Holt Victoria - Klątwa królów.pdf

(907 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Victoria Holt
Klątwa królów
The Curse Of The Kings
Przełożyła Zofia Dąbrowska
179714291.002.png
Rozdział 1
Klątwa
Kiedy sir Edward Travers zmarł nagle z niewyjaśnionych przyczyn, zapanowała ogólna
konsternacja nie tylko w okolicy, gdzie mieszkał, lecz także w całym kraju. Wydarzenie to
wywołało również falę domysłów.
Tytuły prasowe głosiły: „Śmierć wybitnego archeologa”. „Czy sir Edward Travers stał się
ofiarą klątwy?”
W naszej lokalnej gazecie napisano:
„W związku ze śmiercią sir Edwarda Traversa, który niedawno wyjechał z kraju w celu
przeprowadzenia badań wykopaliskowych w rejonie grobowców faraonów, powstało pytanie: czy
można całkowicie zaprzeczyć starożytnym wierzeniom, że ten, kto zakłóca spokój miejsca
spoczynku zmarłych, naraża się na ich gniew? Nieoczekiwany zgon sir Edwarda spowodował
natychmiastowe zakończenie prac ekspedycji”.
Sir Ralf Bodrean, nasz miejscowy dziedzic i najbliższy przyjaciel sir Edwarda, wspomagał
wyprawę finansowo, gdy więc w parę dni po ogłoszeniu wiadomości o śmierci sir Edwarda sir Ralf
doznał udaru mózgowego, pojawiły się dalsze spekulacje. Wprawdzie parę lat temu cierpiał on na
podobne schorzenie, ale wtedy powrócił do zdrowia. Skutkiem obecnego wylewu był paraliż rąk i
nóg, co zasadniczo nadwątliło jego siły.
Jak można było się spodziewać, niektórzy napomykali, że te nieszczęścia są wynikiem klątwy.
Ciało sir Edwarda zostało sprowadzone do kraju i pochowane na naszym przykościelnym
cmentarzu. Teobald, jedyny syn sir Edwarda, wybitnie zdolny człowiek, mający już pewne
znaczące osiągnięcia w tej samej co ojciec profesji, był oczywiście osobą najbardziej pogrążoną w
żałobie.
Odbył się wspaniały pogrzeb. Jeszcze takiego nie widziano w naszym dwunastowiecznym
kościółku. Poza rodziną i przyjaciółmi zjawili się przedstawiciele świata nauki, no i oczywiście
prasa. W owym czasie byłam panną do towarzystwa lady Bodrean, żony sir Ralfa. Musiałam
przyjąć tę posadę ze względów finansowych, choć praca ta całkiem nie odpowiadała mej naturze.
Towarzyszyłam lady Bodrean w kościele podczas pogrzebu i nie mogłam oderwać oczu od
Teobalda.
Byłam w nim zakochana głupio, bo beznadziejnie, od chwili gdy pierwszy raz go ujrzałam.
Jakie bowiem ma szanse panna do towarzystwa skromnego pochodzenia u tak wybitnego
mężczyzny? Według mnie posiadał wszelkie możliwe męskie walory. Nie był przystojny według
klasycznych kanonów, lecz wyraźnie wyróżniał się na korzyść w porównaniu z innymi. Bardzo
wysoki, szczupły, o włosach ani zbyt jasnych, ani zbyt ciemnych, miał wysokie czoło uczonego,
jednak w jego ustach można było dostrzec pewną zmysłowość. Wydatny nos nadawał mu nieco
wyniosły wygląd. Oczy szare, głęboko osadzone i nieprzeniknione. Nigdy nie można było być
pewnym, co myśli. Zachowywał rezerwę i był tajemniczy. Często myślałam sobie: trzeba by
całego życia, żeby go zrozumieć. Ale cóż by to była za podniecająca, pełna odkryć podróż!
Natychmiast po pogrzebie wróciłam z lady Bodrean do Keverall Court. Twierdziła, że jest
wyczerpana, i rzeczywiście narzekała i irytowała się bardziej niż zwykle. Jej humor nie poprawił
się, gdy się dowiedziała, że do Keverall Court przybyli reporterzy w celu uzyskania wiadomości o
stanie zdrowia sir Ralfa.
179714291.003.png
— Jak szakale — oznajmiła. — Oczekują najgorszego, gdyż drugi zgon pasowałby im
doskonale do tej idiotycznej bajdy o klątwie.
Kilka dni po pogrzebie zabrałam psy lady Bodrean na codzienny spacer i kroki powiodły mnie z
przyzwyczajenia do Giza House, domu Traversów. Stanęłam przed bramą z kutego żelaza, tam
gdzie stawałam tak często i przypatrywałam się budynkowi od strony ścieżki wiodącej do wejścia.
Teraz, po pogrzebie, żaluzje były podciągnięte i dom nie roztaczał już wokół siebie owej
poprzedniej aury smutku. Panowała tu jednak nadal tajemnicza atmosfera, z którą zawsze ten dom
kojarzyłam, ponieważ od początku mnie fascynował, nawet jeszcze zanim Traversowie tu się
wprowadzili.
Ku memu zakłopotaniu zobaczyłam wychodzącego z drzwi wejściowych Teobalda. Miałam
ochotę zawrócić, ale było już za późno, gdyż mnie zobaczył.
— Dzień dobry, panno Osmond — powitał mnie.
Szybko wymyśliłam powód, dla którego tu się znalazłam.
— Lady Bodrean bardzo chciała się dowiedzieć, jak się pan miewa.
— O, dziękuję, nieźle — odparł. — Ale musi pani wejść do środka.
Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam się absurdalnie szczęśliwa. Co za niedorzeczność.
Praktyczna, rozsądna, dumna panna Osmond doznaje tak intensywnych uczuć wobec drugiej
ludzkiej istoty! Panna Osmond zakochana! Jak w ogóle mogłam popaść w taki stan i do tego w tak
beznadziejnej sytuacji?
Poprowadził mnie ścieżką pomiędzy wybujałymi krzewami, pchnął odrzwia za pomocą kołatki,
którą sir Edward przywiózł skądś z zagranicy. Była pomysłowo wykuta w kształcie ludzkiej
twarzy… dość złośliwej w wyrazie. Zastanawiałam się, czy sir Edward zainstalował ją w celu
zniechęcenia gości.
W Giza House dywany były puszyste i całkowicie tłumiły odgłos kroków. Teobald zaprosił
mnie do salonu, gdzie wisiały ciężkie, aksamitne zasłony granatowego koloru, obszyte złotym
oblamowaniem. Dywan był ciemnoniebieski, strzyżony, wełniany. Sir Edwardowi przeszkadzały
hałasy. Tak słyszałam. W pokoju znajdowały się świadectwa jego zawodowego powołania.
Wiedziałam, że niektóre ze zgromadzonych tu przedziwnych przedmiotów pochodziły z jego co
bardziej spektakularnych znalezisk. To był pokój chiński, lecz fortepian, który nad wszystkim
dominował, nadawał mu posmak wiktoriańskiej Anglii.
Teobald poprosił, żebym usiadła, i sam ulokował się nieopodal.
— Planujemy następną wyprawę w to samo miejsce, gdzie zmarł mój ojciec — rzekł.
— O! — Nigdy nie wierzyłam w opowieść o klątwie, a jednak wiadomość o jego powrocie w to
miejsce przeraziła mnie. — Czy to rozsądne? — spytałam.
— Z pewnością nie wierzy pani w plotki na temat przyczyny śmierci mego ojca, prawda, panno
Osmond?
— Oczywiście, że nie.
— Cieszył się dobrym zdrowiem, to prawda. I nagle go powaliło. Sądzę, że był o krok od
dokonania wielkiego odkrycia. Wnioskuję to ze słów, które usłyszałem od niego w przeddzień
śmierci. Powiedział: „Jestem przekonany, że wkrótce udowodnię wszystkim, iż ta ekspedycja była
bardzo owocna”. Nie chciał powiedzieć nic więcej. Szkoda.
— Przeprowadzono sekcję?
— Tak, tu w Anglii. Lecz nie zdołano ustalić przyczyny śmierci. To bardzo zagadkowe. A teraz
sir Ralf.
— Nie sądzi pan, że te dwie sprawy mają ze sobą jakiś związek?
Potrząsnął przecząco głową.
— Uważam, że stary przyjaciel ojca doznał szoku na wiadomość o jego nagłym zgonie. Sir Ralf
179714291.004.png
zawsze miał skłonność do apopleksji i już przedtem przeszedł stosunkowo łagodny wylew.
Lekarze od lat go ostrzegali i prosili, żeby wykazał trochę ostrożności. Nie, choroba sir Ralfa nie
ma nic wspólnego z tym, co stało się w Egipcie. Cóż, ja tam wracam i spróbuję się dowiedzieć, od
jakiego odkrycia o krok był mój ojciec i… czy to można jakoś wiązać z jego śmiercią.
— Proszę na siebie uważać — powiedziałam, zanim zdołałam się powstrzymać.
Uśmiechnął się.
— Tego zapewne życzyłby sobie ojciec.
— Kiedy pan wyjeżdża?
— Przygotowania zajmą jakieś trzy miesiące.
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Tabita Grey. Interesowała mnie jak wszystko w Giza
House. Odznaczała się urodą, ale było to dyskretne piękno. Dopiero po kilku z nią spotkaniach
można było należycie docenić jej urok. Urzekał również roztaczaną aurą pewnej rezygnacji,
akceptacji życia. Nigdy nie wiedziałam dokładnie, jakie stanowisko piastuje w Giza House; była
kimś w rodzaju gospodyni obdarzonej specjalnymi przywilejami.
— Panna Osmond przyszła z pozdrowieniami od lady Bodrean.
— Napije się pani herbaty, panno Osmond? — spytała Tabita.
Podziękowałam i wyjaśniłam, że muszę natychmiast wracać, gdyż w przeciwnym razie moja
nieobecność zostanie zauważona i oceniona jako naganna.
Tabita uśmiechnęła się współczująco, dając tym do zrozumienia, że nie uważa lady Bodrean za
łatwą we współżyciu chlebodawczynię. Teobald oświadczył, że mnie odprowadzi, więc wyszliśmy
razem. Przez cały czas mówił o wyprawie. Był nią bardzo przejęty.
— Zapewne pani żałuje, że nie jedzie razem z nami?
— O tak. Niezmiernie.
— Byłaby pani gotowa stawić czoło Klątwie Faraonów, panno Osmond? — spytał ironicznie.
— Z pewnością. Uśmiechnął się do mnie.
— Bardzo bym chciał — powiedział poważnym tonem — żeby mogła pani wziąć udział w
naszej ekspedycji.
Wróciłam do Keverall Court wprost oszołomiona. Prawie nie docierały do mnie narzekania lady
Bodrean. Byłam jak we śnie. On chciał, żebym z nimi pojechała. Tylko cud mógłby to sprawić.
Kiedy umarł sir Ralf, coraz więcej mówiono o klątwie. Teraz nie żyli obaj — człowiek, który
kierował wyprawą, i ten, który wspomagał ją finansowo. W tym coś musiało być.
I wtedy… zdarzył się cud. To było niewiarygodne. Wspaniałe. Spełnienie marzeń. Tak
fantastyczne jak bajka. Kopciuszek miał pojechać nie na bal, lecz z wyprawą archeologiczną do
Egiptu.
Mogłam się jedynie zdumiewać tym niesłychanym wydarzeniem i wciąż na nowo
rozpamiętywać, jak do tego doszło.
Więc zaczęłam od moich czternastych urodzin, kiedy to znalazłam pewien przedmiot z brązu w
grobie szykowanym dla Jozjasza Polgreya.
179714291.005.png
Rozdział 2
Tarcza z brązu
Czternaste urodziny należały w moim życiu do najbardziej pamiętnych dni, gdyż wtedy właśnie
znalazłam tarczę z brązu, a ponadto dowiedziałam się pewnej prawdy o sobie.
Najpierw była tarcza. Znalazłam ją w upalne, lipcowe popołudnie. W domu panował całkowity
spokój, jakoś nigdzie bowiem nie można było napotkać ani Dorcas i Alison, ani kucharki, ani obu
służących. Przypuszczałam, że te ostatnie wymieniają w ich sypialni zwierzenia na temat swych
narzeczonych. Kucharka zapewne przysnęła w kuchni, Dorcas była w ogrodzie, Alison coś
cerowała lub haftowała, nasz zaś wielebny ksiądz proboszcz Jakub Osmond w swym gabinecie
niby przygotowywał kazanie na następną niedzielę, a w rzeczywistości drzemał w fotelu. Jak bym
go widziała. Od czasu do czasu budziło go własne, dystyngowane chrapanie lub gdy mu opadła
głowa i wtedy wymruczawszy: „Czyżby? Niemożliwe!”, dalej udawał przed samym sobą, gdyż
nikogo tam nie było, że cały czas pracuje.
Myliłam się, przynajmniej co do Dorcas i Alison. Musiały się udać do jednej z sypialni, aby
przedyskutować pewną kwestię, a mianowicie, jak najlepiej powiedzieć dziecku — to znaczy mnie
— które właśnie skończyło czternaście lat, że według nich już dłużej nie można trzymać tajemnicy
pod korcem.
Byłam na cmentarzu i obserwowałam, jak Pegger, zakrystian, kopie grób. Teren kościelny, na
którym grzebano zmarłych, zawsze mnie fascynował. Zdarzało mi się obudzić w nocy i rozmyślać
o tym miejscu. Często wychodziłam z łóżka, klękałam na ławeczce w wykuszu pod oknem i
spoglądałam w tamtym kierunku.
We mgle cmentarz robił wrażenie naprawdę upiorne, a szare nagrobki wyglądały niczym
ludzkie postacie powstałe z martwych. W jasnym świetle księżyca nie było wątpliwości, że są to
pomniki nagrobne, lecz nie traciły one przez to swej tajemniczości. Czasami, gdy było ciemno,
choć oko wykol, i deszcz lał jak z cebra, a wiatr zawodził w gałęziach dębów i miotał starymi
cisami, wtedy wyobrażałam sobie, że zmarli wstali ze swych grobów i posuwają się wokół
cmentarza tuż pod moim oknem.
Już od wielu lat odczuwałam to chorobliwe zainteresowanie. Chyba zaczęło się od chwili, gdy
Dorcas po raz pierwszy zabrała mnie na grób Lawinii, żeby złożyć tam kwiaty. Robiłyśmy to
każdej niedzieli. Teraz zasadziłyśmy tam krzew rozmarynu w obrzeżu z marmuru.
— To dla uczczenia jej pamięci — powiedziała Dorcas. — Będzie zielony cały okrągły rok.
Tego upalnego, lipcowego popołudnia Pegger w pewnej chwili przerwał kopanie, żeby otrzeć z
czoła pot swą czerwoną chustką, i spojrzał na mnie srogim wzrokiem. Zresztą patrzył tak na
wszystkich.
— Panienka też się tak pewnie zastanawia. Jak tu stoję i wykopuję ziemię, to rozmyślam o tym,
który spocznie na wieki w tym głębokim, ciemnym grobie. Jakbym nie znał ich wszystkich, a tak to
przecież jest w takiej parafii jak St. Erno’s.
Pegger mówił grobowym głosem. To chyba z powodu jego związków z cmentarzem. Przez całe
życie był zakrystianem, tak jak poprzednio jego ojciec. Wyglądał niczym jeden z proroków
Starego Testamentu z grzywą siwych włosów i takąż brodą. Przejawiał też słuszne oburzenie
wobec ziemskich grzeszników, do której to kategorii zaliczał wszystkich żyjących prócz siebie i
niewielu wybranych. Nawet mówił stylem biblijnym.
— To będzie miejsce wiecznego odpoczywania Jozjasza Polgreya. Przeżył siedemdziesiąt lat i
teraz staje przed sądem w obliczu swego Stwórcy. — Pegger pokiwał głową z powagą i miną
179714291.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin