Silverberg Robert - Tancerze W Strumieniu Czasu.txt

(42 KB) Pobierz
Autor: Robert Silverberg
Tytul: Tancerze w strumieniu czasu

(Dancers in the Time-Flux)

Z "NF" 6/96


   W powiewach ciep�ego, z�ocistego, wiej�cego z zachodu 
wiatru Bhengarn W�drowiec pod��a wytrwale ku odleg�emu 
Kryszta�owemu Stawowi, gdzie ma si� dokona� jego metamorfoza. 
Jest p�na pora roku. Nabrzmia�e szkar�atne s�o�ce trzyma si� 
blisko kraw�dzi wzg�rz tworz�cej po�udniowy horyzont. Cia�o 
Bhengarna - kr�py srebrzysty walec na ponad dwudziestu 
krzepkich tr�jstawowych odn�ach - a� dr�y z ch�ci dokonania 
transformacji, lecz mimo to W�drowiec porusza si� bez 
po�piechu. Jego podr� trwa ju� wiele stuleci. Pozostawi� za 
sob� na powierzchni planety l�ni�cy �lad, kt�ry biegnie 
zygzakiem od strefy do strefy, z kontynentu na kontynent i 
nawet teraz jarzy si� jeszcze lodowatym blaskiem, jakby sk�ada� 
si� z metalowych klamer spinaj�cych brzegi rany zadanej 
planecie jakim� niewyobra�alnie wielkim narz�dziem. Ju� od 
dziesi�ciu lat okr��a Kryszta�owy Staw w odleg�o�ci r�wnej 
jednej dziesi�tej promienia Ziemi; teraz, za spraw� 
wewn�trznego impulsu, zacz�� si� ku niemu zbli�a�.
   Droga wiedzie przez niego�cinn� okolic�. Po lewej stronie 
teren pokrywa futrzasta zielona mg�a, po prawej ro�nie 
jasnoszkar�atna trawa o �d�b�ach ostrych niczym no�e, �ami�cych 
si� z g�o�nym, suchym trzaskiem, z przodu natomiast w�ski trakt 
o nawierzchni z czarnego �u�la i popio�u prowadzi w d� po 
�agodnym zboczu a� na R�wnin� Z�b�w, gdzie na nieostro�nego 
podr�nika czyhaj� wielkie porcelanowe twory o przera�liwie 
ostrych kraw�dziach. Bhengarn jednak niewiele sobie robi z tych 
przeszk�d, bo przecie� jest W�drowcem. Jego cia�o zosta�o 
zaprojektowane w taki spos�b, by poradzi� sobie ze wszelkimi 
niebezpiecze�stwami, a poza tym bywa� ju� w miejscach znacznie 
gro�niejszych od tego.
   Z wdzi�kiem kroczy �u�low� �cie�k�. Jego stopy maj� 
twardo�� wy�arzonego metalu, wra�liwo�ci� natomiast dor�wnuj� 
najczulszym antenom. Bada ka�dy fragment drogi, oceniaj�c jej
wytrzyma�o��, i prze�wietla grube warstwy popio�u w 
poszukiwaniu ukrytych nieprzyjaci�. Szybko i bez wysi�ku 
pod��a ku r�wninie, trzymaj�c podbrzusze wysoko nad ostrymi 
kraw�dziami twor�w z zastyg�ej materii wulkanicznej, kt�re 
wielekro� musi przekracza�.
   U wej�cia na R�wnin� Z�b�w dostrzega kolejn� przeszkod�: 
w�skiego przesmyku strze�e Po�eracz. Spo�r�d wszystkich form 
ludzkiego �ycia (a podczas swych peregrynacji zetkn�� si� ze 
wszystkimi - z Po�eraczami, Niszczycielami, �lizgaczami, 
Or�downikami i wieloma innymi) Po�eracze wydaj� mu si� 
najbardziej ha�a�liwe i bezu�yteczne. Nie interesuj� go 
filozoficzne uzasadnienia potrzeby ich istnienia. Nu�y go ich 
buta, niezaspokojona �ar�oczno�� za� budzi odraz�.
   Niemniej jednak, aby dotrze� do celu, musi przej�� obok 
tego osobnika. Ogromny stw�r stoi okrakiem nad �cie�k�, 
zamiataj�c za sob� grubym, pot�nym ogonem. Ma ostre pazury i 
stercz�ce k�y, a na grubej gadziej sk�rze czerwieni� si� �wie�e 
jeszcze plamy krwi jego ofiar. Wpatruje si� w Bhengarna 
przenikliwym spojrzeniem ma�ych �lepi, b�yszcz�cych demoniczn� 
inteligencj�. Kiedy W�drowiec znajduje si� ca�kiem blisko, 
Po�eracz wydaje okropny ryk, a nast�pnie szczerzy z�by.
   - Zast�pujesz mi drog� - oznajmia Bhengarn.
   - Stwierdzasz rzecz oczywist� - odpowiada Po�eracz.
   - Nie mam ochoty potyka� si� z tob�, ale moje 
przeznaczenie prowadzi mnie ku Kryszta�owemu Stawowi, kt�ry 
znajduje si� za twymi plecami.
   - Mylisz si� - m�wi Po�eracz. - Przeznaczenie doprowadzi�o 
ci� do kresu twej drogi. Poza mn� nic ju� dla ciebie nie 
istnieje. Wsp�lnie, ty i ja, dokonamy transformacji twoich 
moleku�.
   Ze szczelin oddechowych po obu stronach kad�uba W�drowca 
wydobywa si� znu�one westchnienie.
   - Jedyna transformacja, jaka mnie oczekuje, to ta, kt�r� 
zamierzam przeprowadzi� nad Kryszta�owym Stawem. Ty i ja nie 
mamy ze sob� nic wsp�lnego.
   Po�eracz ryczy ponownie, a nast�pnie zaczyna ko�ysa� si� 
na gigantycznych nogach i energiczniej porusza� gadzim ogonem. 
Jest to zapowied� ataku, jednocze�nie za� ostatnia szansa, jak� 
�askawie daje Bhengarnowi, by ten zawr�ci� i ruszy� tam, sk�d 
przyby�.
   - Czy ust�pisz mi z drogi? - pyta Bhengarn.
   - Jestem narz�dziem zniszczenia!
   - Jeste� �a�osnym, pysza�kowatym b�cwa�em.
   Bhengarn po�wi�ca kilkudniowe zapasy energii, by si�gn�� 
szponami duszy a� do korzeni �wiata. Wysi�ek op�aca si�, 
poniewa� niemal natychmiast ziemia zaczyna dr�e� w posadach, 
niebo mrocznieje, wzg�rze za jego plecami zaczyna trzeszcze� 
i j�cze�, wiatr zmienia barw� na fioletow� i staje si� lodowato 
zimny. Jednocze�nie rozlega si� niski brz�cz�cy odg�os, 
doskonale znany W�drowcowi; to �piew strumienia czasu, 
nieprzewidywalnej si�y, kt�ra cz�sto bywa uwalniana przy 
takich okazjach. Mimo to Bhengarn nie daje za wygran�. Grunt 
p�ka pod kolumnowymi nogami Po�eracza, ze szczelin wydobywaj� 
si� kwa�ne opary, budz�ca groz� swym wygl�dem bestia ryczy 
przera�liwie i m��ci ziemi� ogonem, chwieje si�, wzywa 
Bhengarna, by ten zaprzesta� ataku, lecz W�drowiec dobrze wie, 
i� nigdy nie nale�y poprzestawa� na po�owicznych rozwi�zaniach i 
tym mocniej napiera na cielsko przeciwnika.
   - To niesprawiedliwe! - sapie Po�eracz. - Przy�wieca mi 
ten sam cel, co tobie: pragn� s�u�y� przeznaczeniu.
   - Wi�c dzisiaj przys�u� mu si�, zjadaj�c kogo innego - 
odpowiada Bhengarn, po czym gwa�townym pchni�ciem przewraca 
Po�eracza na bok.
   Pokonana bestia, j�cz�c �a�o�nie, m��ci powietrze 
mocarnymi nogami, lecz nie podnosi si�. Mijaj�c Po�eracza, 
Bhengarn przekonuje si� dlaczego: ze skrawka podmok�ego 
gruntu, na kt�ry zwali� si� potw�r, wystrzeli�y cienkie, ale 
bardzo mocne w��kna, unieruchamiaj�c potwora w niemo�liwym do 
zerwania u�cisku. Po�eracz ryczy coraz g�o�niej, coraz bardziej 
rozpaczliwie. Bhengarn ogl�da si� przez rami� i widzi, �e 
w��kna bez trudu przecinaj� zrogowacia�e p�ytki oraz grub� 
sk�r�.
   - Zdaje si� - stwierdza rzeczowym tonem - �e si�y 
przeznaczenia mimo wszystko zostan� dzi� zaspokojone, cho� nie 
przeze mnie. Po�eracz zostanie po�arty. Mo�na by pomy�le�, i� to 
ja sta�em si� ich narz�dziem.
   Nie odwracaj�c si� wi�cej, rusza szybkim krokiem ku 
r�wninie.
   Niebo odzyskuje poprzedni�, �agodn� barw�, wiatr cichnie, 
ziemia przestaje si� porusza�. Jednak uwolnienie strumienia 
czasu zawsze powoduje jakie� konsekwencje; w pewnej chwili 
W�drowiec dostrzega przed sob� we mgle istot� przedziwnego 
kszta�tu, kt�ra, zdezorientowana i przera�ona, b��ka si� 
mi�dzy �miertelnie niebezpiecznymi formacjami skalnymi, 
najwyra�niej nie zdaj�c sobie sprawy z zagro�enia, jakie 
sob� przedstawiaj�. Istota jest dwuno�na, ma spionizowan� 
postaw�, jest miejscami ow�osiona i na pierwszy rzut oka 
�atwo stwierdzi�, i� pochodzi z bardzo odleg�ej przesz�o�ci.  
Zbli�ywszy si� nieco, Bhengarn rozpoznaje w niej cz�owieka w 
oryginalnej postaci, zagubionego miliony lat poza swoim 
czasem.  
   - Uwa�aj! - wo�a. - Te z�by potrafi� ugry��!
   - Kto� ty? - pyta staro�ytna istota, odwracaj�c si� 
gwa�townie i rozgl�daj�c z niepokojem.
   - Jestem Bhengarn W�drowiec. Obawiam si�, �e to z mojej 
winy si� tutaj znalaz�e�.
   - Gdzie jeste�? Nikogo nie widz�! Czy jeste� diab�em?
   - Jestem W�drowcem i stoj� tu� przed tob�.
   Staro�ytny cz�owiek wreszcie dostrzega Bhengarna, po czym 
odskakuje wstecz.
   - W��! - krzyczy. - W�� obdarzony nogami! Poczwara! 
Diabe�!
   Ciska kamieniami w Bhengarna, kt�ry bez trudu zmienia tor 
lotu pocisk�w, zawieszaj�c je nast�pnie w powietrzu, gdzie 
tworz� pi�kny, mieni�cy si� szmaragdowo i z�oci�cie �uk. 
Zdesperowany przybysz z przesz�o�ci pr�buje d�wign�� ogromny 
g�az, lecz ten wysuwa mu si� z r�k. Cz�owiek traci r�wnowag�, 
pr�buje j� odzyska� wymachuj�c ramionami, jedno z nich zawadza 
o szczyt bia�ego z�ba. Z z�ba natychmiast wytryskuje turkusowy 
p�omie�, ca�e przedrami� niknie bez �ladu, cz�owiek za�, �kaj�c 
bezg�o�nie, osuwa si� na kolana i spogl�da z przera�eniem to na 
kikut, to na tkwi�cego przed nim nieruchomo W�drowca.
   - Znajdujesz si� na R�wninie Z�b�w - m�wi Bhengarn. - 
W�a�nie pr�bowa�em ci wyja�ni�, �e ka�de zetkni�cie z kt�rym� z 
tych twor�w mo�e mie� op�akane skutki.
   Wnika na chwil� w dusz� tamtego, przedzieraj�c si� z 
trudem mi�dzy stalagmitami i stalaktytami w�ciek�o�ci, l�ku, 
ura�onej dumy, b�lu, zagubienia oraz arogancji, by stwierdzi�, 
�e stoi przed nim Olivier van Noort z Utrechtu, by�y w�a�ciciel 
tawerny w Rotterdamie, dow�dca wyprawy, kt�ra wyruszy�a z 
Holandii drugiego dnia lipca 1598 roku w celu op�yni�cia Ziemi, 
cz�owiek o nadzwyczaj odpornym �o��dku i niepokornym 
usposobieniu, kt�ry wiele prze�y� - jad� mi�so pingwin�w na 
Przyl�dku Dziewiczym i w Patagonii, polowa� na jelenie, bawo�y 
i strusie w zimnych krajach przy Cie�ninie Magellana, widywa� 
wieloryby, papugi oraz drzewa, kt�rych kora mia�a smak pieprzu, 
wadzi� si� z ha�a�liwymi Portugalczykami w Brazylii, �eglowa� 
po Morzach Po�udniowych podczas szalej�cego huraganu, przy 
wt�rze wycia wiatru i huku grom�w, zaj�� hiszpa�skie okr�ty w 
Valparaiso, dokona� rzezi Indian, dotar� do Wysp Z�odziejskich, 
gdzie w zamian za stare �elazo uzyska� od tubylc�w banany, 
orzechy kokosowe i jadalne korzenie, ma�o nie umar� w Manili
na zatrucie pokarmowe, zdoby� kilka chi�skich statk�w wioz�cych 
ry� i o��w, handlowa� z Japo�czykami, kt�rzy strzyg� si� do 
go�ej sk�ry, pozostawiaj�c jedynie kosmyk z ty�u g�owy, robi� 
interesy z p�nagimi kobietami z Borneo, odwa�nymi, 
bezwstydnymi i przebieg�ymi, kt�re biegle w�adaj� oszczepami o 
metalowych ostrzach oraz dmuchawami, z kt�rych wystrzelaj� 
zatrute strza�y - by wreszcie, utraciwszy trzy spo�r�d czterech 
okr�t�w i 203 spo�r�d 248 ludzi (wielu osobi�cie kaza� 
zg�adzi� lub pozostawi� na odleg�ych wyspach za to, �e 
pod�egali za�og� do buntu, wi�kszo�� jednak zgin�a z r�k...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin