Palmer Diana - Skazani na miłość.rtf

(292 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

SKAZANI NA MIŁOŚĆ

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stojący poza grupką ludzi zebranych przed koś­ciołem Jacob wydał się Kate właśnie takim, jakim go pamiętała. Jacob Cade nigdy nie miał łatwości obcowania z ludźmi. Dzięki sporej fortunie nie brakowało mu pewno kobiet, które zabiegały o jego względy, ale sam zdawał się odnosić do każdego z jednakową pogardą. Teraz spokojnie palił papierosa, ponurym wzrokiem patrząc na drogę, gdzie lada chwila miała ukazać się jego bratanica. Miał śniadą cerę i wyraziste rysy twarzy, doskonały krój spodni uwydatniał jego krzepkie nogi, a szerokie ramiona rozpychały marynarkę. We wszystkim - od stroju po zachowanie - był staroświecki, i nie wstydził się tego. Nie musiał. Miał dosyć pieniędzy, by w miarę potrzeby narzucać innym swoje reguły gry.

- Pan i władca - szepnęła wpatrzona w niego Kate.

- Ma w kieszeni dość roztrzepotanych damskich serc - zaśmiał się cicho jej brat, Tom. - Twoje też...

- Pst! - uciszyła go Kate.

- Niczego nie zauważył - uspokoił ją Tom i spojrzał na nią.

Oboje byli wysocy, oboje mieli ciemne włosy i zielone oczy. Podobieństwo ich twarzy sprawiało, że wyglądali na bliźnięta, mimo że Tom - teraz dwudziestoośmioletni - był od niej o cztery lata starszy. Te same regularne, jakby odlane z brązu rysy, twarze o wydat­nych kościach policzkowych, jedynej pozostałości po pradziadku z plemienia Siuksów.

- Nienawidzę go - stwierdziła stanowczo Kate, wplatając opadły kosmyk z powrotem we wdzięczny kok, w jaki uczesała rano swoje długie i proste włosy.

- Ależ oczywiście.

- Naprawdę - powiedziała z naciskiem.

W tej chwili faktycznie czuła nienawiść. Pewne zdarzenie, kiedy Kate miała osiemnaście lat, wzbu­dziło do niej nagłą, gwałtowną niechęć Jacoba. Przez to właśnie bardzo skomplikowała się jej przyjaźń z Margo.

Po śmierci ojca Kate i Tom zostali adoptowani przez babkę ze strony ojca. Bóg jeden wiedział, gdzie była ich matka. Opuściła ich przed laty i Kate nigdy nie wybaczyła jej tego. Co przeszli dzięki metodom wychowawczym ojca, tego nie wiedziała nawet babcia Walker, bo nie należała do osób chętnie słuchających zwierzeń. Ale zabrała ich do swego domu w Blairsville w Południowej Dakocie, bardzo blisko stolicy stanu - Pierre.

Margo Cade mieszkała od wielu lat, od nieoczeki­wanej śmierci rodziców, ze stryjem Jacobem Cade i jego ojcem Hankiem na rancho Warlance. Kiedy Kate i Tom Walkerowie przeprowadzili się do Blairsville - do babki - dziewczęta zaprzyjaźniły się. A teraz Margo wychodziła za mąż i Kate, chociaż zrezygnowała z zaszczytu drużbowania, nie mogła nie być na ślubie. Choćby nawet chciała zrobić na złość Jacobowi Cade.

Tak jakby wyczuł jej obecność, odwrócił swą dumną głowę, nakrytą bardzo drogim, kremowym kapeluszem stetson. Ubrany nienagannie w ciemnoszary garnitur z kamizelką, stanowił uosobienie elegancji, ale Kate widywała go przy bydle i znała siłę kryjącą się w tym wysokim smukłym ciele.

Jacob uniósł swą kwadratową głowę i uśmiechnął się do niej, ale nie było to miłe pozdrowienie. Bez słowa wypowiadał wojnę.

Kate poczuła rumieniec na szyi i przycisnęła do siebie biało - zieloną torebkę, dopasowaną do jasno­zielonego kostiumu. Sama też wyzywająco podniosła głowę. Był to mechanizm obronny, zaprogramowana reakcja, która powstrzymywała ją przed rzuceniem się na niego. Póki z nim walczyła, nie miał szans zranić jej tak mocno, że ucierpiałoby na tym jej bardzo wrażliwe serce.

Kochała go chyba zawsze, przez całe życie. Ciągle o nim marzyła, dręczyły ją wspomnienia. Jacob na koniu, uśmiechający się do niej, gdy pod okiem Margo uczyła się jeździć. Jacob spokojnie siedzący na huśtawce przed domem, gdy ona i Margo tańczyły ze swymi młodymi adoratorami podczas letnich zabaw na rancho. Jacob. We wszystkich jej dziewczęcych marzeniach pojawiał się ten jeden silny, bardzo męski mężczyzna. I oto grom z jasnego nieba - Jacob staje się jej wrogiem.

Coś się już między nimi zaczynało, odkąd skończyła osiemnaście lat. Widać to było po jego oczach, tliło się w nich zainteresowanie, które przerażało ją i intrygowało zarazem. Kiedy dorastała, widziała w nim dobrotliwego starszego brata, dla którego jej udział w przyjęciach urządzanych przez Margo i wspólne z nią wypady były czymś tak naturalnym, jakby należała do rodziny. Oczywiście nie zwierzała mu się, jak ją wychowywano. O tamtych niespokojnych latach Kate nie opowiadała nikomu, nawet Margo.

Jacob był dla niej zawsze dobry. Po zawale babci Walker właśnie on na wszelki wypadek towarzyszył jej w nocnym czuwaniu. Kiedy Tom miał w szkole kłopoty, bo bił się z kolegami, Jacob poszedł do dyrektora i uprosił, by nie wydalano zapalczywego brata Kate. Jacob był zawsze na miejscu - jak kotwica zapewniająca wszystkim równowagę wśród życiowych sztormów. I Kate pokochała go z czasem, urzeczona jego siłą i dobrocią. A potem w ciągu jednego wieczoru cała serdeczność zniknęła i jej przyjaciel Jacob stał się nagle jej największym wrogiem.

Przed sześciu laty, w lipcu, Kate i chłopiec, z którym się wtedy spotykała, zostali zaproszeni do domu Margo na przyjęcie połączone z pływaniem w basenie. Po godzinie pływania, kiedy to Kate nie mogła oderwać wzroku od niewiarygodnie zmysłowego ciała Jacoba w białych kąpielówkach, poszła do przebieralni. Dopiero co zdjęła kostium, gdy na tonącym w słońcu pasie betonu przy ścianie zobaczyła zwiniętego grzechotnika. Straciła głowę, od dziecka bała się węży. Ogarnięta histerią zapomniała, że jest rozebrana. Rozkrzyczała się i zaraz przybiegł jej chłopak, Gerald. Wąż wypełzł już przez jakąś dziurę. Kate trzęsła się, płakała, a bezradny Gerald trzymał ją tylko w ob­jęciach. Na to wszedł Jacob i zobaczył ich w takiej pozie - nagie ciało Kate przytulone do wysokiej postaci Geralda, mającego na sobie jedynie krótkie kąpielówki.

W innych okolicznościach Jacob wysłuchałby może jej wyjaśnień, ale Kate była już wcześniej zła na siebie o swoją reakcję na silne, sprężyste ciało Jacoba, na niego samego zaś o to, że wyraźnie zalecał się do pięknej jasnowłosej sąsiadki, Barbary Dugan. Dlatego podpłynęła w basenie do Geralda i obdarzyła go na oczach Jacoba całkiem dorosłym pocałunkiem. Zda­wała sobie sprawę, że właściwie nie powinna mieć do Jacoba żalu o to, że nabrał o niej tak złego mniemania. Była wstrząśnięta swoim własnym zachowaniem, ale wytrąciło ją z równowagi, że tak bardzo pociągał ją ten mężczyzna i że nie umiała sobie z tym poradzić.

Wydawało jej się, że nie potrafi zapomnieć, jak Jacob wtedy na nią spojrzał - jego czarne oczy były pełne wzgardy, a twarz pozbawiona wszelkiego wyrazu. Gerald, speszony gniewem Jacoba, bąkał jakieś wyjaśnienia, które brzmiały zbyt niepewnie, by mogły kogokolwiek przekonać.

Wszystko, co mówił, było prawdą, ale Jacob nie słuchał. Wtedy Kate była po raz ostatni mile widzianym gościem w Warlance. Jacob pozostał stanowczy mimo błagań i gróźb Margo. Mówił, że nie chce, żeby jego bratanica utrzymywała kontakt z taką kobietą jak Kate. A Geralda przepędził z rancho natychmiast, bez jednego słowa pożegnania.

Zanim Kate wsiadła do samochodu Geralda, doszło między nią a Jacobem do strasznej, gwałtownej kłótni.

- Dlaczego nie chcesz jej wysłuchać? - pytała Margo, broniąc Kate. - To było całkiem niewinne. W prze­bieralni był wąż!

- Oczywiście - odparł Jacob lodowatym tonem. Nigdy dotąd Kate nie słyszała, żeby zwracał się tak do kogokolwiek.

Stała z zaciśniętymi pięściami, pałając gniewem.

- A więc dobrze, możesz wierzyć, że jestem taką kobietą, chociaż wiesz, że nią nie jestem!

- Uważałem cię za świętą osóbkę - odparł oprysk­liwie, mrożąc ją wzrokiem - aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy to straciłaś aureolę i zobaczyłem, że doroślejesz.

Nie zrozumiała, dlaczego tak się wyraził. Ani tego, ani żalu w jego głosie.

- Jacobie, ja nie kłamię, nigdy cię nie okłamywałam!

- Widziałem, jak kroczyła tą drogą moja matka - powiedział Jacob tonem świadczącym o dawnej udręce. - Jeden mężczyzna po drugim i przez cały czas wypieranie się tego, że kiedykolwiek zdradziła ojca. Pewnego dnia uciekła z aktualnym kochankiem i już nie wróciła. Nie potrafię zapomnieć, jakim piekłem było przez nią życie mojego ojca. Bratanicę wychowywałem tak, by miała sumienie i poczucie moralności. Nie pozwolę, żeby Margo była narażona na kontakty z takimi kobietami jak ty.

Margo stała z zaciśniętymi zębami, ale jej oczy były wymowne - w milczeniu usprawiedliwiała się wobec Kate. W takim nastroju Jacob był niebezpieczny. I Kate to rozumiała.

- Nie chcesz słuchać - stwierdziła spokojnie Kate.

- Jest mi przykro, bo nie umiałabym skłamać w żadnej sprawie. Tyle jest rzeczy, o których nie wiesz, Jacobie - dodała ze smutnym, pełnym goryczy uśmiechem.

- Domyślam się, że nie miałyby one dla ciebie znaczenia.

- Twoja babcia wstydziłaby się ciebie - powiedział gwałtownie. - Nie wychowywała cię na kobietę lekkich obyczajów. Nie powinna była pozwolić, żebyś praco wała w tej cholernej redakcji.

Kate otrzymała pracę na jedno lato w redakcji miejscowego tygodnika i Jacob od początku był temu przeciwny, natomiast babcia Walker pochwalała to, bo uważała, że kobiety powinny zajmować się tym, co im odpowiada.

Jej praca była tylko jednym z wielu przedmiotów krytyki z jego strony. Ostatnimi czasy działała mu chyba na nerwy, bez widocznego powodu wywoływała w nim niechęć do siebie. A ten incydent przepełnił miarę. Kate wiedziała, że on nigdy nie zapomni i nie przebaczy jej tego, co - jego zdaniem - zrobiła w przebieralni. Pozbawił ją dumy i pewności siebie.

- Podoba mi się praca reporterki - odpowiedziała.

- Zamierzam nawet zrobić karierę w tym zawodzie. A teraz z przyjemnością przestanę kalać swoją osobą twoje rancho i opuszczę je. Żałuję tylko, że ten wąż mnie nie ukąsił, bo wtedy przynajmniej byś mi uwierzył. Do widzenia, Margo. Przykro mi, że twój stryj nie chce, żebyśmy się dalej przyjaźniły.

- Możesz być pewna, że nie zmienię zdania - odparł, zapalając spokojnie papierosa i wpatrując się w nią swymi ciemnymi oczami.

Zanim obrócił się na pięcie i odszedł bez słowa, zmierzył Kate wzrokiem, z którego wiele dało się wyczytać.

Działo się to przed sześciu laty. Później Kate spędziła kilka lat na studiach dziennikarskich, po czym podjęła pracę w redakcji jednego z chicagowskich dzienników. Przedtem nie znała nikogo w Chicago, ale Tom miał tam przyjaciela, który użył swoich wpływów. Kate polubiła to wielkie miasto. Było to jedyne miejsce na świecie, gdzie mogłaby z czasem zapomnieć o istnieniu Jacoba.

Nieco później Jacob złagodniał. Kate nadal była oczywiście niepożądanym gościem w Warlance, ale Jacob nie posunął się aż do tego, żeby zabronić Margo rozmawiania i korespondowania z nią. Kiedyś Margo zaprosiła ją nawet na rancho na weekend, zapewne z błogosławieństwem Jacoba, Kate odmówiła jednak. Nie chciała nawet przyjechać na ślub. Ale ponieważ miał się on odbyć w Blairsville, nie na rancho, uznała, że będzie dosyć bezpieczna. I był z nią jej kochany Tom.

- Jesteś reporterką - mówił właśnie zakłócając jej milczące rozmarzenie. - Zdobywałaś nagrody. Masz prawie dwadzieścia pięć lat. Nie pozwól, by on cię onieśmielał. Przed takimi ludźmi jak Jacob nie można się uginać. Powinnaś to już wiedzieć.

- Wiedzieć, a korzystać z tej wiedzy, to dwie różne rzeczy. Naprawdę go nienawidzę - wyszeptała wpat­rzona w Jacoba, który odwracał się akurat, żeby porozmawiać ze stojącym w pobliżu małżeństwem. - Jest taki władczy. Sprawia wrażenie, że wie wszystko.

- Założę się, że nie wie o tym, że jeszcze jesteś dziewicą - powiedział ze śmiechem Tom. - Gdyby wiedział, na pewno nie oskarżyłby cię o to, że w przebieralni zadałaś się z tamtym biednym ner­wowym chłopaczkiem.

- Nigdy mu tego nie wybaczę. - Kate oblała się rumieńcem.

- On nie wie, jak nas wychowywano - przypomniał jej Tom. - Nie zapominaj, że nigdy nie poznał naszej rodziny. Kiedy zaprzyjaźniłaś się z Margo, miesz­kaliśmy u babci Walker.

Kate uśmiechnęła się.

- Babcia była osobą z charakterem. Nawet Jacob Cade nie umiał nad nią zapanować. Pamiętasz, próbował nakłonić ją, żeby nie pozwoliła mi pojechać z Margo na tę wycieczkę z noclegiem na campingu. Właściwie nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak się temu sprzeciwiał. Byli z nami chłopcy z college'u, były przyzwoitki... Zachowywaliśmy się bardzo grzecznie.

- Tak musiało być, skoro pojechał jako jeden z opiekunów - powiedział refleksyjnie Tom.

- To był jedyny minus w tej całej historii - stwier­dziła półgłosem Kate.

- Kłamczucha. Założę się, że godzinami siedziałaś i patrzyłaś na niego - wyszeptał Tom.

Oczywiście, tak było. W gruncie rzeczy całe dorosłe życie upłynęło jej na marzeniu o tym jedynym mężczyźnie na świecie, który jej nienawidził. Czasami zastanawiała się, czy nie rozmyślnie zdecydowała się na karierę reporterską, po prostu po to, by mieć pretekst do wyjazdu z Blairsville i ucieczki przed nim. Teraz, gdy babcia Walker już nie żyła, a Tom pracował w agencji reklamowej w Nowym Jorku, nie było powodu do pozostawania w Południowej Dakocie. Miała natomiast wszelkie powody po temu, żeby uciekać; musiała trzymać się z daleka od Jacoba. Kate nie miała nigdy zamiaru zestarzeć się z sercem złamanym jego odczuwaną co dnia obojętnością.

Gdyby mieszkała w Blairsville, widywałaby go często, a jeszcze częściej słyszałaby o nim.

Jej uwagę zwrócił błysk czerwieni, gdy przy krawęż­niku zatrzymał się mały sportowy samochód Margo prowadzony przez jej narzeczonego Davida.

- Spodziewałem się zobaczyć was oboje w domu - zaczął David.

Kate szukała jakieś wymówki, kiedy padł na nią czyjś cień i jej serce rozszalało się. Zawsze wyczuwała obecność Jacoba.

- A więc tutaj jesteście - powiedział Jacob, dołączając do nich. Nawet nie spojrzał na Kate.

- Serwus, Tom. Cieszę się, że cię widzę. Wyciągnął rękę i mocno uścisnął dłoń młodszego od siebie Toma. Tych dwóch mężczyzn dzieliły niespełna cztery lata - Jacob miał trzydzieści dwa, ale przez swe zachowanie wydawał się starszy o całe pokolenie.

- Gdzie jest Margo? - zapytał.

- W drodze, niestety z dziadkiem za kierownicą.

- David westchnął. - To nie moja wina - dodał na swoje usprawiedliwienie, gdy Jacob zmierzył go wzrokiem.

- Mój ojciec jest na wpół ślepy z powodu katarakty, której nie chce pozwolić sobie usunąć - stwierdził chłodnym tonem Jacob. - Nie powinien w ogóle prowadzić.

Kate przylgnęła mocniej do ramienia Toma.

- Już są - szepnęła wskazując ruchem głowy drogę, na której wielki lincoln z Hankiem za kierownicą właśnie zbliżał się do krawężnika.

- Widzicie? - śmiał się David, kiedy Margo wysiadła z samochodu, eskortowana przez wysokiego siwego mężczyznę, który stanowił starszą wersję Jacoba, ale bez cholerycznego usposobienia, a zarazem chłodu i wyniosłości tego ostatniego.

- Nikt nie ma połamanych kości, błotniki nie odpadły, wszystko jest nienaruszone. Hm, ale ona jest jednak trochę blada.

- Pewno z przerażenia, gdy uświadomiła sobie, że wychodzi za kogoś tak zwariowanego - domyśliła się Kate, uśmiechając się do Davida.

- Nie jestem zwariowany - bronił się pozornie uroczystym tonem David. - Dlatego tylko, że raz, jeden jedyny raz poszedłem z Margo do lokalu z męskim strip - tease'em...

- Dokąd? - zapytał gwałtownie Jacob. David naprawdę się zaczerwienił.

- Och, przepraszam, muszę się pospieszyć - oddalił się szybko. - Zrozumiecie to, żenię się dzisiaj. - I zniknął.

- Dokąd?! - Jacob przeszywał wzrokiem Toma.

- To jest takie miejsce, gdzie mężczyźni rozbierają się, a kobiety z zapałem na coś czekają - objaśniła Kate, dolewając oliwy do ognia. - To bardzo poucza­jące.

Ciemne oczy Jacoba patrzyły na nią wprost obraźliwie.

- Nie potrafię sobie wyobrazić, że potrzebujesz jakiejś nauki.

- Jakiś ty miły - stwierdziła uśmiechając się z rezerwą Kate.

Jacob, który przewyższał ją wzrostem, nie zdobył się na odpowiedź.

- Zobaczymy się wewnątrz - powiedział do Toma i oddalił się.

- Uff! - westchnął jej brat, kiedy ruszyli w kierunku pozostałych wiernych, którzy wchodzili właśnie do kościoła. - Ale skwar!

- On mnie nienawidzi - westchnęła Kate.

- Wątpię, czy Jacob naprawdę wie, co do ciebie czuje, Kate - zauważył spokojnie Tom.

ROZDZIAŁ DRUGI

Ślub był tak piękny, że Kate się popłakała. Siedząc spokojnie w pobliżu ambony, wsłuchując się w słowa, które miały związać ze sobą Davida i Margo, czuła, że sama coś traci. Mimo woli skierowała wzrok na Jacoba, górującego nad Davidem. Takie wydarzenia traktował poważnie, a to musiało na nim zrobić wrażenie - on sam i jego ojciec byli odpowiedzialni za Margo od jej dziesiątych urodzin. Jak gdyby wy­czuwając, że go obserwuje, spojrzał za siebie i jego ciemne oczy spotkały się z jej oczyma. Nie wytrzymała tego spojrzenia i nie rozpoznała wyrazu jego oczu; szybko spuściła wzrok.

Ceremonia wreszcie się skończyła i goście zebrali się przed kościołem, żeby obsypać szczęśliwych małżon­ków ryżem z gustownych małych woreczków. Wkrótce Margo pojawiła się przebrana w prosty i elegancki strój podróżny z białego płótna. Był z nią David, który zmienił smoking na sportową marynarkę, na zapewnia­jące swobodę koszulę i spodnie. Nowożeńcy wyglądali młodo, sprawiali wrażenie ogromnie podekscytowa­nych i nie potrafili oderwać od siebie wzroku.

- Bądź szczęśliwa, moja droga - szepnęła Kate, wyściskawszy serdecznie Margo, zanim ta usiadła obok świeżo poślubionego męża w czerwonym spor­towym samochodzie.

- Będę. Naprawdę będę.

Margo spojrzała przed siebie ponad ramieniem Kate.

- Stryj Jacob wygląda tak, jakby miał ochotę kogoś pogryźć.

- Pewno mnie - zachichotał David, kiedy Margo siadła przy nim. - Opowiedziałem mu o naszej wyprawie na męski strip - tease.

- Jak mogłeś? - jęknęła Margo. - On nas zamorduje!

- Będzie nas musiał najpierw schwytać. - Ze złośliwym uśmiechem na twarzy David uruchomił samochód. - Do widzenia, Kate. Do widzenia, nowy stryju Jacobie!

Zanim Jacob zdążył cokolwiek powiedzieć, już ich nie było.

Kate nie mogła się powstrzymać przed sprowoko­waniem go.

- Czy zamierzałeś powiedzieć Margo w kilku słowach, czego powinna się spodziewać w noc po­ślubną, stryju Jacobie? - wyszeptała dyskretnie, chociaż stali w pewnym oddaleniu od innych gości.

- Sama mogłaś to zrobić. Wątpię, czy moje do­świadczenia dorównują twoim.

- Pewnie byś się zdziwił - odrzekła.

Pochylił głowę, żeby zapalić papierosa, ale jego ciemne oczy wciąż mierzyły się z jej oczami.

- Margo zaprosiła cię, żebyś tu spędziła kilka dni przed ślubem. Odmówiłaś. Dlaczego?

- Ze względu na ciebie - odpowiedziała bez wahania. - Ponad sześć lat temu wyprosiłeś mnie z Warlance i zażądałeś, żebym tu nigdy nie wracała.

- W kilka dni po tamtym przyjęciu jeden z ogrod­ników zabił grzechotnika w przebieralni - stwierdził spokojnie.

- Ładnie z twojej strony, że przepraszasz - odparła Kate nieomal trzęsąc się z gniewu. Mógł to przyznać sześć lat wcześniej, ale zachował to dla siebie.

- Tam był wąż, owszem. Ale to nie zmienia faktu, że chłopak trzymał cię nagą w objęciach.

- Byłam śmiertelnie przerażona - odparła. - Ledwo zdawałam sobie sprawę z tego, co robię.

- Dlaczego wyjechałaś do pracy w Chicago? - spytał nagle. - Dlaczego nie do Pierre?

To pytanie zaskoczyło ją. Popatrzyła na niego bezradnie - poczuła pustkę w głowie. Tylko jedna myśl powracała obsesyjnie: jakiż on przystojny. Ze swą śniadą cerą i regularnymi rysami twarzy przyciągał­by wzrok także bardziej doświadczonej kobiety niż Kate. Przełknęła ślinę.

- Chicago jest ogromne - powiedziała idiotycznie, wciąż wpatrując się w niego szeroko otwartymi jasnozielonymi oczami.

- To prawda - zgodził się spokojnie.

Gdy tak stali razem, nie odzywając się przez długie sekundy, on błądził wzrokiem po jej twarzy i badał ją stopniowo, ona zaś czuła, że uginają się pod nią nogi.

- Ślub... ładnie wypadł - wydusiła wreszcie.

- Bardzo ładnie - zgodził się Jacob, głosem niższym niż ten, jaki pamiętała.

- Jadą na Jamajkę - dodała z zapartym tchem.

- Wiem. Tato i ja zafundowaliśmy im tę wycieczkę jako prezent ślubny.

- Na pewno będą zadowoleni.

Ośmieszam się - wyrzucała sobie. Była reporterką, umiała się wysłowić, nawet szef działu miejskiego tak uważał. Dlaczego teraz jąkała się jak gimnazjalistka?

Jacob wciąż patrzył jej w oczy, jakby nie mógł się nasycić. To jest bez sensu, myślała Kate. Jacob był jej największym wrogiem.

- Zmieniłaś się - powiedział wreszcie. - Jesteś dojrzalsza. Bardziej zrównoważona. Czym się zajmujesz w tej swojej redakcji?

- Polityką - odrzekła bez namysłu.

- Lubisz to?

- To jest bardzo ekscytujące - wyznała. - Zwłaszcza wybory. Człowiek się angażuje, chociaż stara się relacjonować bezstronnie. Zresztą ja chyba przynoszę pecha kandydatom - dodała z nieśmiałym uśmiechem.

Jacob nie odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Znowu zaciągnął się dymem, stojący za nim Tom poruszył się zaniepokojony. Jacob i Kate nie zwykli rozmawiać ze sobą bez oglądania się za jakąś bronią.

Jacob rzucił niedopałek i zmiażdżył go swym eleganckim butem. Jego ciemne oczy patrzyły na nią przenikliwie.

- Domyślam się, że ty i Tom odjedziecie dziś wieczór.

Przytaknęła.

- Musimy. Jutro z samego rana przeprowadzam wywiad.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin