Holdstock Robert - Nocny Łowca 06 - Labirynt.rtf

(652 KB) Pobierz

Robert Faulcon

6 TOM Z CYKLU

tłumaczyła: ANNA JASIAKIEWICZ

Dom Wydawniczy REBIS Poznań 1992

Tytuł oryginału:

NIGHT HUNTER 6. THE LABYRINTH

Copyright © 1987 by Robert Faulcon

Translation Copyright ©  1992 by REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań

Copyright for the Cover Illustration © by Jan Mogiła

Ilustracja na okładce:

Jan Mogiła

Opracowanie graficzne:

Lucyna Tarasińska

Redakcja:

Arieta Piwowarska

Wydanie I

ISBN 83-85696-08-3

Dom Wydawniczy REBIS spółka z o.o.

ul. Noskowskiego 25, 61-705 Poznań

Druk: Zakłady Graficzne spółka z o.o. ul. Okrzei 5, 64-920 Piła

PROLOG

Dom stał tuż przy drodze biegnącej stromo w dół w kierun­ku małego portu. Z okien kuchni, w której kazał pracować mu dziadek, Janni mógł spoglądać na czerwone dachy domów rozłożonych w dole tuż przy brzegu leniwego morza i na zamglone szczyty, oddalonych o jakieś dwadzieścia mil, wzgórz Pangothera. Janni nigdy dotąd nie opuszczał wyspy Mykery, na której mieszkał i dlatego te majaczące w oddali wzgórza, błyszczące czasami w blasku słońca lub przebijające się z trudem przez ciemną pokrywę chmur, były dla niego symbolem czarów. Chłopiec wiedział, że Pangothera to dziwny, zaczarowany świat. Świat potworów i wojowników-szkieletonów strzegących plaż przed najazdami duchów z przeszłości.

Janni obserwował również przybijające do wyspy łodzie. Mieszkańcy wyspy prowadzili bowiem niewielki handel, a Spiros Pyslakis cztery razy w tygodniu przewoził swoim rozkleko­tanym keczem towary, które kupował w sklepach na niewidocz­nych z wyspy brzegach Grecji. Wielu mieszkańców wyspy łowiło ryby na lazurowym morzu, w swych chybotliwych łódkach. Czasami, gdy gdzieś w oddali zamruczał silnik jakiejś łodzi rybackiej, Janni wiedział, że ujrzy za chwilę ciemną sylwetkę szukającą bezpiecznej przystani na wyspie.

Dzisiaj Janni kroił warzywa i dlatego nie mógł bawić się pośród

wyschniętych winnic w głębi wyspy. Byli tam już wszyscy przyjaciele. Słyszał nawet z oddali ich śmiech. Na pewno zobaczyłby z okna pokoju na poddaszu białe postacie przemy­kające pomiędzy drzewami i wzbijające stopami w gorące powietrze tumany kurzu. W tym upale nie można było jednak nawet marzyć, żeby spojrzeć na oślepiająco białe domy.

Janni miał dziewięć lat i bardzo chciał bawić się z przyjaciół­mi. Jednak jakiś miesiąc temu poznał wielką tajemnicę tej wyspy. A to oznaczało, jak mu powiedziano, że przestał być normalnym dzieckiem. Już nie był dzieckiem. Tak mu powie­dziano...

Dzisiaj spędził wiele godzin w swoim pokoiku, z zazdrością obserwując Nikosa i innych swoich przyjaciół. Tak bardzo pochłonęło go to zajęcie, że nie zauważył nawet, jak do wyspy przybił prom. Zresztą prom przypłynął kilka godzin za wcześnie i Janni wcale się go nie spodziewał. Chłopiec wrócił do kuchni i z markotną miną przyglądał się, jak kurz wiruje w smudze słońca wpadającej do środka przez zamknięte drzwi i okiennice. Zrezygnowany usiadł przy stole. Niespodziewanie usłyszał hałas silnika promu. Otworzył ze zdumienia usta i pobiegł do okna wychodzącego na morze.

Stał w oknie wpatrując się w widniejącą w oddali przystań. Przybijał do niej właśnie duży, szary prom o wielkim pomoście. Pokład spacerowy dla pasażerów przykrywała wielka brezento­wa płachta, a z komina statku ciągle wydobywały się kłęby czarnego dymu. Dwóch członków załogi szorowało pokład. Z promu wysiadła wdowa Drossos i poszła wzdłuż brzegu w stronę ścieżki prowadzącej do jej domu. Oprócz niej przypły­nął tylko jeszcze jeden pasażer. Janni nigdy nie widział tego człowieka. Na widok obcego, ubranego na ciemno mężczyzny, chłopca przeszedł jakiś dziwny dreszcz.

Mężczyzna rozmawiał przez chwilę z jednym z marynarzy,

podniósł małą walizkę i powoli ruszył biegnącą pod górę drogą. Miał na sobie czarny garnitur. Musiał się w nim porządnie pocić, mimo iż rozpiął kołnierzyk brudnej, białej koszuli. Założył okulary słoneczne, a na oczy nacisnął czarny kapelusz z dużym rondem. Powoli szedł w stronę wioski zatrzymując się co parę kroków, żeby złapać oddech.

Nie wiadomo dlaczego Janni bardzo się czegoś przeraził. Szybko sprzątnął warzywa ze stołu i zamknął okiennice. Wysprzątana kuchnia lśniła teraz czystością. Na drewnianym, porysowanym stole chłopiec rozłożył noże, widelce i talerze przygotowując wszystko do kolacji. Na kredensie stał pokro­jony świeżutki chleb, ser i oliwki. Gdyby ten człowiek przyszedł do ich domu, mógłby go przywitać chociaż tym skromnym poczęstunkiem, w niczym nie uchybiając wymogom gościnno­ści.

Ale gdzie był jego dziadek?

Janni wybiegł z domu, przebiegł ulicę, przelazł przez walący się mur starej gospody i na skróty popędził w kierunku zatoczki, w której miejscowi rybacy trzymali swoje łodzie. Był tam także Dimitri. Konserwował właśnie łódź. Widział, jak prom przybił do brzegu i prawdopodobnie też zauważył nieznajomego. Natychmiast rzucił robotę i zaczął pospiesznie iść kamienistą plażą w kierunku portu. Był bardzo podekscytowany. Kiedy usłyszał wołanie wnuczka, zatrzymał się i przysłoniwszy oczy dłonią, pomachał do niego ręką.

Wiedział, że wspinaczka na pewno zajmie mu wiele czasu. Był już bowiem stary i bardzo troszczył się o swoje podupadają­ce zdrowie.

Nieznajomy dotarł już na sam szczyt pobliskiego wzgórza i szedł w cieniu pomalowanych na biało budynków. Janni pobiegł z powrotem do domu i wpadł do chłodnej kuchni. Stanął w półmroku, unikając smug światła przedzierających się do wewnątrz przez

zamknięte okiennice. Uważnie obserwował drzwi.

Wkrótce usłyszał odgłos kroków na pustej ulicy. Po chwili wszystko ucichło. Mężczyzna zatrzymał się przed domem chłopca. Janni wstrzymał oddech i zastanawiał się, co się teraz wydarzy. Trzasnęła klamka, drzwi powoli otworzyły się i nie­znajomy wszedł do kuchni. Jego ciemna sylwetka wyraźnie rysowała się w smugach światła.

Przez chwilę przyglądali się sobie. Mężczyzna zamknął drzwi i w kuchni zapanował półmrok. Nieznajomy zdjął okulary i kapelusz. Wpatrywał się w chłopca lodowatymi, szarymi oczami. Jego usta rozciągnęły się w grymasie podobnym do uśmiechu. Nosił siwe wąsy, a włosy zaczesywał gładko do tyłu. Miał kwadratową, całkiem jeszcze młodą twarz. Na opalonej klatce piersiowej połyskiwały kropelki potu, pozostawiając ciemne plamy na białej koszuli.

-              Jak ci na imię, chłopcze? – spytał poważnym, głębokim głosem. Chłopiec wyczuł w nim groźbę.

-              Janni.

-              Czy twój ojciec nazywa się Dimitrios Mezetsis?

-              Mój ojciec zginął w czasie wojny, proszę pana - odparł nerwowo Janni.

Nieznajomy obrzucił chłopca przenikliwym spojrzeniem i zmarszczył brwi. Wydawało się, że ta odpowiedź nie zadowoli­ła go. Janni bał się coraz bardziej.

-              Mówisz, że zginął... - powtórzył nieznajomy.

-              Moja mama też nie żyje - dodał Janni.

-              Chcesz powiedzieć, że mieszkasz tutaj sam?

-              Nie, proszę pana. Mieszkam z dziadkiem.

Nieznajomy jeszcze raz, jak echo, powtórzył słowa chłopca.

Otworzył okiennice i popatrzył w stronę portu. Pod wpływem ostrego światła Janni przymrużył oczy. Dostrzegł, że mężczyzna był

bardzo wysoki i musiał się lekko schylić, żeby wyjrzeć przez okno. Janni podszedł do niego i przyglądał się jego zakurzonej marynarce okrywającej barczyste ramiona.

-              A pan jak się nazywa?

-              Jak się nazywam? Możesz mi mówić Angeli - zaśmiał się i wskazał palcem jakąś postać. - Czy to twój dziadek?

Janni wyjrzał przez okno. Dimitri stał zgięty wpół w po­bliżu portu i starał się uspokoić oddech. Po chwili wyprostował się, pomachał im ręką i ruszył ponownie w stronę domu.

Angeli zamknął okiennice. Chodził bez celu po kuchni przyglądając się garnkom, patelniom i butelkom wina. Ułamał sobie kawałek chleba, jadł powoli, przyglądając się uważnie chłopcu.

-              Czy wiesz, że twój dziadek jest Strażnikiem bardzo starej tajemnicy? - spytał po chwili.

Janni skinął głową. Poczuł, że krew gwałtownie mu odpły­wa, a nogi uginają się. Wiedział już, że Angeli był tym człowiekiem, na którego rodzina Mezetsis czekała od bardzo dawna. Czekali na niego setki, może nawet tysiące lat.

-              Co jeszcze wiesz? - spytał Angeli. Oczy jego przypomi­nały teraz wąskie, błyszczące szpareczki. Usiadł na twardym, drewnianym krześle, nie spuszczając wzroku z chłopca.

-              Wiem, że przysłano tutaj naszą rodzinę, kiedy wielka powódź zniszczyła Stare Królestwo - Janni zawahał się przez chwilę. Czuł coraz szybsze bicie serca. - Wiem, że jesteśmy Strażnikami Tajemnicy Labiryntu i że mój dziadek jest Budow­niczym Labiryntu. Kiedy on umrze, ja zostanę Budowniczym.

Angeli pokiwał wolno głową.

-              To prawda - zamruczał swoim głębokim, pełnym groźby głosem. - To wszystko prawda z wyjątkiem jednego. Strażnikiem powinien być twój ojciec. Spodziewałem się go tutaj zastać.

-              Zginął w zeszłym roku.

-              Tak - Angeli urwał następny kawałek chleba, cały czas bacznie przyglądając się chłopcu. - W jaki sposób umarł?

-              Okręt podwodny uderzył w jego łódź. Nigdy nie znaleziono ciała.

Angeli wodził palcem po rysach w stole.

-              Może to przez tę wojnę - podpowiedział Janni.

-              Może - Angeli obrzucił chłopca ostrym spojrzeniem. Znowu wyglądał przez okno. Dimitri zdążył już dojść do połowy wzgórza. Lśnił cały od potu, wiatr rozwiewał mu koszulę. Coś wołał, ale słowa ginęły na wietrze.

Angeli podjął nagle decyzję. Szybko podszedł do kre­densu, otworzył szufladę i wyjął z niej woreczek mąki. Rozsypał biały proszek na stole i rysował coś palcem na białej powierz­chni.

Janni uważnie obserwował ruchy nieznajomego. Angeli rysował Labirynt. Zaznaczył nachodzącą na siebie podwójną spiralę, wzór przypominający liść, w którego łodyżce znaj­dowało się wejście i wyjście z Labiryntu.

-              Czy to jest Labirynt? - spytał Angeli.

-              Wszyscy tak myślą - Janni był przygotowany na to pytanie.

-              A co to jest?

-              To Maska.

Angeli spojrzał na chłopca, który nagle nabrał pewności siebie.

-              Maska? Kto ci to powiedział?

-              Dziadek. Kiedy mój ojciec zginął, dziadek powiedział mi wszystko, co powinienem wiedzieć.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Błysk w jego oczach stał się jeszcze intensywniejszy.

-              A ile linii trzeba, żeby z Maski stworzyć Labirynt?

-              Siedem - odparł Janni.

Pokój wirował mu teraz przed oczami, z wrażenia kręciło mu się w głowie.

-              Pokaż mi, jak to się robi - rozkazał Angeli.

Chłopiec pokręcił przecząco głową.

-              Cztery linie zna tylko Budowniczy. Ja mogę panu pokazać tylko dwie linie. To Klucze do Wewnętrznego Królest­wa.

-              Więc pokaż mi je.

-              Najpierw musi mi pan pokazać Linię.

-              Którą?

-              Tę, która prowadzi do Wnętrza.

Chłopiec powtarzał słowa, których nauczył go dziadek. Tylko w ten sposób Budowniczy Labiryntu może wiedzieć, że wzywają go. Jeśli Angeli wie, jak zmienić układ spirali, żeby pokazać, jak Labirynt może wniknąć w głąb ziemi, to wtedy i tylko wtedy Janni może udowodnić, że naprawdę jest Strażni­kiem. Dopiero wtedy wolno mu pokazać Linie, które otwierają Labirynt dla Wieczności. To dwa z sześciu sposobów zmiany płaskiego wzoru liścia w Oko Wszechświata.

Angeli narysował Linię, która prowadziła do Wnętrza, a Janni pokazał Klucze do Wnętrza Królestwa. Maska zmieniła się. Linie narysowane na posypanym mąką stole zaczęły nabie­rać mocy. Zbudzono starożytną potęgę. Dzięki temu symbolowi usunięto granicę dzielącą dwa światy. Angeli szybkim ruchem starł środkową część wzoru i zniszczył Klucze. Pozostały tylko spirale maski.

Pierwsza Linia, która prowadziła do Wnętrza...

Wejście do Królestwa Ciemności...

Angeli oparł się o kredens i patrzył natarczywie na drzwi. Janni stanął tuż obok niego. Opuścił go strach i niepewność. Nie wiedział jeszcze, co się stanie, ale nie miał wątpliwości, że będzie musiał odejść. Musiał odejść razem z dziadkiem i z tym nieznajomym mężczyzną, mówiącym z dziwnym akcentem. Pojedzie w nieznane strony, zakończy dzieło, które rozpoczął jego dziadek...

Pod warunkiem, że zgodzi się, aby chłopiec uczestniczył w wyprawie.

Nadszedł! Nareszcie! Sen stał się rzeczywistością. Długie lata oczekiwań dobiegły końca. To właśnie jego - Dimitri Mezetsisa, wybrano Budowniczym Labiryntu.

Dimitri dotarł do domu i zatrzymał się na moment. Wytarł chusteczką twarz, poprawił koszulę i przeczesał palcami siwe włosy. Żałował, że się rano nie ogolił. Policzki pokrywał tygodniowy zarost.

Uspokoił się, wyrównał oddech po szybkim marszu i wszedł do chłodnej kuchni. Obecność nieznajomego mężczyzny zasko­czyła go. Tuż przy nim stał Janni i patrzył na dziadka wzrokiem bez wyrazu.

-              Czy ty jesteś... Kolektorem? - spytał Dimitri.

Nieznajomy skinął głową.

-              Nazywam się Angeli. Przyjechałem po Budowniczego.

-              Tak... tak... - wyjąkał Dimitri. Nerwowo przeszedł kuchnię i zaczął przygotowywać żywność i wodę na drogę. - To wspaniała chwila. Wspaniała. Myślałem, że przyjedziesz za dziesięć lat, dopiero po mojej śmierci...

-              Budowa Labiryntu potrwa bardzo długo - powiedział Angeli.

-              Czterdzieści lat - podpowiedział dziadek. - Na pewno czterdzieści. Ni mniej ni więcej tylko czterdzieści.              Czterdzieści lat od chwili rozpoczęcia budowy do chwili, kiedy zbudujemy wejście do Wnętrza.

-              Czterdzieści lat - zgodził się Angeli. Bardzo uważnie obserwował starego człowieka. Dimitri przyniósł z korytarza płaszcz i małą walizkę, w której zawsze trzymał odzież potrzeb­ną na drogę. Zdał sobie sprawę z dziwnej ciszy panującej w domu. Zrobił się nagle nerwowy i niespokojny. Rzucał ukradkowe spojrzenia na wnuka i nieznajomego. Doskonale wiedział, że jest jeszcze jeden problem...

-              Rozmawiałem już z chłopcem - powiedział w końcu Angeli.

Dimitri wyprostował się, uważnie spoglądając na niezna­jomego.

-              Tak?

-              Wydaje mi się, że powiedziałeś mu o Liniach... i poka­załeś Klucze.

-              Musiałem to zrobić. Mój syn zginął. To ojciec chłopca - Dimitri poczuł, że strasznie się boi. - On także miał na imię Dimitri. Musiałem przygotować wnuka do roli Budownicze­go... na wypadek...

-              Dobrze zrobiłeś - Angeli uśmiechnął się nieznacz­nie. - Czy nauczyłeś go wszystkiego? Chodzi mi o budowę Labiryntu.

-              Tak.

-              Dobrze postąpiłeś, ale sam chyba rozumiesz...

Wzrok starego spotkał się ze wzrokiem nieznajomego.

Wyczuwało się wielkie napięcie, a Janni chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, co teraz czuje jego dziadek.

-              Chłopiec jest jeszcze bardzo mały - wyszeptał Dimitri.

-              Ale on zna tajemnicę. Tylko jeden człowiek w rodzinie może znać ten sekret. Taka jest zasada.

-              Wiem, ale...

-              Jesteś gotowy do drogi? - zapytał Angeli.

-              Tak. Potrzebuję jeszcze tylko paru minut - odparł starzec.

-              Przygotuj się - polecił mu nieznajomy i położył dłoń na ramieniu chłopca. Popchnął go w kierunku drzwi i wyszli razem przed dom. Dimitri zakrył sobie twarz rękami. Starał się panować nad gniewem, żalem i przerażeniem.

Jego mały Janni! Jakie to straszne! To jego wnuczek. Zrób to jak najszybciej. Starzec modlił się mając półprzymknięte oczy. Zrób to tak, by chłopiec jak najmniej cierpiał.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin