Antologia - Moje nadprzyrodzone wesele.pdf

(1202 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
ANTOLOGIA
Moje nadprzyrodzone wesele
My Big Fat Supernatural Wedding
Tłumaczyła: Ilona Romanowska
 
Leslie Esdaile Banks
Zauroczeni
117907799.002.png
Górska dolina w Południowej Karolinie
Hattie McCoy wygładziła przód swojej fałdzistej białej sukienki i usiadła
pod pobliskim drzewem. Westchnęła z zadowoleniem, wędrując wzrokiem po
parze młodych kochanków.
– Hattie – dobiegł ją ciepły znajomy głos, po czym pojawiło się równie
znajome widmo Ethel. – Nie powinnyśmy w ten sposób szpiegować naszych
krewnych, szczególnie w tak delikatnych sytuacjach. To, że my są duchy i że
możemy, nie znaczy, że powinnyśmy.
– Wiem – powiedziała Hattie. Odczekała, aż jej wieloletnia przyjaciółka w
pełni się zmaterializuje i usiadła obok niej. – Ale spójrz tylko na nich. Tacy
młodzi i tacy zakochani.
Ethel Hatfield uśmiechnęła się.
– Gdyby mnie kto pytał, to jeśli tych dwoje nie będzie uważać, to jak nic
zmajstrują dziś dziecko.
– Wiem! – zawołała śpiewnie Hattie, klaszcząc w dłonie z radości. – Czyż
nie byłoby to boskie?
Jej przyjaciółka przytaknęła, ale zaraz zmarszczyła brwi.
– Eee, ten urok celibatu, który rzuciły nasze rodziny, przeszkodzi jak nic. –
Spojrzała w górę. – A poza tym będzie burza. To znowu sprawka tych Hatfieldów
i McCoy’ów! To nie ma sensu: zawsze czary trzynastu ciotek z jednej strony
przeciwko czarom trzynastu wujków z drugiej... Wiesz, jak to jest z tym ich
ukorzenianiem. Dlaczego po prostu nie przestaną i nie zostawią spraw własnemu
biegowi?
– Właśnie dlatego tu przyszłam – wyszeptała Hattie, kładąc dłonie na
swych znikających biodrach. – Tyle lat, a te nasze rodziny ciągle prowadzą
wojnę. To kompletna bzdura! To ukorzenianie, rzucanie złych uroków i babranie
się w rzeczach przynoszących pecha, phi!
Ethel pofrunęła w stronę drzewa, pod którym leżeli kochankowie.
– Dziewczyno, trzymaj tę gałąź, zanim spadnie i spróbuj ich przegonić z
koca, a ja podszeptam tym gołąbkom, coby powstrzymały się do czasu, aż
wszystko wyprostujem.
Hattie zakryła usta i zachichotała z radości – tym razem ucieszona, że przy
przejściu do drugiego świata pozwolono im przybrać stare dziewczęce postacie.
– Chyba nie mieliby nic przeciwko, gdyby trafił ich teraz piorun. Będzie
pioruńsko trudno dostać się pomiędzy nich – zaśmiała się jej przyjaciółka. – I nie
jestem pewna, czy tego chcę. Patrz, jak się o siebie ocierają i uderzają. Litości!
– Rany, dziewczyno, nie udawaj, żeś już zapomniała, jak to jest. Miłość to
diabelnie silna rzecz, magia sama w sobie – powiedziała Hattie z figlarnym
uśmieszkiem.
Oba duchy zawirowały w słońcu, aż stały się lśniącymi pyłkami.
117907799.003.png
– Kochana! – wykrzyknęła Ethel. – Jak myślisz, co najpierw zmajstrują,
chłopca czy dziewczynkę?
***
Południowa Karolina, obecnie
Wyrwał się z pocałunku jak tonący. Słodki oddech Odelii obmył jego wargi
ciepłą pokusą. Usta dziewczyny były tak blisko, że ciągle mógł poczuć smak
mrożonej miętowej herbaty, którą przed chwilą wypiła. Jego oczy pożądały
każdego centymetra ciemnej, satynowej skóry, a jego dłonie ześliznęły się po
ramionach Odelii, chcąc zsunąć cieniutkie ramiączka żółtej koszulki.
– Wiem, że ciężko czekać, ale nie możemy – wyszeptała. – Nie
powinniśmy.
Wpatrywał się przez chwilę w jej twarz, w piękne brązowe oczy
wyrażające prośbę. Ale zmaganie i namiętność, jaką również w nich zobaczył, jej
ciało przy jego ciele gorące niczym parne popołudnie – to było ponad siły
chłopaka.
– Przecież niedługo się pobierzemy – powiedział cicho, leniwie głaszcząc
jej ramiona. – Jesteśmy zaręczeni.
Uniósł dłoń dziewczyny i pocałował jej wierzch, a potem wnętrze. Drugą
ręką głaskał aksamitne włosy Odelii.
Zawahała się, zerkając na dwukaratowy kamień chwytający i
rozszczepiający światło słoneczne na jego policzku, który delikatnie muskała.
Spojrzała w oczy swojego mężczyzny, ale cóż mogła mu powiedzieć?
Ich romans szybki i nagły zaczął się na ostatnim roku studiów, a po
dwunastu miesiącach zaowocował zaręczynami. Cały rok wstrzemięźliwości,
którą nakazał im pastor, był najtrudniejszą rzeczą, jaką musiała w życiu znieść.
Oboje przez cały ten czas tajemniczo zwlekali z powiadomieniem swoich rodzin
o nowym wydarzeniu, co też było nie do wytrzymania. Wiedziała jednak,
dlaczego ukrywa przed rodziną istnienie Jeffa i zdawała sobie również sprawę,
dlaczego Jeff nigdy nie zaprosił jej do swojego domu, by przedstawić narzeczoną
rodzinie.
Mogła tylko się modlić, żeby krewni chłopaka nie nosili pokoleniowej
urazy, która obrosła już legendą i żeby zaprzestali czarów. Bo co do swoich
bliskich nie miała złudzeń – według nich wszyscy McCoy’owie byli
nikczemnymi ludźmi rzucającymi uroki: i rodzice Jeffersona, i jego wszyscy
liczni krewni. Nie! Niemożliwe! Jeff był taki logiczny, zrównoważony i tak
daleki od przesądów, że niemożliwe, by jego rodzina była tak szalona jak
Hatfieldowie.
Gdy tak patrzyła w oczy narzeczonego, wiedziała, że żadnym sposobem
117907799.004.png
nie będzie w stanie wytłumaczyć mu obłędu, w którym dorastała. Może po ślubie
jakoś mu to łagodnie zakomunikuje. Ale jak wytłumaczyć to, że jej tatuś był tak
blisko doktora Myszołowa, mistrza w ukorzenianiu, że już bliżej nie można?
Albo że wszystkie jej ciotki parały się przytwierdzaniem korzeni, a na
nieszczęśników, którzy ośmieliliby się pokrzyżować im plany, czekały
niewytłumaczalne racjonalnie konsekwencje? Studia były dla Odelii ucieczką od
tych wszystkich nieczystych spraw. Poszukiwania intelektualne i studencki
kościół stały się dla niej tarczą przed kuchenną magią, którą uprawiali jej
krewniacy. Jeśli jednak rodzina wystraszy tego faceta, to ona umrze śmiercią
naturalną!
– Jeff – powiedziała cicho, nie mogąc się od niego oderwać. – Nie chcę, by
cokolwiek stanęło między nami. Nie chcę kusić losu ani wywołać Gniewu.
Gdybyśmy szybko się pobrali, po cichu, ty i ja...
– Chcesz uciec z ukochanym? – zamruczał, przykładając usta do jej szyi,
wydychając słowa, tak że wręcz je czuła na skórze, nie tylko słyszała.
Im więcej o tym myślał, pieszcząc dziewczynę, tym bardziej podobał mu
się jej pomysł. No bo czy naprawdę mogliby teraz, na dwa tygodnie przed
imprezą z okazji ukończenia studiów, ot tak poinformować rodziny i zamienić
przyjęcie w ślub-niespodziankę? Niedorzeczność! Wcześniej wydawało się to
całkiem logiczne: i tak miał być tort, jedzenie, goście i proboszcz – wszystko,
czego by potrzebowali to pozwolenie, kwiaty i suknia. Garnitur Jeff już miał.
– OK – wydusił wreszcie, nie przestając jej całować. – I tak nie zniosę
długiego narzeczeństwa i całego tego ślubnego zamieszania.
Siedzieli sobie teraz na pikniku pod koronami drzew, które dawały
poczucie intymności. Żarliwe zainteresowanie chłopaka płatkiem jej ucha
sprawiło, że zapomniała o wszystkim, co mówił pastor, i o tym, jakie
niebezpieczeństwa ze strony rodziny mogą na nich czyhać, jeśli posuną się za
daleko. Tymczasem Jeff łaskotał ucho Odelii swym oddechem w taki sposób, że
ciarki przeszły jej po plecach. Miał taki ładny zapach... głęboki, bogaty, męski i
ziemisty... i boski! Jego wysoka sylwetka była jak masywny dąb. Boże, mogła
tylko pozwolić ustom, by smakowały jego czekoladową skórę i zanim się
spostrzegła jej palce mierzwiły jego krótkie, gęste włosy.
– Zrobiłbyś to dla mnie? – wyszeptała, gwałtownie oddychając, gdy
całował ją po ramieniu.
– Dla ciebie zrobię wszystko – powiedział rozgorączkowany do jej ucha. –
Wszystko. Dziewczyno, kocham cię.
To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Uciekła myślami,
wyobrażając sobie wspólną przyszłość. Mogliby mieć przed sobą piękne życie.
On, świeżo upieczony prawnik, zaczyna swoją pierwszą pracę w Seattle. Ona z
tytułem magistra dołączyłaby do niego jako żona i zajęłaby się pracą społeczną
daleko, daleko od domu. Mogliby kochać się dzień i noc, bo ich związek byłby
117907799.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin