Charles R. Tanner- Tumitak z Podziemnych Korytarzy.pdf

(510 KB) Pobierz
380915902 UNPDF
CHARLES R. TANNER
Tumitak z podziemnych korytarzy
tłum. Wiktor Bukato
ilustracje by Chuck Lukacs
O AUTORZE
Fantastyka naukowa jako gatunek literacki zrobiła fantastyczną karierę. Powstają kluby miłośników tego
gatunku, coraz więcej osób czyta tę literaturę, kolekcjonuje i zdobywa o niej wiedzę.
Jeśli chodzi o amerykańską literaturę fantastyczno-naukową, jedną z najbardziej liczących się na tym
rynku, zainteresowanie czytelników, a szczególnie ich wiedza na ten temat sięgają wstecz przede wszystkim
do tak zwanego “Złotego Wieku" SF przypadającego na okres mniej więcej od roku 1938 - kiedy to John
Campbell zastał redaktorem naczelnym czasopisma “Astounding Stories", nadając ton temu nurtowi
twórczości literackiej i niejako go promując - do lat pięćdziesiątych, kiedy to na ten teren wkroczyły inne
magazyny.
Lata dwudzieste i trzydzieste naszego wieku pozostają w cieniu. A przecież warto pamiętać, że zanim
zabłysły gwiazdy pierwszej wielkości, jak A. E. Van Vogt, Robert A. Heinlein, Isaac Asimov i Theodore
Sturgeon, istnieli i pisali inni autorzy, których wkładu w to dzieło nie sposób pominąć.
Jednym z nich jest właśnie Charles R. Tanner (1896-1954), który zadebiutował opowiadaniem “The
Color of Space" w roku 1930. Pisał później jeszcze wiele, głównie opowiadań, czy może nawet króciutkich
powieści, publikując je wyłącznie w magazynach SF.
Najbardziej znany jest cykl opiewający przygody młodego śmiałka Tumitaka, żyjącego w czasach, kiedy
ludzkość została zepchnięta pod ziemię przez najeźdźców z Wenus. Tumitak swoimi bohaterskimi czynami
przypomina ludziom o ich właściwym miejscu na Ziemi i ich godności, budząc w nich odwagę i chęć czynu.
Dwa pierwsze opowiadania z tego cyklu: “Tumitak z podziemnych korytarzy" (Tumithak oj the Corridors)
i “Tumitak na powierzchni Ziemi" (Tumithak in Shawm) zamieścił Isaac Asimov w swojej antologii
zatytułowanej “Przed Złotym Wiekiem". Przedstawiamy je miłośnikom fantastyki po raz pierwszy w polskim
przekładzie w dwóch kolejnych zeszytach.
ROZDZIAŁ I
Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat archeologia poczyniła postępy, które pozwoliły na wstępne oceny
zdumiewających osiągnięć nauki naszych przodków przed Wielką Inwazją. Szczególnie obfitym źródłem
wiedzy na temat ich życia były ruiny Londynu i Nowego Jorku. Wiadomo już, że nasi przodkowie posiedli
tajemnicę latania oraz znajomość chemii i elektryczności przewyższającą naszą; istnieją nawet pewne
dowody, że prześcignęli nas w medycynie i pewnych sztukach pięknych. Biorąc ich cywilizację jako całość,
można mieć niejakie wątpliwości, czy doścignęliśmy ich w wiedzy ogólnej.
Do czasu Inwazji odkrywali tajemnice przyrody, jak się zdaje, stale, w regularnym postępie
geometrycznym, i mamy uzasadnione powody, by sądzić, że to właśnie mieszkańcy Ziemi pierwsi rozwiązali
problem lotów międzyplanetarnych. Powieści pisane przez autorów zajmujących się tym okresem świadczą
o zainteresowaniu, jakie dzisiejszy człowiek przejawia wobec tak zwanego Złotego Wieku.
Niniejsza opowieść nie dotyczy wszakże ani dni Inwazji, ani życia w Złotym Wieku przed nią. Mówi ona
o owej pół mitycznej, pół historycznej postaci, Tumitaku z Loru, pierwszym człowieku, jak głosi legenda, który
zbuntował się przeciwko dzikim szylkom. Choć brak jeszcze wielu faktów, niedawne badania lochów i
korytarzy rzuciły wiele światła na dotąd niejasne fragmenty życia tego bohatera. Pewne już jest, że żył on i
walczył naprawdę, lecz bez wątpienia nie dokonał tych cudów, które przypisuje mu legenda.
Wiadomo na przykład, że życie jego nie trwało dwieście pięćdziesiąt lat, jak mu to przypisują; że mitem
jest jego nadludzka siła i niewrażliwość na promienie szylków. Równie wątpliwa jest opowieść o zniszczeniu
przez niego sześciu miast.
Jednak wiedza o jego życiu pogłębia się w miarę, jak tracimy zaufanie do legend. Nadszedł czas, gdy
możemy pojąć, niestety jeszcze mgliście, ale za to z bardziej racjonalnego punktu widzenia, prawdą o jego
czynach. Tak więc celem niniejszej opowieści jest próba zracjonalizowania i właściwego umieszczenia w tle
historycznym wczesnej młodości wielkiego bohatera, który w imieniu ludzkości targnął się pierwszy na bestie
wenusjańskie, trzymające całą Ziemię w niewoli...
Długi, posępny korytarz ciągnął się, jak okiem sięgnąć. Wysoki na piętnaście stóp i równie szeroki,
prowadził prosto, bez końca, a jego brunatne, szkliste ściany cechowała niezmienna jednostajność. Wzdłuż
środkowej linii stropu ukazywały się co jakiś czas duże lampy, płaskie płyty zimnego, białego światła, które
płonęło od wieków, nie wymagając żadnych zabiegów. W takich samych odstępach w ścianach bocznych
widniały głęboko wycięte otwory drzwiowe, zawieszone szorstką tkaniną workową; na progach znać było
ślady stóp pozostawione tam przez minione pokolenia. Monotonii tego widoku nie mąciło nic - poza kilkoma
miejscami, gdzie korytarz krzyżował się z innym korytarzem, równie nieciekawym.
Korytarz wcale nie był pusty. Tu i tam na całej długości pojawiały się pojedyncze postacie mężczyzn, w
większości o niebieskich oczach i rudych włosach. Odziani byli w niewyszukane zgrzebne szaty, ściągnięte
w talii szerokimi pasami o wielu kieszeniach i olbrzymich klamrach. Znajdowało się tam również kilka kobiet,
które różniły się od mężczyzn długością włosów i szat. Wszyscy poruszali się jakby ukradkiem - choć
bowiem minęło wiele lat od czasu, gdy ostatnio widziano Strach, nawyki setek pokoleń niełatwo odrzucić.
Tak więc korytarz, ludzie, ich odzienie, a nawet zwyczaje tworzyły posępną monotonię.
Gdzieś z głębi, spod korytarza, dochodził miarowy stukot i warkot jakiejś gigantycznej machiny; rozlegał
się nieprzerwanie towarzysząc życiu tych ludzi, tak że już nikt nie zwracał nań uwagi. A mimo to ów stukot
przytłaczał ich, przenikał ich umysły i swoim miarowym rytmem oddziaływał na wszystko, co robili.
Zdawało się, że jedna część pomieszczenia jest bardziej uczęszczana niż inne. Światła płonęły tu
jaśniej, tkaniny okrywające drzwi były czystsze i nowsze; kręciło się tu także więcej ludzi. Wchodzili i
wychodzili ukradkiem z drzwi, niczym pomykające króliki.
Z boku w drzwiach ukazały się postacie chłopca i dziewczyny w wieku około czternastu lat. Jak na dzieci
byli wyjątkowo wysokiego wzrostu, choć ich niedojrzałość wydawała się oczywista. Oni również, jak i starsi,
mieli niebieskie oczy, a ich cerę znamionował odwieczny brak światła słonecznego i nieustanne działanie
promieni świateł korytarzy. W ich zachowaniu była jakaś śmiałość i żwawość sprawiająca, ze wielu
mieszkańców korytarzy na ich widok marszczyło brwi z dezaprobatą. Najwyraźniej starsi uważali, że młode
pokolenie zmierza szybko do samounicestwienia. Nie było wątpliwości, że prędzej czy później ta śmiałość i
hałaśliwość sprowadzi Strach z Powierzchni.
Lecz młodzi, doskonale obojętni wobec tak wyraźnej dezaprobaty, kontynuowali swój marsz. Skręcili z
głównego korytarza w inny, słabiej oświetlony, a przeszedłszy nim prawie milę, skręcili w jeszcze inny.
Przejście, w którym się teraz znaleźli, było wąskie i wyraźnie pięło się w górę. Nie było tu zupełnie nikogo, a
gruba warstwa kurzu, pokrywająca korytarz, oraz opłakany stan świateł dowodziły, że dawno już nikt tu nie
mieszkał. Liczne otwory drzwiowe pozbawione były zasłon, które skrywały wnętrza zamieszkałych
pomieszczeń w większych korytarzach. Zamiast tego w wielu drzwiach wisiały kotary pajęczyn pokrytych
pyłem. W miarę jak młodzi posuwali się dalej, dziewczyna przybliżała się do chłopca, ale poza tym nie
zdradzała innych oznak bojaźni. Po pewnym czasie przejście stało się jeszcze bardziej strome i wreszcie
kończyło się ślepą ścianą. Młodzi usiedli na rumowisku pokrywającym dno korytarza i po chwili zaczęli
rozmawiać ściszonym głosem.
- Wiele lat musiało upłynąć od czasu, gdy mieszkali tu ludzie - rzekła cicho dziewczyna. - Może
znajdziemy coś bardziej cennego, co pozostawili opuszczający ten korytarz.
- Myślę, że Tumitak łudzi się tylko mówiąc nam o możliwości znalezienia skarbów w tych przejściach -
odrzekł chłopiec. - Bez wątpienia byli tu już inni przed nami.
- Tumitak powinien już tu być - powiedziała po chwili dziewczyna. - Czy myślisz, że przyjdzie? -
Daremnie starała się przebić wzrokiem ciemność panującą w dole korytarza.
- Oczywiście, że przyjdzie, Tepro. Czy Tumitak kiedykolwiek nie dotrzymał słowa, kiedy się umawiał?
- Ale przyjść tu samotnie! - zaprotestowała Tepra - Umarłabym ze strachu, Nikadurze, gdyby ciebie tu
nie było.
- Nie ma właściwie żadnego niebezpieczeństwa - odrzekł. - Ludzie z Jakry nie mogliby tu dojść nie
przechodząc przez główny korytarz. A wiele lat już minęło od czasu, gdy kraina Lor widziała szylka.
- Dziadek Konak raz widział szylka - przypomniała mu Tepra.
- Tak, ale nie tu, w Lorze. Widział go w Jakrze wiele lat temu, gdy walczył z Jakrariami jako młody
wojownik. Przypomnij sobie, że Lorianie odnieśli zwycięstwo i wygnali Jakran z ich miasta do korytarzy dalej
położonych. I nagle wybuchł ogień i panika i pojawiła się banda szylków. Dziadek Konak widział tylko
jednego i ten jeden o mało go nie schwycił, ledwie dziadek uniknął. - Nikadur uśmiechnął się. - Jest to piękna
opowieść, ale na poparcie jej prawdziwości mamy tylko słowo dziadka Konaka.
- Ależ Nikadurze... - zaczęła dziewczyna. Przerwał jej szelest dochodzący z pokrytych pajęczyną odrzwi.
W mgnieniu oka dwoje młodych zerwało się na równe nogi. Popędzili zdjęci strachem w dół korytarza nie
oglądając się za siebie, zupełnie nieświadomi pojawienia się trzeciej osoby, młodzieńca, który wyszedł z
drzwi i oparty teraz o ścianę z ironicznym uśmiechem na twarzy obserwował ich ucieczkę.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że ów młodzieniec niczym się nie różni od innych mieszkańców
korytarzy. Te same rude włosy i biała, przezroczysta skóra, ta sama prosta szata i ogromny pas. Lecz
uważne oko dostrzegłoby w szerokim, śmiałym czole, wąskim, zakrzywionym nosie i bystrych oczach
znamiona owej wielkości, która pewnego dnia miała stać się jego udziałem.
Młody człowiek obserwował przez chwilę ucieczkę przyjaciół, lecz zaraz cicho zagwizdał. Tepra
natychmiast się zatrzymała i odwróciła, a widząc postać przybysza zawołała na Nikadura. Chłopiec
przystanął również i oboje, mocno zawstydzeni, zawrócili.
- Przestraszyłeś nas, Tumitaku - powiedziała dziewczyna z wyrzutem w głosie. - Co takiego robiłeś w
tamtym pomieszczeniu? Nie bałeś się tam wejść samotnie?
- Nie ma tam nic, czego miałbym się bać - odrzekł dumnie Tumitak. - Często penetrowałem te korytarze
i mieszkania i nie spotkałem tu jeszcze żadnej żywej istoty, poza pająkami i nietoperzami. Szukałem
zapomnianych rzeczy - mówił dalej i nagle zabłysły mu oczy. - I popatrzcie! Znalazłem książkę! - Sięgnąwszy
za pazuchę wyciągnął zdobycz i dumnie zaprezentował ją towarzyszom.
- To stara książka - powiedział. - Widzicie?
Z pewnością była to stara książka. Okładki już nie miała, brakowało większości kart, a pozostałe, cienkie
arkusze metalu, z których księga się składała, zaczynały utleniać się na brzegach. Bez wątpienia książka ta
leżała zapomniana przez wieki.
Nikadur i Tepra przyglądali się jej z nabożną czcią, taką samą, jaką odczuwa każdy niepiśmienny wobec
tajemnicy magicznych czarnych znaczków służących do wyrażania myśli. Tumitak jednak umiał czytać. Był
synem Tumloka, jednego z mistrzów żywności, którzy strzegli tajemnicy przygotowywania syntetycznego
pożywienia, stanowiącego podstawę diety mieszkańców korytarzy. Owi mistrzowie żywności, podobnie jak
lekarze, mistrzowie oświetlenia i energii przechowali wiele tajemnic wiedzy przodków. Najważniejszą z nich
była bardzo przydatna umiejętność czytania, a ponieważ Tumitak miał pójść w ślady ojca, Tumlok wcześnie
wyuczył go tej cudownej sztuki.
Gdy więc młodzi potrzymali księgę w rękach, przyjrzeli się jej dokładnie, w zadumie, zaczęli błagać
Tumitaka, by im ją przeczytał. Nieraz już słuchali z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, jak czytał im z
tych cennych ksiąg znajdujących się w posiadaniu mistrzów żywności; nigdy też nie pominęli okazji, by
śledzić czarodziejski proces przemiany dziwacznych znaczków na metalowych arkuszach w dźwięki i zdania.
Tumitak odpowiedział uśmiechem na ich natarczywość, a następnie, sam w skrytości ducha ciekaw jak
oni, co zawiera dawno zapomniana księga, gestem nakazał im usiąść na ziemi i otwarłszy książkę zaczął
czytać:
- “Manuskrypt Dawona Starrosa spisany w Pitmouth dwudziestego drugiego dnia Miesiąca Słońca, w
161 roku od dnia Inwazji, lub też według starego porządku - w roku 3218 n.e."
Tumitak przerwał.
- To rzeczywiście stara ksiąga - szepnął z przejęciem Nikadur, a Tumitak skinął głową.
- Prawie dwa tysiące lat! - odrzekł. - Ciekawe, co to znaczy: rok 3218 n.e.
Zastanawiał się nad tym przez chwilę, a następnie podjął czytanie.
- “Teraz jestem już stary, lecz komuś, kto tak jak ja pamięta dni, gdy mężowie mieli jeszcze odwagę
walczyć, gorzki jest widok upadku naszego rodzaju.
Wśród mężów dzisiejszej doby utwierdza się beznadziejny przesąd, że człowiek nie jest w stanie
pokonać szylków, a co więcej, że nie wolno mu podejmować z nimi walki. Chcąc sprzeciwić się temu
przesądowi autor słów niniejszych spisał historię podboju Ziemi w nadziei, że kiedyś w przyszłości nadejdzie
człowiek, który znajdzie dość odwagi, by stawić czoło tym, którzy opanowali ludzkość. W nadziei, że ów
człowiek się pojawi, spisano tę historię, aby poznał stworzenia, z którymi ma walczyć.
Uczeni, którzy opowiadają o dniach przed Inwazją, mówią nam, że kiedyś człowiek niewiele różnił się od
zwierzęcia. Przez tysiące lat stopniowo wspinał się ku cywilizacji, ucząc się sztuki życia, aż wziął we
władanie cały świat.
Poznał tajemnicę produkcji żywności z elementarnych składników, nauczył się naśladować życiodajne
światło słońca; jego wielkie statki powietrzne śmigały w atmosferze równie swobodnie, jak statki wodne
śmigały po morzu. Cudowne promienie dezintegratora unicestwiały góry otwierając drogę kanałom, którymi
płynęła z oceanu woda zamieniając pustynie w najżyźniejsze obszary. Od bieguna do bieguna rosły potężne
miasta i od bieguna do bieguna władza człowieka była niepodważalna.
Od tysięcy lat ludzie toczyli ze sobą spory, a ziemie pustoszyły wielkie wojny, aż w końcu cywilizacja
osiągnęła stadium, w którym wszystkie wojny wygasły. Na Ziemi nastała wielka era pokoju; człowiek
opanował zarówno morze jak i ląd, i począł spoglądać ku innym światom obiegającym Słońce, zastanawiając
się, czy i tych światów nie mógłby zdobyć.
Wiele minęło wieków, nim dość się nauczył, by podjąć poprzez otchłanie Kosmosu. Trzeba było znaleźć
sposób unikania niezliczonych meteorów wypełniających przestworza między planetami. Trzeba było
znaleźć sposób izolowania statku przed śmiercionośnymi promieniami kosmicznymi. Wydawało się, że gdy
pokonano jedną trudność, na jej miejscu wyrastała inna. Ale po kolei porozwiązywano wszystkie problemy
piętrzące się przed lotami międzyplanetarnymi, i w końcu naszedł dzień, gdy potężny pojazd długości setek
stóp czekał gotów do skoku w Kosmos, gotów badać inne światy".
Tumitak znowu przerwał czytanie.
- To musi być cudowna tajemnica - powiedział. - Wydaje mi się, że czytam jakieś słowa, lecz nie
rozumiem ich znaczenia. Ktoś wybiera się na jakąś wyprawę, i to wszystko, co mogę pojąć. Czy mam czytać
dalej?
- Tak, tak! - zakrzyknęli oboje razem, podjął więc lekturę: “Wyprawa wyruszyła pod dowództwem
człowieka nazwiskiem Henryk Sudivan; tylko on jeden powrócił do świata ludzi, by opowiedzieć o strasznych
przygodach, jakie przeżyli na Wenus, planecie, ku której podążyli.
Podróż na Wenus zakończyła się powodzeniem i upłynęła w spokoju. Mijał tydzień za tygodniem,
podczas gdy owa Gwiazda Wieczorna, jak nazywali ją ludzie, stawała się coraz jaśniejsza i większa. Statek
spisywał się bez zarzutu i choć podróż trwała długo jak dla tych, którzy przywykli przemierzać oceany w
ciągu jednej nocy, czas im się nie dłużył. Nadszedł dzień, gdy przelecieli wreszcie nad nizinami i szerokimi
dolinami Wenus, pod gęstą zasłoną z chmur, która wiecznie skrywa powierzchnię planety przed Słońcem;
dziwili się wówczas wielkim miastom i innym śladom cywilizacji widocznym na całej powierzchni Wenus.
Zawisnąwszy na jakiś czas nad jednym z wielkich miast, Ziemianie następnie wylądowali, powitani przez
dziwne inteligentne istoty, które władały planetą, te same, które dziś znamy pod nazwą szylków. Szylki
uznały ich za półbogów i oddały im cześć, lecz Sudivan i jego towarzysze, wierni synowie
najszlachetniejszych rodów ziemskich, nie poniżyli się do tego, by hołd taki przyjąć. Kiedy wyuczyli się
języka szylków, szczerze przyznali się, kim są i skąd pochodzą.
Zdumienie szylków nie miało granic. Były znacznie bardziej niż ludzie zaawansowane w technice; ich
znajomość elektryczności i chemii była równa ziemskiej, lecz o astronomii i naukach jej pokrewnych nie
miały pojęcia, uwięzione pod wieczną kopułą chmur, która skrywała przed nimi widok Kosmosu. Nie śniły
nigdy, że mogą istnieć inne światy poza tym, który znały. Z największą trudnością przybysze zdołali im
wytłumaczyć, że opowieść Sudivana jest prawdziwa.
Gdy jednak udało się przekonać szylków, ich postawa zmieniła się całkowicie. Nie były już uniżone ani
przyjazne. Podejrzewały, że ludzie przybyli po to, aby je podbić, i postanowiły pokonać ich tą samą bronią.
Wyższe uczucia ludzkie były im niedostępne i dlatego nie potrafiły wyobrazić sobie przyjacielskiej wizyty
obcych przybyszów z innego świata.
Ziemianie znaleźli się wkrótce zamknięci w wielkiej metalowej wieży, o wiele mil od swego pojazdu
kosmicznego. W chwili nieuwagi jeden z towarzyszy Sudivana zdradził, że pojazd ten jest jak dotąd jedynym
tego rodzaju statkiem, i szylki postanowiły wykorzystać ten fakt, by od razu rozpocząć podbój Ziemi.
Natychmiast wzięły w posiadanie statek Ziemian i ogarnięte tą jednością celów tak charakterystyczną
dla szylków - a której tak brakuje ludziom - od razu rozpoczęły budowę pokaźnej liczby podobnych maszyn.
Na całej planecie huczały wielkie fabryki i kiedy Ziemia oczekiwała trumfalnego powrotu swych badaczy,
dzień jej zagłady coraz hardziej się zbliżał.
Lecz Sudivan i inni zamknięci w wieży Ziemianie nie poddawali się rozpaczy. Raz po raz próbowali
ucieczki i nie ma wątpliwości, że szylki wybiłyby ich co do jednego, gdyby nie łudziły się nadzieją, że
wyciągną z ludzi jeszcze jakieś informacje. I otóż ten jeden raz szylki były w błędzie: należało zabić
wszystkich Ziemian, bez wyjątku, na tydzień bowiem przed terminem odlotu wielkiej floty szylków
Sudivanowi i kilkunastu jego towarzyszom udało się uciec.
Ryzykując życiem skierowali się ku miejscu, gdzie znajdował się ich pojazd kosmiczny. Można sobie
wyobrazić niebezpieczeństwa tej wędrówki choćby przez uświadomienie sobie, że na Wenus, to jest po jej
zamieszkałej stronie, trwa wieczny dzień. Nie było nocy, która mogłaby ich ukryć. W końcu jednak dotarli do
statku strzeżonego ledwie przez parę nie uzbrojonych szylków. Walka, która rozgorzała, winna przejść do
historii ludzkości, aby dostarczać jej natchnienia na przyszłość. Z bitwy nie wyszedł żywy ani jeden szylk, a
spośród ludzi pozostało zaledwie siedmiu, którzy mieli stanowić załogę statku w powrotnej podróży na
Ziemię.
Przez wiele tygodni potężny pojazd w kształcie pocisku mknął przez olbrzymią pustkę Kosmosu, aż w
końcu wylądował na Ziemi. Przy życiu pozostał jedynie Sudivan; pozostali ulegli jakiejś nie znanej chorobie,
zarazili się od szylków.
Lecz Sudiyan przeżył i żył jeszcze długo, by ostrzec świat przed szylkami. W obliczu nagłego zagrożenia
Ziemianie mieli tylko tyle czasu, aby przedsięwziąć najkonieczniejsze środki obronne. Natychmiast
rozpoczęto budowę olbrzymich jaskiń i korytarzy podziemnych z zamiarem stworzenia wielkich podziemnych
miast, w których ludzie mogliby się schronić i z których mogliby atakować wroga. Nim jednak prace zaczęły
się na dobre, przybyły szylki i rozgorzała wojna.
Nigdy przedtem - gdy człowiek ścierał się z człowiekiem - nie śniono o takiej wojnie. Szylki nadleciały
milionami; ocenia się, że w inwazji wzięło udział pełne dwieście tysięcy statków kosmicznych. Przez wiele
dni ludzie powstrzymywali szylki przed zdobyciem przyczółka na powierzchni Ziemi. Zmuszone do lotu
ponad jej powierzchnią zrzucały, gdzie się dało, śmiercionośne gazy i materiały wybuchowe.
Ze swych podziemnych korytarzy ludzie słali w górę olbrzymie ilości gazów, równie śmiercionośnych jak
gazy szylków, zaś promienie dezintegrujące unicestwiały setki pojazdów, wybijając szylki jak muchy. Z
ocalałych statków szylki zrzucały do wykopanych przez ludzi lochów olbrzymie ilości płonących środków
chemicznych, które paląc się gwałtownie wyczerpywały tlen z jaskiń powodując śmierć tysięcy ludzi.
I nawet pokonani ludzie wdzierali się w głąb Ziemi torując sobie drogę swymi cudownymi
dezintegratorami, które roztapiały skałę prawie tak szybko, jak szybko uciekający zdołali iść powstałym w ten
sposób korytarzem. W końcu wyparto człowieka z Powierzchni i niezliczone kłębowiska korytarzy zryły
skorupę ziemską na głębokość wielu mil. Szylki nie były w stanie przebyć tych labiryntów i w ten sposób
człowiek osiągnął stan względnego bezpieczeństwa.
I tak nastąpił impas.
Powierzchnia stała się własnością dzikich szylków, zaś głęboko pod nimi, w jaskiniach i korytarzach,
człowiek usiłował utrzymać resztki cywilizacji. Nie była to równa gra; ludzie znaleźli się w gorszej sytuacji -
zasoby pierwiastków używanych do wytwarzania promieni dezintegrujących stopniowo malały i nie było
sposobu, by je odnowić; nie można było zdobyć ani drewna, ani różnorodnych odmian roślin, na których
wspierał się przemysł; mieszkańcy jednego zespołu korytarzy nie mieli możliwości komunikowania się z
mieszkańcami innego, a przy tym zawsze do korytarzy wpadały hordy szylków polujących dla sportu na
ludzi!
Jedynym, co pozwoliło im w ogóle przetrwać, była fantastyczna umiejętność wytwarzania syntetycznej
żywności z samej skały.
I stało się, że cywilizacja ludzka, o którą walczono i którą w końcu po wiekach wojen osiągnięto,
rozpadła się w kilkanaście lat. Zdławił ją Strach. Ludzie jak króliki żyli w podziemnych norach, z czasem
odważając się na coraz mniej i przeznaczając coraz więcej czasu i energii na drążenie coraz głębszych
korytarzy. Dziś wydaje się, że ludzkość została całkowicie podbita. Ponad sto lat żaden człowiek nie odważył
się pomyśleć o powstaniu przeciwko szylkom, podobnie jak nie do pomyślenia jest rewolta szczurów
przeciwko ludziom. Nie będąc w stanie stworzyć wspólnej władzy, ani nawet porozumiewać się z braćmi w
sąsiednich korytarzach, ludzie zbyt łatwo przyjęli swój los - ledwie najwyższych spośród niższych zwierząt.
Podobne pająkom bestie z Wenus są panami naszej planety i..."
Na tym rękopis się urywał. Chociaż księga musiała być znacznie dłuższa, a to, co z niej pozostało,
stanowiło niewiele więcej niż wstęp do jakiejś pracy na temat życia i obyczajów szylków, to jednak reszty
brakowało. Monotonny, śpiewny głos Tumitaka ucichł po ostatnim, nie dokończonym zdaniu. Na kilka chwil
zapadła cisza.
- Jak trudno to pojąć - rzekła Tepra. - Wiem tylko, że ludzie walczyli z szylkami, jakby to byli Jakranie.
- Kto mógł wymyślić taką historię? - mruknął Nikadur. - Walka ludzi z szylkami - w głowie się nie mieści!
Tumitak nie odpowiedział. Przez dłuższy czas siedział w milczeniu i patrzył na księgę, jakby nagle ujrzał
jakieś olśniewające zjawisko.
W końcu przemówił.
- Nikadurze, to jest historia! - wykrzyknął. - To nie żaden dziwny i nieprawdopodobny twór fantazji. Coś
mi mówi, że ci ludzie byli naprawdę; że wojna toczyła się rzeczywiście. Jak inaczej można wytłumaczyć nasz
sposób życia? Czyśmy nie zastanawiali się nad tym często, czyż nasi ojcowie się przed nami nie
zastanawiali, jak nasi mądrzy przodkowie doszli do tego, żeby budować te wielkie lochy i korytarze? Wiemy,
że posiadali ogromną wiedzę, ale w jaki sposób ją utracili?
Wiem, że żadna z naszych legend nie wspomina nawet o czymś takim, jak panowanie ludzi na tym
świecie - mówił dalej widząc pełne niedowierzania spojrzenia swych młodych towarzyszy. - Lecz jest coś...
coś jest w tej księdze, co mi mówi, że to najprawdzisza prawda. Pomyśl tylko, Nikadurze! Napisano tę księgę
ledwie sto sześćdziesiąt lat po tym, jak dzikie szylki napadły na Ziemię! O ileż więcej musiał wiedzieć ów
autor niż my, żyjący dwa tysiące lat później. Nikadurze, ongiś mężowie walczyli z szylkami! - Uniósł się z
miejsca, a jego oczy zabłysły blaskiem owego fanatyzmu, który po latach miał go wyróżnić spośród innych.
- Ongiś mężowie walczyli z szylkami, a z pomocą Najwyższego stanie się tak ponownie! Nikadurze!
Tepro! Pewnego dnia i ja będą walczył z szylkiem - rozpostarł szeroko ramiona - pewnego dnia i ja zabiję
szylka! Temu poświęcam życie!
Stał przez chwilę z wyciągniętymi ramionami, a potem, jakby nieświadom obecności towarzyszy, zbiegł
w głąb przejścia i po chwili przepadł w ciemnościach. Przez czas jakiś młodzi patrzyli za nim ze zdumieniem,
a następnie, wziąwszy się za ręce, ruszyli powoli, w poważnym nastroju, jego śladem. Wiedzieli, że coś
natchnęło ich przyjaciela, lecz czy był to geniusz, czy szaleństwo, nie potrafili powiedzieć. I mieli tego nie
wiedzieć przez wiele jeszcze lat.
ROZDZIAŁ II
Tumlok z dumą przyglądał się synowi. Lata, które minęły od czasu, gdy chłopiec znalazł tajemniczy
rękopis i popadł w swą dziwną obsesję, zaszkodziły, być może, jak mówili niektórzy, jego rozumowi, lecz jeśli
chodzi o budowę fizyczną, były dlań łaskawe. Miał sześć stóp wzrostu (wyjątkowo dużo jak na mieszkańca
korytarzy) i stalowe mięśnie. Dzisiaj, w dwudzieste urodziny, nie było takiego, co by go nie obwołał jednym z
przywódców miasta - gdyby nie jego niedorzeczna mania. Tumitak bowiem postanowił zabić szylka!
Przez lata całe, praktycznie od kiedy jako czternastolatek znalazł rękopis, wszystkie swe nauki poświęcił
temu celowi. Ślęczał nad starożytnymi mapami korytarzy, nie używanymi od wieków, które wskazywały
drogę na Powierzchnię. Stał się znawcą wszystkich tajemnych przejść w lochach. Miał niewielkie pojęcie o
tym, jak naprawdę wygląda Powierzchnia; podania jego ludu niewiele mogły mu o tym powiedzieć.. Ale
jednego był pewien: że na Powierzchni spotka szylki.
Ćwiczył się w każdej broni, na której człowiek mógł jeszcze polegać - w procy, mieczu i łuku - i stał się
mistrzem we wszystkich trzech. Na wszelkie możliwe sposoby przygotowywał się do wielkiego dzieła,
któremu postanowił poświęcić życie. Oczywiście spotkał się ze sprzeciwem ze strony ojca - a także całego
plemienia, lecz z tą jednością celu, jaką może osiągnąć tylko fanatyk, oddał sią owej idei i postanowił, że gdy
tylko osiągnie swe lata, pożegna się ze swoim ludem i uda na Powierzchnię. Nie zastanawiał się wiele nad
Zgłoś jeśli naruszono regulamin