Dywanik.doc

(24 KB) Pobierz
Elżbieta Wasiuczyńska, Wojciech Widłak

DYWANIK

Elżbieta Wasiuczyńska, Wojciech Widłak

 

 

              - Ale on jest jeszcze całkiem dobry – powiedział pies Pypeć.

              - Taak? – wykrzywiła się Katastrofa – A co to jest to tutaj? Pypeć wytężył wzork.

              - Nic nie widzę… - stwierdził niepewnie.

              - Dziura! – zawołała radośnie Katastrofa – Taka wielka, że Bzyk-Bzyk mogłaby przez nią swobodnie przelecieć!

              I uniosła dywanik, a mucha Bzyk-Bzyk przeleciała przez dziurkę jak pilot akrobata. Katastrofa była zachwycona. Pypeć z jakiegoś powodu – nie bardzo.

              Rozmawiali o dywaniku. O jego dywaniku. Dywanik był już bardzo stary. Pypeć pamiętał go od… Sam nie widział, od kiedy. Po prostu – od początku. Musiał być całkiem małym szczeniaczkiem, kiedy leżał na nim pierwszy raz. Pamiętał ten zapach i kłaczki łaskoczące go w nosek, bo z trudem jeszcze unosił głowę. Pamiętał, jak potem walczył z nim, gryzł i szarpał, wyobrażając sobie, że jest potężnym lwem o ogromnej grzywie.

              A potem… Drzewo za oknem zieleniło się i żółkło, łysiało i znów się zieleniło, a dywanik był. Padał deszcz, sypał śnieg, wiał wiatr, czasem nawet błyskało i grzmiało, a dywanik był. Bawili się, jedli, wychodzili na spacer, wracali, a dywanik był. Tłukły się talerzyki, gubiły się klocki, psuły samochodziki. A dywanik? Był. A teraz…

              - Zobacz, a tu jest druga, nawet większa, jakby od zębów! – wołała Katastrofa – Byzk-Bzyk, pokaż!

              Bzyk-Bzyk zawróciła, zarobiła w powietrzu piękną pętlę, po czym nie zwalniając przeleciała przez dywanik na drugą stronę. Pypeć spuścił głowę. Katastrofa miała rację. Dywanik najwyraźniej był dziurawy. Wtedy do pokoju wszedł Pan Kuleczka.

              - Dobrze, że pan jest – zawołała Katastrofa. – Pypciowi potrzebny jest nowy dywanik, ale wstydzi się powiedzieć! Ten stary jest dziurawy i się już nie nadaje!

              - Nie! – potwierdziła Bzyk-Bzyk.

              Pan Kuleczka przyjrzał się dywanikowi, a potem Pypciowi. Pypciowi uważniej.

              - Hmm – powiedział. – Tak sobie nawet niedawno o tym myślałem…

              Pypeć uniósł głowę i popatrzył na Pana Kuleczkę z dziwną miną.

              - Ale coś mi się tak wydaje – Pan Kuleczka spojrzał teraz na Katastrofę – że Mysza Wisza na naderwane ucho. A drugie jej się w ogóle zgubiło. Co byś powiedziała na nową przytulankę? Na przykład plastikowego pancernika? Albo kisielowatą meduzę? Wymienimy za jednym zamachem i dywanik i mysz, co?

              Katastrofa spojrzała ze zgrozą.

              - Jak to?! – zawołała – Oddać moją wiszę? Nigdy! Będę jej bronić jak lew!

              I zawarczała, tak jak to tylko małe kaczki potrafią. Pypeć wreszcie się uśmiechnął.

              - Na pewno pan wymyśli coś innego – powiedział.

              I rzeczywiście. Pan Kuleczka zniknął, a po chwili pojawił się z torbą kolorowych szmatek, igłą, nitką i nożyczkami. Siedzieli potem, dobierali łaty, a Pan Kuleczka je naszywał na dywanik. Ale zaczął od uszu Wiszy. Jedno mocno przyszył, a drugie zrobił całkiem nowe. Katastrofa nie mogła się zdecydować, czy lepsze będzie w zielonożółtą kratkę czy w biało-czarne paski. Ale w końcu wybrała takie jak dawniej – różowe. Wieczorem Pypeć leżał na swoim dywaniku, który był bardziej kolorowy, ale pachniał tak samo jak zawsze. Pypeć wąchał go i się uśmiechał. A Katastrofa szepnęła przed snem do nowego ucha Wiszy:

              - Jak oni mogli w ogóle pomyśleć, że cię wymienię na jakąś kisielowatą meduzę?

 

 

„DZIECKO” nr 3, marzec 2003, s. 76-77

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin