Władcy ognia cz.1.pdf

(70 KB) Pobierz
10599607 UNPDF
Władcy ognia - cz. I
Aktorzy:
Nikita Chruszczow - Jan Machulski
Konstruktor Władymir Miasiszczew - Witold Pyrkosz
Oficer CIA George Kisvalter - Piotr Machalica
Pułkownik Popow - Piotr Fronczewski
Pilot Hal Austin - Marcin Troński
W pozostałych rolach:
Tomasz Miara, Krzysztof Żurek
Był to czas, gdy dla świata, który ledwo otrząsnął się z wielkiej wojny,
narastała groźba nuklearnej zagłady, a o życiu setek milionów ludzi miał
decydować przypadek…
Wielki czarny śmigłowiec Mi-8 przemknął nisko nad lasem i zatoczył krąg
nad niewielką polaną. Pilot wypatrywał najlepszego miejsca do
wylądowania, zanim opuścił maszynę na pokryty głębokim śniegiem plac.
Widok śmigłowca w syberyjskiej pustce wydawał się czymś irracjonalnym,
zważywszy na to, że do najbliższej osady było kilkaset kilometrów, a w
pobliżu nie było śladów jakiejkolwiek obecności człowieka. Na skraju lasu
znajdował się, co prawda, wielki skład drewna, ale wyglądał jakby
przygotowany był do spławienia późną wiosną, gdy puszczą lody pobliskiej
rzeki.
Śnieg był za głęboki, żeby śmigłowiec mógł wylądować, zwisł więc tuż nad
ziemią, a z otwartych drzwi wyskoczyło trzech żołnierzy. Pomachali na
pożegnanie pilotowi i z trudem brnąc w śniegu, ruszyli w stronę składu
drewna.
Minęło dobre pół godziny zanim udało im się dotrzeć do ogrodzenia z
siatki, którego obecność na tym pustkowiu wydawała się równie
niezrozumiała jak lądowanie śmigłowca. Oficer, który szedł pierwszy
odnalazł czarną metalową skrzynkę przy furtce. Otworzył ją za pomocą
klucza, który wydobył z rękawiczki - w jej wnętrzu były guziki z cyframi.
Gdy wystukał kod, szczęknął zamek furtki, którą otworzyli przezwyciężając
napór śniegu zalegającego na placu. Dalej było już łatwiej iść. Śniegu było
jakby mniej, ktoś sprzątał wąskie przejścia między sągami drewna.
Zniknęli między nimi, jakby pod ziemię się zapadli. W istocie wejście było
1
najściślej strzeżoną tajemnicą. Znało je tylko kilkunastu żołnierzy i
wartowników tego najtajniejszego miejsca na Syberii.
W betonowym korytarzu, przedzielonym co kilkadziesiąt kroków ciężkimi
metalowymi drzwiami, dwukrotnie sprawdzano ich przepustki, zanim mogli
wejść do dużego owalnego pomieszczenia jasno oświetlonego lampami w
metalowych obudowach.
Na ich widok trzech żołnierzy siedzących za szarymi metalowymi pulpitami
zerwało się z miejsc. Powitanie było krótkie i ograniczyło się do
przekazania dokumentów, kodów i kluczy uruchamiających wyrzutnię.
Nowa zmiana rozpoczynała tygodniową służbę w silosie rakiety
balistycznej, której głowica o mocy 25 megaton - tysiące razy silniejszej
od bomby, która zniszczyła Hiroszimę - miała spopielić miasto na
amerykańskim kontynencie. Żaden z trzech żołnierzy przejmujących
sterowanie rakietą nie wiedział, jakie miasto zostanie zniszczone, gdy
odpalą rakietę. Mieli tylko wykonać rozkaz, którzy nadszedłby z Kremla.
Wówczas silniki elektryczne odsunęłyby jeden z sągów drewna
maskującego wylot betonowego silosu rakiety strategicznej, a trzej ludzie
za pulpitami rozpoczęliby procedurę startową.
Wtedy, w końcu lat pięćdziesiątych, Związek Radziecki był największą
potęgą militarną świata, a odpowiedź na pytanie, ile takich rakiet
ustawionych w betonowych silosach gotowych jest do startu, było
najważniejszym zadaniem amerykańskiego wywiadu. Błąd mógł mieć
nieobliczalne skutki.
Prezydent Dwight Eisenhower doceniał wywiad. W jego działaniach jako
dowódcy wojsk alianckich w Europie w czasie II wojny światowej
współpraca z tajnymi służbami miała decydujące znaczenie. One bowiem
tak skutecznie wprowadziły w błąd Hitlera co do miejsca i czasu inwazji
planowej w 1944 roku w Normandii, że przesądziło to o sukcesie wielkiej
operacji. Gdy żołnierze amerykańscy i brytyjscy umacniali przyczółki w
Normandii, Hitler wciąż oczekiwał inwazji w rejonie Calais oddalonym o
300 kilometrów. I tam trzymał główne siły, które z łatwością mogły
pokonać alianckie wojska inwazyjne.
Gdy jednak 20 stycznia 1953 roku Eisenhower objął urząd prezydenta
uzmysłowił sobie z przerażeniem, że nie ma tego oręża w walce z nowym
wrogiem - Związkiem Radzieckim. Osiągnięcia i możliwości
amerykańskiego wywiadu były znikome.
Głównym źródłem informacji były raporty attachés wojskowych
akredytowanych w Moskwie. Fotografowali radziecki sprzęt w czasie
pierwszomajowych parad lub robili długie wycieczki w pobliże wojskowych
instalacji, starając się coś dojrzeć zza płotu. Odnosili co prawda sukcesy,
2
jak major George van Laethan, który 3 marca 1953 roku podróżując
samochodem z Moskwy do Kijowa dzięki podręcznemu wykrywaczowi
radaru, który trzymał pod fotelem, zlokalizował 27 km na południe od
Moskwy stację radiolokacyjną nowej baterii przeciwlotniczej.
Amerykańska agencja wywiadowcza CIA, ponaglana przez prezydenta
rozpoczęła operację "Redskin" polegającą na zbieraniu informacji od
obcokrajowców podróżujących po ZSRR - naukowców, dziennikarzy,
sportowców, duchownych. Niektórzy zgadzali się wykonywać zadania
zlecane przez CIA, inni szczerze odpowiadali na pytania CIA po powrocie
ze Związku Radzieckiego: jaki kolor miał dym unoszący się z kominów
fabryki albo jaki pył pokrywał jej sąsiedztwo, czy też jaki kształt miały
anteny stacji radiolokacyjnych.
To było niewiele. Prawdziwych źródeł szpiegowskich informacji Amerykanie
mieli jeszcze mniej…
12 listopada 1953 roku o godzinie 15.00 do mężczyzny stojącego na rogu
ulic Dorotheergasse i Stallburgasse w Wiedniu podszedł inny mężczyzna:
Kisvalter: Nazywam się Brown. Przysłał pan list, że chce się z nami
widzieć…
Prawdziwe nazwisko mężczyzny, który przedstawił się jako Brown,
brzmiało George Kisvalter. Był oficerem CIA pracującym od 1952 roku w
Wydziale Radzieckim. Z pochodzenia Rosjanin, mówił biegle po rosyjsku, a
także po francusku, niemiecku i włosku. To jemu przekazano sprawę listu,
który na początku listopada 1953 roku ktoś wrzucił przez okno do
samochodu amerykańskiego dyplomaty w Wiedniu.
Popow: Czy ma pan może ten list?
Kisvalter: Pan żartuje, nie trzymamy takiej korespondencji. Mogło to by
być zbyt niebezpieczne dla pana.
Popow: A pamięta pan treść?
Kisvalter: Oczywiście. Napisał pan: Jestem rosyjskim oficerem
przydzielonym do dowództwa radzieckiej grupy wojsk w Baden pod
Wiedniem. Jeżeli zainteresowani jesteście kupnem nowego schematu
organizacyjnego radzieckiej dywizji pancernej spotkajmy się na rogu ulic…
Popow: Zgadza się. Nazywam się pułkownik Piotr Popow. Chcę za moje
informacje 3 tysiące szylingów.
3
Kisvalter: Za długo rozmawiamy w tym miejscu. Proponuję spotkanie
jutro, przed Kunst Historische Museum. O tej samej godzinie. Niech pan
przyniesie te dokumenty. Ja będę miał pieniądze…
Tak rozpoczęła się współpraca pułkownika Popowa, któremu nadano
pseudonim Attic, z Amerykanami, którym dostarczył wiele cennych
informacji. Takich źródeł amerykański wywiad miał jednak niewiele.
Radziecki kontrwywiad był zbyt sprawny, o czym przekonał się Popow w
1958 roku, gdy został zdemaskowany, zmuszony do współpracy z
wywiadem radzieckim, a ostatecznie skazany na śmierć w 1959 roku.
Jeżeli nie można było uzyskać informacji o radzieckich zbrojeniach od
szpiegów działających na ziemi może udałoby się zdobyć je z powietrza.
Prezydent Eisenhower uchwycił się tego pomysłu, jako najpewniejszego
rozwiązania problemu, który wydawał się najtrudniejszym w jego
prezydenturze.
8 maja 1954 roku trzy samoloty RB-47 wystartowały z bazy Fairford w
pobliżu Oxfordu w Wielkiej Brytanii. Przeleciały wzdłuż północnego brzegu
Norwegii i skierowały się w stronę Murmańska. Nad portem dwa zawróciły,
zaś trzeci, pilotowany przez Hala Austina, skierował się na południe.
Austin: Nie pamiętam, jakie mieliśmy konkretne zadanie, ale zapewne
interesowały nas lotniska wojskowe i instalacje radarowe. Wlecieliśmy nad
Rosję na dobre 50 mil, gdy zobaczyłem 3 myśliwce. Nie obawialiśmy się
ich, gdyż były to Migi-15, za wolne dla nas.
Myśliwiec Mig-15 rzeczywiście nie stanowił zagrożenia dla amerykańskiego
samolotu zwiadowczego, który przewyższał prędkością i pułapem radziecki
samolot.
Austin: Godzinę później dostrzegłem sześć rosyjskich samolotów. Chwilę
potem następnych sześć. Było oczywiste, że mają rozkaz zająć się nami,
ale nie były to Migi-15. Skręciliśmy na zachód, a Rosjanie zaczęli pościg.
Za amerykańskim samolotem ruszyły Migi-17, nowe myśliwce
wprowadzone do służby w październiku 1952 roku. Przewyższały
amerykański samolot prędkością, a także dorównywały mu pułapem.
Austin: Pierwszy z rosyjskich samolotów zrównał się z nami. Strzelał
pociskami smugowymi, aby zmusić nas do lądowania. Krzyknąłem do
kopilota, Carla Holta. On powiedział: nasze działka nie funkcjonują.
Odpowiedziałem: Lepiej zrób coś. Kopnij je albo inaczej zmuś te cholerne
działa, żeby strzelały, bo spadniemy tutaj jak kaczki.
Amerykański samolot RB-47 uzbrojony był w dwa działka kalibru 20 mm w
ustawione w ogonie i sterowane radarem. Tylko w ten sposób mógł się
4
obronić przed ścigającymi go samolotami radzieckimi.
Austin: Naliczyłem dziesięć migów, które usiłowały nas zestrzelić. Na
szczęście udało mi się uruchomić działka i oddać parę strzałów, co kazało
Rosjanom utrzymać dystans. Ale wreszcie któryś nas trafił. Czułem
strumień powietrza wpadający do kabiny przez otwory w kadłubie.
Granica fińska była blisko, ale dostrzegł z przerażeniem, że wskaźnik
paliwa szybko zbliża się do zera, co wskazywało, że zbiornik został
przestrzelony. Paliwo ubywało w zastraszającym tempie, gdy sześć
silników uciekającego samolotu pracowało na maksymalnym ciągu. Szanse
na wyrwanie się ścigającym myśliwcom malały z każdą sekundą. Austin
wiedział, że wielu jego kolegów nie powróciło z takich lotów. W
październiku 1952 roku radzieckie myśliwce zestrzeliły rozpoznawczego B-
29 nad Wyspami Kurylskimi, a w grudniu nad Mandżurią. W styczniu 1953
roku zginęła załoga P2V zestrzelonego nad Cieśniną Formoską. A tego
majowego dnia wszystko wskazywało na to, że powiększą oni listę
zestrzelonych.
Nagle Rosjanie zawrócili. Austin zorientował się że minęli granicę Finlandii.
Ratunek był jednak bardzo iluzoryczny, gdyż cały czas tracili paliwo. Na
domiar złego radio było uszkodzone i mogli nadawać tylko na jednym
kanale. Ich wezwania pomocy usłyszał pilot tankowca Jimm Rigley
pełniący bojowy dyżur na ich rodzimym lotnisku w Fairford.
Austin: Jimm usiłował natychmiast wystartować, ale nie otrzymywał
zgody, gdyż coś tam działo się na pasie. Wreszcie, łamiąc wszystkie
przepisy uniósł maszynę w powietrze. A u nas wskaźnik paliwa zatrzymał
się na zerze. I wtedy zobaczyłem w oddali samolot. "To musi być
tankowiec - powiedziałem do Carla - lecę do niego. Nie myliłem się. Carl
wspominał później, że najpiękniejszym momentem w jego życiu było
ustawienie naszego samolotu pod tankowcem i podłączenie przewodu
paliwowego. Nasze zbiorniki były już całkowicie puste.
Takie loty w latach 50-tych były podstawowym źródłem informacji o
radzieckich siłach zbrojnych. Dzięki nim mogli poznać tajemnicę odległego
rejonu nad Wołgą - Kapustin Jar.
Pierwsze sygnały nadeszły od jeńców niemieckich, których w 1952 roku
Rosjanie zwolnili z niewoli. Przesłuchiwani przez wywiad amerykański
wskazywali Kapustin Jar jako miejsce tajnych eksperymentów radzieckich.
Nie potrafili jednak określić, co się tam działo. Do operacji rozszyfrowania
tej tajemnicy włączyli się Brytyjczycy, którzy zdecydowali się wysłać
najnowszy typ samolotu rozpoznawczego Canberra z bazy w Iranie.
Lot, który prawdopodobnie odbył się w sierpniu 1953 roku, do dziś
pozostaje tajemnicą. Jedynym dowodem, że brytyjski samolot dotarł nad
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin