Kresowianie nie mieli wyboru.doc

(71 KB) Pobierz

Kresowianie nie mieli wyboru, musieli jechać na zachód

Mirosław Maciorowski

20.12.2010 aktualizacja: 2010-12-19 20:32


http://bi.gazeta.pl/im/9/4089/m4089869.gif 

W sobotę zakończyliśmy w "Gazecie" publikację cyklu reporterskiego "Sami swoi i obcy" o różnych aspektach powojennych przesiedleń. W tym tygodniu o przesiedleniach rozmawiamy z naukowcami

Prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk

http://wroclaw.gazeta.pl/i/37/lup2.gif

Fot.Maciej Swierczynski / AG

Prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk

Przesiedleńcy nie zawsze jechali w krytych wagonach, czasem na odkrytych platformach, a nawet w węglarkach

http://wroclaw.gazeta.pl/i/37/lup2.gif

Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Przesiedleńcy nie zawsze jechali w krytych wagonach, czasem na odkrytych platformach, a nawet w węglarkach

 

Rozmowa z prof. dr hab. Grzegorzem Hryciukiem*:

Prof. Wacław Szybalski, lwowianin, który po wojnie tworzył Politechnike Gdańską, zrugał mnie, gdy powiedziałem, że piszę o "repatriacjach". Pan używa tego słowa?

Prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk*: - Wolę "przesiedlenia" albo termin, którego używano wtedy, czyli "ewakuacja". Bo polski rząd zawarł z republikami Związku Radzieckiego właśnie umowy o ewakuacji. Tylko jedną umowę, z lipca 1945 r., można nazwać repatriacyjną, bo dotyczyła Polaków wywiezionych w głąb ZSRR. To, że później to słowo stosowano także w stosunku do przesiedleńców z Kresów, wynikało stąd, że zajmował się nimi Państwowy Urząd Repatriacyjny. Tak weszło do języka. "Repatriacja" to jednak określenie kłamliwe, a "ewakuacja" trochę nieadekwatne, więc myślę, że najlepiej pasuje termin "przesiedlenia".

Zastanawiał się pan kiedykolwiek, czy w sytuacji 1945 roku istniały jakieś szanse na to, by nie doszło do tzw. przesunięcia granic?

- Tu nie ma miejsca na gdybologię, wojna musiałaby po prostu mieć zupełnie inny przebieg. Stalin zawsze, nawet wtedy, gdy wehrmacht stał pod Moskwą, mówił o wschodniej granicy z Polską w kształcie z 1941 roku. Czyli nawet nie na linii Curzona, tylko z całym Podlasiem i częścią Mazowsza po stronie ZSRR. Rozmawiał o tym m.in. z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthonym Edenem w 1941 roku.

Warto też wspomnieć, że w latach 1943-44 w sowieckim Ludowym Komisariacie Spraw Zagranicznych prowadzono prace studialne o przyszłych granicach. Z tych dokumentów także wynika, że ZSRR chciał granicy wschodniej z 1941 roku, ewentualnie na linii Curzona i nie zamierzał popierać polskich postulatów terytorialnych, przynajmniej tych zgłaszany przez rząd na emigracji. Na zachodzie Polska miała dostać co najwyżej Górny Śląsk i Prusy Wschodnie. I nic więcej, Wrocław w tych dokumentach w ogóle nie występuje.

Ale gdy przesiedlenia były już przesądzone, to gdzieś te masy ludzi trzeba było przemieścić. Z tego powodu dostaliśmy ostatecznie ziemie między Odrą i Nysą.

- Tak, ale to tylko jeden powód, bo były też polityczne. Jeśli Stalin myślał o zainstalowaniu w Polsce prokomunistycznego rządu, to trzeba go było jakoś wspomóc. Skoro są to ludzie skompromitowani, bo przecież są żyrantami radzieckich roszczeń terytorialnych, a to znaczy, że odpowiadają też za utratę Kresów, no to trzeba jakoś wzmocnić ich pozycję. Gomułka powiedział nawet, że ziemie zachodnie wiążą ludzi z reżimem, bo z jednej strony komuniści nie mogli zapobiec utracie Kresów, ale z drugiej udało im się wywalczyć nowe lepsze terytoria..

Dlaczego przesiedlenia przebiegały tak nierównomiernie - opornie na Litwie, a dość sprawnie na Ukrainie. Czy powodem były tylko konflikty etniczne? Przecież one były wszędzie, także na Litwie.

- Wyjazdy były niby dobrowolne, ale jak tu pozostać na terenach, które będą wcielone do ZSRR. Ludzie wiedzieli co tu się działo w latach 1939-41. Na ich decyzję o wyjeździe wpływał więc przymus sytuacyjny. Szczególnie w dużych miastach, gdzie dochodziło jeszcze do represji władz radzieckich. W Wilnie, Lwowie i większych miastach Białorusi, trwały masowe aresztowania "polskich nacjonalistów" Te miasta miały być najszybciej oczyszczone z Polaków, by zapewnić miejsce napływającym głównie ze wschodu urzędnikom, funkcjonariuszom nowych władz. Natomiast na wsiach wpływ na decyzje o wyjeździe miał często rzeczywiście konflikt etniczny. On był jednak bardzo różny. Nie można porównywać tego co działo się na Wołyniu, czy w Galicji, z tym co działo się na Litwie.

Na Wołyniu konflikt był tak silny, że ludzie wręcz prosili o jak najszybszy wyjazd. Natomiast na Białorusi i Litwie liczba ofiar była mniejsza. Z Litwy nie chciała wyjeżdżać ludność z obszarów, które w 80 proc. zamieszkiwali Polacy. Takich skupisk na Wołyniu czy w Galicji nie było. Istniało wiele wsi z mieszaną ludnością, wsi czysto polskich było mniej. Do tego znajdowały się w otoczeniu ukraińskim, nie zawsze przyjaznym. Na Litwie Polacy tworzyli zwartą społeczność na dużym obszarze, czuli się bezpieczniej. Nie chcieli tego burzyć.

Wysiedlenia z Litwy i Białorusi wyhamowały też władze tych republik. W pewnym momencie zaczęły utrudniać rejestrację na wyjazdy. Bały się, że te tereny zostaną wyludnione, co negatywnie może odbić się na gospodarce. Natomiast władze Ukrainy nie bały się tego, bo z terenów, które znalazły się po stronie polskiej przesiedlono do nich 400 tys. ludzi. Od początku więc naciskały na jak najszybszy wyjazd Polaków.

Od strony technicznej przesiedlenia wyglądają jak logistyczna klęska. Niewielu ludzi jechało w godziwych warunkach, większość przeżyło gehennę.

- Czasem miesiące wegetowali na dworcach zanim wyjechali. Byli w tym czasie rabowani zarówno przez przedstawicieli miejscowych władz, które domagały się różnych niezapłaconych rzekomo podatków czy danin, jak i różne uzbrojone bandy. Wagony podstawiano nieterminowo, było ich za mało, były brudne i uszkodzone. Właśnie przez brak wagonów z Litwy nie udało się wyjechać wielu tysiącom ludzi. Przez to w ostatnim okresie przesiedleń organizowano tam nawet tzw. transporty "walizkowe" - można było wziąć do wagony tylko walizkę na osobę. Oznaczało to pozostawienie na Litwie całego majątku.

Z Ukrainy niektórzy jechali na odkrytych lorach, a wielu w węglarkach. Bez żadnej ochrony przed opadami. No i niezwykle długi czas podróży. Obsługi pociągów wymuszały na przesiedleńcach w zamian za jej kontynuowanie spirytus ale i złoto. I to nie tylko ukraińscy czy rosyjscy ale i polscy kolejarze.

Problemem był też dobytek - szczególnie żywy inwentarz. Ludzie zabierali na dworce krowy, konie i kury, ale władze niespecjalnie chciały, żeby je wywozili. Często stawiano przesiedleńców pod ścianą, bo nagle zjawiał się urzędnik i zarządzał kwarantannę dla zwierząt, a tu już pociąg stoi. I co czekać na zwierzęta, a pociąg odjedzie, czy jechać i zostawić jedyną często krowę lub konia. Dla ludzi były to dramatyczne decyzje.

Ale zdarzały się i dobrze przygotowane przejazdy, na przykład tzw. transporty profesorskie, którymi jechali naukowcy ze Lwowa. Podróżowali w bardziej cywilizowanych warunkach.

Ludzi przesiedlano równoleżnikowo tych z Litwy na Warmię i Mazury oraz Pomorze; tych z Wołynia i Galicji na Dolny i Górny Śląsk. Jest trochę mitów, np. lwowski Wrocław a przecież lwowian więcej jest w Bytomiu, czy Gliwicach.

- Rzeczywiście, transporty szły trasami równoleżnikowymi. A mit Lwowa we Wrocławiu jest częściowo uzasadniony, bo jest tu jedno z większych skupisk ludności z tego miasta. Ale mieszkańcy Lwowa zasilili niemal wszystkie miasta leżące na trasie kolejowej z Galicji Wschodniej na Dolny Śląsk. Rozlali się od Śląska, aż po Wrocław i nawet dalej Jelenią Górę, czy Legnicę. Ale najwięcej rzeczywiście wysiadło ich na Górnym Śląsku. Gliwice czy Bytom nie były bowiem tak bardzo zniszczone. No i położenie - ludzie myśleli tak: w przypadku dobrej koniunktury politycznej można stamtąd szybko wrócić do Lwowa. A w przypadku złej - uciec w głąb Polski. Do dziś bardzo prężnie działają środowiska kresowe właśnie na Śląsku. Przecież to w Bytomiu powstała Polonia, klub piłkarski o lwowskich korzeniach.

 

 

Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Przesiedleńcy nie zawsze jechali w krytych wagonach, czasem na odkrytych platformach, a nawet w węglarkach

Ale lwowska profesura w dużej części przyjechała do Wrocławia.

- Trudno było im się zaaklimatyzować w miejscu, gdzie istniało już inne środowisko naukowe, np. w Krakowie. Nie powiem, że istniały między oboma ośrodkami animozje, ale rywalizacja na pewno. Pojechali więc tam, gdzie mogli kontynuować pracę. W największym stopniu zasilili Politechnikę Śląską i uczelnie Wrocławia. Ale też Politechnikę Gdańską i inne polskie uczelnie. Chcąc kontynuować pracę ale i karierę naukową jechali tam, gdzie powstawały nowe ośrodki akademickie i nowe katedry.



Prof. dr hab. Grzegorz Hryciuk*, Instytut Historyczny UWr., specjalista od historii stosunków polsko-ukraińskich, autor m.in. pracy „Polacy we Lwowie pod okupacją radziecką i niemiecką w latach 1939-1944. Życie codzienne" i współautor atlasu „Wysiedlenia, wypędzenia, ucieczki 1939-1959. Atlas ziem Polski”



Uwaga!

Chcemy stworzyć rodzinny album wygnanych z Kresów Polaków. Opowiedzieć jak 65 lat temu startowali w nowe życie tam, gdzie rzucił ich los. Odchodzą ostatni przedstawiciele pierwszego pokolenia przesiedleńców, drugie - ich dzieci, a także trzecie - wnuki, przechowują opowieści z pierwszych lat na zachodzie w rodzinnej tradycji. Właśnie o nie nam chodzi. Czekamy na historie krótkie i długie, śmieszne i smutne, intrygujące i dramatyczne. I zdjęcia z pierwszych lat - na nich szczególnie nam zależy!

Adres: Gazeta Wyborcza-Wrocław, plac Solny 2/3, 50-060 Wrocław. Email: samiswoi@agora.pl





 

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław


 


http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,8842882,Kresowianie_nie_mieli_wyboru__musieli_jechac_na_zachod.html#ixzz1JUwhSaij

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin