Cenzura.odt

(37 KB) Pobierz
Cenzura - czubek góry lodowej

Cenzura - czubek góry lodowej!


O metodach pracy cenzury w czasach PRL i współczesnych jej formach z dr. Zbigniewem Romkiem z Instytutu Historycznego PAN rozmawia Marek Zygmunt

Panie Doktorze, jak w propagandzie PRL funkcjonowało zagadnienie wolności słowa?
- Odpowiedzialny w centralnych władzach partyjnych za sprawy prasy, propagandy i nauki Jakub Berman w swym przemówieniu w maju 1945 roku, nawiązując do manifestu PKWN oraz oświadczeń Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, zgodnie z ówczesnymi deklaracjami Stalina, obiecywał budowę Polski demokratycznej na wzór państw europejskich. Dodał jednocześnie, iż Polska będzie także wzorowała się na "demokracji radzieckiej". Słowo "demokracja" w jego wypowiedzi było użyte jedynie w charakterze figury retorycznej, charakterystycznej dla propagandy komunistycznej czasów powojennych, zgodnej z radziecką taktyką przejmowania wpływów w krajach Europy Środkowej i z taktyką przejmowania władzy w krajach podporządkowanych komunistom. Zgodnie z przyjętą w tamtym okresie retoryką komunistów zadania Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk prezentował jako ważną misję szerzenia wolności słowa i obrony swobód demokratycznych przed jej przeciwnikami, którzy chcieliby wolność wykorzystać do wskrzeszenia Polski przedwrześniowej, przedstawianej jako faszystowska i antydemokratyczna. Tadeusz Zabłudowski, ówczesny szef cenzury, dodał do wypowiedzi Bermana, że "każdy, kto stoi na gruncie demokracji, każdy, któremu dobro narodu, dobro ludu leży na sercu, może mieć możliwość wypowiadania swej opinii i powinien korzystać z wolności słowa. Ale nie damy wolności słowa bratobójcom. Wolność słowa nie polega na tym, że każdy może wykrzykiwać to, co godzi w społeczeństwo, godzi we wspólny interes społeczeństwa, rzecz prosta na to wolności słowa nie ma, wolności prasy nie ma i być nie może".

Jak wyglądało to w praktyce?
- Dobrym tego przykładem jest narada z czerwca 1949 roku, na której m.in. omawiano aktualny stosunek władz do Kościoła katolickiego, a w konsekwencji wskazywano, jak ma zachowywać się cenzor wobec publikacji o tematyce religijnej. Mówiono o działaniach zmierzających do skłócenia i podzielenia hierarchii kościelnej, o wykorzystaniu dla celów propagandowych "księży patriotów", by nagłośnić precedensy popierania przez duchownych nowego ustroju i w ten sposób pozyskać wiernych dla budowy nowej rzeczywistości. Akcentowano, że liczba tych księży rośnie. Liczono na to, że uda się złamać społeczeństwo i księży, by popierali socjalistyczną rzeczywistość. Zapowiedziano, że "przeciwko rozpolitykowanemu klerowi nastąpi trochę nieprzyjemnych posunięć, niektóre będą bolesne, bo uderzą ich w kieszeń. Już upaństwowiono poważną drukarnię katolicką w Niepokalanowie, ale czy można było zacząć upaństwowienie drukarń, nie poprzedziwszy tego faktu wykazaniem czym był 'Mały Dziennik' przed wojną, czyim interesom służył przed wojną i służy obecnie 'Rycerz Niepokalanej'? Nastąpią dalsze uderzenia. Ilość koncesji zostanie poddana rewizji. Partia uznała, że Kościołowi tyle pism do walki z nią nie potrzeba. Dostosujemy stan posiadania hierarchii - zmniejszymy go, ograniczając do potrzeb, które są niezbędne Kościołowi. Jak ustalimy naszą pracę na najbliższy okres? Nie wyrzekamy się funkcji represyjnej. Będziemy ją stosować wobec wszystkich druków obozu klerykalnego i wszelkiego rodzaju ideologii burżuazyjnej, kosmopolityzmu, nacjonalizmu, przeciwko 'niskopokłoństwu' wobec Zachodu. Będziemy studiować liturgię, wiedzę kościelną po to, żeby nie pracować starymi metodami, ale nowymi". Zapowiedzi te, niestety, skutecznie realizowano w praktyce.

Czy zgodzi się Pan z twierdzeniem, że podejrzliwość cenzorska, szczególnie w okresie stalinowskim, osiągała czasami szczyty absurdu?
- O tym, jak wyglądała czujność cenzury, szczególnie wobec katolicyzmu, daje znakomite wyobrażenie zachowany wyciąg ingerencji, jakich dokonano w sierpniu 1954 r. w modlitewniku ks. S. Skurskiego "Módl się i pracuj". Z dzisiejszej perspektywy mogą się one wydać po prostu śmieszne, ale warto dostrzec to, że absurdalność owych skreśleń jest tylko pozorna. Musimy potraktować je jako świadectwo zniewolenia lat stalinowskich, jako jeden z przejmujących opisów panującej wtedy rzeczywistości politycznej, w której skreślone fragmenty były niedopuszczalnym dla władz komunistycznych oskarżeniem lub groźną aluzją do panujących warunków codziennego życia w państwie totalitarnym.

Może Pan podać przykłady takich ingerencji?
- Z "Rachunku sumienia" wycięto zapytanie wobec penitenta: "A może w sądzie przysięgałeś fałszywie?". We fragmencie modlitwy "oczyść serce moje ze wszystkich próżnych, przewrotnych i obcych myśli" słowa "przewrotnych" i "obcych" kazano zamienić na "grzesznych". Widać, że cenzor uznał, iż obywatele PRL nie powinni mieć takich problemów. Władza starała się przekonać swych obywateli, że żyją w najlepszym z możliwych ustrojów świata. O takim toku myślenia cenzorów może świadczyć skreślenie z modlitewnika całej pieśni, która rozpoczynała się słowami "Z tej biednej ziemi, z tej łez doliny" oraz pieśń "W Krzyżu cierpienie". Nie do przyjęcia miały być słowa, które mogły sugerować fikcyjność propagandy władz na rzecz pokoju w świecie. W jednej z modlitw kazano zmienić fragment "użycz sługom Twoim onego pokoju, jakiego świat dać nie może" na "którego pragniemy". Dla cenzora nie do przyjęcia była sugestia, że w dobie propagandowej walki obozu socjalistycznego o pokój na świecie można wątpić w realność tych zabiegów.

Cenzura była bezwzględnie podporządkowana KC PZPR. Nie musiała się liczyć z istniejącym prawem!
- Rzeczywiście tak było. Gdy na mocy ustawy o cenzurze z 1981 roku pojawiła się możliwość zaskarżania decyzji do sądu, większość zastraszonych redakcji nie korzystała z tego prawa. W urzędzie przyjmowano zasadę, że cenzor nie musi tłumaczyć autorowi ani redakcji powodów swych ingerencji. Na jednym ze szkoleń powiedziano: "Można podać motywy ingerencji bardzo lakonicznie, ewentualnie powołać się na przepisy". Cenzura funkcjonowała poza prawem także w tym sensie, że kodeks postępowania administracyjnego, któremu podlegały wszystkie urzędy, których decyzje administracyjne każdy obywatel mógł zaskarżyć, do 1981 roku jej nie dotyczył.

Jakie były zasadnicze metody działania cenzury?
- Pierwsza sprawa to stworzenie całego systemu, który polegał na - jak mówiono w urzędzie - "delegowaniu uprawnień". Sama cenzura była jak gdyby czubkiem góry lodowej. Główna praca cenzorska odbywała się bowiem już na szczeblu redakcji i wydawnictw. Tam byli ludzie odpowiedzialni za należytą linię partyjną i właściwe podejmowanie tematów zgodne z wytycznymi KC czy KW PZPR. Tam było powiedziane, jak należy pisać. Autor zderzał się z cenzurą, często nie spotykając się nawet z samym cenzorem. Już na etapie kontaktu z redaktorem, który przyjmował od niego maszynopis, wiedział, czy będzie on przyjęty do druku, czy też nie. To samo działo się z instytucjami naukowymi, dla których obowiązywał pewien plan tematyczny. Wiadomo, że zagadnienia dotyczące np. Katynia, spraw sowieckich nie były do podjęcia, ponieważ Rada Naukowa Wydziału nie zatwierdzi takiej pracy. Kiedy zetknąłem się z aktami samej cenzury, doszedłem do wniosku, że Główny Urząd patrzył już tylko na pewne aluzje, słówka. Każdy tekst był czytany jak publicystyka polityczna. Choć artykuł dotyczył średniowiecza, zwracano uwagę na to, czy nie zawiera on jakichś krytycznych aluzji do czasów współczesnych. W zasadzie wszyscy twórcy musieli współpracować, współuczestniczyć w cenzurowaniu. Jeżeli jakaś redakcja się z tego wyłamywała, ponosiła wtedy określone konsekwencje. W wypadku prasy katolickiej dochodziło nawet do rozwiązania lub zawieszenia danego tytułu. Natomiast jeśli chodzi o media upaństwowione, najpierw pouczano, były reprymendy. A jeśli to nie poskutkowało, dymisjonowano redaktora naczelnego lub redaktora, który przyczynił się do opublikowania danego tekstu. Na państwowe media naciskano również drogami partyjnymi. Tak było np. z Wydawnictwem PWN publikującym - zdaniem cenzury - teksty, które nie powinny się ukazywać. W 1965 r. doprowadzono do istnej rewolucji w PWN. Zmieniono władze naczelne i kierowników poszczególnych działów. Po prostu wyrzucono ich z pracy!

Kto mógł zostać cenzorem?
- To była cała procedura. Do okresu gomułkowskiego włącznie szukano ludzi upartyjnionych, sprawdzonych ideologicznie. Ale musiały to być także osoby wykształcone. Próba zatrudniania w latach 50. robotników bez wykształcenia okazała się niewypałem. Cenzor musiał być wystarczająco inteligentny, aby rozumieć aluzje i dostrzegać w publikacjach różne wybiegi stosowane przez autorów i redakcje po to, aby przemycić prawdę. Przy czym wydaje mi się, że już w czasach gierkowskich skończyła się w tej mierze kwestia ideologiczna, a bardziej chodziło o ludzi po prostu oddanych. O przypadkach słabego wykształcenia cenzorów świadczyło żądanie, by przy wydaniu tekstu św. Tomasza z Akwinu sprawdzić, czy wydawca z Częstochowy jest w posiadaniu praw autorskich. Zniekształcając prawdę o bieżących wydarzeniach, sam aparat cenzorski szkolony był i informowany rzetelnie i bez zakłamań o aktualnej sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce i na świecie. Także historia wykładana na wewnętrznych szkoleniach dla cenzorów prezentowana była prawdziwie, bez propagandowej czy ideologicznej otoczki. Cenzorów szkolono także, by przyjaźnie odnosili się do autorów i w trakcie przeprowadzanych z nimi rozmów bardziej starali się ich przekonać i zjednać, niż nastraszyć. Niewątpliwie chodziło o skuteczność cenzury, jej wychowawczą misję. Słusznie zakładano, że autor przekonany co do słuszności naniesionych poprawek i co do konieczności skreśleń w przyszłości sam będzie się pilnował, a nie będzie usiłował przechytrzyć cenzora.

Czy w dzisiejszych czasach też mamy do czynienia z cenzurą?
- Na pewno tak, chociaż jest to zupełnie inny rodzaj cenzury. Dzisiaj ten, kto ma pieniądze, wypiera z rynku tego, kto ich nie ma. Czyli po prostu wielkie koncerny medialne mogą narzucać swoją wizję świata i bez problemów docierać z nią do tysięcy czytelników, słuchaczy, telewidzów. Takich możliwości nie mają wydawcy niedysponujący odpowiednimi środkami finansowymi. Mamy w tej kwestii do czynienia także z pozornym pluralizmem. Niewspółmierny jest zasięg i nakład różnych gazet i dlatego nie ma, moim zdaniem, możliwości, aby pewne treści były w równym stopniu upowszechniane i przedstawiane opinii publicznej. W ten sposób prawda często jest zagłuszana informacjami nieistotnymi lub wręcz kłamliwymi i to jest współczesna forma cenzury.

Która Pańskim zdaniem cenzura jest gorsza: komunistyczna czy obecna?
- Myślę, że zdecydowanie komunistyczna, bo wtedy nie było żadnych szans na ukazanie się pewnych artykułów, opinii. Dzisiaj, jeśli ktoś wnikliwie szuka, może znaleźć prawdę, krytycznie konfrontując różne interpretacje. Każdy też ostatecznie sam może wydać swoją książkę. Obecnie jest po prostu więcej możliwości głoszenia własnych opinii. Wtedy było pod tym względem znacznie gorzej.

Czy cenzorzy chociaż w niewielkim stopniu wykazywali się czasem poczuciem humoru?
- Prywatnie cenzorzy byli ludźmi inteligentnymi i zapewne mieli poczucie humoru. W wielu relacjach można spotkać informacje o tym, jak dobrze bawili się, czytając cenzurowane teksty. Niestety, prywatne poczucie humoru w żaden sposób nie przekładało się na styl pracy cenzury. Dlatego też z wydania w roku 1968 fraszek Jana Sztaudyngera zdjęto zabawne dygresje do PRL-owskiej rzeczywistości:
"Sklejka - Rzeczywistości szczerby się klei za pomocą idei; Powstań - Wyklęty powstań ludu ziemi i w kącie stań między wyklętymi; Łatwiejsza kariera - Łatwiej robi się karierę, gdy się jest okrągłym zerem; Najwyższa nagroda literacka - Czasem Nobel, czasem skobel".

Dziękuję za rozmowę.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin