Konferencja małżonków na temat_Słowa przysięgi małżeńskiej.doc

(111 KB) Pobierz
DLACZEGO Z JEDNĄ OSOBĄ DO KOŃCA ŻYCIA

DLACZEGO Z JEDNĄ OSOBĄ DO KOŃCA ŻYCIA?

 

Napisał Agnieszka i Tomek Dyć   

wtorek, 26 lipiec 2005

Tekst na podstawie nauczania na temat sakramentu małżeństwa wygłoszonego przez odpowiedzialnych wspólnoty ALLELUJA z Warszawy, Agnieszkę i Tomka Dyciów, na spotkaniu formacyjnym 5 grudnia 2004 roku.

Tomek :

To ja może przedstawię nas, bo nie wszyscy mogą nas znać. Żona ma na imię Agnieszka, ale wszyscy na nią mówią Bronka, po prostu, tak się przyjęło. Mi na chrzcie dali Tomek, ale mówią do mnie Tek, bo Tomków jest dużo. Tam z tyłu gdzieś jest nasza córka Magda, a tutaj jest druga nasza córka Gośka. Jesteśmy małżeństwem już prawie cztery lata, bo w styczniu minie czwarty rok, tak że nie jest to jakiś strasznie wielki wynik, ale coś już jest. No dobra. Starczy tego przedstawiania, a w praniu wyjdzie reszta.

Aga:

Te słowa, które tutaj są napisane, wierzę, że część z was – może wszyscy, a może większość z was – w pewnym momencie swojego życia wypowie, część z was, już te słowa wypowiedziała. Są to słowa przysięgi małżeńskiej, którą wypowiada dwoje osób, chcących zawrzeć sakrament małżeństwa i stać się rodziną. Są to słowa, które wypowiadają wobec siebie nawzajem, wobec księdza, wobec świadków i wobec zgromadzonego Kościoła. Przeczytam je dla tych, co siedzą dalej albo nie widzą dokładnie: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci.” Chcielibyśmy, aby dzisiaj te słowa tej przysięgi stały się skrótem tego, co chcemy wam powiedzieć, i pewnym planem tego, o czym chcemy mówić. Pierwsza rzecz, z której zdajcie sobie sprawę, to to, że dwoje osób, które stoi przed sobą, zanim wypowie te słowa, są na przykład taką sobie Agnieszką i takim sobie Tomkiem, natomiast w momencie, kiedy te słowa już wypowiedzą, staje się zupełnie nowa rzeczywistość, staje się niesamowity cud i niesamowite wydarzenie w ich życiu, bo oni się stają jednością. To jest coś niewyobrażalnego, to jest coś niesamowitego i to jest coś, w co trzeba uwierzyć, bo tak naprawdę jest to oparte na wierze. Nie możemy zobaczyć tego, że dwoje osób odchodzi zupełnie innych od ołtarza po wypowiedzeniu tej przysięgi. Osoba, która stoi z boku, nie zobaczy, tego, że to są inni ludzie, bo wyglądają tak samo, mają ten sam strój, jedynie mogą się bardziej uśmiechać albo mogą być łzy wzruszenia, ale generalnie wyglądają tak samo. Natomiast w ich życiu stało się zupełnie coś nowego, stała się zupełnie nowa rzeczywistość – oni się stali jednością po wypowiedzeniu tych słów i jest to naprawdę niesamowite. I chcieliśmy dzisiaj naszą katechezo-konferencję podzielić na kilka części, związanych z tą przysięgą. Najpierw kilka słów o „ślubuję ci”, potem „miłość”, „wierność i uczciwość małżeńską” oraz „że cię nie opuszczę aż do śmierci” i „tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący”. To jest nasz plan na dzisiaj.

Pierwsza część: „ślubuję ci”. Samo to słowo mówi o tym, że jest to jakaś bardzo uroczysta obietnica. Ale to jest coś więcej niż obietnica. Ponieważ słowo „ślubuję ci” zakłada, że ja staję w wolnej woli, to znaczy: ja chcę. „Ślubuję ci”, to znaczy: ja chcę, ja chcę to zrobić tu i teraz, ja to robię dobrowolnie, bez żadnego przymusu, nikt nie stoi nade mną z mieczem, i ja ci ślubuję, że ja tych wszystkich rzeczy, które zaraz wypowiem, chcę dopełniać, ja chcę sprawić, żeby one rzeczywiście się działy. Czyli ja rzeczywiście chcę być mojemu narzeczonemu wierna, ja chcę go kochać, ja chcę nie opuścić go aż do śmierci i zakłada to moją wolną wolę i moją chęć w momencie, kiedy ja zawieram związek małżeński. To nie znaczy, że ja tego na sto procent dopełnię. Człowiek jest grzesznikiem i nie potrafi bardzo często dotrzymać swoich przyrzeczeń, ale w tym momencie, kiedy staję przy ołtarzu, ja rzeczywiście chcę tego wszystkiego dopełnić i dlatego używam sformułowania „ślubuję ci”. „Ślubuję ci” – to większy nacisk niż „przyrzekam ci”; czy czujecie różnicę między tymi słowami: „obiecuję ci”, „przyrzekam ci” a „ślubuję ci”? „Ślubuję ci”, czyli staję z wielkim namaszczeniem, z wielkim zaangażowaniem, z wielką potrzebą, z wielką chęcią, i bardzo uroczyście. I tutaj bardzo jest ważne, że kiedy w momencie zawierania sakramentu małżeństwa, we mnie nie ma rzeczywiście woli do tego, żeby z tym konkretnym człowiekiem wytrwać do końca życia, wytrwać w miłości, być mu wierną, to wtedy ten sakrament jest nieważny. Pomimo że się wszystko odbędzie, że ksiądz wypowie wszystkie słowa, które ma wypowiedzieć, że ludzie wymienią się obrączkami, że będą świadkowie, że będzie cała Eucharystia – bo najczęściej sakrament małżeństwa jest przyjmowany w czasie Eucharystii, chociaż tak być nie musi – to ten sakrament będzie nieważny. I to „ślubuję ci” zakłada moją wolną wolę, moją dobrowolność i chęć, że ja wytrwam, że ja rzeczywiście tego wszystkiego chcę dopełnić.

Tomek :

No dobra, teraz pytanie: „ślubuję ci miłość” – co to znaczy? Powiedziałem tej kobiecie, oto tu siedzącej: „ślubuję ci miłość”. O co chodzi? Co to znaczy, że ja ślubuję miłość? Co rozumiemy pod pojęciem „miłość” ?

Czy na przykład ślubuję jej, że będę codziennie jej przynosił kwiaty? Nie. Czy na przykład ślubuję jej, że do końca życia takie wielkie, płomienne uczucie będzie, jak w momencie ślubu, czy w czasie narzeczeństwa, czy po prostu tak „ach” i serce drży, i tylko czekam na to, kiedy się z nią spotkam – czy ślubuję coś takiego? Też nie, to też nie jest miłość. Co ślubuję? Ślubuję, że chcę dla ciebie jak najlepiej, chcę twojego dobra, biorę za ciebie odpowiedzialność, będę starał się pomagać. Tak. Ale w pewnym sensie – może użyję takiego trochę ostrego sformułowania – to jest ślubowanie, że od dzisiaj pozbywam się cząstki mojej wolnej woli na twoją korzyść. Dlatego że wchodząc w ten związek małżeński automatycznie ograniczam się w pewnym zakresie. Stwierdzam, że nie jest już najważniejsze to, że na przykład mam ochotę pójść do kina, bo mam żonę i teraz moje chęci podlegają pewnej weryfikacji przez to, na co żona ma chęć. Ślubuję miłość, co oznacza, że się w pewnym sensie ograniczam dla dobra drugiej osoby. Już nie robię tego, co ja chcę, tylko bardziej, co my chcemy.

W Biblii jest taki wspaniały fragment, taka definicja miłości, pewnie ją znacie: „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje.” (por. 1 Kor 13)

No to teraz pytanie: czy ja ślubowałem taką miłość mojej żonie?

Odpowiedź spośród słuchających: Mogłeś spróbować. (śmiech audytorium)

To jest bardzo dobra odpowiedź. Czy ja o sobie mogę powiedzieć, że za dwadzieścia lat będę nadal miał cierpliwość do mojej żony? To jest realne pytanie! Dzisiaj jest ona piękna, kochająca, jest wszystko wspaniale, ale za dwadzieścia lat może będzie jędzą po prostu – ja tego nie wiem. Stojąc przed ołtarzem, muszę mieć taką perspektywę, że za dwadzieścia lat nie da się z tą kobietą wytrzymać. Ale będzie trzeba. Można powiedzieć, że ja próbuję ślubować taką miłość – bo po ludzku to jest niemożliwe. „Miłość cierpliwa jest” – ja jestem cierpliwy, ale do pewnego momentu! Mogę być cierpliwy raz, drugi, piąty, piętnasty, ale po którymś razie po prostu wybucham. Zależy od człowieka, po którym razie wybuchnie: ktoś może być bardziej cierpliwy – to wytrzyma trzydzieści razy. Tak samo „nie szuka swego”. Oczywiście, że chcę jak najlepiej dla mojej żony, ale są takie momenty, że chciałbym na przykład sobie poleżeć do góry brzuchem, odpocząć, a tu trzeba jeszcze poodkurzać, a tu jeszcze coś zrobić. I znowu – do pewnego momentu jest to chęć kochania jak najbardziej, czyli dawania siebie drugiej osobie, ale do pewnego momentu: jest pewna granica, gdzie mówię: „Stop! Więcej siebie nie dam”, bo grozi to realną stratą siebie.

I w tym sensie „Hymn o miłości” to jest pewien ideał, ale – żebyście mieli świadomość – który można osiągnąć! To nie jest tak, że to jest ideał i teraz do końca życia nigdy nam się nie uda. Inaczej: do końca życia nam się nie uda – to jest prawda – ale o własnych siłach. Po prostu choćbym nie wiem jak się starał, przyjdzie taki moment, że po prostu pęknę.

Dlatego sakrament małżeństwa jest to coś więcej niż pójście sobie na plażę: ładna, słoneczna, świetna pogoda, na Hawajach, siedzimy sobie we dwójkę – „No to zostańmy małżeństwem”. To coś więcej niż pójście do Urzędu Stanu Cywilnego i podpisanie dwóch papierków. Takie akty są czysto ludzkie, a o ludzkich siłach nie da się osiągnąć miłości z Listu do Koryntian, natomiast Bóg nas do niej zaprasza. On chce, abyśmy w taki sposób kochali. Można powiedzieć: dlatego to jest sakrament, bo jest tutaj trzecia Osoba. Ja nie potrafię tak kochać, ona też nie potrafi, natomiast Bóg potrafi tak kochać i chce taką miłość nam dać jako pierwszy prezent ślubny.

Jest takie słowo dosyć znane: „powołanie”. Małżeństwo jest powołaniem – piękna sprawa. Jak już powiedziałem, małżeństwo to jest pewne samoograniczenie się, nawet można powiedzieć więcej: wejście w małżeństwo to jest podpisanie wyroku na siebie. Wiem, co mówię: jest to podpisanie wyroku na swój egoizm. Bo żyć samemu, jak ktoś ma jeszcze dobrą pracę, to jest fajna sprawa: posiedzę sobie trochę w pracy, mam kupę kasy, można balować, jest super. Natomiast wejście w małżeństwo to jest uśmiercanie własnego egoizmu – bo nie ma czegoś takiego, że gdy teraz chcę sobie leżeć do góry brzuchem, to sobie poleżę. Małżeństwo to jest systematyczne obumieranie mojego egoizmu dla dobra drugiej osoby, czy dla dobra rodziny, jak już się pojawią dzieci.

Jest to pewna szkoła miłości, powołanie.

Pierwszym powołaniem każdego człowieka jest powołanie do świętości. Małżeństwo jest to droga do świętości, właśnie przez to, że umiera w nas egoizm. I żebyście nie myśleli – bo można tak wnioskować z moich słów – że ci, co nie wejdą w małżeństwo, mają łatwiej. Nic z tych rzeczy. Dlatego że każdy z nas jest wezwany do świętości niezależnie od tego, w jaki sposób do tej świętości dążymy. Bo nasze drogi mogą być różne, to cel jest taki sam: nasz egoizm musi umrzeć.

I jeszcze taki fragment á propos miłości – święty Paweł pisał do Efezjan takie słowa: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował kościół. (...) Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała...” (Ef 5, 25. 29a) W trakcie sprawowania liturgii sakramentu małżeństwa padają słowa, że od teraz mąż i żona stają się jednym ciałem. To, co Aga mówiła – tworzy się nowa rzeczywistość: dwoje ludzi staje się jednym ciałem. Więc jeżeli mąż rani żonę, to rani własne ciało, bo oni są jednym w tym momencie. I dalej z Listu do Efezjan: „...nikt nie odnosi się z nienawiścią do swego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół...” To jest perspektywa mocno mistyczna, pokazanie, że związek kobiety i mężczyzny, taki nasz tu widzialny, jest obrazem tego, jak Chrystus kocha swój Kościół. I zadaniem małżonków, konkretnie: chrześcijańskich małżonków, jest pokazanie, jak Chrystus kocha swój Kościół. Dlatego w naszej miłości każdy człowiek powinien móc zobaczyć, że Kościół jest Oblubienicą Chrystusa i że Chrystus poświęcił siebie aż do śmierci. To jest zadanie dla mnie, mam się poświęcić aż do śmierci. Może niekoniecznie takiej fizycznej, ale do śmierci wewnętrznej: po prostu ja umieram, nie robiąc tego, co ja chcę. Chciałbym coś robić i jest pragnienie robienia czegoś po własnej myśli – natomiast jak nie mogę tego robić po własnej myśli, to jest to umieranie mojego egoizmu. To jest pewien ból, pewien trud, z którym się walczy, i to właśnie pokazuje miłość, miłość przezwyciężającą trudności, którą Chrystus ma do Kościoła, właśnie taką miłość aż do poświęcenia samego siebie.

Aga:

Kolejny element przysięgi: wierność i uczciwość małżeńska.

W tych dwóch, a właściwie trzech, słowach jest zawarte niesamowite przesłanie małżeństwa, mianowicie nierozerwalność, jak i jego wyłączność. W Ewangelii św. Marka jest napisane tak:

„Oni rzekli: «Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić». Wówczas Jezus rzekł do nich: «Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę o kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela».”

To jest jeden z podstawowych fragmentów, który pokazuje, że małżeństwo, mężczyzna i kobieta, stają się jednym, że w momencie, kiedy udzielają sobie sakramentu małżeństwa wobec księdza, wobec Kościoła, staje się ten sakrament w ich życiu rzeczywistością nierozerwalną. Stąd jest to słowo wierność, to znaczy: ja jestem – brzydko mówiąc – przyporządkowana w tej chwili do Tomka i ja chcę być wierna, ponieważ ja tylko z Tomkiem mogę stworzyć tę rzeczywistość. Ja jemu ślubowałam miłość, wierność, że go nie opuszczę, i tylko jemu. Ja tego nie ślubowałam żadnemu innemu facetowi, w związku z tym ja z nikim innym nie jestem w stanie stworzyć tak niesamowitej rzeczywistości. Ja z nikim innym nie mogę pokazać tej miłości Chrystusa do Kościoła, bo ja tylko z Tomkiem jestem znakiem dla was i dla innych, ponieważ właśnie to uczynił dla mnie sakrament małżeństwa.

I tutaj może się pojawić takie pytanie: ale przecież ludzie się rozwodzą. To prawda, rozwodzą się, rozwodzą się ludzie, którzy zawarli sakramentalny związek małżeński. To prawda, tak jest.

Dlaczego się rozwodzą? Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć troszeczkę później. Ale tak, taki jest fakt, rzeczywiście tak się dzieje. Ja nie chcę się rozwieść z Tomkiem, na dzisiaj to wam mówię. Jak wam powiem za dwadzieścia lat, nie wiem. Nie będę się z nim chciała rozwieść właśnie dlatego, że mu ślubowałam miłość, że go kocham i staram się nad tym pracować codziennie. Bo to nie jest tak, że tu „pstryk” – stało się: zaślubowałam mu tę wierność, uczciwość, miłość i już cztery lata niedługo, starczy, na pewno się nic nie stanie. Bzdura! Małżeństwo to jest tak naprawdę ciężka praca, to jest praca nad sobą, nad tym, co Tomek mówił, nad umieraniem dla siebie.

I słowo „wierność”. Przyznam, że do tej pory przez te cztery lata nie miałam takiej sytuacji, że na przykład jakiś inny mężczyzna wzbudził we mnie potrzebę przynależenia do kogoś innego i z kimś innym budowania mojego życia. Ja nie wiem, czy tak się nie stanie, może ja kogoś takiego spotkam. Teraz pytanie, jak ja się w tej sytuacji zachowam, co ja dalej z tym zrobię. Bo mogę w tym momencie rzucić swojego męża, powiedzieć: „Pitolę tę wierność i pitolę ciebie, bo ty mi się już nie podobasz, bo ci urósł brzuch, i w ogóle to ja wolę bruneta, bo ja zawsze wolałam brunetów...” Ale wobec Pana Boga to nie będzie prawda, dlatego że ja tylko z Tomkiem jestem jednością, ja ślubowałam jemu wierność.

Uczciwość małżeńska. Jak się nad tym zastanawialiśmy, to znaleźliśmy dwie rzeczywistości w tym sformułowaniu: jedna to jest kwestia uczciwości takiej ludzko rozumianej, prawdy, stawania w prawdzie wobec siebie, natomiast również to zakłada otwartość na siebie w sferze seksualnej, w sferze cielesnej. Ponieważ to sformułowanie, które jest napisane w Ewangelii św. Marka, nota bene jest to cytat z Księgi Rodzaju, że mężczyzna łączy się ze swoją żoną i oboje będą jednym ciałem, również ma znaczenie w sferze seksualnej. Mężczyzna i kobieta podczas aktu małżeńskiego stają się jednym. I uczciwość małżeńska jest to również założenie, że w tej sferze będzie jedność pomiędzy małżonkami. Tutaj pojawia się problem antykoncepcji i kwestia otwartości na życie – Kościół katolicki bardzo wyraźnie mówi, że jedność jest możliwa tylko wtedy, gdy nie ma antykoncepcji, kiedy jest otwartość małżonków na życie, ponieważ są wtedy jednym ciałem. A przesłaniem małżeństwa jest również przekazywanie życia i w tym sformułowaniu „wierność i uczciwość małżeńska” zawiera się również aspekt przekazywania życia. Nie chcę w tym momencie się w to wgłębiać, jest to temat na zupełnie oddzielne spotkanie, myślę, że bardzo długi, ale miejcie świadomość, że to jest również związane z tą sferą. Jeszcze o tym, dlaczego ma nie być rozwodów. Jezus i Kościół nie mogą wziąć rozwodu. To jest taka rzeczywistość, że nie wyobrażacie sobie chyba, że Pan Jezus nagle powie: „Idź sobie, Kościele, nie chcę cię.” Albo wyobraźcie sobie odwrotną sytuację: my jako Kościół, ludzie w Kościele, mówimy: „My nie chcemy Jezusa, rozwodzimy się z Nim.” Co się wtedy stanie? Wtedy nie będzie w ogóle Kościoła, Kościół bez Chrystusa nie egzystuje. I mniej więcej ta sama rzeczywistość jest w momencie, kiedy ludzie udzielają sobie sakramentu małżeństwa. Dlatego jest niemożliwy rozwód dwojga osób. Chyba że są pewne rzeczy, które od początku mówią, że ten sakrament był nieważny. Natomiast kiedy ten sakrament był zawarty w sposób ważny, jest po prostu fizyczną niemożliwością rozwieść się, dlatego że ci ludzie są jednym.

I teraz jeszcze tutaj chciałam powiedzieć w tym miejscu o czymś takim, co wielu osobom może się kojarzyć z małżeństwem, na przykład, że są to dwie połówki jabłka albo pomarańczy, albo jakiegoś innego owocu, które szukają się po całym świecie, i próbują się dopasować. Pasujemy, to możemy się pobierać. To jest bzdura! Nie ma czegoś takiego jak dwie połówki jabłka – przenosząc na ludzkie rozumienie – które się szukały i nagle dopasowały, dlatego że każdy z nas jest inny i w każdym jest tak naprawdę tak różny zbiór cech, że jest niemożliwe, żeby dwie osoby się nagle dopasowały i były takie super super. I ci, którzy byli na ślubie Kasi i Arka D., może pamiętają taką przypowieść, którą mówił ksiądz Darek, ci, co nie byli, to jej posłuchają w tym momencie.

Był sobie człowiek, który szukał żony. Pojechał sobie do jednego kraju, szukał, szukał, znalazł dziewczynę, która mu się wydawała idealna: taka jak sobie wymarzył, wymiary, wszystko pięknie, ale nie umiała gotować. No to stwierdził, że pojedzie do innego kraju. Szukał, szukał żony: piękna, wymiary odpowiednie, umie gotować, ale nie umie grać na gitarze. Pojechał do trzeciego kraju, szuka, szuka... Jest! Jest! Umie grać na gitarze, wymiary odpowiednie, blondynka, jeszcze gotować potrafi. No ale się z nią nie ożenił. I wraca strasznie smutny, przyjaciel się go pyta:

– No czemu się z nią nie hajtnąłeś? Przecież idealna była.

– No bo ona też szukała ideału – padła odpowiedź.

I to jest to. Niemożliwe jest znalezienie ideału, który sobie wymarzymy, jakąś naszą połówkę jabłka.

Ja miałam bardzo długo taki problem, że Tomek jest ode mnie młodszy dwa i pół roku i nie mogłam się z tym pogodzić przez dobre pół roku, kiedy już ze sobą chodziliśmy jako para. Dla mnie to była ogromna przeszkoda... Mi się wydawało, że mój mąż musi być ode mnie starszy przynajmniej pięć lat najlepiej. Wierzę, że to przemienił Pan Jezus, bo ja sama to bym go natychmiast spławiła... I jeszcze nie był brunetem, ale to już abstrahując.

Tak więc małżeństwo to nie są dwie połówki jabłka, które się szukają, i mój małżonek to nie jest mój ideał, który ja sobie znajduję.

Tomek :

No i zostało nam trzecie: „oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Czy potraficie już na podstawie tego, co powiedzieliśmy, powiedzieć, dlaczego akurat to się ślubuje? Jedności nie da się rozerwać. To jest podkreślenie tego, że jeżeli małżeństwo już się stało jednym ciałem, nie da się tego rozerwać – to, co Aga mówiła: Chrystus nie może wziąć rozwodu z Kościołem. Wręcz jest tak, że święty Paweł mówi, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, Chrystus jest Głową tego Ciała. Wyobraźcie sobie teraz rozwód: odcinamy Głowę – fajnie, nie?

Od razu mówię tak: po śmierci małżonka, można zawrzeć drugie małżeństwo, mówimy: „aż do śmierci” (jednego z małżonków). Jeżeli na przykład jeden z małżonków umrze, to ten drugi jest wolny, może zawrzeć drugie małżeństwo. Natomiast dopóki oboje żyją, to chociażby on się wyprowadził, wyjechał na koniec świata, nadal są małżeństwem, nic tego nie zmieni, żadne pisma na papierku urzędowym świadczące o tym, że jest rozwód. Nawet jest coś takiego pomyślane w prawie kościelnym jak separacja: jeżeli już ci małżonkowie nie mogą ze sobą żyć, po prostu pogryźli się na maksa, no to mieszkają oddzielnie, ale nadal są małżeństwem. To nie jest stwierdzenie rozwodu, jak byście się kiedyś z tym spotkali. Separacja to jest stwierdzenie, że mieszkamy oddzielnie, bo już doszło do takiej eskalacji zbrojeń, że nie możemy ze sobą żyć, bo to grozi wojną, natomiast nadal jesteśmy małżeństwem i to małżeństwo w separacji powinno nadal pracować nad tym, żeby znowu stać się jednością. W każdej sytuacji zadaniem małżonków jest praca nad małżeństwem, żeby coraz bardziej być jednością. Jeżeli przywołamy ten obrazek z połówkami jabłek, to sytuacja bardziej realna, tak jak to jest naprawdę, jest taka: wzięlibyście sobie dwa jabłka i nie przecięli ich równo, ale je porzeźbili w takie różne kawałki – tu wystaje kolec, tam dziura. Potem wzięlibyście dwa takie porzeźbione kawałki i zaczęli je po prostu składać. To nie będzie do siebie pasowało! I żadne małżeństwo na dzień dobry nie pasuje do siebie. Stoi dwójka narzeczonych i sobie ślubuje – to są właśnie takie dwa postrzępione kawałki jabłek: tam jest kupa dziur, niedopasowań i tak dalej, dopiero w małżeństwie to się zaczyna ścierać. Jest to ból, krew się leje. Może krew nie, ale jest to ból, bo to jest właśnie niszczenie jakiegoś mojego „ja”, coś mojego musi zostać zniszczone, żeby się dopasować, obustronnie. Dopiero po pewnym czasie, jak małżeństwo nad sobą pracuje, już widać, że już jest lepiej, ale to jeszcze nie jest jedność, jeszcze są jakieś zadry, jakieś kolce, które się nie starły. I to jest droga na całe życie, to nie jest tak, że po pięciu latach leżymy do góry brzuchem, jest pięknie po prostu, jesteśmy takim małżeństwem, że już nic nas nie ruszy. To jest droga na całe życie. Dlatego też „aż do śmierci”, bo wcześniej to się nie skończy, chociaż byśmy się nie wiem jak starali, to nie przyspieszymy. Bo ktoś mógłby pomyśleć: „To ja tak eksternistycznie dwa semestry zrobię w jednym”. Nie da się, po prostu nie da się. To jest droga na co dzień, każdego dnia to się dzieje, każdego dnia mieszkamy w jednym mieszkaniu i każdego dnia dochodzi do takich starć, kiedy ten egoizm jest ucierany, powoli, powoli, powoli jest kształtowany nowy człowiek. Jeden!

Przesłanie tego, co na początku Bóg w Księdze Rodzaju mówi, że stworzony został najpierw mężczyzna, a potem kobieta, jest takie: mężczyzna czy kobieta oddzielnie to nie jest pełen człowiek – tak można to zrozumieć. Dopiero, kiedy staną się jednym ciałem, z tego może być pełny człowiek. I to jest proces właśnie dla małżeństwa na całe życie, żeby dwoje tych ludzi doszło do takiego dotarcia się, żeby był właśnie jeden człowiek.

A tak á propos: ten opis z Księgi Rodzaju z miejsca wyklucza taką sytuację, że małżeństwo to jest facet plus facet albo kobieta plus kobieta. Tutaj Biblia mówi jasno: łączy się mężczyzna z kobietą i oni będą jednym ciałem. Mężczyzna z mężczyzną jednego ciała nie stworzy i kobieta z kobietą też nie.

Aga:

Ostatni element przysięgi: „tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”. Dla mnie jest to najbardziej niesamowity fragment z całej przysięgi. Bo co się dzieje? Stoją sobie takie dwie osoby i ślubują rzeczy takie w stylu jak ta miłość, o której Tomek czytał z Listu do Koryntian – po ludzku wydaje się absolutnie nierealne. Wierność i uczciwość małżeńska – no może na ten moment, ale kto wie? Ten brunet i te sprawy... „Że cię nie opuszczę aż do śmierci” – porażające. To jest porażające! Kiedy szłam do ołtarza, pół godziny przed wypowiedzeniem tych słów, nogi mi się trzęsły ze strachu, nie dlatego że będę musiała publicznie coś mówić do mikrofonu, tylko dlatego, że ja sobie uświadomiłam, że ja zaraz z tym facetem będę musiała być do końca swojego życia, na zawsze.

Wiele osób to może przerażać, że „aż do śmierci”, ale mówimy „tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”. I w tych słowach jest sedno całości. Otóż bez przywołania Pana Boga na świadka, bez przywołania pomocy Ducha Świętego tego się nie da obiecać. I tutaj znowu dygresja: jak byliście na ślubach rozmaitych, to na pewno widzieliście, że przed wypowiadaniem tej przysięgi młodzi z księdzem stają i śpiewają hymn do Ducha Świętego, prosząc Ducha Świętego, żeby On zstąpił i im pomógł. Po co? No właśnie dlatego, że tylko z Panem Bogiem, tylko z Jego pomocą jest możliwe to wszystko.

Osoby, które są niewierzące, albo ateiści, którzy zawierają sakrament małżeństwa z osobą wierzącą, bo coś takiego jest możliwe, nie wypowiadają tego sformułowania. To jest zarezerwowana dla tych, którzy wierzą. Bo jeżeli ja bym nie wierzyła w to, że Pan Jezus będzie mi pomagał i że Pan Jezus stworzył tę rzeczywistość jedności, to ja bym oszalała ze świadomością „aż do śmierci” i wyłączności, i nierozerwalności – w ogóle to są pojęcia po ludzku abstrakcyjne i bardzo przerażające.

Natomiast co się teraz może wydarzyć? Może nam się wydawać, że myśmy tutaj powiedzieli sobie tę formułkę, przywołaliśmy tego Pana Jezusa do pomocy, no i pyk – magicznie się stało, czarymary, Pan Jezus jest, co nam więcej potrzeba? I tutaj jest taki „malutki” kruczek, i tu jest kwestia tych rozwodów, do których dochodzi wśród małżeństw sakramentalnych, mianowicie: z tą łaską, którą się otrzymało w tym momencie, należy współpracować. I ci tutaj, którzy przygotowują młodych ludzi do bierzmowania, może słyszeli takie porównanie o prezencie: na bierzmowaniu się dostaje taki prezent, który jest ładnie zapakowany, i osoby po bierzmowaniu mają go dopiero rozpakować, to są te dary Ducha Świętego, które dostajemy. I w pewnym sensie troszeczkę podobny przykład można dać tutaj. Pan Jezus dał nam niesamowitą łaskę w momencie wypowiadania słów tej przysięgi. Ale to nie jest tak, że to była łaska, która dana nam była tylko raz, i my z tą łaską nic nie robimy, tylko odstawiamy, a potem otwieramy sobie album ze zdjęciami i mówimy: „O w tym momencie piękną łaskę otrzymaliśmy.

Cztery lata temu, tu widać, jak się uśmiecham, Tomek się uśmiecha, widać, że ta łaska została dana...” To nie jest tak do końca, dlatego że jeżeli ja nie przychodziłabym do Pana Jezusa z mnóstwem problemów, które się dzieją na co dzień, i takich dupereli w stylu: źle ustawione buty albo źle umyty prysznic przez mojego męża, to my byśmy się pokłócili na noże, tak bardzo, że już nie bylibyśmy razem. Tylko w Jezusie jest możliwe pogodzenie się dwójki ludzi, tylko w Jezusie jest możliwe dopasowanie się, to, o czym mówił Tomek, na zasadzie tego jabłka, które się dopasowuje i leci sok. Bez Chrystusa to jest niemożliwe. Miejcie taką świadomość: bez Chrystusa to jest niemożliwe. I teraz: jak my możemy współpracować, co to znaczy przychodzić do Chrystusa? To jest czerpanie z bogactwa Kościoła, to znaczy: wspólne Eucharystie, bycie w łasce uświęcającej, spowiedź, oddawanie Panu Bogu w spowiedzi bagażu i tego trudu umierania dla siebie, i uśmiercania własnego egoizmu, a jest to bardzo trudne i wyciska dużo łez, przynajmniej u mnie, bo jestem egoistką okropną, i – żeby było śmieszniej – zobaczyłam to dopiero po ślubie, przed ślubem tego nie widziałam. To jest zwracanie się na przykład do wspólnoty. Wspólnota może niesamowicie budować małżeństwo i pomagać małżeństwu we wzroście na tysiące różnych sposobów: poprzez modlitwę, zajęcie się dziećmi, poprzez pokazanie jakichś dobrych rzeczy, które widzą w tym małżeństwie, poprzez taką niejako informację zwrotną na zasadzie „słuchajcie, ja rzeczywiście widzę, że wy jesteście świadectwem Jezusa dla mnie”. Jak takie słowa usłyszałam, to dla mnie to było bardzo budujące, bo to świadczyło o tym, że widać, że pracuję nad łaską, którą dostałam od Pana Boga cztery lata temu i którą dostaję codziennie.

A teraz – dlaczego dochodzi do rozwodów. Wydaje nam się – nie możemy tego powiedzieć na sto procent, dlatego że nie jesteśmy w skórze tych ludzi, którzy się rozwodzą – wydaje nam się, że to znaczy, że ci ludzie nie współpracują z tą łaską, którą dostali, to znaczy: nie przychodzą do Pana Jezusa z problemami, które są w ich życiu. Ksiądz Marek na kursie dla narzeczonych podawał taki przykład, który może się wydawać śmieszny, ale był de facto przyczyną rozwodu jednego z małżeństw. Mianowicie: mąż wyciskał tubkę pasty do zębów od końca, a żona wyciskała od środka i się o to pokłócili, i żona stwierdziła po dwudziestu latach: „Szlag mnie trafia, kiedy on wyciska tubkę pasty od końca, bo ja wyciskam od środka”, i się rozwiedli. Idiotyczne, prawda? Rozwieść się o tubkę pasty do zębów! Ale tak się może zdarzyć. Jeżeli w momencie, kiedy się nawarstwiają takie drobiazgi, z takim drobiazgiem się nie przyjdzie do Jezusa, no to ryfka. W tym też działa szatan, szatan burzy jedność – ‘diabolos’ znaczy ‘dzielić’ – szatan jest królem dzielenia, w tym sensie, że on rozdziela i wciśnie się w każdą szczelinkę; to jest tak jak z wodą, która, jak jest szczelina, wejdzie, zamarźnie, rozsadzi bardziej – to jest działanie szatana. I jeżeli my tych wszystkich szczelin nie będziemy w naszym małżeństwie łatać przez Pana Jezusa, to rzeczywiściemoże dojść do rozwodu.

Jeżeli ja rzeczywiście spotkam takiego super bruneta, przystojnego, który podkręci mnie mocno – ja teraz tego nie chcę – ja nie wiem, czy nie dojdzie z mojej strony nawet do jakiejś zdrady czysto fizycznej. Ja tego nie chcę, ale jeżeli ja takiego człowieka spotkam, to co ja powinnam zrobić? Jak sobie teraz na zimno myślę, natychmiast oddać to Jezusowi: „Panie Jezu, zabierz tę pokusę, ja nie chcę z tym człowiekiem, bo ja jestem z Tomkiem jednością, a nie z tym brunetem, i ja chcę z Tomkiem ją budować, a nie z jakimś tam brunetem”. I to wszystko jest w tym zdaniu: „tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”.

Tomek :

Jeszcze przyszło mi do głowy coś takiego: jak my ślubujemy, to warto wiedzieć o czymś takim, że miłość nie niesie z sobą żadnych praw, to znaczy: jeżeli ja ją kocham, to nie znaczy, że mam do niej jakieś prawo; na przykład: „kocham cię, więc zrób mi to i to”. Tak? Bez sensu chyba, nie? Albo: „kocham cię, więc mam prawo zabrać ci zabawki”. Rozumiecie? Miłość nie daje żadnych praw do tej drugiej osoby. To, co często się mówi: „kocham cię, więc współżyjmy, bo mamy do tego prawo”. Miłość nie niesie takich praw, wręcz przeciwnie: miłość niesie zobowiązania. Kocham cię, więc chcę dla ciebie jak najlepiej. Jeżeli ja kogoś kocham, to ta miłość... utrudnia mi życie! – szczerze mówiąc, nie? Tak jest! Tak patrząc egoistycznie, to mi utrudnia życie, bo nie mogę robić tego, co chcę, bo biorę pod uwagę, że mogę ją czymś zranić. Bo chciałbym sobie wrócić o dwunastej w nocy do domu, z kolegami poszedłbym sobie do kina, ale wiem, że ona się będzie martwić, że to ją zrani, że ja po prostu ją olałem, nawet nie zadzwoniłem, tylko poszedłem.

Miłość nie niesie praw tak, że jak kogoś kocham, to mogę coś więcej, wręcz przeciwnie: miłość niesie ograniczenia – ja muszę uważać, żeby tej miłości nie zranić, żeby czegoś nie zepsuć, to jest pewna odpowiedzialność.

W tym momencie zaczął się czas pytań.

Pytanie: A dobre strony małżeństwa? (śmiech i owacja słuchających)

Tomek :

Powiem tak: bardzo nam się podobało stwierdzenie księdza na naszym kursie przedmałżeńskim, że on nie prowadzi kursu przedmałżeńskiego, on prowadzi kurs antymałżeński. Bo jeżeli ktoś ten kurs antymałżeński wytrzyma i nadal chce się ożenić, to jest szansa, że oni w tym małżeństwie wytrzymają.

Ja przez te cztery lata nie żałuję tego, że wstąpiłem w związek małżeński, mimo tego że tutaj mogło to tak brzmieć: umierać dla siebie – straszne! Nie żałuję tego, naprawdę. Przez chwilę nawet nie miałem takiej myśli, że głupotę zrobiłem, że chciałbym się wycofać. Może się kiedyś to zdarzy, przyjdzie taka pokusa, żeby uciec, ale w tej chwili – szczerze mówię – nie żałuję tego. Jest to naprawdę duża łaska i duża pomoc mieć przy sobie drugą osobę, którą się kocha. Można powiedzieć jest to pragnienie każdego człowieka: kochać kogoś i być kochanym – obustronnie.

Małżeństwo to jest sprawa naturalna, Chińczycy też się żenią. To nie jest tak, że to jest jakiś w ogóle kosmos – to jest normalna sprawa: jest facet, jest kobieta i oni wchodzą w związek małżeński. Różnica między jakimiś tam buddystami a chrześcijanami dotyczy właśnie sakramentu. Oni nie zakładają takiej wizji małżeństwa z Bogiem, że to jest ustanowione przez Boga, że to ma być do końca życia, nierozerwalnie, wyłącznie. Ale małżeństwo to jest coś normalnego, bo każdy kocha i chce być kochanym. Małżeństwo to jest odpowiedź na to.

Małżeństwo daje możliwość najgłębszej miłości, nie chodzi mi tu tylko o miłość seksualną, ale też o najpełniejsze otwarcie się na siebie, że ja z moją żoną mogę być szczery dosłownie jak na spowiedzi. Mogę mieć przyjaciela, ale nawet przyjaciołom wszystkiego nie powiem. Natomiast dla mnie moja żona to jest też najlepszy przyjaciel. W tym sensie ta miłość może wejść na dużo głębszy poziom, ta relacja może być dużo silniejsza, dlatego że jest to miłość obejmująca wszystkie aspekty życia: i przyjaźń, i relację intelektualną, i duchową, i fizyczną. To się realizuje w małżeństwie i można powiedzieć: to jest jednym z bonusów dla małżeństwa, w żadnej innej sytuacji tego się nie osiągnie, co można osiągnąć w małżeństwie. I to jest plus, ja nie żałuję, bardzo się cieszę, że się docieramy i że staramy się jakoś to małżeństwo budować, co może być trudne i raczej staraliśmy się powiedzieć wam o tych chwilach trudnych, żeby was ewentualnie zniechęcić, żebyście w jakąś głupotę nie wdepnęli. Bo jak się nie zniechęciliście, to może coś z tego wyjdzie.

Aga:

A ja chcę wam powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwa z Tomkiem. Mamy dwie córeczki, które są dla nas dużym skarbem i darem od Pana Boga i wierzę, że to wszystko, co się dzieje u nas w życiu, jest darem od Pana Boga i jest niesamowite po prostu. Osobiście polecam małżeństwo, świetna terapia, fantastyczna sprawa, naprawdę.

Następnie padło pytanie o kwestię tzw. białego małżeństwa, czyli takiego, w którym nie ma współżycia, co wywołało u Tomka i Agnieszki krótką refleksję na temat sfery seksualnej, jak również wstrzemięźliwości w tej dziedzinie.

Aga:

Jest bardzo wyraźnie powiedziane, że ma być budowana jedność pomiędzy małżonkami, a jedność najpełniejsza jest zbudowana również na sferze cielesnej.

Tomek :

Jest taka tendencja, media lansują taką tezę, że współżycie seksualne dotyczy tylko ciała, ale uświadomcie sobie coś takiego, że to dotyczy też całej reszty człowieka, czyli psychiki, ducha, emocji. Współżycie seksualne dotyczy całego człowieka. W tym sensie akt małżeński jednoczy dwie osoby w sposób najpełniejszy. Są takie sytuacje, gdzie małżeństwo wyklucza współżycie, nie współżyją na przykład przez jakiś czas. My mieliśmy w trzech latach małżeństwa półtora roku wstrzemięźliwości. A nie było też tak, że pozostałe półtora roku to cały czas – też nie codziennie, nie dwa razy w tygodniu. Ale półtora roku to był czas całkowitej wstrzemięźliwości bez żadnego współżycia seksualnego z powodów zdrowotnych (no nie tylko zdrowotnych, ale między innymi).

Warto sobie uświadomić, że jeżeli już jestem w małżeństwie to nie znaczy, że mam prawo zawsze i wszędzie spełnić moją żądzę seksualną, bo mam swoją kobietę. Z inną to bym nie mógł, ale teraz już mam tę jedną, więc super, mogę się wyżyć po prostu na maksa. Mogą być ludzie, którzy tak do tego podejdą: „Kurczę, Kościół zabrania poza małżeństwem, to znajdę se jakąś babę i będę mógł”.

Żebyście też mieli świadomość, że w małżeństwie są chwile, kiedy współżycie trzeba będzie odłożyć „na później”, na przykład kobieta jest w ciąży, która jest zagrożona. Tak było na przykład u nas, Magda była przez nas dzieckiem bardzo obmadlanym (i przez was), bo były problemy z tym, żeby ona się urodziła. Bywa tak, że kobieta przez dziewięć miesięcy leży w szpitalu, no i wtedy co? Po urodzeniu się też jest jakiś czas, kiedy współżycie jest wykluczone, organizm kobiety musi dojść do siebie. I – to dla przyszłych mężów głównie jest uwaga – to jest trudne: wiedzieć, że ma się żonę, już się nawet zaznało współżycia, co jest – jak by nie patrzeć – przyjemne, i nagle widzisz ścianę i nie ma, po prostu nie ma. Innej kobiety też nie ma, bo ślubowałeś tej jednej. To jest trudne, nie dziwię się, że są tacy faceci, którzy znajdą sobie kochankę. W tej sytuacji też bez odniesienia do Boga, bez łaski, bez modlitwy, nie wiem, jak to nazwać jeszcze, można powiedzieć: „Po co? Dlaczego ja mam tak?” Jeżeli byłbym niewierzący, to w takiej sytuacji stwierdzam: mam prawo do rozładowania swojego napięcia seksualnego i znajdę sobie inną kobietę, bo ta akurat jest niedysponowana.

Bez Chrystusa w tysiącu miejsc przychodzi taka pokusa, żeby zrobić to inaczej. Tylko z Chrystusem jest szansa dopełnienia tej przysięgi.

Tu pojawiła się jeszcze kwestia wspólnego podejmowania decyzji, która wywołała i inne refleksje.

Tomek :

Każde małżeństwo ma swoją drogę, każde powołanie to jest zupełnie inna ścieżka życia i każdy z was trafi na inne problemy czy przeszkody. I każdy z was będzie się starał to jakoś rozeznać, co dalej robić z tym. I najważniejsza jest kwestia, żeby trwać przy Chrystusie, pytać Go, co On na ten temat sądzi. I taka uwaga: w małżeństwie, może nie wszystkie, ale przynajmniej te najważniejsze decyzje podejmuje się wspólnie. Nie ma czegoś takiego, że ja teraz stwierdzę, że oto teraz kupujemy dom, wybiorę dom i kupimy, jakbyśmy mieli kasę, bo ona stwierdzi, że jej się nie podoba i się nie wprowadzi. I co, mam mieszkać oddzielnie? Sprzedać dom. Chodzi o to, że w małżeństwie najważniejsze decyzje, zresztą byłoby najlepiej, żeby nie tylko najważniejsze, ale i dużo innych też, podejmować wspólnie, bo to też jest budowanie jedności. Nie tak, że ja jestem od mojej żony mądrzejszy, to zainwestuje na giełdzie i zarobimy. Bo tak może być, że facet jest, kurde, doktor habilitowany, a ożenił się ze sprzątaczką, która nie skończyła żadnej szkoły, bo się zakochali. I teraz, gdyby on podejmował wszystkie decyzje sam, to to małżeństwo padnie, po prostu, bo nie ma tej jedności, chociażby tej jedności w konsultowaniu tego, co chcemy zrobić, pytania się drugiej strony o zdanie.

W małżeństwie jest kilka rzeczy, które są – można powiedzieć – najważniejsze: pierwszą jest modlitwa, bo bez tego to wytrzymać do końca życia z jedną babą to bez szans, czyli odniesienie do Boga, a druga to przebaczenie. Po prostu ci, których kochamy najbardziej, mogą nas najbardziej zranić. To jest taka zasada i wiele osób nie chce wejść w małżeństwo, czy w ogóle w jakiś związek, bo boi się zostać zranionym. Bo jak odsłonię się trochę, powiem komuś jakąś prawdę o sobie, to zaraz puści plotki albo wykorzysta to jakoś i zostanę zraniony. W małżeństwie takich sytuacji może być najwięcej, najbardziej się ranimy właśnie w małżeństwie, bo się znamy: jak mnie żona zdenerwuje, to mogę jej tak wygarnąć, że nikt inny by tak jej nie wygarnął, bo nikt inny jej tak nie zna. Więc ja potrafię ją najbardziej zranić. Tak samo ona mnie. Bez przebaczenia po pierwszej takiej kłótni to cześć, do widzenia. I tu musi być chęć, żeby przebaczyć.

I trzecia rzecz: w małżeństwie musi być rozmowa. To może brzmi śmiesznie, ale ja mam takie dni, że w ogóle bym z żoną nie gadał. Siedzę dziesięć godzin w pracy, wracam do domu i jeszcze tu trzeba jedno dziecko przebrać, drugie wykąpać – po prostu mam wszystkiego dosyć, nie chce mi się z nią gadać. Jeszcze słuchać, co ona tam dzisiaj przeżywała. Najchętniej bym się wyłączył, siadł i zaczął grać na komputerze. Tyle że małżeństwo, jeżeli ze sobą nie rozmawia, to długo ze sobą nie wytrzyma. Zaczyna być tak, że żyją dwie osoby w jednym mieszkaniu, ale obok siebie: ja się zajmuję czym innym, ona się zajmuje czym innym, razem czasami zjemy obiad.

Bez tych trzech filarów w małżeństwie ciężko to małżeństwo utrzymać. Pytanie: Co sądzicie o małżeństwie z osobą niewierzącą?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin