Bohaterowie na ławie oskarżonych.odt

(36 KB) Pobierz
Bohaterowie na ławie oskarżonych

Bohaterowie na ławie oskarżonych


W dniach 27 i 28 marca 1945 roku NKWD aresztowało w Pruszkowie 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, którzy dobrowolnie przybyli, otrzymawszy "słowo honoru" od wysokiego rangą sowieckiego oficera, by przeprowadzić z dowództwem sowieckim rozmowy w sprawie modus vivendi między pozostałymi jeszcze w konspiracji oddziałami Armii Krajowej a armią sowiecką. Rozmowy miały też dotyczyć uzgodnień jałtańskich.

Trzy miesiące później odbył się w Moskwie haniebny "proces" aresztowanych Polaków. Znany polski poeta Kazimierz Wierzyński napisał pod wrażeniem tego wydarzenia:

Oskarżajcie nas wszystkich, nie tylko szesnastu,
Sądźcie poległych w grobie, to też winowajcy,
Sądźcie szkielet, co z wojny pozostał się miastu,
Gdy wyście jeszcze z diabłem kumali się, zdrajcy.

Oskarżcie także wolność, nieznane wam słowo,
Ten odwieczny zabobon, co zawsze nas dzieli,
Cały kraj polski weźcie, zamknijcie go w celi
I wprowadźcie pod sztykiem na salę sądową.

Było to nawiązanie do znanych już wówczas Polakom faktów: ścisłej kolaboracji Sowietów z Hitlerem (sierpień 1939 - czerwiec 1941) - która stworzyła Niemcom dobre warunki do rozpoczęcia wojny - oraz doprowadzenia do upadku Powstania Warszawskiego i do tragedii setek tysięcy mieszkańców stolicy (lato - jesień 1944) poprzez wstrzymanie ofensywy wojsk sowieckich na Warszawę.

O, gdybyś wiedział, nienawistny zbawco,
Jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
I jak bezsilne zaciskamy ręce,
Pomocy prosząc na ojczystym progu.

- pisał wówczas młody poeta powstania Józef Szczepański "Ziutek".
Zbrodnia popełniona na Warszawie nie była pierwszą od czasu, gdy Sowieci, w pogoni za Niemcami, wkroczyli na początku stycznia 1944 r. w granice Rzeczypospolitej. Ten marsz "wyzwolenia" był w istocie pasmem zdrady i kłamstwa wobec Polaków.
Wielu historyków zdumiewa się dziś naiwnością naszych przywódców, którzy tak łatwo uwierzyli w zapewnienia sowieckiego oficera i przybyli do Pruszkowa. Przecież wiedzieli, jaki los spotkał naszych oficerów w Katyniu. Wiedzieli o aresztowaniu zaproszonego na "dagawor" komendanta Okręgu Wileńskiego AK ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" i jego oficerów, a potem paru tysięcy oficerów i żołnierzy AK z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny. Wiedzieli o losie komendantów Obszaru Lwowskiego AK płk. Władysława Filipkowskiego "Janki" i Okręgu Lubelskiego płk. Kazimierza Tumidajskiego "Marcina", którzy też byli "zapraszani" na "dagawory" w lecie 1944 r. Wiedzieli, co się stało w Warszawie. Słyszeli o okrucieństwie NKWD w stosunku do opornych żołnierzy AK i do ludności polskiej ziem anektowanych, bo codziennie otrzymywali dramatyczne meldunki. Na przykład 11 stycznia 1945 r. ze Lwowa: "Władze sowieckie systematycznie usuwają Polaków z Małopolski Wschodniej, szczególnie ze Lwowa. W początkach stycznia w ciągu jednego tylko tygodnia aresztowano we Lwowie ponad sześć tysięcy Polaków, w tym 20 profesorów uniwersytetu, poza tym księży, studentów, pracowników gazowni, elektrowni i innych. Zwykle stosowany pretekst - 'współpraca' z Niemcami". Albo 1 lutego z Białegostoku: "NKWD z całą pasją wściekłości przeprowadza aresztowania dowódców AK. Bada w bestialski sposób, bije drutem kolczastym, łamie żebra. Wszystkich wywozi do Rosji. Do 1 stycznia NKWD wywiozło z Grodna pięć tysięcy, z Białegostoku dziesięć tysięcy Polaków na wschód w nieznanym kierunku". Wiedzieli o obozie koncentracyjnym NKWD w Rembertowie, gdzie dziennie, według meldunku, umierało z głodu 13-15 żołnierzy Polski Podziemnej. Wiedzieli o Polakach więzionych w piwnicach, po kolana w wodzie, bitych żelaznymi prętami po całym ciele, chowanych w lesie, by nie było śladu. Wiedzieli o żołnierzach wojska "ludowego", rozstrzeliwanych za "dezercję".
Wiedzieli, a jednak pojechali do Pruszkowa. To nie była naiwność. Po prostu sytuacja polityczna, w jaką nas uwikłali nasi "alianci", była tego rodzaju, że dobrego wyjścia nie było. Można powiedzieć, że była to sytuacja tragiczna, według klasycznych reguł, jak w greckim teatrze. Cokolwiek zrobię i tak przyniesie nieszczęście
- w tragedii greckiej na skutek wyroków boskich, w tragedii polskiej roku 1945 - na skutek wyroków jałtańskich.

W cieniu Kremla
Przypomnijmy, co się wydarzyło w polityce wobec Polski w okresie poprzedzającym porwanie i uwięzienie polskich przywódców.
Już 10 lutego 1944 r. był złowrogą zapowiedzią późniejszych nieszczęść. Oto premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zwraca się do rządu RP o uznanie "linii Curzona" i przeprowadzenie "rekonstrukcji" (!) rządu RP. Było to w istocie ultimatum, tyle że w zawoalowanej formie, bo wobec sojusznika! 22 lutego Churchill poparł sowieckie roszczenia graniczne w Izbie Gmin. Anglików nie zraził nawet fakt, że były to roszczenia "sprecyzowane" w zasadzie w porozumieniach niemiecko-sowieckich z roku 1939. Bez znaczenia był też fakt, iż demokratyczne państwo, nie czekając na zakończenie działań wojennych, zgadza się na dokonanie rozbioru ziem najwierniejszego sojusznika.
15 marca Rada Jedności Narodowej wydaje w odpowiedzi deklarację "O co walczy naród polski". Rada opowiada się za niezmiennością polskiej granicy na wschodzie oraz za poszerzeniem polskiego terytorium na zachodzie i północy.
Tymczasem 16 marca 1944 r. Stalin tworzy formalnie armię polską w Sowietach, przekształcając dotychczasowy 1. Korpus. Ta armia będzie niebawem potrzebna jako argument polityczny. Sowieci ustalają jej liczebność na 45 tysięcy osób. Tego samego dnia grupa komunistycznych renegatów: Edward Osóbka-Morawski, Marian Spychalski, Kazimierz Sidor i Jan Haneman, udaje się do Moskwy, by złożyć hołd Stalinowi.
Na tym tle wydarzenie z 6 kwietnia, jedno z wielu podobnych, wydaje się "naturalną" konsekwencją polityki wobec Polski: sowiecka brygada partyzancka im. Żukowa zaatakowała oddział AK por. Kazimierza Krauzego "Wawrzeckiego", zabijając kilkudziesięciu polskich partyzantów. Rannych, w tym sanitariuszkę, dobito.
24 maja tzw. Związek Patriotów Polskich wydaje oświadczenie uznające tzw. Krajową Radę Narodową, organ utworzony przez Stalina, za "ośrodek polityczny powołany do kierowania walką całego narodu polskiego" (!).
22 czerwca na spotkaniu z delegacją KRN Stalin oświadcza bezczelnie, że "ośrodkiem nowego rządu powinien być kraj i KRN". Zapoczątkowana dzień później letnio-jesienna ofensywa armii sowieckiej ma cele zarówno strategiczne, jak i polityczne - co się niebawem okaże pod Warszawą. Natychmiast po jej rozpoczęciu Związek Patriotów Polskich oświadcza za Stalinem, że KRN jest "prawdziwym przedstawicielstwem narodu polskiego" (!). 5 lipca do Moskwy przybywają z hołdem kolejni renegaci z KRN: Michał Rola-Żymierski, Jan Czechowski i Stanisław Kotek-Agroszewski. Na polecenie Stalina 15 lipca Wanda Wasilewska, przewodnicząca ZPP, i Edward Osóbka-Morawski, wiceprzewodniczący KRN, podpisują hołdowniczy memoriał do sowieckiego satrapy, postulujący utworzenie "rządu tymczasowego". Jawna zdrada interesów Polski w warunkach wojny! Zbrodnia stanu, karana na całym świecie najsurowszym wyrokiem!
W tym samym czasie żołnierze Okręgu Wileńskiego AK, wspólnie z armią sowiecką, zdobywają Wilno. Sowieci mamią ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego wizją wspólnej walki z Niemcami. Miały powstać dwie dywizje piechoty i brygada zmotoryzowana. Oficerem łącznikowym miał być Lech Beynar "Nowina", znany następnie jako Paweł Jasienica. Dwa dni później nastąpiła z góry zaplanowana zdrada "sojusznika". We wsi Bogusze NKWD aresztowało podstępnie oficerów wileńskiej AK, zaproszonych na "dagawor". Zaczyna się polowanie na żołnierzy AK, rozbrajanie i zsyłki.
W tym samym czasie w Moskwie odbywa się wspólne posiedzenie delegacji KRN i zarządu ZPP. Utworzono delegaturę KRN dla terenów polskich nieanektowanych przez Sowiety, a wyzwolonych już od Niemców - jako komunistyczną władzę "państwową". Ta delegatura powołuje tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego jako przyszły polski "rząd". Przewodniczącym zostaje Edward Osóbka-Morawski, a jego zastępcami Wanda Wasilewska i Andrzej Witos. Sowieci wkraczają do Chełma Lubelskiego, przywożąc ze sobą "rewolucyjny" "Manifest do narodu polskiego" - napisany w Moskwie, przedstawiony jako program nowego rządu, czyli PKWN-u. Manifest zapowiada oddanie Kresów Związkowi Sowieckiemu. Stwierdza, że KRN jest jedynym legalnym źródłem władzy w Polsce (!), a PKWN legalną władzą wykonawczą. Rząd RP i jego Delegaturę na Kraj uznaje za nielegalne (!). Za prawną podstawę działania uznaje konstytucję z 17 marca 1921 r. Tą konstytucją będą komuniści mydlili Polakom oczy przez najbliższe lata. Nauczeni doświadczeniem roku 1920 nie ogłaszali już, że niosą "pożar rewolucji" przez "trupa Polski". Tym razem przynosili "demokrację". "A jak wrócą andersiaki, to przetrzepią wasze s..., będzie górą nasza nacja i to będzie demokracja" - śpiewał rok później uliczny grajek, zanim został aresztowany przez UB...
26 lipca PKWN podpisuje z Sowietami - nie mając do tego żadnej delegacji Narodu Polskiego - porozumienie w sprawie zrzeczenia się Kresów. Stalinowskim pomocnikom coraz bardziej podoba się "rządzenie" w imieniu "ludu polskiego". 27 lipca "rozwiązują" Policję Państwową i "zawiązują", na sowiecką modłę, "milicję". Towarzysze sowieccy przysyłają im do pomocy specjalistów od bezpieki i cenzury. Sowietnicy ci pozostaną w Polsce do roku 1955.
Tymczasem 31 lipca zapada decyzja o wybuchu powstania w Warszawie. Dzień później o godz. 17.00 (godzina "W") rozpoczynają się walki, w których powstańcy nie otrzymają od Sowietów spodziewanego wsparcia.
Tymczasem trwa mistyfikacja z "rządem ludowym". 3 sierpnia przyjeżdża do Lublina, jako sowiecki "ambasador" przy PKWN, Nikołaj Bułganin. Do Moskwy, po instrukcje Stalina, wyjeżdżają Bolesław Bierut, Edward Osóbka-Morawski, Andrzej Witos i Michał Rola-Żymierski. W zachowanym do dziś w Archiwum Akt Nowych w Warszawie niezwykłym dokumencie - sprawozdaniu z tej podróży - Bierut przytacza towarzyszom z Biura Politycznego PPR słowa Stalina: "Wy teraz macie taką siłę, że jeśli powiecie, że dwa razy dwa jest szesnaście, to wasi przeciwnicy uznają to". Dowiadujemy się przy tym, że o tej sile stanowi armia sowiecka na terenie Polski. Stalin ostrzega, że jeśli tej armii w Polsce zabraknie, "to was wystrzelają jak kuropatwy".
Także w sierpniu odbyły się rozmowy Stanisława Mikołajczyka z PKWN w Moskwie. Bez rezultatu. Wyznaczona Mikołajczykowi przez Stalina scena do odegrania w dramacie "Finis Poloniae" zapisana była w następnym akcie - zatytułowanym "Rząd Jedności Narodowej". Na tę scenę przyjdzie pora podczas procesu porwanych szesnastu przywódców! "Jedność narodowa" w postaci rządu komunistycznego ze Stanisławem Mikołajczykiem i jego ludźmi w charakterze kwiatka do kożucha będzie potrzebna dla upokorzenia szesnastu i stworzenia aliantom wygodnego pretekstu do uzasadnienia aktu jawnej zdrady wobec Polski.
11 sierpnia Stefan Jędrychowski zostaje "ambasadorem" PKWN w Moskwie. Kilka dni później Sowieci zaatakowali w Puszczy Grodzieńsko-Bersztańskiej, w rodzinnych stronach "ambasadora", wycofujące się oddziały AK. Zginęło wielu Polaków, m.in. pod Surkontami poległ legendarny dziś płk Maciej Kalenkiewicz "Kotwicz", bohater walk z Niemcami, od niedawna inwalida. Niektórzy oficerowie i żołnierze wyrwali się z obławy, m.in. Lech Beynar "Nowina" z grupą żołnierzy. A "rząd" w Lublinie "rządzi" i umacnia swą władzę przy pomocy dywizji NKWD. Dekretem z 24 sierpnia "rozwiązuje" tajne organizacje wojskowe na terenach "wyzwolonych". Od tej pory w oczach komunistów każdy żołnierz AK czy NSZ jest "bandytą", którego można zabić. Oczywiście, zgodnie z "prawem", czyli dekretem z 31 sierpnia "o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego". W rzeczywistości zdrajcy Narodu Polskiego zostaną wykorzystani jako konfidenci nowej władzy, a "faszystami", oskarżanymi przed komunistycznymi sądami o współpracę z Niemcami, będą najwybitniejsi polscy patrioci.
Dnia 4 stycznia 1945 r. rząd sowiecki "uznaje" tzw. Rząd Tymczasowy RP, w który przepoczwarzył się PKWN. Warszawa leży w gruzach, więc można już rozpocząć ofensywę, która ją "wyzwoli".
19 stycznia gen. Leopold Okulicki "Niedźwiadek" rozwiązuje Armię Krajową, by nie narażać jej żołnierzy na fizyczne wyniszczenie. Nie oznacza to rezygnacji z walki o niepodległość ani zwolnienia z przysięgi składanej na krzyż "w obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, Królowej Korony Polskiej": "Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił - aż do ofiary życia mego".
Konspiracja w warunkach nowej okupacji przybiera nowe formy. 29 stycznia powstaje, na bazie struktur AK, organizacja NIE (Niepodległość) pod kierownictwem gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila". Po jej rozwiązaniu powstanie Delegatura Sił Zbrojnych z płk. Janem Rzepeckim "Ożogiem" na czele, a wreszcie Zrzeszenie "Wolność i Niezawisłość".
W dniach 4-11 lutego 1945 r. w Jałcie na Krymie odbyła się konferencja tzw. wielkiej trójki: Franklina Delano Roosevelta, Winstona Churchilla i Stalina. Uznano sowiecką aneksję wschodnich ziem Rzeczypospolitej, przyznano Polsce w zamian bliżej nieokreśloną część przedwojennego terytorium Niemiec, a przede wszystkim potwierdzono fikcję "rządu jedności narodowej" pod kuratelą Stalina. Teraz już tylko potrzebny był dogodny pretekst do uznania tego "rządu" i wypowiedzenia uznania legalnemu rządowi RP na uchodźstwie. Od tej chwili słowo "Jałta" stanie się złowrogim symbolem zdrady i nielojalności. 13 lutego premier Tomasz Arciszewski odrzuca dyktat jałtański, stwierdzając, że nie zobowiązuje on ani rządu RP, ani Narodu Polskiego. Jest to już jednak głos, którego "alianci" nie słuchają.
W tych warunkach 21 lutego Rada Jedności Narodowej, parlament Polski Podziemnej, chwyta się ostatniej szansy ratowania suwerenności Polski. Uznaje dyktat jałtański, mimo że jego warunki oznaczają dla Polski "nowe, niezmiernie ciężkie i krzywdzące ofiary". Ostatnią nadzieją dla polskiej polityki staje się wejście polskich partii niekomunistycznych do deklarowanego w Jałcie rządu "jedności narodowej", by wyrwać go z uścisku Stalina. Dopiero na tym tle zrozumiała jest dramatyczna decyzja naszych krajowych przywódców o przyjęciu sowieckiego "zaproszenia" do rozmów w Pruszkowie - wbrew dotychczasowym doświadczeniom, które ostrzegały przed zdradą. Nieprzyjęcie zaproszenia było równie złym rozwiązaniem, bo dawało Sowietom pretekst do ostatecznego wyeliminowania polskich partii z tego "rządu".

"Słowo honoru"
Jako pierwszy propozycję przeprowadzenia rozmów z dowództwem sowieckim otrzymał gen. Leopold Okulicki "Niedźwiadek". Skonsultował ją z Radą Jedności Narodowej, która na posiedzeniu w Podkowie Leśnej
21 lutego "jednomyślnie odradziła pójście na takie spotkanie". Jednocześnie jednak nasi politycy cały czas gorączkowo szukali sposobów "legalizacji" działalności polskich partii politycznych w warunkach komunistycznych rządów i gotowi byli ponieść każde ryzyko. Stanisław Mikołajczyk w liście do krajowego kierownictwa PSL napisał: "Od naszego postępowania i ewentualnego dogadania się
- i podkreślam - lojalnego ustosunkowania się do współpracy z Rosją, w głównej mierze zależy przyszłość Polski". Naiwność? Raczej szukanie ostatniej szansy dla Polski. Kazimierz Pużak napisze po latach: "Gdybyśmy nie wzięli udziału w tej 'konferencji', Moskale mogliby z całą stanowczością twierdzić, że podziemie polskie unika spotkań (...). Dodatkowo zaś podziemie, uchylając się od rozmów ze stroną rosyjską, tym samym uchyla się od rozmów z Anglią, Ameryką i ZSRR (...) Niezależnie od przypuszczeń, racja stanu wymagała, bez względu na to, co się stanie, stawiennictwa". Inaczej mówiąc, nasi przywódcy wiedzieli, co się stanie, ale uważali, że trzeba dać przed światem świadectwo dobrej woli.
4 marca odbyło się w Pruszkowie wstępne spotkanie delegacji AK z płk. Pimienowem, pełnomocnikiem gen. Iwanowa. Pimienow zapewniał, że strona sowiecka ma uczciwe zamiary, a podjęcie rozmów przyniosłoby odprężenie w stosunkach między AK a stroną sowiecką. Ręczył słowem honoru bezpieczeństwo polskiej delegacji. W odpowiedzi usłyszał od Polaków, że "władze sowieckie i władze bezpieczeństwa zamiast tępić prawdziwych wrogów, byłych agentów gestapo i żandarmerii niemieckiej, którzy obecnie pozajmowali wysokie stanowiska w hierarchii PPR, cały swój wysiłek nastawiają na poszukiwanie ludzi z AK. Polakom jest wszystko jedno, czy aresztuje ich gestapowiec, żandarm, enkawudysta czy milicjant. My chcemy Polski wolnej i niepodległej, a takiej nie mamy, dlatego nie możemy mieć zaufania do władz sowieckich". Pimienow, niewzruszony tymi słowami, wręczył Polakom listy dla gen. Okulickiego i wicepremiera Jankowskiego z zaproszeniem na spotkanie ze sztabem Żukowa i z gwarancją bezpieczeństwa.
Decyzja zapadła. Mimo całej nieufności wobec Sowietów i ogromnego ryzyka osobistego Polacy postanowili przybyć na spotkanie. Nie wiedzieli, że uczestniczą w specjalnej operacji NKWD i kontrwywiadu sowieckiego, kierowanej przez płk. NKWD Iwana Sierowa.

Porwanie
Wicepremier Jankowski spotkał się dwukrotnie z Pimienowem, by ustalić plan rozmów. Miały dotyczyć głównie stanowiska wobec uzgodnień jałtańskich oraz sytuacji na zapleczu frontu. Pimienow zaproponował też poszerzenie delegacji polskiej o przedstawicieli różnych partii, co zostało przyjęte.
28 marca Polacy mieli się spotkać w Pruszkowie z gen. Iwanowem. Sierow zameldował Moskwie: "Ten plan jest obliczony na zatrzymanie kierownictwa pięciu partii politycznych wchodzących w skład rządu podziemnego, wicepremiera Jankowskiego, a także przedstawicieli partii tworzących podziemną Radę Jedności Narodowej".
Rząd RP na uchodźstwie wiedział o mających się odbyć rozmowach. Przysłał nawet rodzaj instrukcji: "Rozmowy te wykorzystajcie przede wszystkim celem złagodzenia kursu w kraju i zaniechania terroru oraz deportacji". O rozmowach i planie porwania polskich przywódców dowiedzieli się też, od Sierowa, Bierut i jego towarzysze. Edward Osóbka-Morawski podzielił się tą wiadomością z członkami lubelskiej PPS, co spowodowało, że wiadomość dotarła także do Kazimierza Bagińskiego, jednego z zaproszonych na rozmowy. 26 marca na posiedzeniu Rady Jedności Narodowej Bagiński odczytał wiadomość, lecz nikt nie uwierzył. Uznano to za próbę storpedowania rozmów z Sowietami...
Już 27 marca udali się do Pruszkowa: delegat rządu i wicepremier na kraj Jan Stanisław Jankowski, ostatni dowódca AK gen. Leopold Okulicki, przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak (PPS "Wolność, Równość, Niepodległość") oraz tłumacz J. Stemler-Dąbski. Następnego dnia pojechali tam pozostali uczestnicy planowanych rozmów: Antoni Pajdak (PPS-WRN), Stanisław Jasiukowicz, Kazimierz Kobylański, Zbigniew Stypułkowski i Aleksander Zwierzyński ze Stronnictwa Narodowego, Józef Chaciński i Feliks Urbański ze Stronnictwa Pracy, Adam Bień, Kazimierz Bagiński i Stanisław Mierzwa ze Stronnictwa Ludowego oraz Eugeniusz Czarnowski i Stanisław Michałowski ze Zjednoczenia Demokratycznego.
Wszyscy zostali aresztowani i następnego dnia wywiezieni na Okęcie, skąd odlecieli do Moskwy. W więzieniu NKWD na Łubiance spędzili prawie trzy miesiące, do 18 czerwca, kiedy to rozpoczął się pokazowy "proces".

Pozorne działania
Po porwaniu wicepremiera Jankowskiego jego tymczasowy zastępca Stefan Korboński przekazał do Londynu wiadomość o wywiezieniu przywódców do Moskwy. Ambasador Edward Raczyński natychmiast złożył w brytyjskim Foreign Office list wzywający do podjęcia interwencji. Podobnie postąpił ambasador Polski w Waszyngtonie Jan Ciechanowski. Ambasadorzy Wielkiej Brytanii i USA interweniowali w tej sprawie w Moskwie, ale dowiedzieli się, że żadnego porwania nie było i że to Polacy wymyślili całą historię. Dopiero 5 maja Sowieci podali wiadomość o aresztowaniu Polaków pod zarzutem prowadzenia działań dywersyjnych na zapleczu armii sowieckiej. Dziś, po latach, bezczelne okłamywanie Brytyjczyków i Amerykanów, na wysokim szczeblu dyplomatycznych kontaktów, w perspektywie bliskiej konferencji pokojowej w Poczdamie, gdzie trzeba było dojść do porozumienia w wielu ważnych sprawach, wydaje się czymś zupełnie niewiarygodnym! Jedynym wytłumaczeniem jest to, że sowieckie kłamstwa były "aliantom" na rękę. Pozwalały zachować wszelkie pozory "troski" o sprawy polskiego sojusznika przed rządem RP. Na zaprzestanie uznawania legalnego rządu RP było bowiem jeszcze za wcześnie.
Tymczasem w kraju, wbrew zapewnieniom Sierowa, Pimienowa i Iwanowa, trwało piekło. Po porwaniu represje NKWD-UB nie tylko nie zelżały, ale nasiliły się. Do Londynu płynęły alarmujące meldunki. Stefan Korboński depeszował 26 kwietnia: "Rozpoczęła się pacyfikacja powiatów Garwolin, Łuków, Lubartów i Zamość. Wojska sowieckie otaczają wsie i wszystkich mężczyzn, prócz nieletnich i starców, wywożą na wschód. Aresztowania wywołały masową ucieczkę do lasu i tworzenie się dzikich, uzbrojonych oddziałów, które atakowane, bronią się. Lasy Czemiernickie bombardowane są przez lotnictwo sowieckie".

"Proces"
Termin "procesu" nie został wybrany przypadkowo. W tym samym dniu, kiedy ogłoszono "wyrok", dogadano się w Moskwie w sprawie nowego "rządu polskiego", tym razem autoryzowanego już nie tylko przez Stalina, ale także przez Amerykanów oraz Brytyjczyków. Wysłannik prezydenta Trumana do Moskwy, który miał rozeznać sytuację, Harry Hopkins, depeszował do Waszyngtonu, że nie ma sensu uzależniania rozmów na temat nowego rządu polskiego od sprawy szesnastu, ponieważ Stalin powiedział mu, że wyroki nie będą surowe (!). Historycy tego czasu sugerują często, że Hopkins był idiotą, który raczej przypadkowo zajął odpowiedzialne stanowisko w amerykańskiej dyplomacji, w najmniej odpowiednim momencie. Byłoby jednak naiwnością przypuszczać, że amerykańska tolerancja dla bezprecedensowego złamania prawa międzynarodowego i upokorzenia wiernego sojusznika wynikała z głupoty Hopkinsa. Odpowiedzią na te pytania byłoby odnalezienie tajnych porozumień amerykańsko-sowieckich z okresu jałtańskiego. Tyle tylko, że o ile ujawnienie paktu Ribbentrop-Mołotow w roku 1945 leżało w interesie "aliantów", o tyle ujawnienia ewentualnych porozumień amerykańsko-sowieckich raczej nie należy się kiedykolwiek spodziewać. Ale i bez nich wiemy, że zarówno Amerykanie, jak i Brytyjczycy oddawali kłopotliwego sojusznika pod sowiecką kuratelę, z zachowaniem wszakże wszelkich pozorów.

"Wyrok"
Hopkins miał rację. Stalin zaplanował umiarkowany "wyrok" moskiewskiego "sądu" na polskich przywódców. Najchętniej zabiłby ich od razu, ale to byłoby niepolityczne. Zresztą wiedział, że może to zrobić w każdej chwili w więzieniu, niezależnie od długości wyroku, skoro i tak "sojusznicy" się o nich nie upomną.
Dzięki "wielkoduszności" Sowietów możliwe były dwie haniebne relacje prasowe - tego samego dnia w moskiewskiej "Prawdzie" i w londyńskim "Timesie"!
"Prawda": "Naród radziecki przywitał z zadowoleniem wyrok radzieckiego sądu, wyrok w równej mierze sprawiedliwy, jak i wielkoduszny (...). Nie może ulegać wątpliwości, że również koła postępowe całego świata przywitają z zadowoleniem ten wyrok, ponieważ cios wymierzony polskiemu ruchowi nielegalnemu jest ciosem wymierzonym w plany i zamiary wszystkich wrogów pokoju między narodami" (!).
"Times": "Nie ma w tych zeznaniach nic, co by zdziwiło tych, którzy śledzili z niepokojem coraz wyraźniej antysowiecką działalność polskich agentów tutaj i za granicą w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy" (!). W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy przed procesem polscy "agenci" w Wielkiej Brytanii czynili rozpaczliwe wysiłki, by odnaleźć w niedawnym sojuszniku, z czasów bitwy lotniczej o Anglię, polskiego alianta.
Brytyjski historyk Norman Davies napisał: "Ze wszystkich kapitulacji moralnych, wymuszonych przez wielki sojusz zachodnich demokracji ze Związkiem Sowieckim, żadna nie była bardziej niż ta obrzydliwa. Można wybaczyć euforię zwycięstwa; w pełni uzasadniony podziw brytyjskiej i amerykańskiej opinii publicznej dla bohaterstwa armii sowieckich; ale akt, który dla nasycenia politycznej zemsty publicznie znieważał i upokarzał jednego z członków założycieli koalicji antyhitlerowskiej, plami sumienie każdego, kto przyglądał się temu w milczeniu".
Generał Okulicki otrzymał wyrok 10 lat więzienia. Po półtorarocznym pobycie w więzieniu został zamordowany w noc wigilijną 1946 r.
Wicepremier Jankowski dostał 8 lat więzienia. "Umarł" w więzieniu we Władymirze dwa tygodnie przed końcem wyroku. W więzieniu "umarł" także Stanisław Jasiukiewicz.
Kazimierz Pużak (w młodości więzień Szlisselburga!) po powrocie do kraju (1947) został aresztowany i skazany w pokazowym procesie PPS-WRN. "Umarł" w więzieniu w Rawiczu.
Stanisław Mierzwa po uwolnieniu został aresztowany ponownie w Polsce i wtrącony na 7 lat do więzienia za działalność w PSL.
Inni przeżyli. Przeżyli z woli Moskwy, by być żywym ostrzeżeniem dla każdego, kto ośmieli się marzyć o polskiej wolności. Jedni wyemigrowali (Zbigniew Stypułkowski do Londynu, Kazimierz Bagiński do USA), inni pozostali w kraju, spisując gorzkie pamiętniki.

 


Najlepszym komentarzem do procesu moskiewskiego może być słynna wypowiedź z tego czasu Gomułki
- przywódcy frakcji "narodowej" (!) w polskim ruchu komunistycznym, w czasie wojny członka KPZR i obywatela sowieckiego: "Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy (...). Zniszczymy wszystkich bandytów reakcyjnych bez skrupułów. Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nie zawróci nas z drogi".
1 lipca 1945 r. Rada Jedności Narodowej wydała odezwę do Polaków, w której napisano: "Przed sądem w Moskwie stanęli najlepsi synowie Polski, którzy przez 5 lat z największym poświęceniem, z bohaterskim narażaniem życia kierowali nieugiętą walką Narodu przeciwko hitleryzmowi (...). Cały naród jednoczy się duchowo w obliczu przeżywanej tragedii i okrywa żałobą".

I choć wyrok spiszecie w ciemnicach swych na dnie,
By w kremlińskiej go potem ujawnić asyście,
Jeszcze ten, kto jest wolny, bez trudu odgadnie,
Że zbrodniarzem w tej sali nie my, ale wyście.

My przyjmiemy wasz werdykt. Nie zdoła was zawieść
Polska pamięć i długie pokoleń wspomnienia,
Bo cokolwiek się stanie, jak świat się pozmienia,
Niezmienna wasza przemoc i gwałt, i nienawiść.

Lecz kto wolny, a myśli, że z oczu odpędzi
Upiora waszych jaskiń, bagienny wasz opar,
Błądzi, bo moskiewskiego świat uląkł się sędzi,
Wolnych w walce opuścił, ciemiężcę ich poparł.

I osądził się hańbą i skazał sam siebie.
Uciekłszy do rozumu, szaleńczy trybunał,
I z diabłem się na polskich mogiłach pokumał,
I potępiony będzie na ziemi i w niebie.

- napisał w cytowanym już wierszu Kazimierz Wierzyński.
Piotr Szubarczyk

Zgłoś jeśli naruszono regulamin