Palmer Diana - Duma i pieniądze 11.pdf

(423 KB) Pobierz
439701108 UNPDF
DIANA PALMER
DUMA I PIENIĄDZE
tłumaczył Piotr Grzegorzewski
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki siwy mężczyzna stał w pewnej odległości od innych żałobników, wpatrując
się z nienawiścią w szczupłą postać w czerni u boku jego siostry. To ta kobieta jest
odpowiedzialna za śmierć jego kuzyna Barry'ego. Nie tylko wpędziła go w alkoholizm, ale
jeszcze pozwoliła mu usiąść za kierownicą, kiedy był pijany, co stało się przyczyną jego
śmierci. A teraz stoi tutaj, bogatsza o cztery miliony, i nawet jedna łza nie spłynęła jej z oczu.
Sprawiała wrażenie całkowicie obojętnej i Ted Regan wiedział, że taka w istocie była,
przynajmniej wobec swojego męża.
Jego siostra Sandy zauważyła to lodowate spojrzenie i podeszła do niego.
- Przestań się na nią gapić. Jak możesz być tak nieczuły? - wyszeptała gniewnie.
Sandy miała ciemne włosy i była od niego piętnaście lat młodsza. On natomiast miał
już czterdzieści lat i przedwcześnie posiwiałe włosy. Łączyły ich jednak takie same błękitne
oczy i podobne charaktery.
- To ja jestem nieczuły? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem, po czym włożył w usta
papierosa.
- Obiecałeś, że rzucisz palenie - przypomniała mu.
- Palę tylko wtedy, kiedy jestem zdenerwowany. I tylko na dworze. Nie bój się, nic ci
nie grozi.
- Nie chodzi mi o moje zdrowie, ale o twoje. Zobaczysz, papierosy wpędzą cię w
końcu do grobu.
Uśmiechnął się i dotknął przelotnie jej twarzy.
- Postaram się nie palić w ogóle. Może tym razem mi się uda - powiedział cierpko.
Popatrzył chłodnym wzrokiem na wdowę. - Niezły z niej numer, co? Nie widziałem na jej
twarzy ani jednej łzy. Zupełnie jakby dwa lata małżeństwa nic dla niej nie znaczyły.
- Nikt z zewnątrz nie wie, jak naprawdę układa się czyjś związek - zaprotestowała
Sandy.
- Pewnie masz rację - przyznał. - Dlatego nigdy nie tęskniłem do żeniaczki. Chociaż
podejrzewam, że niektórym szczęśliwcom to się udaje.
- Tutaj, w Jacobsville, przykładem takiego udanego związku są Ballengerowie -
zauważyła. - Są nierozłączni. Zazdroszczę im tego.
Ted nie podjął wątku. Zaciągnął się papierosem, po czym odszukał wzrokiem kobietę
w kapeluszu z woalką. Stała teraz przy czarnej limuzynie.
- Co to za pomysł z tą woalką? - zapytał cierpko. - Czyżby się bała, że matka
Barry'ego zacznie się zastanawiać, czemu jej synowa nie opłakuje swojego męża?
- Jesteś cyniczny i okrutny - stwierdziła Sandy. - Nic dziwnego, że nigdy się nie
ożeniłeś. Ludzie mówią, że w całym południowym Teksasie nie znajdzie się kobieta na tyle
odważna, żeby cię usidlić.
- W całym południowym Teksasie nie ma kobiety, którą bym zechciał - odparł.
- A najmniej ze wszystkich Coreen Tarleton - dodała Sandy, ponieważ sposób, w jaki
patrzył na jej najlepszą przyjaciółkę, wiele mówił.
- Jest młodsza nawet od ciebie - powiedział szorstko. - Sama pomyśl: ona ma
dwadzieścia cztery lata, a ja czterdzieści. Nawet gdybym był zainteresowany, jest dla mnie za
młoda. A nie jestem - dodał, patrząc na nią znacząco.
- Ona nie jest taka, jak myślisz.
- Cieszę się, że jesteś lojalna wobec swoich przyjaciół, ale nie wmówisz mi, że ta
wesoła wdówka jest pogrążona w rozpaczy.
- Nigdy jej nie lubiłeś.
- Po prostu od samego początku wiedziałem, że niezłe z niej ziółko.
Sandy nic na to nie odpowiedziała. Wiedziała, że Ted jest zakochany w Coreen po
uszy, wmówił sobie jednak, że jest dla niej za stary. Miał czterdzieści lat, ale wyglądał
najwyżej na dwadzieścia kilka, a drogi ciemny garnitur, który miał na sobie, tylko to wrażenie
potęgował.
Był typem pracującego milionera. Rzadko siedział przy biurku. Był szczupły, silny i
przystojny jak gwiazdor filmowy. Mógł przebierać do woli w kandydatkach na żonę. Jednak
od kiedy Coreen wyszła za mąż, kobiety go nie interesowały.
- Pojedziesz z nami, prawda? - zapytała Sandy. - Po lunchu zostanie odczytany
testament.
- Tak jej się spieszy?
- To pomysł matki Barry'ego, nie Coreen - odparła Sandy gniewnie.
- Wcale mnie to nie dziwi - zauważył, próbując odszukać wzrokiem drobną, elegancko
ubraną matkę Barry'ego. - Tina zapewne nie może się doczekać, żeby puścić Coreen z
torbami.
- Faktycznie, wydaje się wrogo do niej nastawiona - przyznała Sandy.
Ted zgasił niedopałek obcasem wyczyszczonego do połysku buta.
- Nic dziwnego, w końcu Coreen zabiła jej syna.
- Ted!
Spojrzenie jego błękitnych oczu było tak ostre, że mogłoby przeciąć diament.
- Nigdy go nie kochała - powiedział. - Wyszła za niego za mąż tylko dlatego, że po
śmierci ojca nie miała grosza przy duszy. A potem zamieniła jego życie w piekło. Myślisz, że
nie wiem? Wypłakiwał się na moim ramieniu.
- Niby jak? W ciągu całego ich małżeństwa byłeś u nich zaledwie raz - odparła. -
Odmówiłeś nawet zostania drużbą na ich ślubie.
Odwrócił wzrok.
- Spotykaliśmy się w Victorii - wyjaśnił. - A poza tym często do mnie dzwonił. Wiem,
jak wyglądało jego małżeństwo z Coreen. To przez nią zaczął pić.
- Coreen jest moją przyjaciółką - odrzekła. - Nawet jeśli to prawda, dla mnie to jest
bez znaczenia. Przyjaciele wiele sobie wybaczają.
Wzruszył ramionami.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mam przyjaciół.
Sandy doskonale o tym wiedziała. Ted nikomu nie ufał na tyle, by się z kimkolwiek
zaprzyjaźnić.
- Mógłbyś przynajmniej złożyć jej kondolencje - zauważyła.
- Czemu miałbym okazywać jej współczucie, skoro śmierć męża nic dla niej nie
znaczy? Poza tym nie lubię robić czegoś tylko dla zachowania pozorów.
Sandy westchnęła ciężko i wróciła do Coreen.
Droga z cmentarza do zbudowanej z czerwonych cegieł rezydencji Tarletonów była
krótka. Coreen przez cały czas milczała. Dopiero tuż przed dotarciem na miejsce spojrzała na
Sandy i zapytała:
- Ted powiedział ci coś o mnie, prawda? - Jej twarz była bardzo blada w obramowaniu
krótkich, prostych czarnych włosów, a spojrzenie niebieskich oczu pełne rozpaczy.
Sandy skrzywiła się.
- Tak - przyznała niechętnie.
- Nie musisz przede mną ukrywać, jakie jest nastawienie Teda do mnie - powiedziała
Coreen. - Znam go od czasu, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami, pamiętasz?
- Tak, pamiętam.
- Nigdy mnie nie lubił. - Coreen nie wspomniała, skąd o tym wie, ani że to przez niego
poślubiła mężczyznę, do którego nic nie czuła.
- Ted nie chce się wiązać. Woli fruwać z kwiatka na kwiatek.
- Ucieczka waszej matki musiała być dla niego naprawdę dużym ciosem. - Coreen
doskonale znała historię rodziny Reganów.
- Tak. To go zraziło do kobiet. Z tego powodu jest samotny przez większą część
swojego życia. - Westchnęła. - Przez jakiś czas miałam nadzieję, że uda mu się z tobą
związać. Potem jednak wyszłaś za mąż. Nie mógł ci tego wybaczyć. Wciąż nie może.
Dziwne, prawda?
Wyraz twarzy Coreen nie zdradzał, o czym myśli. Do perfekcji opanowała sztukę
skrywania emocji. Barry potrafił wykorzystać nawet najmniejsze oznaki jej słabości.
Tylko raz pozwoliła sobie na szczerość wobec niego. Byli zaledwie kilka tygodni po
ślubie, kiedy przyznała się do uczucia, jakie żywiła do Teda. Dopiero później uświadomiła
sobie, że nie powinna była tego robić. I szybko zrozumiała, że ten błąd będzie ją dużo
kosztował. Tej nocy Barry upił się i ją pobił. To ją nauczyło chować bardzo głęboko wszelkie
uczucia.
- Wygląda na to, że niedługo będzie po wszystkim - zauważyła Sandy.
- Naprawdę? - zdziwiła się Coreen. Jej długie, zadbane paznokcie zacisnęły się na
czarnej torebce.
- Dlaczego Tina nalegała, żeby tak szybko odczytano testament? - zapytała
niespodziewanie jej przyjaciółka.
- Jest święcie przekonana, że Barry zapisał jej wszystko, łącznie z domem -
wyszeptała Coreen. - Wiesz, że była przeciwna naszemu małżeństwu. Jeśli na mocy
testamentu zostanie jedyną spadkobierczynią, wyrzuci mnie na bruk, jeszcze zanim zapadnie
zmrok. Założę się, że dostanie wszystko. To byłoby bardzo podobne do Barry'ego. W czasie
trwania naszego małżeństwa dostawałam od niego na życie sto dolarów tygodniowo i musiało
mi to wystarczyć na wszystko, w tym na utrzymanie i zakupy.
Sandy przyjrzała jej się baczniej. Nagle dotarło do niej, że sukienka, którą Coreen ma
na sobie, już dawno wyszła z mody.
- Mam tylko te ubrania, które kupiłam przed zamążpójściem - wyjaśniła Coreen,
unikając wzroku przyjaciółki.
Sandy uświadomiła sobie, że Tina Tarleton z kolei jest ubrana w sukienkę, która
musiała kosztować fortunę, i że odjechała sprzed cmentarza nowiutkim lincolnem.
- Ale dlaczego? Dlaczego Barry tak cię traktował?
Coreen uśmiechnęła się smutno.
- Miał swoje powody - odpowiedziała wymijająco. - Nie zależy mi na pieniądzach -
dodała cicho. - Umiem pisać na maszynie i skończyłam kurs socjologii. Jakoś sobie poradzę.
- Nie martw się. Barry z pewnością ci coś zapisał!
Coreen pokręciła głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin