Falzmann Robert - Cybercop 3.rtf

(158 KB) Pobierz

 

 

M.Robert Falzmann

 

CYBERCOP cz. III

 

 

 

 

 

 

 

 

rozdział 03

 

 

***

 

Knososs, Paaros, Saloniki, Ateny i znów setka wysp bez nazwy ale o przedziwnej atmosferze wielkiego odprężenia i spokoju. Wreszcie Itria.

Słoneczne i łagodne stoki zbiegające do morza o ciemno zielonej toni. Oliwkowe drzewa pieczołowicie chodowane w ogromnych kamiennych dzbanach. Aloevera, Powojnik, Fioletnik, nawet silnie pachnące pnące róże wytrzymujące każdą dozę zatrucia. Ogród rajski w samym środku ścieku, jakim stało się morze dookoła Grecji... jakim stała się Grecja, Turcja, cała południowa Europa.

- Well... panie Norton. Kiedyś tutaj leczono melancholików. Dzisiaj leczą Administratorów i Polityków. Ale pan? - pytający, smarował grzanki złotym dżemem z morel i karmił... białego szczura siedzącego mu na ramieniu.

- Szczury, tam gdzie pracuję, są trzy razy większe i nie jadają grzanek ale biolo, czyli nas, nawet żywcem - Max zerknął na dwóch pasywnych i bardzo masywnych pielęgniarzy udających parasole po obu stronach fotela siwiutkiego i delikatnego typka z gryzoniem ... teraz wędrującym mu po karku i muskającym różowym noskiem małżowinę ucha.

- Agresywność rodzi agresywność - siwy gołąbek w bardzo zabytkowych i śmiesznych okularach nabożnie złożył dłonie - nie bądźmy agresywni, i patrzmy optymistycznie w kierunku lepszego jutra. Pan jest zdrowy, panie Norton. Ja przeprowadziłem każdy możliwy test i oświadczam, z całym autorytetem dyrektora kliniki ... nie stwierdzam u pana żadnej choroby!

- Już czuję się lepiej - Max poderwał się z fotela i chwytając za ogon albinosowatego gryzonia, posłał go łukiem za balustradę - a teraz?

- Andreas, skocz do wody i pomóż Peryklesowi. On bardzo słabo pływa. Aga? Zrób mu to samo co Peryklesowi nie miłe...

- O kurwaaa! - Max odkrył, że fruwa bez skrzydeł i sam nie wie jak.

- ...ładna próba, panie Norton - dyrektor stojąc na kamiennym molo nie spieszył się z pomocą charczącemu i dobrze przytopionemu pacjentowi - i tak panu powiem prywatnie, że miganie się od szczytnej i potrzebnej nam służby to grzech. Aga? Zanurz go raz jeszcze...

- Fuck you! - Max mieląc ramionami w oleiście gęstej wodzie odpłynął na głębinę i pokazał tamtym co mogą mu possać i gdzie pocałować. Nie to by im dał. Ci sanitariusze byli potwornie muskularni a on, po długiej chorobie i jeszcze dłuższej rekonwalescencji miał strasznie mizerny tyłek.

- Port jest po drugiej stronie a pana karta otwiera wszystkie drzwi. Radzę się pospieszyć. Godzina moczenia w tej kloace może autentycznie zrobić z pana kalekę - dyrektor zabrał się ze swoimi pupilkami i to był koniec miesiąca walki o otrzymanie emerytury inwalidzkiej o jaką zabiegał Max, słusznie rozumując, że tylko tak zdoła uciec przed nędzą cywila lub nędznym pogrzebem jako cybercop.

Płonne nadzieje. Nikt nie chciał przyznać, że jest wariatem oraz typem niezdolnym do dźwigania cempela i Mk404 Magnum, najnowszego wyposażenia dzielnych pogromców cybów,

Cholernych cybów, których producenci, jak by dla żartu, szybko pogrubili i wzmocnili pancerze w ostatnio wypuszczanych modelach.

- Ja nie chcę umrzeć! - Max, klnąc i mocząc suchy kamień drogi, poczłapał w stronę Portu - to nie jest życie. Miesiąc w polu i pół roku w szpitalu. Co oni, kurwy, ze mną wyprawiali.

I wszystko na nic.

To nie była prawda.

Max miał najlepszą opiekę i pomoc realnych speców od biolo i nanomecho też. Japoński geniusz i jego syn zdołali wreszcie okiełznać moszczące się w nim mordercze mini roboty faszerując go radioaktywnym jodem.

Drobiazg o ile nie liczyć rosnącego pod gardłem wola i baranich oczu.

Następny powód by przejść z łap jednego zespołu rzeźników w łapy drugiego i tym razem z lancetami, przeszczepami i tam całym super duper nowoczesnym systemem mini klonowania w miejscu uszkodzenia.

Typki go naprawiły, poskładały do kupy, odnowiły, pomalowały, naoliwiły i puściły na wolność. Jak jakiś pieprzony kawałek biolocyba.

- A co z moimi wszczepami, fizjolofiltrami, diagnostycznymi sensorami i resztą kitu? Nie można tego wykastrować? - spytał, oglądając swoje tomograficzne fotki, i mało nie mdlejąc... widząc co nosi w ciele i głowie.

- Mówiąc szczerze moglibyśmy wymienić wszystko na najnowsze cekiny i w pełni zintegrowane komórkowe kryształy pamięci. I myśmy wymienili masę rzeczy, których tutaj nie widać. Miniaturyzacja, ostatnio, robi szalone postępy. Pana najnowszy cekin, na przykład... ma pełne wideo i audio w paśmie od infra do ultra, plus wolne kanały mikrofalowe, tak, że może pan śmiało nagrywać i rejestrować wszystko, wszędzie... ale to wszędzie. Nawet po ciemku i pod wodą...

- Dobra, dobra, tylko nie to... cierpię na klaustrofobię. Co to za czarne gówno za moim uchem tuż pod czaszką? Zbiornik na hormony czy olej?

- ...och, to jest właśnie jedna z tych rzeczy, które woleliśmy zostawić. Ma imprint CC więc rozumiemy, że to są wasze tajne firmowe info data...

- A wy, to niby co? - Max nie raz widział lekarzy konsultujących się ze specami z Cyberpolicji i nie miał złudzeń, że to jedna mafia.

- ...mmm taak, kooperujemy, ale tamci mają swoje tajne materiały.

- W mojej głowie... gówno!... przecież od tego można zwariować!

- Bywają takie wypadki - beznamiętnie przyznał lekarz i Max był gotów go uściskać za podsunięcie sposobu wyjścia z obecnego matecznika.

Niestety, pomimo najlepszych chęci, Max nie zdołał przekonać ani lokalnych mechaników od psyche, ani specjalistów z rządowej kliniki w Grecji, że kwalifikuje się do białych papierów i solidnej odprawy, jako...

- Wariat! - niska i krępa dziewczyna zbierała rozsypane przez Maxa drobiazgi z małego stoiska tuż u wejścia do pasażu handlowego Portu.

- Bardzo żałuję, ale nie. Mam to na cekinie - Max poklepał dyndający na piersi czarny prostokąt ze złotymi literami CC - ...uupss... chyba zbiłem tą glinianą potworę. Zapłacę.

- To nie potwora, ale Cyberus - dziewczyna o smoliście czarnych włosach i takiż oczach miała oliwkową cerę, przedziwny ubiór do ziemi i kiedy się schyliła, nie miała jednej nogi.

- Twoja proteza jest krzywa - Max czuł się głupio. Nie tylko rozbił stoisko artystycznych wypalanek to jeszcze uszkodził właścicielkę.

- Tanie gówno - dziewczyna rozchyliła tunikę i pod spodem miała luźne szorty oraz misterną skórzaną plecionkę powyżej kolana prawej nogi. Niżej była wystrugana z drzewa namiastka łydki i stopy, teraz beznadziejnie przekręcona w bok - zawsze mi spada jak się ruszam za szybko. Parree... żadnej Zorby dla mnie... co zrobić, takie życie...

Poprawiając wiązania, dziewczyna zerkała na cieknącego wodą Maxa.

- Wpadłeś do morza, czy miałeś wypadek? Lepiej się szybko umyj i zmień ubranie. Tutaj mamy 0.99 % skażenia. A już 0.15 % grozi wrzodami.

- W porównaniu do tego co przeszedłem brzmi jak frajda - Max przestał wpatrywać się w brzuch dziewczyny i rozejrzał dookoła - ładnie tutaj. Skaliście, ale czysto. To co? Ile płacę?

- Pustynia. Trupiarnia. Więcej mecho jak biolo - dziewczyna znów popatrzyła na jego zmoczone ubranie - ...nieee... nic nie musisz.

- Okay - Max nadal miał w dłoni skorupy glinianego potworka. Kilka innych, w różnych pozach, stało na plecionej z trzciny makatce. Nic takiego co nie można znaleźć w tranzytowych stacjach i sklepach z pamiątkami, tyle, że te tutaj miały zupełnie nie ludowe motywy i kształty, plus... coś jeszcze. Coś bardzo dziwnego.

Jego wzrok wędrujący od przedmiotu do przedmiotu i od rzeźb do wypalanek, natrafił na małą biznesową tabliczkę z napisem Paul & Mary Art ( otwarte od 11 do 17 z wyjątkiem świąt kalendarzowych ), chwilę studiował nowe dane i jak zaczarowany wrócił do glinianych maszkar ze znajomym wzorem...

- Czy to nie jest czasem odcisk cekina Texas Kappa? - dotykając palcem tarcz jakie nosił każdy potworek, Max pochylił się i z bliska próbował odcyfrować rozmyte wypalaniem firmowe logo.

- Nie wiem. Paul czasami przynosi różne części z jaskini a ja to używam jako formy by nadać więcej autentyczności. Cyberus, jak pamiętam, nie ma jednego cekina ale kilkanaście, lecz te trudno pokazać w glinie na tak małej powierzchni, więc poprzestaję na symbolu - dziewczyna skrzywiła nos - ...człowieku, jak ty śmierdzisz. Idź się umyj.

- Taak, chyba pójdę - Max przeprosił jak umiał najlepiej za wyrządzone szkody i kapiąc oleistymi kroplami wszedł do budynku Portu.

Itria będąc wyspą pod kuratelą rządów USA i Europy, plus mająca stałą bazę Space Corps ze swoim treningowym obozem, plus kilka tajnych obiektów z sieci obronnej Ziemi, miała nadzwyczaj porządny i zadbany Port.

Max nie miał kłopotu z otrzymaniem nowej odzieży i miejsca w lokalnym tranzytowym hotelu, gdzie, zgodnie z poradą zdegustowanego androida stojącego na bramce, zamówił sobie pełen detox w lokalnej łaźni.

Mocząc się i parując w kilku kolejnych kabinach utleniających, płuczących, ozonujących i naświetlających go ultrafioletem, miał czas by zebrać do kupy swoje uczucia i myśli równie rozbite jak te gliniane skorupy... jakie nadal miał ze sobą i trzymał w hotelowym pokoju. Dlaczego? Coś mu kazało. Przeczucie... ?

- Cyberus... Cerberus, coś jak nowe... Hadsowe nasienie. Ciekawe czy oni mają z nim kłopot? Coś z mojej łączki. Kur... - Max odkrył, że zgubił swój pojemny worek z ptasimi inwektywami i ma w głowie pustkę - ...rany boskie, co te konowały porobiły z moimi szarymi? Ja mam luki w kryształach. Nawet nie wiem jak uczciwie przekląć.. kurczee... detoxowane... yeee!!! Czas zajrzeć do pamiętnika i sobie przypomnieć... o gówno! A gdzie jest pamiętnik?

Pytanie w jakiś dziwny sposób wróciło go do obrazu kulawej sprzedawczyni glinianych potworków.

- Ja pamiętam. Coś pamiętam. Co ja pamiętam?

Bez opowiedzi, lecz...

Wracając do siebie, kupił w hotelowym sklepiku butelkę Uzo i po namyśle, piekielnie drogą doniczkę z oryginalnym biolo - alpejskim fiołkiem.

- Żebyś tylko tak smakował jak pachniesz - głupia uwaga po jeszcze dziwniejszym zjedzeniu surowego płatka oskubanego z rośliny.

- Raz biolo, zawsze biolo. Przodkowie wpierdalali trawkę i sałatę.

Ubierając się w lekkie białe tropiki z namiastki lnu, rozmyślał co dalej i wcale nie czuł się jak bojowy CC, ale bardziej jak leniwy turysta. Hotele zawsze robiły go takim.

Nastrój wakacyjnej niefrasobliwości i tranzytu bez konieczności martwienia się o jutrzejszy dzień.

- Fu.. fu... jak to się mówi? Fuck. Jebać. Co ja jaki cyb, czy inny robot? Precz z antyseksolem.

Sięgając po hotelowy Komunikator, Max wywołał swój firmowy numer i od pierwszego uderzenia nadział się na kapitana White.

Ten albo był telepatą albo właśnie skończył rozmawiać z siwym dyrektorem z Kliniki Neuroz i Psychoz, bowiem widząc Maxa, zrobił zapraszający gest dłonią, mówiąc - ...witam w domu, poruczniku Norton. Pański oddział czeka na dowódcę. Mamy od cholery roboty...

- Gub się baranie - Max udał, że spluwa - mnie się należą wakacje i coś ekstra na okres rekonwalescencji i powiedz temu co mnie awansował, że może sobie wsadzić beretkę w tylną butonierkę.

- Nowy prezydent USA to bardzo solidny dżentelmen - White udawał, że nie słyszy uwag zbuntowanego kolegi - on personalnie nalegał by cię awansować pomimo mojej i Gannona opozycji. Polityka, rozumiesz.

- ...dzięki, miło z waszej strony - Max westchnął ciężko - ja naprawdę mam kłopoty z makówką. Majaki, koszmary, lęki, obsesje, przeczucia...

- Wiem. Ty jesteś świr. Jak my wszyscy w CC. Zawodowa choroba - White wzruszył ramionami - ale jest słowo z góry, że bez względu jak wielki, nadal potrzebny. Chłopaki z dawnej kliki dawnego dyrektora nadal mają od cholery popychu za kurtyną władzy i ktoś z Teksasu mający dojście do obecnego prezydenta zrobił ci reklamę.

Kara za ocieranie się z wielkimi tego świata. Wiesz kto to jest niejaki Gaston Wallace? - kapitan, zadając pytanie miał bardzo baczne oczy.

- Jezu, Nick, ja nawet nie wiem jaki dzisiaj jest dzień i która godzina a co dopiero jakiś jebany Gastończyk...

- Nasz nowy dyrektor - White nadal miał oczka jak lasery. Borujące.

- Ten chwast jest wymienialny szybko - Max odwzajemnił spojrzenie.

- Well... uważaj - kapitan spuścił oczy - to jest służbista.

- Wspaniale. Nareszcie ktoś mnie pośle na zieloną trawkę - Max parsknął wesoło - widzę, że mam do nadrobienia kupę plotek.

- Masz, masz i to nie tylko plotek. Pan Wallace zafundował nam nowy kodeks i nowe przepisy. A panowie sponsorowie zafundowali nam status pełnej i nie skrępowanej wolności ponad galaktycznej - White zniżył głos i był wyraźnie nieswój - ...a wiesz co to znaczy?

- Jebacze mają wrogów a my więcej kłopotów - Max potaknął.

- ...żeby - kapitan spadł do scenicznego szeptu - ale oni dali nam licencję na prowadzenie nie tylko odstrzału ale i śledztwa. W istocie dali nam carte blanche na wszystko co chcemy i nie chcemy. Max. Nas robią w konia, robiąc firmą stojącą ponad prawem.

- Bez gówna...

- Bez... pan dyrektor Wallace, personalnie zapoznał każdego kierownika Adminu CC z tym co ma w sejfie. I to jest dokument podpisany przez większość korporacji i rządów, nie wyłączając Wolnych Kolonii, Habów i nawet Jowiszan... rozumiesz Max?... Jowiszanie poszli na kooperację, świat się chyba kończy, czy co...

- Bez gówna - Max też zniżył głos - smakuje ciężką grawitacją.

- Jak z Celta. Tylko w większym wydaniu. Cumujesz?

- Na magnes - Max stęknął - kiepsko z nami. Raz powiedziałem Selmie, że powinniśmy unikać polityki a tutaj cuchnie czystką na samych szczytach. To co to za pisemko, Nick?

- Nieoficjalna umowa z Marsa i Ziemi, nagle stała się oficjalna w całej Galaktyce. Cybercops nie mogą być postawieni pod sąd lub aresztowani...

- Bez względu na to co zrobią?! - Max sapnął i na chwilę zamknął oczy kopiąc w swoich personalnych kryształach i szukając tam nazwiska pana Dyrektora Gastona Wallace.

Lecz... bez sukcesu. Imię było znajome. Max pamiętał coś z kartotek jakie dostał od poprzedniego dyrektora, lecz te zostały w Dawson City w hotelowym sejfie... - Jezu, nie byłbym zdziwiony gdyby Wallace był ze starej gwardii CIA lub FBI...

- Bo i jest - White syknął jak oparzony - skurwiel zafundował nam nie tylko licencję na zabicie ale i własny oddział wewnętrznej security. Coś w stylu jaki mają Space Marines. Taka żandarmeria od łapania i wykańczania własnych ludzi. Logiczne, jeśli jesteśmy poza prawem...

- ...stając się Prawem! - wszedł mu w słowo Max - przejebana karuzela, kolego. I to bez wyjścia. Raz CC, zawsze CC. Emerytura w izolowanych barakach na drugim końcu Mlecznej Drogi. Już to widzę...

- Ja też - White potarł skronie końcami palców - właśnie szykuję się do zmiany biurka i stanowiska. Pan Dyrektor powołał do życia Akademię CC a ja mam być jej dyrektorem... kurwa jego mać!

- Ooo... Nick! - Max współczująco dotknął ekranu Komunikatora - toś się wpierdolił na dobre. Przecież ty jesteś agent, człowiek z pola i lasu, taki sprytny partyzant... a nie nauczyciel...

- Gaston powiedział, że właśnie dlatego robi mnie Dowódcą Akademii CC i drań dodał, że cała stara kadra ma tam odwalać zajęcia praktyczne z rekrutami. W efekcie mało nie mieliśmy tutaj buntu, ale... Wallace nie jest typem z którym można negocjować. On wydaje rozkazy, my wykonujemy.

- Luj jest z ONZO - nagle przypomniał sobie Max - tajny generał w stopniu deputowanego zastępcy ministra dawnej Federacji Ziemi.

- Skąd wiesz? - White podniósł brwi - ...my tutaj kopaliśmy na jego temat jak diabli i nic. Facet jest białą kartą. Tak jak by przedtem nie istniał.

- Istniał, istniał... podsłuchałem raz kilku spuchlaków z lokalnego Adminu i tam padło jego imię. Jedna pierdolona mafia. To on był za tym całym wypadem do Dawson City.

ONZO jako jedyna organizacja, nawet po kasacji, nadal utrzymuje siatkę własnego wywiadu. Jakoby szukają Obcych... - Max lał wodę jak umiał, woląc nie przyznawać się, że ma w ręku tajne kartoteki i imienne listy ludzi z byłych, wyższych i utajnionych, sfer cienia władzy.

- Cholera. W co nas się pakuje - White przełknął ślinę i miał na twarzy ból - ...ale to wyjaśnia czemu ty ... fuck, Max, ty lepiej się tutaj zamelduj. Bo ja ci tego nie powiem...

- Czego? Ja tylko chcę kilka tygodni płatnego urlopowego luzu.

- No to sobie weź - kapitan zrobił żabią minę i popatrzył zezem na jakieś boczne ekrany na swoim biurku - aaa... luj by to trzepnął. Powiem ci. Masz awans. Na szefa wewnętrznej security CC. Dlatego ten porucznik. I już nie musisz się meldować u dyspozytora, czy u mnie. Jesteś wolny jak Cyb w adidasach. Jedyne raporty jakie składasz to wprost na biurko Gastona...

White wyłączył się bez pożegnania a Max siedział przed pustym ekranem monitora z kamienną twarzą człowieka który właśnie się dowiedział, że ma wirusa Jowiszan i pół na pół szansy przeżycia do następnego roku.

Siedział i nie wiedział czy lepiej od zaraz strzelić sobie w głupi baniak, czy pozwolić by o to zadbał najbliższy zbuntowany cyborg.

- Boże, dobry Boże, patrzysz i nawet nie pierdniesz...

Zrywając się od konsoli, miał ochotę wyć, co zrobił. I miał ochotę uciec, co też zrobił, po drodze zabierając butelkę Uzo i alpejski fiołek wart jego miesięcznej pensji.

- Mam zamówić Hoovera? - mechoportier był uprzejmy.

- Też sposób by wreszcie z tym skończyć - Max zastanowił się nad propozycją, ale ciążące w dłoniach prezenty kazały mu odłożyć samo destrukcyjne plany na później - nie, nie teraz. Gdzie tutaj jest jakiś urząd ochrony mienia czy bodaj lokalnej policji?

- My nie mamy nic takiego - portier miał dobrze dopasowaną maskę i prawie był człowiekiem gdy lekko w cieniu - tutaj jest strefa zerowa i ruch biolo nie kontrolowany a ruch mecho zakazany.

- Itria, tajna baza, wiem... okay, to gdzie jest baza Space Corps, aaa? Zielonki muszą mieć własny arsenał...

- Sama baza jest w głębi wyspy ale biura i Admin w miasteczku - robot pokazał na samojezdny chodnik idący pod szklistą kopułą tuż obok handlowego pasażu - okazja by wydać garść kredytek, sir.

- Istotnie - Max wszedł pod kopułę i wskakując na chodnik dał się ponieść w głąb podziemnych i naziemnych hal pełnych mini barków, butików, firmowych sklepów i nawet kilku przybytków wyszukanych techno rozrywek z królującymi na froncie salonami Wirtualnej Rzeczywistości.

- Generalne gówno w porównaniu do codziennej nie rzeczywistości, a ta gryzie w dupę - Max, jadąc, miał okazję zawiesić wzrok nie tylko na szyldach i reklamach ale i na biolo w nadmiarze mielące się dookoła. Zwłaszcza na co powabniejszych tunikach wręcz proszących by je zdjąć z właścicielek - ...ta grecka moda nie jest wcale głupia - uwaga pod nosem i szczerba w czarnym kręgu rozpaczy.

- Prawda, że piękna? - kobieta jadąca tuż przed nim obróciła głowę z zachęcającym uśmiechem - ja kupiłam sobie aż trzy. Jedna jest cała zielona z pomarańczowymi kafelkami... nie... kraterami czy coś takiego, ale prześliczna. Jak wrócę na Berenikę, to zaraz lansuję echo dawnej świetności moich ludzi. Podobno Helena była ubrana w taką zieloną tunikę gdy zobaczył ją Parys i reszta jest znana...

- Hej, to tak jak ja ...ciebie - Max zrobił oko do miedzianoskórej kokoty z migdałowymi oczami rodem z Tysiąca i jednej nocy - wszystkie Greczynki podbijają serca mężczyzn.

- One tak, ale ja? - kobieta obróciła się całym ciałem i jej tunika nie była w stanie ukryć bujnego arabskiego ogrodu rozkoszy - ...ja jestem z Kastora ale mój mąż jest autentycznym Grekiem i właśnie odwiedzamy jego dalszą rodzinę. Na co dzień mieszkamy na Berenice. To bardzo ładna, ale strasznie dzika planeta i przypomina krajobrazowo tutejszą okolicę.

Nic, tylko morza, góry, wyspy, skały, nawet wulkany. I masa biolo. Berenika tonie w czerwieni...

- Zieleni, chyba... - Max podtrzymał tamtą gdy doskakujący ludzie mało nie przewrócili stojącej pod prąd pasażerki. Drobny gest. Dłoń na solidnym ramieniu o aksamitnej skórze z zapachem wanilii. Sama słodycz egzotyki i następna szczerba w czarnym murze rozpaczy jaki wcześniej blokował jego zdrowy rozsądek - ...mmm... co to za perfumy?

- Ciastka. Katyroki czy katyraki, nie mam pamięci do nazw a grecki jest dla mnie trudny, mimo, że sercem jestem w tym kraju i jego historii... - oko, jak połówka księżyca, znacząco mrugnęło, podkreślając coś...

- Oj, Heleno, Heleno - Max parsknął śmiechem i czarna krąg pękł uwalniając go, by znów kosztował  zakazanych owoców z ogrodów ...

- Berenika? Czy to nie jest ta planeta gdzie nic nie chce rosnąć?

- Och, lokalna flora kwitnie, ale ziemska nie może, czy nie umie. Coś z tym odrębnym pasmem elmagu - migdałowooka piękność nie była asem w dziedzinie nauk wyższych a i potocznych też nie, co nie przeszkadzało jej być szczebiotliwie elokwentną w lekko infantylny sposób - Berenika jest cała czerwona. Jak pomidor. I jej flora i fauna też. Nooo... nam to nie przeszkadza. Po jakimś czasie zaczyna widzieć się odcienie i świat już nie jest tak monotonny. Ale nadal... zieleń to królewski kolor... moja tunika...

- Będzie przebojem - podpowiedział Max i pokazując w bok na mijany pasaż zaproponował wyskoczenie na kawę, co oczywiście nie było tak dosłowne. Kawa kosztowała majątek.

- Pod warunkiem, że ja się zrewanżuję - migdałowe oczy miały mokry błysk skrytej myśli i na pomalowanych pomarańczową szminką ustach zatańczył zwiewny uśmieszek jaki zapewne Helena posłała Parysowi.

Nic, czego wyposzczony mężczyzna nie doceni.

Max, natychmiast dostał zwarcia w tłoku i użył doniczki z fiołkiem by kryć to co mu kiełkuje pod namiastką lnu.

- Czy nie lepiej iść do hotelu? Mój mąż wizytuje kuzynów w Nowym Konstantynopolu i nie wraca przed sobotą - miedziany atłas z zapachem wanilii otarł się o jego dłoń i to było ramię wolno badające doniczkę i to co za nią - ...ależ piękny kwiat i tak rozwinięty...

- Bez podlewania może zwiędnąć - Max bezwstydnie wsadził usta w czarne warkocze misternie uplecione nad czołem i westchnął - szkoda, nie sądzisz? Co to za zapach?

- Verbena - kobieta obróciła głowę i ich usta znalazły elektryzujący kontakt śląc oboje w drgający podskok ciał - ...perfumy Wenus, Parysie.

- ...będę pamiętał. Bardzo grecki akcent ...miłosny... Heleno.

- ...to jest właśnie to co lubię... dramat namiętności. Klasyczne tragedie i komedie. I to ich ...bogactwo seksualnej kultury. Bo na Berenice to mamy kolonizację i dzicz. Lecz tutaj... sycę się ambrozją kiedy tylko mogę - padła zdyszana odpowiedź i już nie musieli nic więcej wyjaśniać.

Dwie godziny później, Max, wychodząc z lobby Intercontinentala miał trzy siniaki na szyi z nadal widocznymi śladami zębów, oraz bardzo głupawy uśmieszek kogoś kto grając za jedną kredytkę trafił główną wygraną w wideo kasynie.

- Cholera, nawet nie wiem jak ona ma na imię.

Ale Uzo i alpejski fiołek nadal dźwigał pod pachą.

Jego przypadkowa kochanka wolała delektować się ambrozją z naturalnych źródeł.

Co nie było złe jako, że Max był, jak zwykle, krótki w kredycie, a ten co miał, musiał mu starczyć na jakiś czas. Max nie chciał wracać do Bazy CC, zanim nie zrelaksuje się do znudzenia i przesytu włącznie.

Dzisiaj był poniedziałek a mąż wracał w sobotę...

- Jak urlop to urlop, a co!

Ten nastrój pogody ducha szedł z nim aż do budynku Adminu Space Corps, gdzie było miło bo pusto.

- Lunch time, kolego - wartownik rozparty w fotelu oglądał Holo i popijał 50/50 Tab, co było bardzo nie regulaminowe, ale... co wymaga...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin