Cenckiewicz.pdf

(310 KB) Pobierz
349660012 UNPDF
S ŁAWOMIR C ENCKIEWICZ
„ANNA SOLIDARNOŚĆ”
ANNA WALENTYNOWICZ (1929–2010)
Zmarła tragicznie w smoleńskiej kata-
strofi e lotniczej Anna Walentynowicz była
przede wszystkim symbolem Sierpnia ’80
i „Matką Solidarności”. I rzeczywiście
była ikoną polskiej walki z komunizmem.
To właśnie dla niej 14 sierpnia 1980 r. za-
strajkowali robotnicy Stoczni Gdańskiej
im. Lenina. Już dwa dni później ratowała
ten strajk po tym jak Komitet Strajkowy
z Lechem Wałęsą ogłosił jego zakończe-
nie. Wówczas – poprzez proklamowanie
strajku solidarnościowego – narodziła się
idea „Solidarności”, której matką została
skromna suwnicowa.
Jej zasługi są na ogół znane, choć jej rolę w najnowszych dziejach Polski próbuje się stale pomniej-
szać. Czasem nawet usiłuje się ją wymazać z kart polskiej historii. „Czy istniała Anna Walentynowicz?”
– pytał w 1990 r. reporter „Gazety Wyborczej”. Zdumiony przebiegiem uroczystości dziesiątej rocznicy
Sierpnia ’80 pisał: „W piątkowym koncercie »Solidarności«, transmitowanym z Gdańska, Anna Walen-
tynowicz tylko mignęła na ekranie w Operze Leśnej, i to nie przy okazji »stoczniowej«, lecz w fi lmie
z mszy odprawianej przez księdza Popiełuszkę. Andrzej Gwiazda, też z ekranu, zadał pytanie Jagiel-
skiemu. Żadne z tych nazwisk w czasie uroczystości nie padło. Są oni dziś przeciwnikami Wałęsy, nie
uczestniczą w ofi cjalnym życiu publicznym. Większość nie rozpoznaje ich twarzy. Nikt z uczestników
strajku, siedzących w Operze i wspominających dawne lata, nie przypomniał ich nazwisk. »Solidar-
ność« faktycznie tworzy historię. Czy nie nazbyt orwellowską?” 1 . Po dwudziestu latach od napisania
powyższych słów niewiele się zmieniło…
„Umarł w jakimś gułagu”
Był czwartek, 15 sierpnia 1929 r. W liczącym 40 tys. mieszkańców Równem na Wołyniu wielkie
święto religijno-państwowe. Tego dnia katolicka Polska czci jedno z najpiękniejszych świąt maryjnych
– Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, zwane potocznie Matki Boskiej Zielnej. Jednocześnie, od
1923 r. cała Rzeczypospolita obchodzi w tym dniu Święto Żołnierza, na „chwałę oręża polskiego, której
uosobieniem i wyrazem jest żołnierz. W rocznicę wiekopomnego rozgromienia nawały bolszewickiej
pod Warszawą święci się pamięć poległych w walkach z wiekowym wrogiem o całość i niepodległość
Polski”. A Równe w wojnie 1920 r. odegrało wyjątkową rolę. Tutaj, nad rzeką Horyń, w lipcu 1920 r.
polskie wojsko dowodzone przez gen. Kazimierza Raszewskiego nie zdołało powstrzymać sowieckiej
armii konnej gen. Siemiona Budionnego maszerującej na Warszawę. Właśnie w tym symbolicznym dla
Polski dniu, w ubogiej rodzinie Aleksandry i Jana Lubczyków, urodziła się Ania. Była drugim dzie-
ckiem państwa Lubczyków. Kilka lat wcześniej urodził się syn Andrzej.
Świat małej Ani zawalił się, kiedy miała zaledwie dziesięć lat. Ojciec zginął, walcząc z Niemca-
mi w wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. Krótko później na zawał serca zmarła jej mama. Później
1 Wiadomości różne i z ostatniej chwili... , „Gazeta Wyborcza”, 3 IX 1990, s. 8.
185
349660012.002.png
nastąpiła kolejna tragedia. Po zajęciu Równego Sowieci zaprowadzili nowe porządki. Zamknęli szkoły.
W 1940 r. Ania zakończyła rozpoczętą w 1935 r. edukację na niepełnych pięciu klasach szkoły po-
wszechnej. Sowieci zaaresztowali grupę dorastających chłopców, w tym również starszego brata Ani
– Andrzeja. Zaginął na zawsze 2 . Od tej pory w rubryce dotyczącej rodzeństwa i rodziny za granicą
wpisywała, że ma „brata w ZSRR”, ale „od 1939 r. wiadomości o nim nie ma”. „Nie zobaczyłam go już
nigdy – wspominała przed laty Anna Walentynowicz – chociaż jeszcze do niedawna miałam nadzieję,
że odnajdzie się przez Polski Czerwony Krzyż. Dowiedziałam się od nich tylko tyle, że umarł w jakimś
gułagu w syberyjskiej tajdze i nie wiem nawet, czy ma przyzwoity grób, a na grobie krzyż” 3 .
„Byłam nikim, a teraz jestem robotnicą”
Anna Lubczyk została sierotą. Trafi ła pod opiekę sąsiadów. Opieka kresowych ziemian, którzy wpraw-
dzie uratowali życie małej Ani, jednocześnie uczyniła z niej służącą, wręcz niewolnicę. Tułała się z nimi.
Z Równego trafi li do Tłuszcza pod Warszawą, a później, już w 1945 r., w okolice Gdańska. Była poniżana,
bita i głodzona przez swoich „opiekunów”, którzy w każde święto i niedzielę wystrojeni szli do kościoła na
Mszę, a małej Ani zlecali kolejne obowiązki. Nawet największe święta Ania Lubczyk spędzała w pojedynkę.
Szczególnie zapadły jej w pamięć Wigilie Bożego Narodzenia, które nierzadko spędzała w oborze ze zwie-
rzętami. Istniała naturalna pokusa, by wiarę skojarzyć z postawą ciemiężycieli i ostatecznie ją odrzucić. Były
nawet myśli samobójcze. Jednak Ania na swój sposób nigdy nie przestała się modlić. Po latach mówiła, że
odkrywana wciąż na nowo wiara w Boga pozwoliła jej przetrwać. Była na tyle silna, że w 1945 r. zdecydo-
wała się uciec. Piekło dzieciństwa skończyło się w szesnastym roku życia. „Podałam obiad na stół i powie-
działam: »odchodzę«. I wyszłam z domu” 4 . Pracowała dorywczo na roli, w piekarni i jako opiekunka dzieci.
W 1950 r. Anna Lubczyk została zatrudniona w Gdańskich Zakładach Przemysłu Tłuszczowego „Amada”
w Gdańsku-Letnicy. „Przyjemnie było mi pracować w »Amadzie«, przy taśmie produkcyjnej. Mówiłam so-
bie, że ta praca jest wspaniała i potrzebna! Bogu dziękowałam za ogromną łaskę i cierpliwość, jaką do mnie
miał. Byłam nikim, a teraz jestem robotnicą, robię ważną rzecz” – pisała w pamiętnikach 5 .
W „Amadzie” nie popracowała długo. Przypadkowo pojawiła się szansa zatrudnienia w Stoczni Gdań-
skiej. Oddajmy głos Annie Lubczyk: „Wyłączono maszyny, było cicho, a dziewczęta i chłopcy przy war-
sztatach jedli śniadanie. Nikogo nie pytając, wsadziłam kawałek blachy w imadło, chwyciłam piłę i zaczę-
łam ciąć. Pożerała mnie wielka ciekawość, jak zachowa się metal w zetknięciu z piłą. Podszedł do mnie
stary robotnik bez oka: – Idź, dziecko, do Stoczni. Tam się czegoś nauczysz! Na drugi dzień pobiegłam do
Stoczni. W głowie szumiało mi morze i słyszałam słowa z plakatów: »Młodzież buduje okręty«. W Stocz-
ni przedstawiono mi wiele możliwości pracy, ale najbardziej imponowała mi praca spawacza w blasku
płomieni, w snopach iskier. Wracam do »Amady« i tu nieszczęście! Kierownik nie chce mnie zwolnić.
Mówi, że konieczne jest dwutygodniowe wypowiedzenie i że muszę znaleźć na swoje miejsce zastępstwo.
Popłakałam się i tak mokra od łez poszłam do przewodniczącej Ligi Kobiet. We dwie udałyśmy się do
kierownika. – Towarzyszu, co to wszystko znaczy? – spytała surowo przewodnicząca. A ja stałam obok
i beczałam jak smarkula”. „Nie spałam całą noc. Modliłam się do Matki Boskiej Ostrobramskiej i całą noc
drżące serce w mej piersi: czy tylko przyjmą mnie do tej Stoczni, czy tylko przyjmą. Ale Matka Boska
wysłuchała mnie i w listopadzie 1950 roku przyjęto mnie na kurs dla spawaczy” – opowiadała w 1980 r. 6
„Czy mam zginąć z tym dzieckiem…”
Życie Anny Lubczyk tylko pozornie się unormowało. Nie miała swojego mieszkania. W dodatku spot-
kała ją nieszczęśliwa miłość… Już w 1950 r. zakochała się w koledze z pracy. Planowali wspólną przy-
2 T. Jastrun, Życie Anny Walentynowicz , Warszawa 1985, s. 5.
3 P. R a b i e j , Kto się boi Anny Walentynowicz? , s. 11, mps, w zbiorach rodziny A. Walentynowicz.
4 T. Jast r u n, op. cit. , s. 8.
5 P. R a b i e j , op. cit. , s. 21.
6 Archiwum Ośrodka „Karta” AO III/27K.1, Anna Walentynowicz; H. Krall, Anna Walentynowicz na pytanie
o początek , b.p., mps artykułu przeznaczonego dla tygodnika „Polityka” (nie ukazał się). Obszerne fragmenty
tego artykułu powtórzono później: Ludzie może nie są źli… Z Anną Walentynowicz rozmawia Hanna Krall , „Ty-
godnik Powszechny”, 11 I 1981, nr 2.
186
349660012.003.png
szłość. Kiedy Anna zaszła w ciążę, Ryszard zaczął jej unikać. Nadużywał alkoholu i spotykał się z inną
dziewczyną. Trauma zdrady i odrzucenia. Ratowała ją jakoś praca, do której chodziła mimo ciąży. Dopiero
kiedy minął ósmy miesiąc, poszła na zwolnienie lekarskie. Tamte chwile w przejmujący sposób opisała
w swoich pamiętnikach: „Postanowiłam wówczas, że wychowam dziecko sama, w miłości do ludzi i Oj-
czyzny. Niczego już od siebie nie potrzebuję. Trudna to była decyzja. W tamtych czasach, na początku lat
pięćdziesiątych, panna z dzieckiem musiała mieć wiele sił i odwagi. Nie zastanawiałam się nad możli-
wością usunięcia ciąży. […] Uważam, że człowiek, który raz zawiódł kiedyś, pomimo obietnic i przysiąg
– zrobi to znowu, czasem w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego unikam takich ludzi i dlatego
wtedy, ponad czterdzieści lat temu, nie zdecydowałam się na małżeństwo z człowiekiem, który obiecywał
poprawę. Wolałam być sama z dzieckiem, niż skazywać się na życie z partnerem, który tak nie pasował do
wymarzonego modelu kochającej się, uczciwej rodziny. Nie ukrywałam swojego położenia przed znajo-
mymi. Z ulgą przyjmowałam ich reakcje. Podtrzymywali mnie na duchu wierzący i niewierzący, pomogła
mi długa rozmowa z księdzem i... Lubow Orłowa. Wielka rosyjska aktorka w fi lmie »Grzesznicy bez
winy« zagrała rolę dziewczyny takiej jak ja. Bohaterka fi lmu postanawia wychować syna sama i żyć tak,
by nigdy nie musiał się wstydzić, że nosi panieńskie nazwisko matki. Wyszłam z kina silniejsza, bardziej
pewna słuszności swojej decyzji. Poszłam na spacer nad morze, chyba spowiadałam się falom. Przestrzeń,
spokojne niebo i ciche morze sprawiły, że poczułam się bliżej Stwórcy. W dzieciństwie, w domu rodzin-
nym, umiałam się modlić i chodziłam do kościoła. Potem, u obcych ludzi, zapomniałam chyba, że istnieje
Bóg. Katorżnicza praca w dzień powszedni i w niedzielę, brak jakiegokolwiek kontaktu z innymi ludźmi
– czy można się dziwić, że żyłam tak jakoś obok wiary? Teraz już miałam odwagę, by zwrócić się do Boga.
Weszłam do kościoła. Tam – długa rozmowa z księdzem, który najpierw mnie groźnie zbeształ, a potem
powiedział: – Nie martw się. Poniosłaś wiele ofi ar i wiele przecierpiałaś, urodzisz zdrowe dziecko. Do
takich jak ty Matka Boża biegnie w jednym pantofelku. Oddaj się Jej w opiekę. Zaczynałam kochać to
moje nienarodzone. We wrześniu 1952 r. przyszedł na świat mój syn. Pojawił się w moim życiu maleńki,
bezradny, i miał tylko mnie. Ja miałam go żywić i ubierać, uczyć pierwszych słów i kroków, dać mu miłość
i poczucie bezpieczeństwa. Cieszyłam się i bałam równocześnie” 7 .
Była na tyle zdeterminowana i odważna, że jesienią 1952 r. zdecydowała się napisać list do Bole-
sława Bieruta, w którym znalazło się dramatyczne pytanie: „Czy mam zginąć z tym dzieckiem, jak bez-
domny pies?” 8 . Namiestnik Stalina nie odpisał, ale jego kancelaria poinformowała o problemie Urząd
Wojewódzki. Zanim jednak przełożyło się to na konkretne decyzje, Anna w dalszym ciągu tułała się
z synem Januszkiem po znajomych, pomieszkiwała w Domu Matki i Dziecka i pokoju sublokatorskim.
Ta gehenna trwała do sierpnia 1953 r., kiedy Rada Zakładowa poinformowała Annę Lubczyk o przy-
znaniu 38-metrowego mieszkania w centrum Gdańska-Wrzeszcza przy ul. Grunwaldzkiej 49, w którym
notabene mieszkała do końca życia 9 .
„W Boga wierzę”
Anna Lubczyk dzieliła życie między syna i Stocznię. „Żyłam zasklepiona w sprawach Stoczni
– wspomina. – To był mój drugi dom, tam zaczynał się i kończył świat” 10 . Pracowała często na nocną
zmianę. Pomagała jej sąsiadka. Pisano o niej, dawano młodzieży za przykład: „Oto kobieta pracująca
ofi arnie dla Ojczyzny”. Pamiętano jednak, że po ośmiomiesięcznej przygodzie odeszła z ZMP, który ko-
jarzył się jej z obłudą, chamstwem, złośliwościami i wzajemną nienawiścią 11 . W partii kiwali głowami
i mówili: „Jest z was dobry człowiek, ale niestety mówi przez was wróg. I namawiali mnie, żebym wstą-
piła do partii. Nie chciałam”. „W Boga wierzę” – odpowiedziała nagabującym. „Zapisz się, awansujesz
– powiedzieli. – A do kościoła możesz dalej po cichu chodzić” 12 . Odmówiła.
7 A. Walentynowicz, A. Baszanowska, Cień przyszłości , Kraków 2005, s. 35–37.
8 Ibidem , s. 37.
9 Archiwum Stoczni Gdańskiej, Akta pracownicze A. Walentynowicz, Zawiadomienie do Działu Kadr
o przyznaniu w dniu 13 VIII 1953 r. mieszkania A. Lubczyk, b.p.
10 T. Jast r u n, op. cit. , s. 15.
11 A. Walentynowicz, A. Baszanowska, op. cit. , s. 32.
12 T. Jast r u n, op. cit. , s. 14.
187
349660012.004.png
Anna Lubczyk do PZPR nie wstąpiła, co partyjnym propagandystom nie przeszkadzało, by przed-
stawić ją jako przodownicę ofi arującą swoją pracę właśnie partii. Na pierwszej stronie „Głosu Stocz-
niowca” z lutego 1954 r. w rubryce One przodują opublikowano fotografi ę uśmiechniętej Anny Lubczyk
w spawalniczym kombinezonie z następującym komentarzem: „Anna Lubczyk – spawaczka ślusarni
wyposażeniowej Stoczni Gdańskiej, która dla uczczenia II Zjazdu [PZPR – S.C.] i Święta Kobiet zobo-
wiązała się skrócić czas spawania klap zaburtowych z 237 na 118 godzin oraz pospawać gretingi, skra-
cając czas wykonania o 50 roboczogodzin. Anna Lubczyk wykonuje przeciętnie 209 proc. normy” 13 .
Przyuczała uczniów z Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów do zawodu spawacza i opiekowała się
studentami odbywającymi praktyki w Stoczni. Wiosną 1957 r. otrzymała Brązowy Krzyż Zasługi za
„pięcioletnią nienaganną pracę”, a kilka lat później, w 1961 r., za „bardzo dobrą pracę”, „zdyscyplino-
wanie” i „koleżeńskość” kolejne odznaczenie – Srebrny Krzyż Zasługi. W 1966 r., po tym jak obliczono
oszczędności związane z jej postawą na Wydziale W-3 na 60 tys. zł, kolekcję odznaczeń zamknie Złoty
Krzyż Zasługi. Być może, także w ramach nagradzania dobrego pracownika w okresie letnim 1963 r.
Lubczyk została płatnie urlopowana na trzy miesiące do Ośrodków Wczasowych Goszyn i Pleniewo
jako pracownica kuchni 14 .
W 1964 r. Anna chciała ułożyć sobie jakoś życie osobiste. Postanowiła wyjść za mąż. Jej wybran-
kiem był młodszy o trzy lata Kazimierz Walentynowicz – ślusarz z tego samego wydziału Stoczni
Gdańskiej. Znali się prawie dziesięć lat, lubili, choć nie myśleli o ślubie. Poznali się w Stoczni, gdzie
wspólnie z gronem przyjaciół z brygady ślusarzy i spawaczy tworzyli zgraną paczkę. Ania bardzo mu
się spodobała. Ujmował go jej warkocz. „Lubił mnie z warkoczem. Miałam ładne włosy. Musiałam
raz ściąć [nakaz lekarzy – S.C.], wtedy bardzo się zdenerwował” – wspominała w 1980 r. Jednak Anna
obawiała się o Kazimierza, że jego związek z dzieciatą kobietą okaże się dla niego tylko kłopotem. Nie
chciała być także trędowatą w rodzinie Walentynowiczów. Do małżeństwa z Kazimierzem ostatecznie
przekonała Annę przyszła teściowa. Pobrali się 26 września 1964 r. w kościele parafi alnym pw. Naj-
świętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu 15 .
Kazimierz dał swoje nazwisko dwunastoletniemu Januszowi. Był dla niego jak najlepszy ojciec.
Ostrzył łyżwy, pomagał w wykonaniu szkolnych zadań, przyuczał, naprawiał sprzęty domowe. Jednak
radość pierwszego okresu małżeństwa przerwała po roku informacja o poważnej chorobie Anny. Wer-
dykt lekarzy brzmiał jak wyrok: „[...] zaczęto podejrzewać, że spawacze są chorzy na żelazicę. Wysła-
no nas na badania. Przy okazji wykryto u mnie stan przedrakowy. Lekarz dawał mi najwyżej pięć lat
życia, ale pod warunkiem że będę prowadzić oszczędny i higieniczny tryb życia. Uczyniłam rachunek
sumienia, co ja po sobie zostawię, co w życiu zrobiłam. Powiedziałam mężowi: – Jak umrę, weź sobie
przyzwoitą kobietę. Tak będzie lepiej. Odczekaj tylko te trzy miesiące dla przyzwoitości. Ale czasami
robiło mi się bardzo smutno, gdy pomyślałam, że ktoś obcy będzie chodził w moich rzeczach i sprzątał
moje kąty. Kiedy mówiłam o śmierci, mąż płakał, więc starałam się potem unikać tego tematu. Byłam
skazana, ale postanowiłam, że nie będę czekać biernie na koniec, tylko wykorzystam czas, który pozo-
stał” 16 . Nowotwór, choć we wstępnej fazie, przekreślił marzenia o dzieciach. Anna zdecydowała się na
operację, po której przez pół roku przebywała na zwolnieniu lekarskim.
Po powrocie zażądała przeniesienia do lżejszej pracy – na suwnicę. W marcu 1966 r. jej prośbę
wsparła Społeczna Komisja Lekarska, która orzekła, że Anna Walentynowicz „nie może być zatrudnio-
na w charakterze spawacza elektrycznego” 17 . Wywalczyła wyższą pensję i po trzymiesięcznym kursie,
w czerwcu 1966 r., została suwnicową na Wydziale W-3 Stoczni Gdańskiej.
13 One przodują, „Głos Stoczniowca”, 27 II 1954, nr 8.
14 Archiwum Stoczni Gdańskiej, Akta pracownicze A. Walentynowicz, Pismo Działu Kadr do A. Lubczyk,
Gdańsk, 19 VI 1963 r.
15 Ibidem , Akta pracownicze A. Walentynowicz, Sygnał o zmianie w sytuacji pracownika, Gdańsk, 5 X
1964 r., b.p.
16 T. Jast r u n, op. cit. , s. 15–16.
17 Archiwum Stoczni Gdańskiej, Akta pracownicze A. Walentynowicz, Wypowiedzenie grupy zaszeregowa-
nia obywatelki A. Walentynowicz, 31 III 1966 r., b.p.
188
349660012.005.png
„Chce i będzie postępowała jak dotychczas”
Była aktywna społecznie. W dalszym ciągu upominała się o prawa robotników na zebraniach związ-
kowych. Na przełomie 1967 i 1968 r. za sprawą postawy Anny Walentynowicz na Wydziale W-3 roz-
gorzał spór, przez który omalże nie została wyrzucona ze Stoczni. Przed laty opowiedziała tę historię
Tomaszowi Jastrunowi: „Nie zmieniłam swoich poglądów i wszędzie tam, gdzie widziałam, że dzieje
się niesprawiedliwość, protestowałam. Ale jakoś tak się dziwnie składało, że zawsze byłam przegłoso-
wana. Największy konfl ikt, jaki pamiętam, miał miejsce w 1967 roku. Przewodniczący Rady Oddzia-
łowej przywłaszczył sobie trzy tysiące złotych i przegrał te pieniądze w Toto-Lotka. Kiedy poruszyłam
tę sprawę na zebraniu, członkowie Rady milczeli. Powiedziałam im: – Mówimy bez przerwy o spra-
wiedliwości i uczciwości, a co tu się dzieje? Nie domagam się kary, tylko wyjaśnienia sprawy. Ale moje
słowa odbijały się jak groch o ścianę. Zmuszona więc byłam zwrócić się do Rady Zakładowej Stoczni,
potem do Okręgowej Rady Związków Zawodowych, a w końcu do Centrali. Nie było stamtąd żadnej
odpowiedzi, więc napisałam do telewizji. Pojawiło się wtedy w Stoczni kilku panów, przedstawili się,
że są z Warszawy, z kontroli partyjnej. Oświadczyli, że zajmą się tą przykrą sprawą. Wzywano mnie
wielokrotnie na rozmowy, przez miesiąc trwało zbieranie materiałów, pęczniała teczka. Przy okazji,
jakby mimochodem, zaczęto wypominać mi, że to ja jestem nieuczciwa, bo kupiłam wino na spotkanie
Ligi Kobiet. Po miesiącu z tych trzech panów został tylko jeden. A sekretarz Rady Zakładowej zażądał
ode mnie kategorycznie odwołania całej sprawy. W tydzień później wezwano mnie do Domu Partii. Tam
jakiś starszy towarzysz zaczął na mnie krzyczeć: – Zabraniam wam, zabraniam kategorycznie o tym
mówić i pisać! Jak śmiecie wysyłać te skargi?! Zdenerwowałam się i też podniosłam głos. Pojawił się
wtedy jakiś tęgawy pan i zaczął przepraszać. Twierdził, że zaszło nieporozumienie, a tamten towarzysz
to tylko emeryt. Dom wariatów – myślałam wychodząc. Czy chcieli mnie przestraszyć, czy zamieszać
w głowie, do dzisiaj nie wiem. Echem tej afery była próba wyrzucenia mnie z pracy w roku 1968. Aktyw
związkowy nagle stwierdził, że przeszkadzam w pracy kolektywu. I wtedy miał miejsce chyba pierwszy
zbiorowy protest w Stoczni. 65 stoczniowców podpisało list w mojej obronie. Uznano, że to nie jest
przypadek, tylko jakiś spisek i cała sprawa została podciągnięta pod wydarzenia marcowe. Miałam mieć
konszachty ze studentami syjonistami” 18 .
Afera w sprawie toto-lotka zakończyła się w październiku 1968 r. przeniesieniem Walentynowicz
z Wydziału W-3 na W-263. Stało się tak pomimo stanowiska „kolektywu partyjno-związkowego” W-3,
który domagał się zwolnienia niepokornej suwnicowej z pracy w Stoczni. Wniosek ten uzasadniano
m.in. „koniecznością zlikwidowania antagonizmu pomiędzy ob. Walentynowicz a aktywem społeczno-
politycznym Wydziału W-3”, „koniecznością stworzenia spokojnej atmosfery wśród kobiet” i „brakiem
nadziei na poprawę istniejącej sytuacji międzyludzkiej na Wydziale W-3”, co miało wynikać z wypo-
wiedzi „ob. Walentynowicz, iż »chce i będzie postępowała jak dotychczas«”. Istotnie, deklarację tę
Walentynowicz realizowała każdego dnia. Paradoksalnie umożliwiało jej to nowe stanowisko pracy,
gdyż jako operatorowi urządzeń dźwigowych (suwnicowa) pracy starczało na cztery godziny. Walczyła
o prawa kobiet, równość i sprawiedliwość w podziale społecznych pieniędzy, piętnowała akordowy
system pracy 19 .
„Tyle było prześcieradeł, ilu było zabitych”
W poniedziałek, 14 grudnia 1970 r., Walentynowicz schodziła o 6 rano z nocnej zmiany. Akurat
w tym czasie na hali zebrała się załoga Wydziału W-3, która postanowiła zaprotestować przeciwko
wprowadzonym przez Władysława Gomułkę i Józefa Cyrankiewicza podwyżkom. Zapadła decyzja
o marszu pod dyrekcję Stoczni. Wkrótce okazało się, że protest rozprzestrzenił się na całą Stocznię
Gdańską im. Lenina. Anna została w tym dniu w Stoczni. Była w niej także w chwili, kiedy po 10.00 po-
nad tysiąc robotników maszerowało na „Reichstag” – jak określano siedzibę Komitetu Wojewódzkiego
PZPR w Gdańsku. Czekała, aż wrócą koledzy. Po południu nie wytrzymała i opuściła Stocznię, kierując
18 T. Jast r u n, op. cit. , s. 16.
19 Archiwum Stoczni Gdańskiej, Akta pracownicze A. Walentynowicz, Karta przeniesienia, Gdańsk,
3 X 1968 r., b.p.; ibidem , Załącznik do wniosku o zwolnienie z pracy ob. A. Walentynowicz, b.d., b.p.
189
349660012.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin