycia akceptowanym bezwarunkowo przemienia bogatego i chciwego celnika. Teraz czyni więcej dobrego niż ci pobożni, którzy go potępiali: oddaje połowę swojego majątku biednym. Teraz nie musi już robić z siebie większego. Teraz szuka wspólnoty z ludźmi, dzieli z nimi swoje mienie i swoje życie. I wreszcie czuje się jak człowiek wśród ludzi. W jego domu zbierają się wszyscy celnicy i grzesznicy i siadają do wieczerzy wraz z Jezusem, który okazuje im Boże miłosierdzie i przyjaźń.

Zdaniem Alfreda Adlera, likwidacja poczucia niższości dokonuje się wyłącznie poprzez doświadczenie wspólnoty. Łukasz uważał tak samo, opowiadając historię o Zacheuszu. Nie krążenie wokół siebie, nie poszukiwanie uznania i znaczenia prowadzą do wzrostu poczucia własnej wartości, lecz gotowość otwarcia się na ludzi i dzielenia z nimi życia. W szczęśliwym byciu razem przeżywam siebie jako wartościowego, akceptowanego członka ludzkiej wspólnoty.

Paralityk

Jezus uzdrawia paralityka, którego czterech mężczyzn przyniosło i spuściło przez otwór w dachu tuż przed Jego stopami (Mk 2, 1-12). Rozpoznaje, że paraliż nie tylko jest zewnętrzny, ale wynika z postawy wewnętrznej chorego. Dlatego najpierw przebacza mu grzechy. Paralityk musi najpierw zmienić swoją postawę wewnętrzną, zanim jego ciało będzie mogło zostać uzdrowione. Ludzie, którzy cierpią na brak poczucia własnej wartości, czują się często sparaliżowani. W obecności innych są zablokowani. Nie mogą wyjść z siebie. Nie mają odwagi wypowiedzieć swojego zdania. Dają innym tyle władzy nad sobą, że są pełni zahamowań, obawiają się odezwać, będąc w grupie. Boją się, że nie byłoby to dobre, że inni mogliby się z tego śmiać. Tak jak paralityk, nie są sobą. Stale patrzą na innych, zastanawiają się, jak odbiorą ich słowa, gesty, zachowanie, jaki oni mogą mieć na nich wpływ. Często wmawiają sobie, że drudzy stale myślą o nich, że się z nich śmieją i źle o nich mówią. Wszystko, co dostrzegają w ich reakcjach, natychmiast odnoszą do siebie. To ich paraliżuje.

Pewna kobieta chodzi dookoła i czuje się przez wszystkich oceniana. Najchętniej uciekłaby przed spojrzeniami innych. W rzeczywistości nikt na nią nie patrzy. Często ludzie bez wiary w siebie twierdzą, że inni ich obserwują, że wciąż o nich mówią. Ktoś jedzie pociągiem i sądzi, że młodzi ludzie, którzy siedzą obok, śmieją się z niego. W rzeczywistości mają inne powody do śmiechu. Jeśli ktoś nie jest ze sobą, odnosi wszystko do siebie. Inni mówią o mnie, obserwują mnie, widzą, jak bardzo jestem niepewny. Zastanawiają się nade mną, prześladują mnie. Sam to przeżyłem, kiedy po święceniach i obronie doktoratu z teologii rozpocząłem studia na wydziale ekonomii i zarządzania - byłem całkowicie zdezorientowany i nie czułem się dobrze. Jazda tramwajem na uniwersytet była dla mnie zawsze nieprzyjemna. Ciągle myślałem, że wszyscy się na mnie gapią. Nie byłem sobą. Jedynym ratunkiem było zagłębienie się w skrypt i niezwracanie uwagi na innych. Nic nie pomagało wmawianie sobie, że przecież żaden z pasażerów mi się nie przygląda. Musiałem stale sobie powtarzać: "A jeśli nawet mnie obserwują, to ich problem. Ja to ja". To z czasem pomogło mi stać się bardziej niezależnym od innych.

U pewnej kobiety niskie poczucie własnej wartości wyrażało się tym, że czuła się stale kontrolowana przez swojego męża. Zapytałem, czy mąż rzeczywiście ją kontroluje, czy ona to sobie tylko wmawia i każdą uwagę męża odbiera od razu jako krytykę. Ponieważ nie ma wiary w siebie, każde słowo męża oznacza dla niej naganę i odrzucenie. Wtedy czuje się sparaliżowana. Ma wrażenie, że mąż jej nie szanuje. W rzeczywistości sama nie szanuje siebie. Nie ma w niej odwagi. Cierpi, że ludzie nie traktują jej poważnie. W rzeczywistości jest inaczej. Tylko dlatego że sama się nie ceni, uważa, że inni jej nie doceniają. Ponieważ sama nie traktuje się poważnie, czuje, że inni jej nie poważają. Jeśli oboje małżonkowie mają niskie poczucie własnej wartości, najczęściej nie potrafią konstruktywnie rozwiązywać konfliktów. W trakcie kłótni każdy z nich czuje się zaatakowany przez drugiego i musi natychmiast się bronić oraz tłumaczyć. Byle krytyczna uwaga powoduje, że tracą grunt pod nogami i muszą usilnie bronić swego. Każdy z nich boi się przegrać i dlatego stale musi tego drugiego ranić. W ten sposób powstaje straszne zamieszanie, wieczna walka w okopach, mimo że partnerzy nadal się kochają.

Jezus leczy paralityka, wzywając go: "Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu!" (Mk 2, 11). Tym nakazem zmusza paralityka, by ten przestał krążyć wokół siebie, rozmyślać, czy aby przypadkiem potrafi dobrze chodzić i prosto stać. Takie roztrząsanie przeszkadza tylko w tym, aby paralityk stanął na nogi.

Kiedyś prowadziłem kurs dla psychologów o psychologicznej interpretacji Pisma; byli zachwyceni konfrontacyjną metodą terapii Jezusa. Jeden stwierdził, że najważniejszym uznanym zadaniem psychologii jest zrozumienie innych. Ale on czuje, że samo zrozumienie to za mało. Zatęsknił za konfrontacyjną metodą Jezusa. Poprzez konfrontację Jezus pozbawia chorego iluzji. Nie pozostawia mu żadnego wyjścia, każe oprzeć się na własnej prawdzie. Paralityk nie może już się niczym łudzić. Teraz nie pozostaje mu nic innego, jak tylko wstać. Nosze jako symbol choroby musi wziąć pod pachę i nieść.

Wszyscy chętnie pozbylibyśmy się naszych zahamowań i niepewności. Denerwujemy się z powodu naszego paraliżu i chętnie byśmy wstali. Ale wstajemy tylko wtedy, gdy jesteśmy pewni, że inni nie zauważą naszych słabości i zahamowań. Natomiast Jezus wzywa nas do zaakceptowania naszych zahamowań, poniekąd każe wziąć je, pobawić się nimi, zamiast pozwolić im na sparaliżowanie nas. Nosze, które niesiemy pod pachą, przypominają nam i innym, że nadal jesteśmy niepewni i zahamowani. Lecz już nie leżymy powaleni chorobą. Akceptujemy siebie i nie pozwalamy, aby miała decydujący wpływ na nasze życie.

Porównujący się

W piątym rozdziale Ewangelii św. Jana chromy widzi przyczynę swojej choroby w tym, że został pokrzywdzony. Inni byli od niego szybsi. Mają kogoś, kto wprowadził ich do sadzawki, gdy nastąpiło poruszenie wody. Porównywanie się z innymi jest częstym wyrazem braku poczucia własnej wartości. Jeśli ktoś stale porównuje się z innymi, nie czuje samego siebie, nie wyczuwa wartości swojego życia. Określa się jedynie przez odniesienie do innych. I wtedy zawsze jest gorszy. Zawsze istnieją tacy, którzy są od niego szybsi, zdolniejsi, bardziej lubiani, którzy są ładniejsi niż on. Jak długo porównuje się z innymi, nie jest ze sobą. Nie czuje siebie.

Pewna kobieta chętnie chodzi na spotkania grupy sąsiedzkiej. Ale często czuje się tam źle. Porównuje się z innymi. Tamte studiowały, a ona nie. Tamte potrafią lepiej się wysławiać. Co sobie pomyślą, jeśli ona zacznie gadać trzy po trzy? W trakcie rozmowy zawraca sobie głowę tym, co tamte kobiety potrafią od niej lepiej, w czym ona nie jest taka dobra jak one.

Jezus uzdrawia porównującego się z innymi, zakazując mu rozmyślań. Najpierw przygląda mu się uważnie, w ten sposób okazując mu szacunek. Rozpoznaje jego stan i pyta: "Czy chcesz wyzdrowieć?" (J 5, 6). Konfrontuje go ze sobą samym, z jego wolą. Zamiast porównywać się z innymi, chromy powinien zapytać samego siebie, czego właściwie chce od swojego życia. Jezus ucina wszelką dyskusję. Nie jest ważne to, co robią i mówią inni, jacy są, jaką mają naturę, czy są lepsi albo szybsi. Chodzi o to, co ja sam robię ze swoim życiem, czy biorę odpowiedzialność za samego siebie. Kiedy chory próbuje, porównując się, uciec od pytania Jezusa, ten nakazuje mu - podobnie jak we wcześniejszej historii: "Wstań, weź swoje nosze i chodź!" (J 5, 8). Możesz wstać, możesz iść. Przestań się porównywać, przestań lamentować, przestań płakać! Powstań z noszy, stań, wyprostuj się! Możesz chodzić. To jest możliwe.

Tchórz

W przypowieści o talentach też jest mowa o porównywaniu się. Trzeci parobek ma wrażenie, że został pokrzywdzony. W tej historii jest opisany kolejny aspekt braku poczucia własnej wartości: strach. Trzeci sługa przeprasza pana, że zakopał swój talent: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: żniesz tam, gdzie nie posiałeś, i zbierasz tam, gdzie nie rozsypałeś. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!" (Mt 25, 24-25) Strach przed panem powoduje, że zakopuje swój talent. To on sprawia, że sługa żyje obok swojego życia. Boi się, że przy rozliczeniu czegoś mogłoby zabraknąć, że spekulując, mógłby coś stracić, więc się zabezpiecza. Za wszelką cenę chce uniknąć popełnienia błędu. Nie podejmuje ryzyka. I to właśnie strach zmusza go do kontrolowania swojego życia. Zakopuje talent, aby móc je kontrolować. A ten, kto chce wszystko kontrolować, kiedyś utraci kontrolę nad swoim życiem. Życie w strachu staje się w końcu tak ciężkie do zniesienia, że aż chce się płakać i zgrzytać zębami. Trzeci parobek boi się Boga. Wielu ludzi zostało urażonych w swoim poczuciu własnej godności, ponieważ prawiono im kazania o Bogu, który budzi strach. Obraz samego siebie w dużym stopniu zależy od obrazu Boga. Obraz Boga jest najistotniejszym archetypem w nas. Najsilniej oddziałuje na nasze przeżywanie siebie i nasz własny wizerunek. Jeśli ktoś jako dziecko już na samą myśl o Bogu zaczyna się bać, gdyż Bóg, którego mu przedstawiono, jest straszny, ten będzie usiłował się przed Nim ukryć i będzie próbował mieć wszystko pod kontrolą. Jego obraz własny okaże się katastrofalny. Będzie się bał nie tylko Boga, ale przede wszystkim tego, co mu zagraża - śmierci, niepowodzeń, tego, że się skompromituje przed innymi. W przypowieści o talentach Jezus chce pokazać, że człowiek mający napawający go strachem obraz Boga nie ma szans na zyskanie niczego i - co gorsza - wszystko może stracić. Nawet to, co ma, zostanie mu odebrane (zob. Mt 25, 29). Jezus, opowiadając w przypowieści o talentach o konsekwencjach strachu, zachęca nas, abyśmy szli drogą zaufania, odważyli się na życie, zaryzykowali samych siebie. Ma na względzie nie tyle to, abyśmy mnożyli swoje talenty, ile żebyśmy odważyli się żyć.

Jeśli komuś w dzieciństwie ukazano Boga jako księgowego albo tyrana, jeśli odbiera Go jako wymagającego i karzącego sędziego, nie może rozwinąć w sobie żadnego poczucia własnej wartości. Wobec Boga-księgowego, który notuje wszystko, co robię, nie mam żadnych szans na to, by móc doświadczyć siebie jako kogoś wartościowego. Czuję się bowiem stale oceniany i osądzany. Wielu mężczyznom i kobietom mówiono w dzieciństwie o Bogu, który im nie życzy radości z życia, który ich uciska i poniża, który ich osądza, zamiast podnosić na duchu. Przerażający obraz Boga prowadzi do katastrofalnego obrazu samego siebie. Obraz karzącego Boga jest często przejmowany przez surowe sumienie, które samo się dręczy, samo się karze i ciągle się poniża i deprecjonuje. W surowym sumieniu przyjęty obraz Boga przejmuje destruktywną władzę, przed którą nie można się obronić. Strach przed Bogiem prowadzi do strachu przed samym sobą, przed otchłaniami własnej duszy. Nie ma się odwagi, aby spojrzeć w siebie i powiedzieć "tak" wszystkiemu, co we mnie jest.

Zranienia powstałe na skutek wypaczonego obrazu Boga są inne u mężczyzn niż u kobiet. W przypadku mężczyzn naruszone zostaje poczucie własnej wartości przez Boga, który wynagradza pokornych, przed którym możemy być tylko otrzymującymi, ale nie współtworzącymi, przed którym możemy czuć się jedynie grzesznikami i który obrzydza nam naszą siłę. Jeśli zaś idzie o kobiety, jednowymiarowy obraz Boga-mężczyzny narzucającego swoją despotyczną władzę, co zdaje się potwierdzać czysto racjonalna teologia, dewaluuje je jako istoty samoistne i wiąże się z poczuciem poniżenia. W kręgach katolickich niedopuszczanie kobiet do sprawowania sakramentu kapłaństwa odbierane jest przez nie jako przejaw nierówności i traktowania ich jako gorszych od mężczyzn. W gronie pietystów kobiety mają czasem wrażenie, że zapierają się swojej kobiecości i że mogą występować tylko jako aseksualne neutrum. W takim otoczeniu niezmiernie trudno jest czuć się pełnowartościową osobą i rozwijać zdrowe poczucie własnej wartości.

Garbaty

Pobożność zdewaluowała najbardziej ludzi mających fałszywe pojęcie o pokorze. Niektórzy rozumieją pokorę jako samoponiżanie się, deprecjonowanie własnej wartości i samozniszczenie. Uważają, że nie wolno cieszyć się dobrem, jakie podarował nam Bóg. Nawet dumę z tego, co jest w nas, odrzucają jako pychę wobec Boga. Kiedy Jezus mówi: "Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony" (Łk 14, 11), oznacza to: ten, kto ma odwagę zejść w głąb własnej rzeczywistości, do ciemności własnej duszy, powstanie ku Bogu. Ten, kto ma odwagę przyjąć swoją ziemskość (humilitas = pokora, pochodzi od humus - ziemia), rozumie też, kim jest Bóg, i tym samym zbliża się do Boga. Właściwe pojmowanie pokory odpowiada tendencjom i wyzwaniom współczesności. Odwaga zejścia w głąb własnego "ja", zniżenie się do własnego cienia i zaakceptowanie go umożliwia nam wzniesienie się ku Bogu. My jednak często błędnie kojarzymy pokorę ze zgarbioną postawą, przez co pomniejszamy i poniżamy siebie, nie mamy na nic odwagi i przepraszamy za to, że w ogóle żyjemy. Przez fałszywe rozumienie pokory wypaczyliśmy przesłanie Jezusa i doprowadziliśmy wielu chrześcijan do tego, że za wskazane uważają uniżanie siebie i pomniejszanie swojej wartości, doszukując się przejawów pychy w dostrzeganiu w sobie oznak wielkości - i tym samym zaprzeczając istnieniu boskiej wspaniałości w człowieku.

Fałszywe pojęcie pokory pochyli ludzi ku ziemi. A Jezus chce, by człowiek nie był pochylony ani zgarbiony czy skrzywiony, lecz by szedł przez życie wyprostowany. To opisuje nam Łukasz w znanej historii o uzdrowieniu kobiety ze zgiętymi plecami (Łk 13, 10-17). "(...) kobieta [ta] (...) od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować" (Łk 13, 11). Pochylone plecy zdradzają jej niskie poczucie własnej wartości. Nie potrafi wyprostować się wobec życia. Nie umie udźwignąć z dumą swojej godności. Została przytłoczona ciężarem życia. Może inni ją uciskali, a ona nie mogła się bronić. Może ktoś złamał jej kręgosłup. Może plecy świadczyły o tym, że nie była w stanie dźwigać wypartych uczuć. Jezus uwalnia ją od ich ciężaru - patrzy na nią, przywołuje ją do siebie i w jednej chwili dostrzega wszystko, co w niej pozytywne. Dotyka ją czule. Nie mówi po prostu: "Głowa do góry", tylko kładzie na nią swoje ręce i uwalnia ją od niemocy, aby sama mogła doświadczyć siły i godności, które w niej są. Dotknięta miłością Jezusa, natychmiast się prostuje i chwali Boga. Czuje swoją nienaruszalną godność kobiety i zaczyna pośrodku synagogi wychwalać Boga. Jezus chce człowieka wyprostowanego, podczas gdy przełożony synagogi, który sam nie ma kręgosłupa i dlatego chowa się za surowymi normami, zamierza zgiąć ludzi pod jarzmem prawa.

Jezus prostuje plecy kobiety w szabat, na dodatek w synagodze podczas nabożeństwa. Tym samym pokazuje nam, jak chciałby, abyśmy rozumieli nabożeństwo. Nie celebrujemy nabożeństwa w Jego imieniu, jeśli obarczamy ludzi brzemieniem, jeśli wpajamy im poczucie winy i wzywamy ich jako grzeszników, aby pochylili głowy i uniżyli się przed Bogiem. Nabożeństwo, podczas którego ludzie się prostują, podczas którego odkrywają swoją nienaruszalną boską godność, zgodne jest z nauczaniem Jezusa. Przesłanie Boga, który obdarza nas swoją boską godnością, prostuje ludzi i przez to wzmacnia ich poczucie własnej godności.

Czasem podczas kursów przeprowadzam następujące ćwiczenie. Najpierw stajemy wyprostowani, czując niebo nad głową i ziemię pod stopami. Potem opuszczamy głowę i ramiona. To ogranicza i odcina przepływ powietrza. Później chodzimy zgarbieni po pokoju. Widzimy tylko ograniczoną przestrzeń wokół własnych stóp. Twarz staje się coraz bardziej mroczna, dobry nastrój pryska. Następnie prostuję jednego z uczestników ćwiczenia, gładząc go po plecach. Jeśli odpowiednio długo masuję mu plecy, zgarbiony prostuje się sam z siebie. Moim dotykiem nie upokorzyłem go. Kiedy go dotknąłem, on sam dotknął własnej mocy.

Dla mnie uzdrowienie zgarbionej kobiety jest obrazem naszego bycia chrześcijaninem. Jesteśmy uczniami i uczennicami Chrystusa, jeśli czujemy naszą nienaruszalną godność. Wierzymy w zmartwychwstanie Chrystusa, gdy kroczymy przez świat wyprostowani. Jesteśmy czymś więcej niż tylko naszą codziennością z jej troskami i trudami. Jesteśmy synami i córkami Boga. Podczas liturgii wczuwamy się ciągle na nowo w godność dzieci Boga, idąc wyprostowani w procesji albo chwaląc Boga z rozłożonymi ramionami. Poczucie własnej wartości czerpiemy nie z naszych osiągnięć, lecz z naszej godności, którą obdarował nas Bóg. Jezus nie chciał widzieć w nas przede wszystkim grzeszników, lecz synów i córki Boga, którzy mają udział w boskim życiu.

Dlatego ciągłe krążenie wokół grzechu sprzeciwia się duchowi Jezusa. W niektórych kręgach kościelnych człowiek najpierw jest oczerniany, żeby potem mógł się uciec do litości Boga. Każde poczucie własnej godności jest traktowane podejrzliwie. Uważa się, że najpierw należy złamać poczucie własnej wartości człowieka, żeby ten potem z wdzięcznością przyjął od Boga przebaczenie grzechów. Oczywiście, w pewnym sensie wszyscy jesteśmy grzesznikami wobec Boga. Ale Radosną Nowiną Jezusa jest to, że wolno nam być takimi, jacy jesteśmy, że jesteśmy bezwarunkowo akceptowani. To nas prostuje. Kościół katolicki świętuje wyprostowanie zgarbionej kobiety podczas uroczystości ku czci Maryi bez grzechu pierworodnego poczętej. W Maryi celebrujemy nasze zbawienie. W nas, tak mówi nam ta uroczystość, jest przestrzeń, do której grzech nie ma dostępu. Tam gdzie jest w nas Chrystus, jesteśmy wyłączeni z grzechu. Tam jesteśmy w kontakcie z naszą prawdziwą jaźnią, która nie jest zainfekowana grzechem. Ta uroczystość przypomina nam o tym, o czym pisał św. Paweł w Liście do Efezjan: w Chrystusie Bóg Ojciec "wybrał nas przed założeniem świata, / abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości / przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, / według postanowienia swej woli, / ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym" (Ef 1, 4-6).

Jezus nie mówi nam, że w pierwszej kolejności jesteśmy grzesznikami, tylko że jesteśmy synami i córkami Boga, że Bóg nas wybrał, że chce w nas zamieszkać, że rozlał w nas bogactwo Jego łaski, Jego miłości, Jego czułości (por. J 14, 23 i Ef 1, 7 n.). Wcześni chrześcijanie stale dziękowali Bogu za to, że przez zmartwychwstanie swojego Syna wyprostował ich i obdarował boską godnością. Nie zgarbiony i upokorzony, lecz wyprostowany chrześcijanin rozumie, co ofiarował nam Jezus Chrystus przez swoje stanie się człowiekiem, swoją śmierć i swoje zmartwychwstanie.

Przystosowujący się

Inny obraz braku poczucia własnej godności pokazuje nam uzdrowienie mężczyzny z uschniętą ręką. Jest on przykładem człowieka, który się przystosował, który niczego nie chce ryzykować. Rękami czule dotykamy się nawzajem. Rękami wykonujemy wiele prac, tworzymy rozliczne dzieła, będąc kreatywnymi. Mężczyźnie z tej historii (Mk 3, 1-6) uschła ręka. On nie podejmuje żadnego ryzyka. Często ludzie mający niskie poczucie własnej wartości nie odważają się wypowiedzieć swojego zdania. Wolą się przystosować. Podczas rozmowy przysłuchują się najpierw, jakie opinie są powszechnie uznawane, i dopiero po ich poznaniu zabierają głos, wypowiadając sądy z nimi zgodne. Nie mają odwagi powiedzieć "nie", jeśli ktoś ich o coś prosi. We wszystkim chcą się przypodobać. Ale ponieważ chcą każdemu dogodzić, pozostają letni i nijacy i ostatecznie nie znajdują nikogo, kto chciałby się z nimi rzeczywiście zaprzyjaźnić. Z powodu ciągłej chęci dogadzania innym sami tracą prawo do prawdziwego życia.

Przystosowawcze zachowanie się świadczy o tym, że poczucie własnej wartości oznacza dla mnie akceptację przez innych i poświęconą mi przez nich uwagę. By zdobyć tę pierwszą, muszę zdobyć ich względy. Jako dziecko nigdy nie doświadczyłem bezwarunkowej akceptacji. Zawsze byłem akceptowany, pod warunkiem że jestem grzeczny i że się przystosuję. I dlatego staram się przystosować i przypodobać wszystkim. Frielingsdorf twierdzi, że jeśli ktoś nigdy nie doznał bezwarunkowej akceptacji, rozwija strategie przeżycia mające na celu wypracowanie sobie akceptacji przez osiągnięcia lub przez przystosowanie się. Ale przyjęcie takiej opcji to nie wybór pełni życia, tylko wybór przeżycia go jakoś. Ludzie decydujący się na to - świadomie bądź nie - żyją w ciągłym napięciu, czy aby inni ich zaakceptują. Ponieważ sami siebie nie przyjmują, ich wysiłki stale koncentrują się na tym, by być przyjętym przez innych i w ten sposób poświadczyć swoje prawo do bycia. I ciągle boją się, że mimo wszystko zostaną odrzuceni. Wszystko, co widzą i słyszą, odnoszą do siebie. Twierdzą, że inni bezustannie o nich mówią i że z nich szydzą. Jako że sami siebie nie akceptują, są przekonani, że wszyscy inni też by ich bezwarunkowo nie zaakceptowali. Ich najgłębszą tęsknotą jest zostać przyjętym takim, jakim się jest, i w oczach drugiego człowieka zostać uznanym za wartościowego. Takie wypatrywanie potwierdzenia własnej wartości jest życiem zredukowanym do jednego poziomu, wymagającym ciągłego dostosowywania się do innych, żywienia obaw, że jeśli powie się, co się naprawdę myśli, zostanie się wyśmianym.

Jezus uzdrawia przystosowanego, nakazując mu: "Podnieś się na środek!" (Mk 3, 3). Człowiek z uschnięta ręką już nie może się przystosować, teraz musi na oczach wszystkich zgromadzonych w synagodze zmierzyć się z prawdą o sobie, musi zajrzeć w otchłań swojego "ja" i zaakceptować siebie. Owszem, wszyscy stojący wokół krytycznie mierzą go wzrokiem. Faryzeusze zaś bacznie śledzą każdy gest Jezusa i zapamiętują każde Jego słowo, zastanawiając się, czy uzdrowi chorego w szabat i tym samym złamie zakaz zapisany w Prawie. Jezus nie przystosowuje się do ich oczekiwań. Czyni to, co uznaje za właściwe. Jest pewny słuszności swojej postawy, swojej wiary, tego, że dla Boga człowiek jest ważniejszy niż zachowanie Prawa. Patrzy po kolei na każdego faryzeusza - żaden z nich nie ma poczucia własnej wartości, wszyscy zasłaniają się wspólną normą. Jezus spogląda na każdego z nich "z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc" (Mk 3, 5). Z gniewem broni się przed nią, pytając: "Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? (...) Lecz oni milczeli" (Mk 3, 4. 5). Dystansuje się więc wobec nich i robi to, co uważa za dobre. Zatroskany, pozwala każdemu zbliżyć się do siebie, rozumie każdego i smuci się "z powodu zatwardziałości (...) serc" ludzkich, z powodu braku życia w wielu. Jezus ma mocno ugruntowane poczucie własnej wartości. Wie, czego naprawdę chce. I działa w zgodzie z sobą, choć wszyscy zwracają się przeciwko Niemu. On nie ma potrzeby podobania się komukolwiek. Robi to, co zgodne jest z wolą Boga, i właśnie dlatego ocenia ludzi sprawiedliwie.

Arogant

Brak poczucia własnej wartości często ukrywa się za fasadą arogancji i pychy. Z reguły jeśli ktoś czuje się lepszy od innych, deprecjonuje ich, aby siebie dowartościować. Jest wówczas pewny siebie na zewnątrz i zarozumiały. Ale to wszystko to tylko gra pozorów. Ten ktoś jest ślepy na własną rzeczywistość. Nie dostrzega swojej ślepoty, uważając się za osobnika niepopełniającego błędów i doskonałego. Taki człowiek nierzadko przechwala się swoimi zaletami czy osiągnięciami. Przed innymi wystawia samego siebie na pokaz. Wielu to, rzecz jasna, imponuje. Rozsądni uważają jednak potrzebę stawiania się na piedestale za niezdrową. Biblia przedstawia człowieka jej ulegającego jako ślepca. Ślepy wzbrania się przed tym, by spojrzeć na własną rzeczywistość, jest mu ona nieprzyjemna, bo uchybia jego mniemaniu o własnej wielkości, co według niego rani jego godność. I zamyka oczy na własną rzeczywistość, by nadal móc trzymać się iluzji o sobie.

Jezus uzdrawia ślepego, który od urodzenia ma zamknięte oczy na własną rzeczywistość. Spluwa na ziemię, miesza ją ze swoją śliną i tak sporządzoną papkę nakłada na powieki niewidomego (por. J 9, 6). Jezus konfrontuje go z ziemią, z humus. Pychę leczy pokorą - humilitas. Akceptacja własnej ziemskości i człowieczeństwa, pogodzenie się z faktem, że pochodzi się z ziemi, wymaga odwagi. Jezus nakłada błoto na oczy niewidomego od urodzenia, by mu w ten sposób powiedzieć: "Dopiero wtedy naprawdę możesz przejrzeć na oczy, gdy jesteś w stanie dostrzec błoto w sobie i pogodzić się z tym". Ale Jezus nie mówi mu prawdy bez ogródek. Czule smaruje oczy mazią z ziemi i śliny. Ślina jest czymś matczynym. Tylko dlatego że Jezus traktuje niewidomego po matczynemu i z czułością, może on otworzyć swoje oczy i spojrzeć we własną rzeczywistość. Humilitas (pokora) uzdrawia hybris (pychę). Humilitas ma nie tylko coś z humus, z ziemi, ale również z humoru. By móc zaakceptować samego siebie, potrzebne jest poczucie humoru. Aroganci i wyniośli najczęściej go nie mają. Biada temu, kto zadraśnie ich piedestał. Jezus uzdrawia ślepego, okazując poczucie humoru oraz czułą troskę i przez to umożliwiając mu pojednanie się z własnym człowieczeństwem i zaakceptowanie siebie z humorem.

To były niektóre obrazy braku poczucia własnej wartości, jakie znajdujemy w Biblii. Można by rozważyć wszystkie opisane w niej historie uzdrowienia przez Jezusa i za każdym razem stwierdzić, że chorzy cierpią na brak poczucia własnej wartości. Trędowaty nie może znieść samego siebie, ponieważ nie akceptuje siebie, czuje się przez wszystkich odrzucony, wyalienowany (por. Mk 1, 40-45). Kobieta cierpiąca na krwotok wydała całe swoje mienie, żeby tylko choć na chwilę zwrócić na siebie uwagę i wzbudzić w kimś tkliwe uczucia. W końcu czuła się jeszcze gorzej, traciła coraz więcej krwi i była coraz słabsza (Mk 5, 25-34). Córka Jaira nie ma odwagi żyć, nie chce wydorośleć i boi się odkryć swoje lęki przed rodzicami (Mk 5, 21-24. 35-43). Głuchoniemy oniemiał ze strachu, że z powodu tego, co mówi, mógłby zostać odrzucony i wyśmiany, zamknął przeto swoje uszy ze strachu, że mógłby usłyszeć coś negatywnego o sobie (Mk 7, 31-37). Opętany chłopiec nie potrafi wyrazić swoich uczuć i staje się agresywny, gdyż ojciec w niego nie wierzy (Mk 9, 14-29). Młodzieniec z Nain chce żyć, naśladując Mistrza, lecz nie potrafi wyrzec się swoich przyzwyczajeń (Łk 7, 11-17). Podczas spotkania z Jezusem ludzie ci nabierają odwagi do zaakceptowania siebie, do wyprostowania się i odkrycia swojej prawdziwej wartości. Jezus przekazuje im słowami, którymi się do nich zwraca, spojrzeniem, którym czule ich ogarnia, i pieszczotliwym dotykiem, że są wartościowi i jedyni w swoim rodzaju. Dzięki temu wskazuje On i nam drogi, dzięki którym możemy pomagać sobie nawzajem w odkrywaniu poczucia własnej wartości i w wierzeniu w Niego.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin