Szwinda - Książka Agnieszki (horror).pdf

(57 KB) Pobierz
Szwinda - Książka Agnieszki (horror)
Ksi ąŜ ka Agnieszki
Wybiegła z biblioteki chudsza o dwadzieścia dziewięć dziewięćdziesiąt
pięć zeta i bogatsza o ostatnie dzieło swojego ulubionego autora, które
spoczywało na dnie reklamówki trzymanej mocno w obu rękach
jednocześnie, niczym najcenniejszy skarb. Nie mogło być inaczej. Dla
Agnieszki był to niewątpliwie największy ze skarbów. A teraz należał do
niej.
Przemierzała miasto jezdnią i chodnikiem całkowicie ignorując
dwudziestocentymetrowej głębokości kałuże, nieuważnie wpadając na
innych przechodniów i wywołując zamieszanie wśród pojazdów
dwuśladowych. Gdyby nie zabudowania, to droga od księgarni do
mieszkania byłaby linią prostą, oznaczoną na całej długości przez piski
opon gwałtownie hamujących samochodów, nerwowe dźwięki klaksonów i
ludzi zatrzymujących się w pół kroku, by spojrzeć za oddalającą się
sylwetką piętnastoletniej dziewczyny w rozpiętej kurtce i podkoszulku
mknącej przez miasto, z determinacją wykutą na twarzy. Pewien czarny
kocur o mały włos nie stracił czucia w ogonie, którego zaledwie milimetry
dzieliły od zostania zdeptanym przez trzymiesięcznego adidasa rozmiar
trzydzieści pięć. Wyrwany z zamyślenia uniósł wzrok na niknącą za
zakrętem postać, po czym z dezaprobatą pokręcił głową i odszedł.
Ostatnie metry do mety, klatka schodowa, schody, wycieraczka....
Spocona i zdyszana dopadła drzwi od mieszkania i wtoczyła się
półprzytomna ze zmęczenia do środka, padając na taboret w przedpokoju.
Oparła się o ścianę i ciężko westchnęła, po czym rozdarła plastikową
reklamówkę na trzy nierówne połowy, odsłaniając błyszczącą okładkę na
której widniały znajome inicjały, wywołujące u niej przyspieszone bicie
serca. Odchyliła głowę do tyłu i jeszcze raz odetchnęła. Nawet nie zwróciła
uwagi na fakt, iż właśnie nieprzerwanym sprintem przebiegła odległość ok.
półtora kilometra zachowując stałą prędkość dziesięciu metrów na
sekundę, choć zwykle na zajęciach wychowania fizycznego nie potrafiła
wyrobić nawet połowy tego wyniku. Ceną będą prawdopodobnie odciski
na stopach i bolące nogi, ale to był akurat najmniejszy problem. Ten
większy zbliżał się powolnym krokiem w stronę Agnieszki.
- Nie mów mi, że szłaś tak ubrana przez miasto. Czapkę byś chociaż
założyła, pewnie nie przyszło ci do głowy zapiąć kurtkę. Jak będzie ciepło
na dworze, to proszę bardzo. Ale nie teraz, kiedy śnieg nie zdążył jeszcze
stopnieć, a ty już...
- Ja też się cieszę, że cię widzę, mamo. - Przerwała Aga stawiając tamę
stanowczości na rwącym po-toku słów swojej mamy.
Na tym rozmowa się urwała. Jej mama przewróciła tylko oczami i wróciła
do kuchni.
Gdy kurtka powędrowała na wieszak, a buty pod szafkę, Rozległ się odgłos
pukania do drzwi. Krótkie serie po trzy puknięcia każda. Agnieszka znała
tylko jedną osobę, która tak robi.
Po naciśnięciu klamki i otworzeniu tychże drzwi, oczom Agnieszki ukazała
się niewysoka postać w czarnej bluzie, luźnych spodniach i plecakiem
przewieszonym przez prawe ramię. Postać płynnym ruchem zsunęła z
uszu słuchawki zaczepiające o jasne włosy. Zanim walkman został
wyłączony, słychać było dobiegający ze słuchawek głos Till'a Lindemann'a.
- Cześć, Aga. - powiedział gość.
- Cześć, Ania, wejdź.
Weszła. Agnieszkę trochę zdziwił fakt, że jej przyjaciółka tak szybko
ściągnęła słuchawki. Ania potrafiła słuchać Rammstein'a zawsze i
wszędzie. Dlatego właśnie zapytała:
- Stało się coś?
- Zabawne, o to samo chciałam spytać ciebie.
- Mnie? Dlaczego?
- Widziałam cię jak biegłaś do domu. Jakbyś zwiewała przed wściekłym
kibolem. Pomyślałam sobie, że jeśli nie zwariowałaś, to pewnie coś się
stało.
- A jakże stało się!
Mówiąc to sięgnęła po mały przedmiot leżący na stołku i w ceremonialnym
geście wyciągnęła go przed siebie, czekając na reakcję.
W jej zielonych oczach zabłysły maleńkie iskierki.
- Komu sprzedałaś duszę, dziewczyno, żeby to dostać?
Dotknęła książki jak najświętszej relikwii, bojąc się, iż mogłaby być tylko
okrutnym złudzeniem mogącym rozpłynąć się w powietrzu. Nic takiego nie
miało miejsca.
- Błagam, pożycz mi ją teraz! Tyle czasu na nią czekałam!
- Tyle samo, co ja. Wiem, ale planowałam właśnie spokojny, niczym
niezakłócony wieczór z lekturą mojego ulubionego autora horrorów -
wskazała na książkę - i niestety, musisz czekać w kolejce. Nie martw się.
Wiesz, że skończę ją do jutra.
Wiedziała na pewno. Nieraz widziała ją w szkole śpiącą na lekcji po takiej
nocy. Agnieszka zawsze musiała przeczytać książkę pierwsza. Była to już
prawie tradycja. Ale tym razem chodziło o coś szczególnego. Nie mogła
czekać do jutra. Nie potrafiłaby.
Agnieszka wyszła z przedpokoju, zostawiając ją na chwilę samą. Ania
jeszcze raz spojrzała na okładkę trzymanej książki, kolorystycznie
utrzymywanej w klimatach czerni i ciemnego błękitu, jak większość z
księgozbioru Agnieszki, która była zdania, że dobra okładka umacnia
klimat opowieści. Ania przejechała dłonią po jej gładkiej, błyszczącej
powierzchni i przewróciła kilka stron. Kartki pachniały świeżością i
nowością, a litery pociągały swym dziewictwem. Nie czytało ich jeszcze
niczyje oko.
Usłyszała, jak Agnieszka woła ją z kuchni, pytając, czy chce coś do picia.
Jedna nieprzyjemna myśl krążyła głosem jej w głowie. Próbowała ją
odpędzić, ale ta naprzykrzała się niczym wąż z Edenu. I po-dobnie jak Ewa,
Ania uległa temu głosowi.
- Słyszysz? Pytałam, czy chcesz się napić...
Agnieszka weszła do przedpokoju trzymając w dłoniach dwie szklanki
soku, ale nie było już komu się napić.
Wybiegła z klatki schodowej trzymając w rękach świeżo zerwany zakazany
owoc. Nienawidziła się za ten akt słabości. Biegła coraz szybciej w stronę
domu mając wrażenie, że każdy przechodzień odwraca się za nią, jakby
wiedział... Schowała książkę pod kurtką i biegła jeszcze szybciej patrząc
tylko przed siebie.
Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi nie należący do niej przedmiot ciążył jej, jak
półtonowy głaz. Pocieszyła się myślą, że smak zakazanego owocu
przytłumi gorzką winę. Na jakiś czas.
Dziewczyny miały pewną zasadę dotyczącą czytania horrorów. Po
pierwsze, nigdy w dzień. Czytanie przed zapadnięciem zmroku zabija cały
klimat. Jedynym dopuszczalnym światłem była lampka nocna lub latarka
(czasami pod kołdrą i w tajemnicy przed rodzicami). W żadnym wypadku
nikt nie mógł się wtedy szwendać po domu i hałasować. Rozpraszało to
uwagę. Co do trzeciej zasady, to zdania w tym momencie były podzielone.
W kwestii podkładu dźwiękowego Aga preferowała absolutną ciszę,
podczas gdy Ania nigdy nie wyłączała radia. Potrzebowała muzyki jak
tlenu, co często doprowadzało do białej gorączki profesorów i profesorki z
liceum, których wykłady były zagłuszane przez wokal Kurta Cobaina lub
Ozziego Osbourne'a. Tak więc, gdy tylko spuściła żaluzje w oknach,
zasłoniła zasłony i odłączyła kable telefoniczne, zabrała się za wybór
tematu przewodniego, który będzie rozbrzmiewał w rytm pochłanianych
akapitów. Kompakt znalazł się w czytniku, Agnieszka położyła się
wygodnie na łóżku z książką przed sobą, a z głośników uleciały pierwsze
nuty jej ulubionego Oxygene. Powoli przewróciła pierwszą stronę.
Powieść wciągała ją niczym lotne piaski, ale ona tylko zagrzebywała się
głębiej, pozwalając, by słowa pochłonęły jej wyobraźnię i zabrały głębiej w
króliczą jamę. Mimo to, zawsze pamiętała, by puścić od nowa skończoną
płytę w odtwarzaczu. Gdyby Jean Michel Jarre zapukał teraz do jej drzwi,
zastałby w domu największą wielbicielkę jego kompozycji.
Mijały kolejne godziny, kolejne rozdziały. Melodia sączyła się z głośników.
Ucichła. Ania przewróciła ostatnią stronę.
Czuła się jak pionier, który jako pierwszy dotarł na nieznany ląd. Zaraz
potem ogarnęło ją inne uczucie. To nie do niej należał ten przywilej.
Ukradła go... Swojej najlepszej przyjaciółce.
Dlaczego to zrobiłam? Przez głupią zazdrość? Chciałam być pierwsza i
byłam. Ale dla tej książki to było jak gwałt. Jak ja jej spojrzę w oczy... Co
powiem?
To był właśnie posmak zakazanego owocu. Nazywał się wstyd. Wstała, by
wyłączyć odtwarzacz, ale pomyliła przyciski i włączyła kasetę. Poczuła
dreszcz, gdy usłyszała, jak James Hetfield śpiewa refren do The Unforgiven
II. Natychmiast wyłączyła zasilanie, jak tylko zabrzmiały słowa Turn the
pages... Miała uczucie, że było to jawne oskarżenie pod jej adresem. Jakby
Metallica nagrała ten utwór specjalnie dla niej...
Chciała iść wyjść, oddać Agnieszce książkę, przeprosić i błagać o
wybaczenie. Nie mogła czekać do rana. Ubrała się i wybiegła w czarną noc.
W dzień wydawało się, że Zima powoli odchodzi, jednak teraz, jakby sobie
o czymś przypomniała i zawróciła. W świetle latarń migotały skrawki
lodowego konfetti. Poruszały się bardzo szybko.
Biegła środkiem pustej ulicy nie zwracając uwagi na odłamki lodu
kaleczące jej twarz. Spoglądała tylko na kierunek zakrętu, po czym
zamykała oczy i biegła przed siebie. Krew i łzy zamarzały jej na policzkach.
Nagle wpadła w zamarzniętą kałużę i wywróciła się na plecy. Upadając,
krawężnik uderzył ją w potylicę. Książka wypadła jej z rąk i szeleszcząc
stronami upadła kilka kroków dalej. Ania podniosła się na kolana i
dotknęła bolącego tyłu głowy. Spojrzała pod latarnię, gdzie wpadając w
śnieg, z wygiętymi kartkami wylądowała książka. Wtedy usłyszała pisk
opon... Odwróciła się i zobaczyła światła samochodu pędzącego wprost na
latarnię. Jęknęła. Skoczyła ku książce, chwyciła ją i spróbowała wstać.
Śliska powierzchnia znów dała o sobie znać i na chwilę straciła
równowagę. Zbyt długą chwilę. Oparła się o latarnię klęcząc. Lampy
samochodu świeciły jej po oczach. Usłyszała nerwowy dźwięk klaksonu.
Miała pół sekundy, by odskoczyć na bok. Nie zdążyła. Przycisnęła książkę
mocno do piersi i zamknęła oczy. Kierowca samochodu też.
Przednia szyba stała się przezroczystą mozaiką, gdy przód samochodu
uderzył setką w latarnię i zmiażdżył dziewczynie brzuch. Samochód nie
posiadał poduszki powietrznej na wyposażeniu. Mający tego świadomość
kierowca zakrył twarz rękami i czekał na kolizję. Teraz podnosił głowę
znad obolałych dłoni, którymi uderzył o kierownicę i spojrzał ponad
wybitą szybą i wgniecioną karoserią maski silnika. Ukazała mu się
wykrzywiona w cierpieniu twarz, którą miał zapamiętać do końca życia.
Zobaczył, jak strużki krwi ciekną jej z ust i kapią na trzymany w rękach
przedmiot, którego nie mógł zidentyfikować. Patrzył, jak powoli przedmiot
wypada dziewczynie z rąk, a życie ucieka z niej razem z płynącą krwią.
Głowa opadła jej na ramię i zastygła w tej pozie. Zderzak, który przybił ją
do słupa nie pozwalał jej upaść. Nie zamknęła ani ust, ani oczu. Człowiek za
kierownicą, mimo wypitego niedawno alkoholu był niewiarygodnie
trzeźwy. Jej oczy wciąż wpatrzone były na niego. Nie mógł znieść tego
martwego spojrzenia. W końcu zemdlał na oparciu siedzenia. Światło
latarni migotało przez chwilę. W końcu umarło.
Kilku ludzi w policyjnych mundurach próbowało odsunąć samochód od
słupa latarni. Kilku innych zajmowało się nieprzytomnym kierowcą.
- Ktoś wie co tu się stało? - spytał jeden człowiek przysłany z komendy
głównej.
- To ty, Dębski? Mieliśmy anonimowe zgłoszenie. Ktoś usłyszał hałas,
zadzwonił do nas i podał adres. - odpowiedział niski facet w okularach i
płaszczu.
Dębski podszedł do leżącego na ziemi ciała zakrytego czarną folią.
Przykucnął i chwycił za kraniec czarnego całunu.
- Nie radziłbym panu tego robić - usłyszał czyjś głos - Nie ma czego
oglądać. Dziewczyna ma zgniecioną połowę żeber, zmiażdżony kręgosłup i
połamane nogi.
Mimo ostrzeżeń drugiego policjanta, folia została odsunięta. Obaj przez
chwilę spoglądali w milcze-niu na twarz, której cierpienie było jak wykute
w skale.
- Raczej nie chciałbym uczestniczyć podczas sekcji...
- Zamknij się! - przerwał mu nagle starszy stopniem.
- Tak jest.
Chwila ciszy.
- Podobno za którymś razem to nie robi już takiego wrażenia.
- ?
- Mówią, że człowiek potrafi się przyzwyczaić do widoku śmierci. Do krwi.
Ale to nie działa.
- Szefie?
- Nie działa. Bo kiedy już myślisz, że to już cię nie rusza, że widziałeś już
Zgłoś jeśli naruszono regulamin