Elizabeth Bevarly - Świąteczne życzenia.pdf

(573 KB) Pobierz
Bevarly Elizabeth - Swiateczne zyczenia.rtf
ELIZABETH BEVARLY
Ś wi ą teczne Ŝ yczenia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Twój ślub był jak zawsze cudowny, Rebeko, jeszcze wspanialszy niŜ ostatnim razem.
– To prawda, moja droga, są coraz wytworniejsze. Ile ich było?
Rebeka Bellamy słuchała pochwał dwóch starszych dam, uśmiechając się skromnie.
Rozejrzała się wokół, dostrzegając wszędzie zadowolone twarze gości zgromadzonych w
ogromnej białej sali domu Petersona-Dumesnila. Dyskretnie odrzuciła do tyłu ciemne loki,
drugą ręką przygładzając kołnierz róŜowego kostiumu, po czym odparła z dumą:
– Ten jest dwudziesty drugi. I czy uwierzycie, Ŝe planuję juŜ następny?
Starsze panie wymieniły między sobą znaczące spojrzenia.
– Nie ustawaj w tym, co dobre – powiedziała jedna z nich, poklepując dłoń Rebeki.
Rebeka podziękowała skromnie, a potem przeprosiła obie damy, wyjaśniając, Ŝe musi
sprawdzić, czy w bufecie nie zabrakło przekąsek. Jej przyjęcia weselne stały się jednymi z
najbardziej znaczących wydarzeń towarzyskich w Louisville, napawając Rebekę uczuciem
dumy i zadowolenia. W ciągu ostatnich pięciu lat udało się jej wiele osiągnąć.
Planowanie ślubów innych ludzi wynagradzało jej niemal to, Ŝe nigdy nie miała okazji,
by przygotować podobną uroczystość dla siebie. W rzeczywistości jednak Rebeka zdawała
sobie sprawę, Ŝe najlepsze pomysły zachowuje na dzień, w którym sama stanie na ślubnym
kobiercu. Nawet jeśli jej pierwsze, dosyć pośpiesznie zawarte małŜeństwo skończyło się
niepowodzeniem, nie oznaczało to, Ŝe pozostanie samotna do końca Ŝycia. Teraz musiała
tylko znaleźć odpowiedniego kandydata na męŜa. Niestety, zaczynała powoli obawiać się, czy
ten właśnie element ślubnych planów nie zajmie jej zbyt wiele czasu.
ŚwieŜo upieczona pani Daphne Duryea-Prescott przerwała nagle rozmyślania Rebeki,
wpadając na nią niczym biała, puchowa chmurka. Ta platynowa blondynka w koronkowej
sukni, której stroju dopełniał długi, tiulowy welon, była tylko siedem lat od niej młodsza, lecz
jej twarz rozpromieniała młodzieńczą radością, jakiej Rebeka nigdy nie znała, – Rebeko,
chodź szybko – poprosiła Daphne. Rebeka natychmiast odczuła niepokój.
– Co takiego? Co się stało? – Z doświadczenia wiedziała doskonale, Ŝe podczas
uroczystości rzadko kiedy wszystko układa się według planu.
Daphne stała pośrodku sali, jedną ręką podtrzymując suknię, w drugiej zaś ściskając
trochę juŜ przywiędłą wiązankę.
– Jestem gotowa, aby rzucić bukiet – oznajmiła młoda męŜatka.
Rebeka uśmiechnęła się wyrozumiale.
– To sprawa bardziej dla fotografa niŜ dla mnie, Daphne. Jestem pewna, Ŝe świetnie
poradzisz sobie sama.
– Ale ty jesteś niezamęŜna – zaprotestowała panna młoda. – Musisz przy tym być. Bardzo
chciałabym, abyś ty właśnie złapała bukiet.
Deklaracja Daphne wprawiła Rebekę w dziwne zakłopotanie. Kiedy ostatnim razem
udało się jej pochwycić wiązankę panny młodej, wyszła za mąŜ kilka miesięcy później. Po
pięciu latach jej małŜeństwo zakończyło się rozwodem. Od tego czasu minęło kolejnych pięć
93473091.001.png
lat i dopiero teraz Rebeka zaczęła zbierać owoce swojego trudu, jakiego wymagało
wypracowanie dobrego imienia firmy. Nie miała awersji do małŜeństwa, lecz nie była pewna,
czy jest juŜ gotowa, by raz jeszcze zdecydować się na takie ryzyko.
– Och, nie wydaje mi się, Ŝeby to był dobry pomysł, Daphne – odparła – ale dziękuję.
Przepychanie się z druhnami, by pierwszej pochwycić bukiet, niekoniecznie naleŜy do moich
obowiązków.
– Och, Rebeko – nie dawała za wygraną Daphne.
– Powiedziałaś, Ŝe w dniu mojego ślubu zrobisz dla mnie wszystko.
– I twoi rodzice drogo za to płacą – zauwaŜyła Rebeka. – Jestem tutaj jako organizatorka
wesela. I choć dobrze się bawię, nie mogę zapominać, Ŝe to przede wszystkim moja praca. –
Rysy Rebeki złagodniały, kiedy uśmiechnęła się, ujmując dłoń Daphne.
– Teraz naprawdę muszę iść do bufetu.
– Rebeko...
– Właśnie po to mnie zatrudniłaś, Daphne.
– Wiem, lecz chciałabym zrobić coś dla ciebie za to, Ŝe uczyniłaś dzień mojego ślubu tak
cudownym.
Rebeka, zawsze twardo stąpająca po ziemi kobieta interesu, odparła bez wahania:
– Poleć mnie swoim przyjaciółkom.
– JuŜ to zrobiłam. – Daphne rozłoŜyła bezradnie ręce. – Jak na kogoś, kto zarabia na
Ŝycie organizując uroczystości ślubne, nie jesteś zbyt romantyczna. Rebeka uśmiechnęła się
teraz jeszcze serdeczniej.
– Wręcz przeciwnie. Romanse to moje Ŝycie.
– Och, jesteś taka sama jak wujek Jake – mruknęła Daphne. – A przy okazji... – Teraz
oczy dziewczyny zapłonęły na nowo. – Czy poznałaś juŜ wujka Jake’a?
– Daphne, naprawdę muszę biec do bufetu – broniła się zaniepokojona Rebeka.
– Ale...
Rebeka wmieszała się w tłum gości. Tutaj mniej juŜ obawiała się łysiejącego, starszego
pana, który mógłby chcieć zabawiać ją przez resztę wieczoru.
Jest coś magicznego w ślubach, pomyślała Rebeka. Jej własny został zawarty pod
wpływem chwili. W niczym nie przypominał wystawnych uroczystości, których
organizowanie rozsławiło jej imię w Louisville. Wiosenne wakacje na trzecim roku studiów
spędzała wraz ze swym przyszłym, a obecnie juŜ byłym męŜem na Bermudach. Którejś nocy,
po wypiciu zbyt wielu drinków, obudzili księdza w pobliskim kościółku i o wschodzie słońca
zawarli na plaŜy ślub.
Jej rodzice od samego początku byli niezwykle zmartwieni nagłą decyzją córki. Obawiali
się, Ŝe Eliota interesują głównie pieniądze rodziny Bellamych. Na wiadomość o ślubie cofnęli
wszelkie wsparcie finansowe dla córki.
Teraz, kiedy zastanawiała się nad tym po latach, Rebeka była pewna, Ŝe Ruth i Dan
Bellamy chcieli w ten sposób uzyskać pewność, Ŝe uczucia Eliota są szczere. Niestety, ich złe
przeczucia potwierdziły się bardzo szybko. Kiedy małŜeństwo Rebeki rozpadło się, rodzina
Bellamych z otwartymi ramionami przyjęła ją z powrotem do swego grona i nikt nie
93473091.002.png
wspominał nigdy o tym niefortunnym epizodzie.
To wszystko naleŜało do przeszłości. Eliot mieszkał teraz ze swoją drugą Ŝoną w
Kalifornii, gdzie prowadził kancelarię prawniczą. Rzadko kiedy Rebeka w ogóle o nim
myślała. Jedynie czasem, oglądając późną nocą reklamy w telewizji adresowane do
skorumpowanych, nieetycznych, Ŝerujących na taniej sensacji prawników, przypominała
sobie o byłym męŜu.
RozwaŜania Rebeki przerwał nagle czyjś okrzyk. Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, Ŝe
jest otoczona przez grupę rozbawionych kobiet. Usłyszała swoje imię, a po chwili trzymała w
rękach bukiet białych róŜ, gardenii i lilii, który niespodziewanie znalazł się nagle tuŜ przed
nią.
– Udało mi się! – wykrzyknęła zachwycona Daphne.
Rebeka potrząsnęła głową, uśmiechając się z rezygnacją. Potem ukazawszy zebranym
bukiet i Ŝartobliwie pogroziwszy palcem pannie młodej, znów skierowała się w stronę bufetu.
Sącząc whisky z wodą po drugiej stronie sali balowej, Jake Raglan z niesmakiem
przyglądał się scenie tradycyjnej weselnej zabawy. Oto następna kobieta szukająca męŜa po
to, by móc dręczyć go i wykorzystywać, tak jak robiła to jego była Ŝona. O, nie, niema
zamiaru raz jeszcze dać się złapać w tę samą pułapkę.
– Czy ma pan ochotę na następnego drinka? Jake wiedział, Ŝe powinien odpowiedzieć
„nie” na pytanie barmana. Powinien odejść stąd jak najprędzej, zanim wydarzy się coś
strasznego. Zamiast tego skinął głową. Był przecieŜ ukochanym wujem Daphne. Dziewczyna
z pewnością spostrzegłaby jego wczesne zniknięcie i przez wiele tygodni musiałby później
wysłuchiwać wymówek siostrzenicy.
Bezwiednie jego wzrok powędrował ku kobiecie, która pochwyciła bukiet Daphne. Z
przyjemnością przyglądał się jej figurze, którą obcisły kostium czynił bardziej jeszcze
pociągającą. Ta kobieta miała klasę i elegancję. Po chwili znów ogarnęła Jake’a panika, kiedy
zauwaŜył, Ŝe obiekt jego zainteresowania kieruje się w stronę baru. Szybko jednak opanował
nerwy. Prawdopodobnie ta kobieta bardziej powinna obawiać się jego niŜ on jej.
Teraz spokojnie juŜ obserwował zbliŜającą się nieznajomą. Drobna i szczupła, sprawiała
wraŜenie dosyć wysokiej, choć z pewnością nawet na obcasach nie miała więcej niŜ metr
siedemdziesiąt. Jej czarne loki opadały luźno spięte na kark. Kiedy tylko kobieta znalazła się
wystarczająco blisko, natychmiast odłoŜyła na blat baru ślubną wiązankę, jakby czym prędzej
chcąc się od niej uwolnić. Teraz unikała nawet patrzenia w kierunku kwiatów. Ta reakcja
zaintrygowała Jake’a.
– Uciekaj, póki nie jest za późno – szepnął, zasiadając obok nieznajomej na wysokim,
barowym stołku.
W jej wzroku odmalowało się szczere zdumienie.
– Słucham? – zapytała.
Wskazując dłonią porzucony bukiet, powtórzył z uśmiechem:
– Uciekaj, póki nie jest za późno. Kobieta odwzajemniła jego uśmiech.
– Czy jest to aŜ tak oczywiste? – spytała.
Jej reakcja zaskoczyła Jake’a. Przez moment, zbity z tropu, nie bardzo wiedział, co
93473091.003.png
odpowiedzieć.
– Czy to jest aŜ tak oczywiste? – zapytał wreszcie. Miał wraŜenie, Ŝe w powietrzu wokół
nich unoszą się jakieś dziwne wibracje.
Rebeka zastanawiała się przez chwilę, w jaki sposób mogłaby, nie uraŜając męŜczyzny,
który przysiadł się do niej, zakończyć tę ledwie rozpoczętą rozmowę. Nie dlatego, Ŝeby miała
coś przeciwko nieznajomemu, który zwrócił się do niej z tym dosyć zabawnym ostrzeŜeniem.
Był męŜczyzną niewątpliwie przystojnym, Rebeka jednak przyszła do baru po to tylko, by
sprawdzić, czy nie zabrakło jakiegoś gatunku alkoholu, i naprawdę nie miała czasu na
towarzyskie pogawędki.
– NiewaŜne – odparła teraz w odpowiedzi na pytanie, którego juŜ nawet nie pamiętała.
ZauwaŜyła tego męŜczyznę wcześniej na ślubie Daphne. Zobaczyła go juŜ w chwili,
kiedy wszedł do katedry. NaleŜał do tych osób, które zawsze i wszędzie wyróŜniają się w
tłumie. Przy wzroście około metra dziewięćdziesięciu nieznajomy znacznie górowałby nad
nią, gdyby w tej chwili stali obok siebie. Teraz jednak, siedząc na barowym stołku, mogła
patrzeć prosto w jego ciemnoniebieskie, niczym górski strumień, oczy. Czarne włosy iskrzyły
się przetykane gdzieniegdzie nitkami srebra. Miał na sobie ciemny garnitur z doskonale
dobranym gołębio-szarym krawatem.
– Przepraszam, panie...
– Raglan. Jake Raglan.
– Panie Raglan –powtórzyła jednym tchem. Chwilę później w jej oczach pojawiło się
zdumienie. – Nie jest pan chyba wujkiem Daphne?
Jake równieŜ wydawał się zaskoczony, zdobył się jednak na uśmiech.
– Dlaczego nie miałbym nim być?
– PoniewaŜ wuj Daphne miał być łysiejący i z brzuszkiem – wymknęło się Rebece, zanim
zdąŜyła zastanowić się nad tym, co mówi. – Nie moŜe pan być taki...
Teraz uśmiech Jake’a stał się wręcz niebezpieczny.
– Jaki? – zapytał z błyskiem w oku.
Z kaŜdą chwilą Rebeka czuła się bardziej zmieszana. Jej policzki zaczerwieniły się.
– Naprawdę muszę iść, panie Raglan. Zmierzałam właśnie w stronę bufetu.
– CzyŜby była pani aŜ tak głodna?
Dlaczego nagle kaŜde jego słowo zdawało się emanować seksem, zastanawiała się
gorączkowo Rebeka.
– Nie, muszę... – Co takiego miała zrobić? – Muszę sprawdzić koreczki krabowe i...
nadziewane grzyby.
– Są pyszne – stwierdził Jake głębokim, uwodzicielskim tonem.
– Ja... Proszę mi wybaczyć – powiedziała Rebeka i ruszyła w kierunku bufetu, nie
czekając na dalsze słowa wuja Daphne.
Jake z zaciekawieniem spoglądał za odchodzącą Rebeką. WciąŜ jeszcze, mimo
zdecydowanie zbyt szybko zbliŜających się czterdziestych urodzin, potrafi wprawić w
zakłopotanie piękną kobietę. Odwracając się, by sięgnąć po drinka, zauwaŜył porzucony na
barze ślubny bukiet swojej siostrzenicy. Był to dobry znak. Ten symbol małŜeństwa nie mógł
93473091.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin