Związani 3.rtf

(67 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ 3

 

9 października — 14 października

 

 

Dzień 11 (piątek)

 

Draco obudził się i jęknął. Cholera. To było… bardzo obrazowe. Przewrócił się na drugi bok i sprawdził, czy Potter dalej śpi.

Dzięki Merlinowi, spał. Draco bał się, że mówił coś przez sen, a biorąc pod uwagę, co się w nim działo, byłoby to wyjątkowo niezręczne.

Już drugi raz w ciągu ostatnich dwóch nocy budził się niezaspokojony. A nie liczył nawet, ile razy ocknął się, lepiąc do prześcieradła. Dzięki niebiosom za zaklęcia czyszczące Markusa Flinta, bo w innym wypadku musiałby tłumaczyć się Potterowi, czemu codziennie zmienia pościel. Przez całe dziesięć sekund próbował zignorować odczuwany dyskomfort i zasnąć, po czym wstał i skierował się do łazienki.

— Malfoy? — zatrzymał go zaspany głos. — Wszystko w porządku?

— Eee, t…tak — wyjąkał, przeklinając wyczucie czasu Gryfona.

Potter usiadł powoli na łóżku.

— Wcale nie. Co się stało?

— E, nic. Ja… Muszę iść — wymamrotał Draco. Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie ciężko, po czym zajął się sobą najszybciej i najciszej, jak tylko było to możliwe, odczuwając zalewającą go ulgę. Stał dalej oparty o drzwi, uspokajając się powoli, po czym wytarł się i odczekał jeszcze kilka minut, z nadzieją, że kiedy wróci do łóżka, Potter już dawno będzie spał.

Wziął głęboki oddech i cicho wyszedł, od razu zauważając, że Potter dalej siedzi na łóżku, obejmując zgięte kolana ramionami.

— Wszystko w porządku? — powtórzył pytanie, kiedy Draco wrócił do łóżka.

Draco przytaknął.

— Eee… Powinniśmy chyba o tym porozmawiać? — spytał Potter cicho.

— O czym niby mielibyśmy rozmawiać?

— Ja… Wiem, co się dzieje — wykrztusił Potter. — Pomfrey powiedziała, że…

— Dobra, więc teraz wiesz. — Draco był wdzięczny za to, że w pokoju było tak ciemno, iż Potter nie mógł zobaczyć jego rumieńców i za to, że jego głos brzmiał, jakby był wybitnie znudzony tym, co zaszło. — To niby o czym mamy rozmawiać?

— Ja tylko pomyślałem… To znaczy, czy jest… Eee, czy jest cokolwiek… Och, nieważne. — Potter położył się i odwrócił tyłem, poddając się. Draco leżał i patrzył na niego, zauważając napiętą linię ramion, czując jego niepokój i zmieszanie.

Odetchnął głęboko.

— Potter.

— No?

— Też ci się to śni?

Potter westchnął.

— Taa.

— Od kiedy?

— Od kilku dni. Nie wiem, trudno powiedzieć dokładnie.

— Co ci się śni?

— A jak myślisz? Mniej więcej to, o czym mówiła Pomfrey.

Pielęgniarka poinformowała ich z kliniczną dokładnością, czego mogą się spodziewać. Powiedziała, że ich nocne fantazje będą się stawać coraz bardziej dokładne i będą dotyczyły ich samych, a nie przypadkowych obrazów, emocji czy osób.

Nastąpiła długa, pełna napięcia cisza.

— Naprawdę miałem nadzieję, że to się nie wydarzy — powiedział Potter cicho.

— Też liczyłeś na platoniczną więź?

— No.

— Wiedziałeś, że to mało prawdopodobne. Prawie niemożliwe. Nie jesteśmy braćmi czy wieloletnimi przyjaciółmi.

— Ale i tak na to liczyłem. — Potter przewrócił się na plecy, z nieszczęśliwą miną wgapiając się w sufit. — I najwyraźniej ty też. Mam rację?

Draco westchnął ciężko.

— Tak.

— Musimy powiedzieć Pomfrey.

— No co ty?

Potter zamknął oczy.

— Nie sądzę… — Zmarszczył brwi, jakby szukając odpowiednich słów. — Wydaje mi się, że nie dam rady — powiedział w końcu, bardzo cicho. — To jest tak jak… To jest prawie gwałt, być zmuszonym do uprawiania seksu, kiedy wcale się tego nie chce…

— Na Merlina, Potter, a myślałeś, że niby czemu przymusowe więzi są aż tak nielegalne? — warknął Draco. Merlinie, chroń nas przed zakutymi łbami, pomyślał, ale powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Pomfrey wytłumaczyła mu (zresztą całkiem słusznie), że jeśli za mocno zdenerwuje Pottera, ten nie będzie w stanie wystarczająco się rozluźnić, by dać się ponieść naturze.

I o ile na początku zupełnie go to nie obchodziło, o tyle teraz zaczynał zdawać sobie sprawę, że jednak miało znaczenie i to całkiem spore. Im gorzej będzie czuł się Potter, tym dłużej będzie stawiał opór. Czyli żaden rodzaj nacisku nie był dobrym rozwiązaniem. Draco już teraz miał zszargane nerwy przez złe samopoczucie Gryfona. Dalsze przyciskanie Pottera sprawi tylko, że on sam odczuje to przez ich więź.

Cudownie. Teraz podniecał się coraz częściej i częściej, a jedyną osobą, która mogłaby mu pomóc, był żałosny frajer, zbyt przerażony samą myślą o utracie dziewictwa i swoimi własnymi uczuciami, żeby być w stanie cokolwiek z tym zrobić.

A jeszcze bardziej doprowadzało go do szału to, że ta żałosna ofiara losu najwidoczniej także się podniecała, co najprawdopodobniej wpływało na jego własny stopień pobudzenia, a to z kolei oddziaływało na Pottera i tak w kółko — nakręcali się wzajemnie swoją ciągłą bliskością i tą głupią, głupią więzią, a on nie był w stanie w żaden sposób tego zmienić. Chyba że spróbuje wyczarować sobie albo chociaż udawać nadludzką cierpliwość, żeby przypadkiem nie przestraszyć tego cholernego gówniarza, z którym był związany.

— Ja naprawdę nie chcę… Nie chcę tego zrobić — wymamrotał Potter. — To znaczy… Chcę, ale nie chcę.

— Zmienisz w końcu zdanie. To nie jest przecież żaden gwałt, Potter. Zanim to zrobisz, na pewno już będziesz tego chciał. W innym wypadku związana z tobą osoba nie będzie nawet niczego próbować, bo wyczuje twój sprzeciw.

— Czujesz to?

— Oczywiście, że tak, ty… — Draco niemal odgryzł sobie język, powstrzymując się przed rzuceniem kilku obraźliwych słów. — Tak, czuję. W tej chwili boisz się nas obu. Mnie, bo boisz się, że się na ciebie rzucę i siebie samego, bo wiesz, że jakaś część ciebie chce, żebym to zrobił.

— Skąd to wiesz? — spytał po chwili zaskoczony Potter.

— To nie jest zaawansowana numerologia, Potter. — Draco potarł czoło, zdając sobie sprawę, że podniecenie znów wraca. Usiadł na łóżku. — Cudownie. Obaj to czujemy, ale twoje małe moralne skrupuły i problemy emocjonalne będą prześcigać się w trzymaniu nas na granicy wytrzymałości przez nie wiadomo jak długo. To… Po prostu bosko. — Draco skończył mówić i wstał, zanim zdążył powiedzieć coś, co jeszcze bardziej zdenerwowałoby Pottera.

— Dokąd idziesz? — zapytał Potter ze zdziwieniem.

— Wziąć długi, zimny prysznic, ty dupku — odparł Draco z irytacją. — Idź spać.

 

***

 

Dzień 13 (niedziela)

 

— Harry…. Nie możesz bez końca się tego bać — powiedział delikatnie Lupin w niedzielę.

— To nawet nie chodzi o to, że się boję, tylko że mu nie ufam, nie lubię go…

— Ale…

— Wiem. Ale… Walczymy ze sobą chyba jeszcze więcej, odkąd… — Harry przygryzł wargę.

Za szybko. Wszystko wymykało się spod kontroli.

Rozpaczliwie chciał pozbyć się tych snów, uczuć, potrzeb, tego, że przypadkowe dotknięcia zaczynały nabierać nowego znaczenia. Ręka Malfoya na jego ramieniu, żeby zwrócić mu na coś uwagę, zostawała tam trochę za długo. Harry odpychający Malfoya z drogi z użyciem większej siły niż to było konieczne, bo jakaś jego część chciała, żeby zamiast tego przyciągnął go do siebie. Warczeli na siebie coraz częściej i częściej — porozrzucane na meblach ubrania Harry’ego i niezdolność Malfoya do zapamiętania, gdzie położył swój krawat były teraz ich głównymi problemami. I nawet to miało podtekst seksualny, bo Harry’ego bardzo rozpraszało, jak pełen życia był Malfoy, kiedy naprawdę się wkurzał. Złośliwe uwagi Ślizgona i kpiny, wypowiadane tym charakterystycznym tonem z przeciąganiem samogłosek były irytujące i wskazywały wyraźnie, że to Malfoy miał kontrolę nad sytuacją. Ale pełna furii tyrada wygłoszona, gdy Harry przykrył swoją szatą jego leżący na krześle esej, na którego napisanie poświęcił trzy godziny… Tutaj nie było już mowy o żadnej kontroli czy obojętności. Spektakularne wybuchy wściekłości z powodu, relatywnie rzecz biorąc, mało znaczących rzeczy. Rzeczy, które normalnie nigdy nie doprowadziłyby ich do takiej furii, gdyby nie było pomiędzy nimi tego napięcia.

W dodatku Harry mógł wyczuć pragnienie, gniew i frustrację Malfoya. Nie wiedział już nawet, które z tych uczuć były jego, a które Malfoya, wiedział tylko, że było ich dużo, były bardzo intensywne i wykańczały go nerwowo.

— Musisz spędzać więcej czasu z przyjaciółmi — zauważył Lupin.

— Ale to jest krępujące. Kiedy zaczynamy kłócić się w klasie albo w bibliotece i ludzie to słyszą, nienawidzę tego, jak się na nas patrzą. I tego, że domyślają się, co się dzieje i dlaczego walczymy. Niektórzy Ślizgoni nawet się zakładają, jak długo to jeszcze potrwa, zanim… — Przełknął głośno ślinę. — A Hermiona mówi, że „Prorok” i „Żongler” cały czas o tym piszą…

— Tak, widziałem. — Lupin potrząsnął głową z niesmakiem. — Wyjątkowe brednie.

— Prawie się cieszę, że nie jemy ostatnio w Wielkiej Sali. Ci wszyscy gapiący się na nas ludzie są strasznie denerwujący.

— Mogę sobie wyobrazić — zgodził się Lupin. — Zapraszasz przyjaciół do waszych pokoi?

— Nie bardzo. Ja… My…

Jak miał to wytłumaczyć? Jak wyjaśnić ogarniające ich uczucie zakłopotania, kiedy łapali się na tym, że patrzyli na siebie zbyt długo i zdawali sobie sprawę, że inni prawdopodobnie też to zauważyli? Harry się wtedy rumienił i zaczynał jąkać, a Malfoy wycofywał się chłodno albo zaczynał mu jeszcze bardziej dokuczać. Właśnie dlatego Malfoy z ponurą miną informował znajomych, że musi pouczyć się w swoich kwaterach. Dlatego Harry także musiał zostawiać przyjaciół, nie chcąc zmagać się z domyślnymi spojrzeniami wymienianymi podczas kłótni z Malfoyem albo z ich irytacją z powodu sposobu, w jaki ten ich traktuje.

To było straszne. Odczuwanie wyobcowania, złości i… strachu, do tego tak często. A także pobudzenia, o którym nie dawało się zapomnieć. Przez cały cholerny czas. Rozpraszały go włosy Malfoya, oczy, prosta linia szczęki… Łapał się na fantazjowaniu w klasie tyle razy, że już zaczynał się do tego przyzwyczajać, ale nie zmieniało to faktu, iż przeniesienie tych fantazji na grunt rzeczywisty było po prostu zbyt obrzydliwe, żeby mógł brać je pod uwagę.

Chociażby na takiej numerologii. Siedział na zajęciach i nagle dochodził do wniosku, że myśli o dotykaniu Malfoya, a że jego dłoń naprawdę dotykała ręki Ślizgona, pragnął spleść ich palce ze sobą, by mocniej zacieśnić kontakt, gdy raptem Malfoy spoglądał na niego i unosił brew, co wystarczyło, żeby Harry poczuł się odrzucony, rozgniewany i wystraszony.

— Harry?

— Nie mogę. Nie mogę o tym rozmawiać — powiedział Harry, czując gulę rosnącą mu w gardle.

Spojrzał w bok, szukając uczącego się Malfoya, ale Malfoy wcale się nie uczył. Obserwował go, a jego oczy były ciemne i pełne pożądania, i nawet teraz, kiedy na siebie patrzyli, Harry chciał przysunąć się bliżej niego, dotknąć go, i uciec, i przyciągnąć go bliżej, i krzyczeć na niego, i…

— Nie mogę. Przepraszam. Porozmawiamy jutro — mruknął i wybiegł z pokoju, zanim Lupin zdążył coś odpowiedzieć.

 

***

 

Dzień 14 (poniedziałek)

 

To musi być rodzaj jakiejś dziwacznej psychicznej tortury, pomyślał Draco ze smutkiem. Lekcja eliksirów jeszcze nigdy przez ostatnie siedem lat nie była równie nudna. To tak, jakby Snape był w jakiejś zmowie z tym, kto rzucił na nich tę klątwę, kimkolwiek on był i specjalnie mówił wyjątkowo monotonnym tonem o wyjątkowo nieciekawych rzeczach i mózg Draco naprawdę mógł się skupić tylko na kolejnych zupełnie bezsensownych fantazjach o Potterze. Fantazjach o dotykaniu i obejmowaniu, i rozbieraniu, i poruszaniu się razem i…

Zarumienił się mocno, nie mogąc się skoncentrować, gdy tymczasem Potter kontynuował notowanie, siedząc tuż obok i sprawiając wrażenie skupionego na lekcji i kompletnie nieświadomego tego, w jakim kierunku błądziły właśnie myśli Draco.

Draco dopadła nagle obsesja na punkcie odległości między jego ustami a ustami Pottera, a tu Potter najzwyczajniej w świecie sobie notował. Jakby ich więź w ogóle nie miała na niego wpływu. Poziom gniewu Draco zaczął się podnosić, co — zanim zdążył się pohamować — na nieszczęście podniosło też pewną część jego ciała. Poczuł wdzięczność, że w tym momencie Potter akurat na niego nie patrzył. Inaczej znów mogli pogrążyć się w tym „nieświadomie-tonę-w-twoim-spojrzeniu”, co przytrafiało im się już tyle razy, że zaskoczone miny ich kolegów zaczynały być trochę nudne.

Cóż… Potter nie był rozproszony, co w sumie było korzystne, bo Draco miał szansę na pozbycie się własnego rozproszenia. Na przykład, mógł robić notatki, nawet jeśli nie miały one żadnego sensu, bo był w stanie zapisywać mniej więcej co szóste czy siódme słowo Snape’a. „To będzie rozpoznanie i skandynawskich z kolei bardziej" były ostatnimi słowami, które znalazły się na jego pergaminie.

Albo mógł się przysunąć trochę bliżej do Pottera, tylko troszeczkę, powinno wystarczyć, w końcu robili to ostatnio coraz częściej i częściej. Zmniejszy się poczucie dyskomfortu, może…

Potter odłożył pióro i przetarł oczy, a Draco w międzyczasie rzucił okiem na jego pergamin.

Potter nie notował. Napisał trzy razy znaki duńskiego alfabetu runicznego, raz alfabet grecki, obok narysował pióro, biurko, krzesło, Hermionę Granger oraz dwanaście małych trójwymiarowych pudełek, które za sprawą drobnego zaklęcia tańczyły po stronie.

Szturchnął Pottera delikatnie łokciem.

— Uważaj — mruknął. Gryfon powoli skinął głową, ciężko przełykając ślinę i wziął pióro do ręki, napotykając spojrzenie Draco. Draco poczuł, jak serce podskoczyło mu lekko, och Merlinie, twarz Pottera była zarumieniona, usta lekko rozchylone i Draco nie mógł oderwać od nich wzroku, Potter promieniował ciepłem i był tuż obok, a jego pierś unosiła się ciężko i ból stawał się coraz gorszy, Boże, nie był w stanie już dłużej tak siedzieć i nic nie robić, nie wtedy, kiedy tak bardzo potrzebował przysunąć się bliżej. Spojrzał w dół i stwierdził, że nie tylko po nim było widać, co się działo w jego głowie, po czym przysunął nogę bliżej Pottera. Ich nogi przycisnęły się do siebie, kolano do uda, robili to ostatnio coraz częściej, ale teraz to nie wystarczało, było nieznośnie nęcące, irytująco niewystarczające. Poruszył się nieznacznie na krześle, usiłując dyskretnie się poprawić, ale tylko pogorszył sprawę. Na Merlina, Potter też zmienił pozycję. Draco wsunął rękę pod stół, dotknął delikatnie jego nogi i uspokoił go.

— Przestań, to nie pomoże — szepnął, a Potter wsunął swoją dłoń w jego, spletli razem trzęsące się palce, a Draco przygryzł wargę, żeby powstrzymać sapnięcie. — Jesteśmy w klasie, nie możemy… — dodał cicho, czując narastającą frustrację. To było nie do zniesienia. Gdyby tylko mógł sobie wmówić, że koniec zajęć przyniesie jakąś ulgę, ale nie mógł. Potter trzymał ich obu na tym nieznośnym poziomie żądzy…

Zacisnął mocno powieki, próbując myśleć o czymś innym, lecz bez skutku. Ponownie otworzył oczy i zobaczył, jak Blaise unosi brwi, przenosząc wzrok z niego na Pottera. Draco potrząsnął głową i znowu chciał zacisnąć powieki, ale zanim zdążył to zrobić, zauważył wpatrującego się w nich Weasleya, który doskonale zdawał sobie sprawę, co się między nimi teraz działo.

— Harry? — Weasley pochylił się do niego. — Dobrze się czujesz?

Potter potrząsnął głową, pozwalając na to, by ręka Draco zniknęła pod stołem i schował twarz w ramionach.

— Panie Potter? — zapytał Snape, przeciągając samogłoski, a Draco poczuł ukłucie niepokoju. — Mógłby pan łaskawie powiedzieć nam, jakie właściwości żeń-szenia są istotne dla tej konkretnej mikstury?

— Nie, nie mógłby — powiedział Draco, zanim zdążył ugryźć się w język, zniesmaczony tym, jak słabo zabrzmiał jego głos. — Proszę zapytać kogoś innego.

Zapadła pełna zdumienia cisza, uczniowie odwracali się, aby popatrzeć na nich i zszokowanego Snape’a.

— Panie profesorze, proszę zapytać kogoś innego — powtórzyła Pansy. Snape odchrząknął i gładko przeszedł do innego ucznia.

— Dzięki, Pansy — powiedział Draco cicho.

— Musicie wyjść z klasy — wyszeptał Weasley.

— I co niby zrobić? — warknął Draco. — Pograć w szachy?

Weasley go zignorował.

— Zobacz, nie możesz… Harry, daj spokój. To jest głupie. Nie możesz tak żyć, doprowadzacie się do szaleństwa — powiedział zaniepokojony.

Draco poczuł nagły przypływ wdzięczności zmieszanej z oburzeniem, że to właśnie Weasley wstawia się za nim u Pottera. Weasley dalej szeptał natarczywie, ale Draco mógł wyczuć, jak opór Pottera rośnie i wiedział, że rudzielec tylko marnuje czas.

— Dobra, ja stąd idę — zdecydował nagle, poprawił szaty i zaczął się podnosić.

— Nie, przestań! Malf… — Potter złapał go za ramię, ale Draco strząsnął jego rękę.

— Profesorze?

— Tak, panie Malfoy?

— Mogę wyjść? — powiedział tak spokojnie, jak tylko mógł. Snape zmierzył ich obu wzrokiem, a potem kiwnął głową. Draco wstał i wyszedł z klasy, z rozwścieczonym Potterem depczącym mu po piętach, odprowadzany wieloma ciekawskimi spojrzeniami, z rozwścieczonym Potterem depczącym mu po piętach.

— Co to, do cholery, miało być, nie masz za grosz samokontroli?

— Mam jej o wiele więcej niż ty! Twój najlepszy przyjaciel mówi ci, żebyś wyszedł i się tym zajął, a ty jesteś zbyt uparty, żeby…

— Nie mieszaj do tego Rona!

— Doprowadzisz nas obu do obłędu! — krzyknął Draco, tracąc cierpliwość.

— Ty to właśnie robisz! Chcesz, żebyśmy byli sami przez prawie cały czas, a kiedy jesteśmy w otoczeniu innych ludzi, jesteś kurewsko niemożliwy! Jak niby mam chcieć…

— Klątwa nie mówiła, że Będziesz Spędzać Czas Z Innymi Ludźmi albo że Będziesz Gruchać Jak Pieprzony Gołąbek, Potter! Określiła tylko, bardzo dokładnie, co powinniśmy zrobić i gdybyś nie był wychowanym przez mugoli półkrwi palantem, mielibyśmy to już za sobą!

— PIEPRZ SIĘ! — wydarł się na niego Potter.

— Uwierz mi, zrobiłbym to z rozkoszą! Ale na moje nieszczęście, poślubiłem pana „czekam całą wieczność na bogowie wiedzą kogo” i przysięgam, jak powiesz teraz, że nie jesteśmy małżeństwem, to cię zabiję, bo to jest dokładnie to, o co chodzi w małżeństwie: ani NIE pieprzysz osoby, którą powinieneś pieprzyć, ani nie możesz pieprzyć nikogo innego!

— NIE UFAM ci i NIE LUBIĘ cię, nie dociera to do twojej tępej łepetyny?

— Dlaczego do twojej tępej łepetyny nie może dotrzeć, że zaufanie i lubienie nie mają nic wspólnego z więzią?

— Ty…

— Dobra! — wrzasnął Malfoy. — Niech będzie, zrobimy to po twojemu. Obiad jest za godzinę, pójdziemy do Wielkiej Sali. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę wziąć kolejny zimny prysznic i postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby trzymać się od ciebie z daleka.

 

***

 

Zanim dotarli do Wielkiej Sali na obiad, obu zaślepiała wściekłość. Potter skierował się prosto do stołu Gryffindoru, a Draco, powodowany impulsem, usiadł wśród Ślizgonów. Potter zatrzymał się, patrząc na Draco ze zdziwieniem.

— Co robisz?

— Powiedziałem, że zjemy w Wielkiej Sali. Nie powiedziałem gdzie.

— Nie będę siedział przy twoim stole.

— Świetnie. Miłego obiadu — prychnął Draco, łapiąc talerz i nakładając sobie jedzenie. Zupa, sałatka, sok dyniowy, wszystko to, co zwykle jadał przy swoim starym stole ze swoimi starymi znajomymi. Czułby się jak w domu, gdyby tak bardzo nie bolała go głowa i nie zamazywał mu się wzrok.

Zaczął jeść mechanicznie, nie biorąc udziału w toczących się dookoła rozmowach, pragnąc, żeby psychiczny i emocjonalny dyskomfort zniknął i rozpaczliwie starając się skupić na czymś — czymkolwiek — innym. Jak na przykład na interesującym sposobie, w jaki rozwijała się i zamierała rozmowa, gdy jego koledzy wymieniali zaciekawione spojrzenia, widząc go siedzącego z nimi przy stole Slytherinu.

Interesujące, tak. Pomijając fakt, że trudno się było na tym skupić, kiedy jego świat wydawał się zawężać do dezorientujących fizycznych i emocjonalnych wrażeń i rozkazów. Przejmujące pragnienie, brzęczenie, mdłości, rozstrojone nerwy, ból głowy, swędzenie, ściskanie w dołku, znużenie. Dotknij, połóż się, wstań, rusz się, krzycz, poddaj się, płacz, śpij…

Złapał się kurczowo brzegu stołu i skupił uwagę na blacie, kiedy wszystko dookoła zaczęło mu się kręcić przed oczami, a rozbrzmiewające w pobliżu głosy stały się głośniejsze, łagodniejsze, i ciche i…

— Draco? Draco?! Dobrze się… — I wtedy stół zniknął mu z oczu i otoczyła go ciemność.

 

***

 

Snape podniósł głowę dokładnie w tym momencie, w którym Draco Malfoy nagle gwałtownie przechylił się do przodu, a Pansy Parkinson złapała go za ramię. Reszta jego współdomowników zerwała się z miejsc zaniepokojona, a przy stole Gryffindoru Harry Potter wstał niepewnie i odwrócił się w stronę Ślizgonów. Udało mu się wykrztusić „nie”, zanim sam zemdlał i został złapany przez Weasleya. Snape i McGonagall ruszyli natychmiast w kierunku stołów, przebijając się przez tłum uczniów.

Snape chwycił bladego, trzęsącego się Draco, który jęknął cicho, usiłując się od niego odsunąć.

— Severusie — zawołała McGonagall — przynieś go tutaj. Ale Snape sam już na to wpadł, wymruczał zaklęcie zmniejszające ciężar i wziął Draco na ręce jak małe dziecko. Podszedł pośpiesznie do stołu Gryffindoru, gdzie McGonagall położyła Pottera. Delikatnie umieścił Draco obok Gryfona, stykając ich ramiona razem i odetchnął z ulgą, kiedy chłopcy wyczuli swoją obecność i odprężyli się nieco. Ich oddechy uspokoiły się i przestali się tak mocno trząść.

McGonagall patrzyła na nich zmartwiona, a Weasley usiłował o coś zapytać.

— Tak, zrób to — powiedziała. — Potrzebujemy pani Pomfrey. — Weasley wybiegł z sali.

Snape odgarnął włosy z czoła Draco. Jego skóra była wilgotna, a puls przyśpieszony.

— Poppy ostrzegała nas przed tym — powiedziała McGonagall. — Powinnam nalegać, żeby siedzieli przy tym samym stole, nie powinni zrywać kontaktu, ale obaj mieli siebie już tak dość…

— Przepuśćcie mnie! — rozległ się opryskliwy głos pani Pomfrey. — No już, szybko! — Przedarła się w końcu do nich, od razu zauważając leżących chłopców. — Co się stało? — zażądała odpowiedzi, jednocześnie zaczynając badać obu chłopaków.

— Jedli… — zaczęła McGonagall.

— Gdzie?

— Potter siedział przy stole Gryfonów, a Malfoy ze Ślizgonami… — McGonagall urwała, kiedy Pomfrey podniosła gwałtownie głowę i wbiła w nią pełne niedowierzania spojrzenie.

— Jedli przy osobnych stołach?! — wysyczała, a Snape i McGonagall zamarli. Potter jęknął słabo i poruszył się, a Pomfrey cicho wymamrotała coś, co najwidoczniej go uspokoiło, zanim nie wróciła do przeszywania obojga nauczycieli wzrokiem. — Kto na to pozwolił?

— Poppy, oni doprowadzali się do szaleństwa, oni…

— No oczywiście, że doprowadzali się do szaleństwa, każdy by to robił, zmuszony do spędzenia całego dnia z osobą, której nienawidzi, ale przecież nie o to chodzi! Oni nie powinni rozstawać się na dłużej niż pięć minut! Której części tego zdania nie zrozumieliście?

— Sprawiali wrażenie, jakby wszystko było w porządku… — zaczął Snape.

— Czy według ciebie teraz wyglądają, jakby wszystko było w porządku? I wy uważacie się za odpowiedzialnych czarodziejów? Powinniście skuć ich razem, a nie czekać, aż zrobią coś głupiego! Czy zdajecie sobie sprawę, że to może o całe tygodnie cofnąć postępy, które zrobili? Powinniście chronić ich przed ich własną głupotą, a zamiast tego pozwoliliście, żeby stało się coś takiego?!

Tłum uczniów wpatrywał się w Pomfrey publicznie wrzeszczącą na dwoje profesorów, znoszących to w milczeniu.

— A teraz cofnijcie się, wszyscy. Zejdźcie mi z drogi! Minerwo, Severusie, podnieście ich i pomóżcie przenieść do szpitala. Naprawdę, brak mi… Wszystko w porządku, panie Malfoy — powiedziała uspokajająco, kiedy Draco zamrugał i wydał z siebie cichy, przestraszony jęk. — Przenosimy was tylko do skrzydła szpitalnego, nic wam nie będzie. Będą mieli koszmary przez tydzień, zapamiętajcie moje słowa. Nie, wszystko w porządku, to tylko my, panie Potter — uciszyła drugiego chłopaka. — Za kilka minut poczujecie się lepiej…

Mała procesja opuściła w końcu Wielką Salę, a Pomfrey kontynuowała swoją tyradę nawet kiedy byli już w holu.

 

***

 

Dzień 15 (wtorek)

 

Draco otworzył oczy i jęknął. Cholerny szpital. I cholernie boląca głowa. W sumie wszystko go strasznie bolało.

— Draco? Nie śpisz już? — spytał ktoś cicho, tuż nad jego uchem, a kiedy się odwrócił, zobaczył siedzącą przy łóżku Pansy.

— Znowu jestem w szpitalu?

— No. Pamiętasz coś?

— Nie bardzo. Byliśmy w Wielkiej Sali i zaczęło mi się kręcić w głowie…

— Zrobiłeś się całkiem szary. A potem zemdlałeś, tak samo jak Potter, i pani Pomfrey przeniosła was tutaj.

Cholera jasna. To na pewno Potter, wciąż nieprzytomny, leżał obok niego. Jęknął znowu, przecierając oczy i starając się skupić mimo piekącego bólu.

— Draco? Wszystko w porządku?

— Nie — udało mu się wykrztusić. — Zawołaj Pomfrey… — Pansy pośpieszyła spełnić jego prośbę.

— W końcu się pan obudził, co, panie Malfoy? Cóż, zapewne zauważył pan, że nie czuje się najlepiej. Wyrządziliście sobie sporą krzywdę tym wyczynem.

— Po prostu chciałem się od niego uwolnić…

— Tak, bez wątpienia. Ale rozdzierający ból głowy i inne dolegliwości, które teraz odczuwasz, są zapłatą za tę chwilę samotnego spokoju.

— To wcale nie był spokój… Och — sapnął, starając się stłumić jęk bólu.

— Proszę. — Pomfrey złapała ramię Pottera i ku zakłopotaniu Draco, zawinęła je wokół niego. — Muszę go ułożyć w taki sposób, by wasze ciała jak najbardziej się stykały. To zmniejszy ból. No już, udawaj, że to pluszowy miś, to powinno ci pomóc.

Rumieniąc się trochę z powodu obecności Pansy, wziął Pottera w ramiona, opierając jego głowę na swoim ramieniu i umościł się wygodnie, gotowy zrobić wszystko, byle tylko złagodzić ból.

Westchnął, kiedy poczuł ulgę.

— Lepiej?

— Tak — mruknął, zamykając oczy. Merlinie, owszem, dużo lepiej, ale i tak wciąż okropnie. Nie mógł sobie wyobrazić, że jeszcze kiedyś pozwoli Potterowi oddalić się chociaż na chwilę. Nie, jeśli miało to oznaczać odczuwanie takiego bólu, jaki przeżywał przez ostatnie kilka minut.

Zalała go fala niezadowolenia i znużenia. Nie powinien być zmuszony do radzenia sobie z czymś takim. Powinien myśleć teraz o owutemach i powrocie Czarnego Pana, a nie przejmować się tym, czy jego głowa nie pęknie z bólu, jeśli nie przytuli się do śmiertelnego wroga swojej rodziny (a także Czarnego Pana) jak do pieprzonego pluszowego misia.

 

***

 

— Draco.

Och, cudownie. Draco mocno zacisnął powieki, cierpiąc zbyt mocno, by czuć się tak upokorzonym, jak prawdopodobnie powinien.

— Ojcze.

Rozległ się cichy, szurający odgłos, kiedy Lucjusz Malfoy przysunął sobie krzesło do łóżka Dracona.

Potem nastąpiła bardzo długa cisza.

— Severus wyjaśnił mi, co się stało. — Ton Lucjusza był bardzo łagodny. Draco przytaknął.

— Wyglądasz okropnie. — Draco ponownie kiwnął głową. — Jesteś w stanie mówić? — W łagodnym tonie Lucjusza zabrzmiał tym razem lekki wyrzut, więc Draco uchylił powieki i spróbował spojrzeć ojcu w oczy. Westchnął, po chwili odwracając wzrok. — Chciałbym usłyszeć twoją wersję, ponieważ wygląda na to, że sami to na siebie sprowadziliście — powiedział Lucjusz tonem, który był uosobieniem tonu zatroskanego ojca

— To prawda.

— Rozumiem. — Kolejna długa chwila ciszy. — Czy on odzyskał już przytomność?

Nie było potrzeby pytać kim był ten „on”, ponieważ „on” spał smacznie z głową spoczywającą na ramieniu Draco, przytulony do niego całą długością ciała.

— Jeszcze nie. Pani Pomfrey mówi, że wszystko z nim w porządku, tylko oberwał trochę mocniej niż ja.

— Rozumiem.

Te momenty długiej ciszy zaczynały się robić nieprzyjemne.

— Przykro mi, ojcze — powiedział Draco, ponownie zamykając oczy.

— Wyobrażam sobie — odparł Lucjusz. — Mogę zapytać, czemu postanowiłeś zlekceważyć medyczne wskazówki oraz zdrowy rozsądek i pozwolić sobie na rozdzielenie ze swoim nowo poślubionym małżonkiem?

— Nie wiem.

— To do ciebie niepodobne.

Draco westchnął.

— Nie mogłem już dużej tego znieść. On jest… Jest niemożliwy… — Z nagłym przerażeniem dotarło do niego, że ma ściśnięte gardło i istnieje poważne niebezpieczeństwo, że zaraz zacznie płakać. By tego uniknąć, wstrzymał oddech i skierował myśli w inną stronę; tablice numerologiczne wydawały się być tak samo dobrym tematem jak każdy inny.

Lucjusz czekał cierpliwie, aż Draco odzyska panowanie nad sobą.

— Twoi profesorowie zwrócili uwagę na to, że byliście ostatnio wrogo do siebie nastawieni. Godnym pożałowania jest fakt, że ja i twoja matka musieliśmy usłyszeć to od nich, zamiast od ciebie. Odniosłem wrażenie, że informowanie nas o nowych i ważnych sprawach było jednym z powodów, dla których miałeś rozmawiać z nami każdego wieczoru?

Draco przełknął ciężko.

— Nie… Nie chciałem, żeby… To nie wydawało się ważne. Kłóciliśmy się cały czas, nie chciałem zawracać ci głowy… — urwał, kiedy Potter się poruszył.

Gryfon otworzył oczy, mrugając, zaspany i podniósł głowę z ramienia Draco. Wciągnął gwałtownie powietrze na widok Lucjusza Malfoya, patrzącego na niego obojętnie z odległości jakiegoś pół metra.

— Nie ruszaj się. Poczujesz, jakby twoja głowa rozpadała się na tysiąc kawałków. Poza tym, powinniśmy trzymać się tak blisko, jak to tylko możliwe.

Ciało Pottera było napięte z powodu odczuwanego dyskomfortu. Draco, zupełnie się nad tym nie zastanawiając, pogładził delikatnie jego ramię, chcąc go trochę uspokoić. Potter, nie odrywając wzroku od Lucjusza, rozluźnił się nieco i z westchnieniem oparł wygodnie o ramię Draco.

— Wzruszające — stwierdził Lucjusz z lekką pogardą. — Jeśli zachowalibyście się jak odpowiedzialni dorośli, to ta urocza, mała manifestacja uczuć nie byłaby potrzebna, nieprawdaż?

— Tego, panie Malfoy, nie możemy wiedzieć — powiedziała Pomfrey, która zauważyła, że Potter się obudził i podeszła do łóżka. — Poinformowaliśmy pana, że pani Pantere uważa, iż zaklęcie nie zostało rzucone prawidłowo. Więc i tak w końcu mogli skończyć w szpitalu z powodu ubocznych efektów nieprawidłowo rzuconej klątwy.

— Mogli. Ale nie musieli. Trafili tutaj, bo zachowali się jak dzieci.

— Oni są jeszcze dziećmi. — Pomfrey zmierzyła Lucjusza wzrokiem.— W każdym razie sugeruję zachować te oskarżenia na inną okazję, kiedy chłopcy dojdą już do siebie. Teraz, jeśli pan wybaczy, muszę zbadać moich pacjentów. — Odczekała chwilę. — Na osobności.

Lucjusz Malfoy zmrużył oczy, ale wstał i wyszedł ze skrzydła szpitalnego, nie zaszczycając Draco czy Pottera nawet spojrzeniem.

— No dobrze, panie Potter — zaczęła Pomfrey dziarsko. — Zobaczymy, jak się pan czuje i pomyślimy o jakiejś kolacji.

— Kolacji? Jak długo byłem nieprzytomny?

— Prawie trzydzieści godzin. — Potter zbladł. — Tak, nieźle nawywijaliście — powiedziała sucho. — Nie przejmujcie się tym, co się stało to się nie odstanie. No, siadaj, proszę. Malfoy, ty też, to zajmie tylko minutkę.

 

***

 

Draco westchnął w ramię Pottera, marząc o tym, żeby móc po prostu zasnąć i zapomnieć, że to wszystko kiedykolwiek się zdarzyło. Niestety, Graciele Esposito, specjalistka ze Świętego Munga od nieprawidłowo rzuconych zaklęć, chciała spotkać się z całą wesołą gromadką rodziców, profesorów i personelu medycznego, zaangaż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin