Wycieczka.txt

(45 KB) Pobierz
Piotr G�rski

Wycieczka

Jeste�my na wycieczce. Trwa to ju� jaki� czas. Wiecie, 
jak jest. Czasami co� si� przed�u�a i nic nie mo�na na to 
poradzi�.
Oni dwaj s� tu ze swoimi dupami. No i dobra, nie jest 
lekko, co mi do tego. Skleili si� w pary i w parach mkn� 
przez �ycie. Maj�, co chc�. Dwie pary i ja sam. Ch�opak do 
wyrwania, jak to si� m�wi. I jeszcze m�wi si� o mnie, �e 
jestem �wir. Pieprz� to. Ja jestem zwyk�y szmaciarz, nie 
�aden pojebaniec.
Samochodem rzuca na zakr�cie. Ma�y zagl�da do szoferki.
- Co jest? - pyta.
- G�wno - m�wi�.
Jestem zabawny. Jak cholera zabawny. Ma�y patrzy. Wk�ada 
w to du�o wysi�ku. On we wszystko wk�ada du�o wysi�ku.
- Aha - mruczy i chowa si�.
Przedstawi� wam go. W razie, gdyby za chwil� przesta� 
dzia�a�, bo w jego wieku niczego nie mo�na by� pewnym. 
Przekroczy� siedemdziesi�t. Ta jego Sucha te� �adna nimfa. 
Oboje ledwo trzeszcz�. Ma�y ma proste siwe w�osy i jest 
du�y. Najwy�szy z nas wszystkich. Ostatnio dziecinnieje i 
jakby si� kurczy. Sucha czasem p�acze, bo co� jeszcze mu si� 
kurczy, a to drugie coraz beznadziejniej zwisa. Tn� si� raz 
na miesi�c. Nami�tnie, jak ��wie.
Z przeciwka nadje�d�a furgonetka. Identyczna jak nasza, 
tyle �e ��ta. Przyczepiono do niej baloniki i wst��ki.
Tam, w oknach, widz� mordy. Mordy pokryte warstwami 
ci�kich farb. Ch�opaki z furgonetki to musz� by� niez�e 
szajbusy. Wychylaj� si�. Machaj� do nas.
My tak�e do nich machamy. Jest wycieczka i niesie nas ta
sama droga.
- Co jest, facet! - wrzeszczy jeden. - Jedziecie na 
zjazd?
- Jedziemy, nie? - odpowiada �winiobicie, otwieraj�c tylne 
drzwi samochodu, bo ju� si� min�li�my.
Posuwamy si� dok�adnie w przeciwnym kierunku, ale mamy 
sw�j pow�d. Patrz� we wsteczne lusterko. Wci�� nam machaj�.
Zwalniam i wje�d�am na podrz�dn� drog�. Wozem telepie. 
Wsz�dzie wok� spalona ziemia. Wykwintne krajobrazy.
Do szoferki gramoli si� teraz �winiobicie. Oni siedz� 
ci�gle z ty�u i raz za razem przychodz� do mnie.
- Widzia�e� tamtych? - pyta.
Kiwam g�ow�. Szukam sensu w tym pytaniu.
- Pomalujemy nasz w�z - proponuje. - Na zajebi�cie �ywy 
kolor. Ten czarny jest ponury. Wygl�damy jak kijowy karawan, 
czy co�.
- Czarny jest dobry.
- Pomara�czowy wydaje si� w sam raz. Albo lepiej kilka 
kolor�w. �eby by�o weselej. Wi�cej �ycia, Wdowiec.
- �ycia? - m�wi� i chce mi si� �mia�.
Ja jestem zabawny, ale �winibicie te�. Kurwa, jakiego on 
ma ryja. Z takim ryjem to powinni go wyskroba� z �ona jego 
starej. Ale kto m�g� wiedzie�.
Wje�d�amy w dolin�. Droga gnie si�. Teren wznosi si� i 
opada. Niesamowicie mi si� prowadzi.
Potem widzimy ten dom. Pojedynczy kloc rzucony na 
pustkowie. Co za t�paki tam mieszkaj�. Teraz, kiedy jest 
tak, jak jest.
Everete u�miecha si�, ale niepok�j w jej oczach 
pozostaje. Tak daleko od miasta, m�wi.
Jej w�osy s� mi�kkie, kiedy si� je g�adzi.
Daleko.
Droga idzie dalej, �eby dojecha� do budynku, trzeba j� 
opu�ci�. Patrz� na budynek. Okna wzmocnione s� okiennicami 
ze stali. Po co? Kogo powstrzymaj� okiennice.
- Uwa�aj, tutaj mo�e by� pole minowe - m�wi �winiobicie. 
- Niekt�rzy tak robi�, �eby nie mo�na si� by�o do nich 
dosta�.
- Odwal si�, co?
�winiobicie to stresowy facet. Sam trwa w stresie i chce, 
�eby inni te� w nim trwali.
Jeste�my przed domem. Wybrali�my to miejsce wcze�niej. 
Zatrzymuj� furgon. Musimy zabra� st�d jakie� zabawki na 
zjazd. Ale wita nas cisza. Jest g�ucho, martwo. S�yszymy 
tylko wiatr.
- Gotowi? - pytam.
W tym momencie pocisk du�ego kalibru trafia w przedni� 
opon� wozu. Jeden strza� - i znowu cisza. I ten wiatr.
- Wynocha, mordercy! - krzyczy kto� z wn�trza budynku, 
ukryty za okiennic�. - Wyno�cie si� albo was pozabijam.
- Trzecie okno od lewej na pi�trze - informuje 
�winiobicie.
- Dobra - odpowiada z g��bi Ma�y.
Facet z budynku to bezm�d�e. Zamiast zabra� si� do nas 
ostro, wali w ko�a. Chyba, �eby nie zostawi� nam wyboru, 
nawet gdyby�my chcieli odjecha�. A nie chcemy. Ma�y ju� 
kopie tylne drzwi. Oba skrzyd�a otwieraj� si� gwa�townie. Na 
ramieniu trzyma niewielk� rakietnic�. Ledwie celuje. 
Strzela. Nagle bol� mnie uszy, a okno staje w p�omieniach.
- Zapieprzamy - m�wi�.
Ale nie zapieprzamy, tylko wype�zamy z samochodu. Nie 
chce nam si� szybciej. Sucha i Petka pl�cz� mi si� pod 
nogami. Niech tamtym si� pl�cz�, czemu mnie. Ma�y zostawi� 
rakietnic�, trzyma w r�ku �om. Potrzebuje kilku chwil, �eby 
rozbi� drzwi. Niby mocne. Z okna na pi�trze bucha dym. Mamy 
peemy i wdzieramy si� do wn�trza domu.
Parter jest pusty. Wy�ej dwie kobiety. Ka�da dama pe�n� 
g�b�, co znaczy, �e wybuch nic im nie urwa�. M�odsza jeszcze 
panuje nad sob�. Starsza histeryzuje. Cycu� zabawki, nie ma 
co. Pi�tro pe�ne jest dymu, cz�� �cian zburzona, wsz�dzie 
k�adzie si� gruz. W jednym pokoju si� pali i tam le�y ten 
facet od opon, co nazwa� nas mordercami. Czy to a� tak 
bardzo wida�? Z faceta pozosta�o niewiele.
Nikogo wi�cej w domu nie ma. Mieszkali we tr�jk�. On 
jeden i one dwie. On pewnie my�la�, �e da sobie rad�. Mo�e 
im wmawia�, �e nie ma z�ych ludzi, a je�li s�, to nigdy tu 
nie dotr�. Bo co z tego, �e pustkowie. Przecie� nic z�ego 
nie mo�e ich spotka�, nie ich, on jest z nimi, a jakby co, 
ma sw�j karabin.
Zaufaj mi. Jestem przy tobie. Miasta s� ponure i nie 
spos�b tam by� szcz�liwym.
Powinien by� strzela�, �eby zabi�, ten facet. Kim by�. 
M�em jednej? Bratem? My�la�, �e nas przestraszy?
- Wycieczka - rechocze �winiobicie.
Ma�y staje obok mnie. Spogl�da na trupa i jest ponury. 
Nie wiem, sk�d ten brak rado�ci.
- Kolejny przegrany cz�owiek - m�wi.
Twarz ma skupion�. Troch� mru�y oczy.
- Dlaczego?
- A s�ysza�e�, �eby co� wygra�?
Mru�y oczy jeszcze bardziej i widz�, �e stary wcale nie 
jest ponury. �mieje si� bezg�o�nie.
Odwracam si�. Starsza z tamtych dw�ch kobiet podnosi 
d�onie do ust i przygryza ko�ce palc�w. Jest starsza, ale 
nie ma wi�cej jak dwadzie�cia osiem. Sucha wykr�ca jej r�ce 
i popycha w stron� schod�w. M�oda robi krok, jakby chcia�a 
i�� za nimi, ale Petka pojawia si� przy niej. Bije j� w 
twarz. Raz i drugi.
- Ty suko - wrzeszczy.
Wzruszam ramionami, bo tak na zdrowy rozum, to Petka jest 
suk�, a tamta raczej nie. Petka wci�� j� bije, a� m�oda 
przewraca si�. Le�y na pod�odze. Ma robit� warg�. Troch� 
krwawi.
- Dlaczego? - pyta� przez �zy.
Otaczamy j�, bezduszni i przera�liwi.
- Wycieczka, nie? - m�wi �winiobicie, ale pomaga jej 
wsta�.
Zawsze m�wi�em, �e dla kobiet najbardziej okrutne s� 
kobiety.
Jedziemy pust� drog�. Na zjazd. Nad Sekapol. Nasze nowe 
zabawki s� z nami. Siedz� z ty�u, lekko unieruchomione. 
Je�li si� ciesz�, to tego po nich nie wida�. Wydaj� si� 
nawet zmartwione.
Ca�y ten incydent da� nam kup� radochy. Jeste�my w 
dobrych nastrojach. Zapada� zmierzch, kiedy tankowali�my na 
jednej z tych dzikich stacji benzynowych, powsta�ych tylko 
dla obs�ugi wycieczek. Niebezpieczny, za to niewiarygodnie 
dochodowy interes. Bez takich stacji byliby�my niczym i 
szanowali�my je.
Potem nadci�ga noc. Ma�y grzeje dup� na fotelu obok i 
patrzy przed siebie.
- Chc� wykurwi� pod Jasne Miasto - m�wi wolno.
Takie ma marzenia.
- Jeszcze d�ugo nie - odpowiadam.
- Wiem. Ale chc�. Kiedy� tam mieszka�em.
- I dlatego chcesz tam sko�czy�?
- A co? Niedobry pow�d?
Czasem my�l� r�ne rzeczy, ale mam szacunek dla Ma�ego, 
bo �y� wtedy, kiedy ja nie �y�em i wiedzia� to, czego nie 
wiedzia�em. A chcia�bym zobaczy�. Ma�y �y� przed katastrof�. 
Opowiada� mi, jak to by�o.
- Mnie tam wszystko jedno - o�wiadczam. - Jasne Miasto 
czy co� innego. Wsz�dzie jest tak samo, tylko czo�g�w jest 
mniej lub wi�cej.
Ma�y u�miecha si� krzywo.
- Wcale nie chc� tam sko�czy� ani nigdzie. Bo wr�cimy, 
co?
- Zawsze wracamy.
- To jak zwykle b�d� najlepsze dni w roku.
Wzruszam ramionami.
Chod� z nami. Nic innego si� nie liczy.
Ona le�y nieruchomo, jak kuk�a. Tyle krwi. Niemo�liwe. 
Sk�d tyle krwi?
Z wami?
- Opowiedz, jak by�o przedtem, przed zag�ad� - m�wi�. 
Cz�sto go o to prosz�.
- Przedtem by�o inaczej.
To ca�a jego opowie��.
Nie wymy�li�em loterii. Ju� j� znali, kiedy do��czy�em do 
nich. Ma�y prowadzi� gr�, tak jak prowadzi� nas wszystkich. 
No to zmieni�em go, �eby ju� nie prowadzi�. Teraz loteria to 
ja. Jedyny i niepowtarzalny. Wylosuj swoj� �mier�, bo mamy z 
tego ubaw.
Zatrzymujemy si� nad ranem, bo one musz� losowa�. S�o�ce 
wschodzi. Jestem zachwycony. Zawsze jestem, gdy to ogl�dam. 
Zbieramy si� przy samochodzie. Zabawki wygl�daj� na 
wyczerpane. Stoj� obok siebie i nie wiedz�, czego od nich 
chcemy. Wyci�gam karty. Dwie talie. Purpurow� i niebiesk�. 
Karty nie maj� znaczenia, ale zawiera si� w nich tajemnica.
- Zaraz poznacie sw�j los - m�wi�, staraj�c si�, �eby 
wypad�o to tak, jakby m�wi�a wyrocznia. - Bo kiedy 
przestaniecie by� nam potrzebne, trzeba b�dzie co� z wami 
zrobi�.
- Po co nas trzymacie? Czego chcecie? - odzywa si� 
m�odsza.
- W�a�ciwie niczego. B�d�cie.
- Pu��cie nas.
M�oda chce dalej wyg�asza� swoje "pu��cie" czy "po co 
trzymacie", ale Petka skutecznie j� ucisza. Nie ma na co 
czeka�.
- Losuj pierwsza - rozkazuj� starszej.
Waha si�.
- Szybko.
Kobieta blednie gwa�townie. To jest tak, jakby krew 
traci�a barw� i bez barwy kr��y�a w �y�ach. Bior� pierwsz� 
tali�, chocia� to ja jestem wa�ny, nie talia. Ma�y z Such� i 
druga para czekaj�. S� podnieceni. Rozk�adam karty jak 
wachlarz.
- Kt�ra? - m�wi�.
Kobieta jakby nie s�yszy. Nie rusza si�. Karty 
hipnotyzuj� j�. Wysuwa dr��c� r�k�. Wskazuje.
- Ta? - pytam.
Potrz�sa g�ow�. Nie, nie ta. Tamta. Wysuwa kart� 
spomi�dzy innych i trzyma, nie �miej�c odwr�ci�. Ja 
odwracam. Sp�d karty jest czarny.
- �mier�.
W talii purpurowej wszystkie karty s� czarne. Uczestnicy 
wycieczki wiedz� o tym, ale ciesz� si� jak dzieci. Bo 
zwyci�yli. Ciesz� si� wi�c.
Kobieta rozgl�da si�, przera�ona. Chce co� powiedzie� do 
drugiej, kt�ra stoi nieruchoma i poszarza�a.
Wk�adam kart� do talii. Tasuj�. Podsuwam tal...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin