Wyspa Wielkanocna.rtf

(18 KB) Pobierz

Wyspa Wielkanocna.

 

Erich von Däniken - "Z POWROTEM DO GWIAZD "

Niemal na wszystkich zamieszkałych wyspach mórz południowych znajdują się pozostałości nieznanych a potężnych cywilizacji. Turysta napotyka tajemnicze pozostałości całkowicie niepojętej, ale najwyraźniej bardzo wysoko rozwiniętej techniki, które wręcz prowokują do snucia spekulacji i hipotez. Tak właśnie jest w przypadku Wyspy Wielkanocnej.

Mamy za sobą dziesięć dni na tej mikroskopijnej wysepce z wulkanicznych skał na południowym Pacyfiku. Czasy, kiedy do brzegów wyspy raz na sześć miesięcy przybijał chilijski okręt wojenny minęły. Na wysepkę przylecieliśmy czteromotorowym samolotem typu "Constellation" należącym do linii Lan-Chile. Hoteli tu jeszcze nie ma, toteż cały czas przemieszkaliśmy w namiocie. W produkty spożywcze, o które na wyspie trudno, zaopatrzyliśmy się zawczasu. Dwukrotnie tubylcy zapraszali nas na nocną ucztę. Była pieczona ryba, którą włożono do ziemnej jamy obkładając rozżarzonym węglem drzewnym i wieloma różnymi liśćmi, które stanowią kulinarny sekret gospodyń z plemienia Rapanui. Musieliśmy czekać niemal dwie godziny, zanim wydobyto parującą potrawę. Jako wytrawny smakosz muszę zaznaczyć, że była to prawdziwa uczta dla podniebienia, równa uczcie, jaką dla uszu są folklorystyczne śpiewy Rapanui. Środkiem lokomocji na wyspie nadal jest koń, pomijając jeden jedyny prywatny samochód należący do Ropo, dwudziestosześcialetniego niewysokiego i pucołowatego burmistrza, którego mała społeczność wybrała zgodnie ze wszystkimi regułami demokracji. Ropo jest niekoronowanym królem wyspy, chociaż oprócz niego jest jeszcze "gubernator" i "komendant policji". Ropo pochodzi z bardzo starej miejscowej rodziny. O Wyspie Wielkanocnej oraz jej nie do końca wyjaśnionych zagadkach wie prawdopodobnie więcej od wszystkich pozostałych wyspiarzy. Wraz z dwoma pomocnikami zaoferował swoje usługi. Język plemienia Rapanui jest niezwykle bogaty w głoski ti-ta-pe-pe-tu-ti-lo-mu... Nie rozumiem z niego ani słowa, porozumiewaliśmy się więc osobliwą mieszanką hiszpańskiego i angielskiego. Tam gdzie to nie wystarczało, przywoływaliśmy jeszcze do pomocy ręce, nogi a także niewątpliwie niesłychanie komiczne dla osoby postronnej miny.

Na temat historii Wyspy Wielkanocnej istnieją liczne przekazy i nie mniej liczne teorie. Po dziesięciodniowym rekonesansie ja również nie mogę oczywiście powiedzieć, co tu się wydarzyło w zamierzchłej przeszłości. Wydaje mi się natomiast, iż znalazłem kilka argumentów na potwierdzenie tego, co na pewno się nie wydarzyło. Istnieje na przykład teoria, że przodkowie dzisiejszych Rapanui wyrąbali z twardych wulkanicznych skał znane dziś na całym świecie rzeźby, pracując w wielkim trudzie przez całe pokolenia. Thor Heyerdahl, którego niezwykle wysoko cenię, opisuje w swojej książce Aku Aku, jak to znalazł w kamieniołomach setki poniewierających się wszędzie pięściaków. Z tego masowego znaleziska prehistorycznych narzędzi Heyerdahl wysnuł wniosek, że bliżej nie znana liczba ludzi pracowała tu nad rzeźbieniem posągów, by w pewnym momencie na łeb na szyję porzucić pracę. Narzędzia zostały tam, gdzie kto akurat stał. Po 18 dniach pracy Heyerdahl z grupą mieszkańców wyspy za pomocą drewnianych belek oraz prymitywnej ale skutecznej techniki ustawił pionowo średniej wielkości posąg i przy udziale około 100 wyspiarzy przetransportował go na pewną odległość za pomocą lin metodą "hej-rób". Wyglądało na to, że oto praktycznie dowiedziono prawdziwości teorii! Mimo to archeolodzy na całym świecie wnieśli zastrzeżenia co do wartości tego dokonania. Po pierwsze, stwierdzili, Wyspa Wielkanocna w każdym momencie swej historu dysponowała zbyt małą ilością mieszkańców i zbyt uboga była w pożywienie, aby mogła zapewnić niezbędną liczbę kamieniarzy, którzy - nawet przez wiele pokoleń zdołaliby wykonać tę przeogromną pracę. Po drugie zaś jak dotąd żadne znalezisko nie świadczy o tym, aby na wyspie kiedykolwiek dysponowano drewnem jako budulcem (na rolki do przesuwania posągów). Po własnych przemyśleniach, jakich dokonałem na miejscu, czuję się uprawniony do stwierdzenia, że w obliczu jak najdosłowniej "twardych" faktów teoria pięściaków nie ma szans się utrzymać na dalszą metę. Po udanym eksperymencie Heyerdahla byłem jak najbardziej gotowy skreślić kolejną nie rozwiązaną zagadkę z mojej długiej listy. Kiedy jednak stanąłem przed utworzoną przez lawę ścianą krateru Rano Raraku, pozostawiłem znaki zapytania na swoim miejscu. Zmierzyłem odległość między ścianą lawy i powierzchnią posągów i okazało się, że wolna przestrzeń miewa czasami do 1,84 cm szerokości i prawie 32 m długości. Usuniecie tak potężnych bloków lawy za nic w świecie nie byłoby możliwe przy użyciu niewielkich prymitywnych tłuków pięściowych! Thor Heyerdahl kazał tubylcom przez kilka tygodni walić w skałę krateru poniewierającymi się wszędzie w wielkich ilościach pięściakami. Widziałem skromne rezultaty tego przedsięwzięcia: kilkumilimetrowej szerokości rysa w twardej wulkanicznej skale! My także tłukliśmy jak szaleni w skałę za pomocą największych odłamków, jakie udało nam sig znaleźć. Po kilkuset uderzeniach zostały nam w dłoniach żałosne szczątki "narzędzi". Za to na skale nie było widać prawie zadrapania. Być może teoria Heyerdahla dałaby się zastosować do kilku pomniejszych posągów, które powstały w bliższych nam czasach, ale w moim przekonaniu i w przekonaniu wielu mieszkańców Wyspy Wielkanocnej w żadnym razie nie może być prawdziwa, jeśli idzie o pozyskiwanie surowca wulkanicznego na największe posągi. Krater Rano Raraku wygląda dziś jak jakaś gigantyczna pracownia rzeźbiarska, w której nagle wszyscy naraz porzucili pracę. Pionowo i poziomo, na krzyż i w poprzek leżą gotowe i dopiero zaczęte posągi. Tu wystaje z piasku jakiś gigantyczny nos, tam widać spod trawy stopy, na które nie znalazłoby się buta, a jeszcze gdzie indziej posąg stoi oparty czołem o ścianę, jakby dla złapania oddechu. Kiedy z całych sił waliliśmy w skałę, burmistrz Ropo stał obok kręcąc głową. - Z czego się pan tak śmieje? - zawołał do niego mój przyjaciel Hans Neuner. - Przecież tak podobno robili to pana przodkowie? Ropo uśmiechnął się szeroko. - Tak mówią archeolodzy - stwierdził krótko z szelmowskim wyrazem twarzy. Nikt nie zdołał jak dotąd podać choćby w części przekonującego motywu, dla którego kilkuset Polinezyjczyków mających dość trudności przy samym zdobywaniu pożywienia, miałoby się zaharowywać przy wykuwaniu około 600 gigantycznych posągów. Nikt nie zdołał wskazać, za pomocą jakiej wyrafinowanej techniki oddzielano od skały bloki twardej lawy. Nikt nie zdołał jak dotąd wyjaśnić, dlaczego Polinezyjczycy (jeśli to oni byli twórcami posągów) nadali twarzom posągów formy i rysy, dla których na ich wyspie w żadnym z polinezyjskich plemion nie ma żadnych wzorów: długie proste nosy - zaciśnięte usta o wąskich wargach - głęboko osadzone oczy - niskie czoła. Nikt nie wie, kogo właściwie mają przedstawiać posągi. Nie wie tego niestety także Thor Heyerdahl! I rzeczywiście, wydaje się uzasadnione, by skonstruowanej przez Heyerdahla teorii powstania posągów nie tylko nie przyjąć, ale właśnie z istnienia setek kamiennych narzędzi udowodnić coś wręcz przeciwnego, mianowicie że gigantyczne posągi nie mogły powstać w ten sposób.

Czy ktoś coś z tego rozumie? Poniżej nasze -jak zwykle - pozornie "utopijne" wyjaśnienie. Niewielka grupka istot rozumnych w wyniku "awarii technicznej" trafiła na Wyspę Wielkanocną. "Rozbitkowie" dysponowali ogromną wiedzą, zaawansowaną techniczne bronią oraz nieznanymi nam metodami obróbki kamienia, których ślady znajdujemy na całej kuli ziemskiej. Przybysze mieli nadzieję, że zostaną odnalezieni i zabrani przez swoich pobratymców. Ale najbliższy stały ląd leży w odległości 4000 km. Mijał bezczynnie dzień za dniem. Życie na małej wysepce stawało się nudne i monotonne. Przybysze zaczęli uczyć tubylców języka, opowiadać im o obcych światach, gwiazdach i słońcach. Próbowali nauczyć wyspiarzy prymitywnego pisma symbolicznego. Może aby pozostawić tubylcom jakąś pamiątkę po sobie, a może dlatego, by przekazać znaki przyjaciołom, którzy ich szukają, obcy wykuli pewnego dnia z wulkanicznej skały kolosalny posąg. Po nim przyszła kolej na dalsze kamienne giganty, które ustawiano na kamiennych podestach wzdłuż brzegu, tak że były widoczne z daleka. Aż wreszcie pewnego dnia - nie zapowiedzianie i nagle - przybył ratunek. No i wyspiarze zostali sam na sam ze zbiorowiskiem rozpoczętych czy na wpół gotowych posągów. Ale 200 posągów, których zarysy widnieją na skalnych ścianach skutecznie oparło się "komarzym ukłuciom" pięściaków. Wreszcie prowadzący dotąd beztroskie życie wyspiarze (dzisiaj także pracują niespecjalnie chętnie i pilnie) zrezygnowali z nie mających szans powodzenia wysiłków, porzucili kamienne pięściaki i wrócili do swoich prymitywnych jaskiń i chat. Do nich zatem, a nie do właściwych twórców, należy arsenał wielu setek kamiennych pięściaków, które musiały skapitulować przed bezlitosną skałą. Pięściaki są moim zdaniem świadectwem rezygnacji z pracy, której nie sposób było wykonać. Przypuszczam też, ze na Wyspie Wielkanocnej, w Tiahuanaco, Sacsayhuaman, w zatace Pisco i w tylu innych miejscach lekcji udzielali ci sami mistrzowie. Oczywiście jest to również tylko jedna z wielu możliwych teorii, którą można negować wskazując na wielkie odległości dzielące wspomniane miejsca. Tym samym jednak pomijano by reprezentowaną nie tylko przeze mnie tezę, iż w czasach prehistorycznych istniały dysponujące wysoko rozwiniętą techniką istoty, dla których pokonanie dalszych odległości za pomocą najróżniejszych pojazdów latających nie stanowiło żadnej przeszkody. Można powątpiewać w prawdziwość mojej tezy, ale każdy musi przyznać, że wygląda na to, iż dla prawdziwych twórców posągów z Wyspy Wielkanocnej wycinanie kamiennych kolosów ze skalnej ściany była dziecinną igraszką. Może w ogóle robili to tylko dla zabicia czasu. A moźe jednak przyświecał im jak najbardziej konkretny cel. Czyżby któregoś dnia znudziła im się zabawa w posągi? A może otrzymali rozkaz polecający zaprzestanie prac? Tak czy inaczej zniknęli całkiem nagle! Dotychczas nie podjęto żadnych wykopalisk na większych głębokościach. Może w głębszych warstwach gruntu dałoby się znaleźć szczątki pozwalające na znacznie wcześniejsze datowania, niż ma to miejsce obecnie? Amerykanie budują na wyspie lotnisko, zdejmują warstwę podłoża, żeby położyć betonowy pas startowy. Ale żadnych planowych wykopalisk tam nie widziałem ani też nie słyszałem, aby ktoś takowe zamierzył. Wyspiarze beztrosko - bo i dlaczego miałoby być inaczej oddają się swoim zwykłym zajęciom. Turyści, którzy zadają sobie trud przybycia na wyspę dziwią się temu, co ukazuje się ich oczom i pstrykają fotki do pamiątkowego albumu. O istotnych badaniach archeologicznych, które mogłyby wyjaśnić zagadkę nikt nie myśli. Moaisowie - bo tak tubylcy nazywają posągi - mieli niegdyś na podniebnych głowach czerwone kapelusze, które sporządzano z surowca pozyskiwanego w innym kamieniołomie niż kamień na głowy. Obejrzałem sobie ten "kapeluszowy" kamieniołom. W porównaniu z tym z krateru Rano Raraku wygląda on jak dołek, w którym bawiły się dzieci. Ten kamieniołom byłby dosyć ciasnym, jeśli nie nazbyt ciasnym warsztatem do produkcji wielkich czerwonych kapeluszy. Widoczne tam kapelusze, potrzaskane i porowate, również wybudziły mój sceptycyzm. Czy one w ogóle były pozyskiwane i obrabiane tutaj? Skłaniam się raczej ku przypuszczeniu, że odlewano je ze żwiru i mieszanki czerwonej ziemi. Niektóre z kapeluszy są w środku puste. Czyżby chciano w ten sposób ująć nieco ciężaru, aby ułatwić transport? Po zaakceptowaniu dość rozsądnie wyglądającej teoru o odlewaniu kapeluszy z masy żwirowo-ziemnej odpada od razu zagadkowa sprawa transportu: ze żwirowni okrągłe kapelusze wystarczyło stoczyć do we wszystkich przypadkach niżej położonych miejsc ustawienia posągów. Kiedy prowadziliśmy dyskusję nad tą możliwością, burmistrz Ropo stwierdził, że zaraz po zrobieniu kapelusze musiały być znacznie większe, i dopiero potem w czasie toczenia się starły... Bardzo możliwe. Ale nawet dzisiaj kapelusz o obwodzie 7,60 m i wysokości 2,18 m to całkiem słuszny rozmiar. Takie nakrycia głowy trudno byłoby z pogodnym "dzień dobry" wywindować na wystającą 10 m nad ziemię, głowę. Po co jednak tym dziwnym posągom w ogóle zakładano czerwone kapelusze?

Jak dotąd w całej literaturze dotyczącej Wyspy Wielkanocnej nie znalazłem przekonującego wyjaśnienia. Dlatego nasuwają mi się następujące pytania: Czy wyspiarze widzieli "bogów" chodzących w hełmach i takich zachowali we wspomnieniach? Czy dlatego posągi bez kapeluszy-hełmów wydawały im się niekompletne? Czy mają takie samo znaczenie jak "hełmy" i "aureole" na prehistorycznych malowidłach skalnych całego świata? Kiedy pierwsi biali dotarli na Wyspę Wielkanocną, Moaisi mieli jeszcze na szyjach drewniane tabliczki pokryte znakami pisma. Ale już pierwsi ciekawi nie znaleźli wśród wyspiarzy żadnego, który umiałby to pismo przeczytać. Nieliczne zachowane po dziś dzień tabliczki wciąż jeszcze nie wyjawiły swojej tajemnicy. Mimo wszystko stanowią dowód na to, że starożytni Rapanui znali pismo, które - zauważmy na marginesie - jest zdumiewająco podobne do chińskiego. Pokolenia, które przyszły na świat po "boskiej wizycie" zapomniały widać, czego ich nauczono...

Znaki pisma i niezrozumiałe symbole znajdują się także na petroglifach, czyli wielkich kamiennych płytach, które niby chodniki pokrywają plażę wyspy. Niektóre z tych połamanych i spękanych płyt mają powierzchnię 20 m kwadratowych. Leżą one wszędzie tam, gdzie grunt jest choć trochę płaski. Na tych kamiennych chodnikach widać wizerunki ryb, trudnych da zdefiniowania embrionopodobnych istot, symbole słońca, kule i gwiazdy. Abyśmy mogli wyraźniej zobaczyć te rysunki, burmistrz Ropo poprawił je kredą. Zapytałem, czy ktokolwiek umie wyjaśnić te znaki. Ropo odpowiedział przecząco dodając, że już jego ojciec i dziadek nie umieli nic na ten temat powiedzieć. On sam przypuszcza, że petroglify zawierają jakieś dane astronomiczne. Stare świątynie na wyspie również zorientowane są według Słońca i gwiazd. Nasza wędrówka po Wyspie Wielkanocnej otrzymała na koniec szczególną pointę! Burmistrz Ropo zaprowadził nas na plażę i pokazał zdumiewające w swych proporcjach kamienne jajo. Kiedy obchodziliśmy kamienny relikt naokoło, Ropo wyjaśnił nam, że stara legenda Rapanui powiada, iż jajo to leżało niegdyś pośrodku świątyni Słońca, ponieważ "bogowie" wyszli ku nim z jaja... (Odkryta w Wielkanoc 1722 roku wyspa jest niejako zobowiązana zaskoczyć niespodzianką w postaci wielkanocnego jaja.) Informację tę włączyłem z wdzięcznością do mojego zbioru osobliwych kamiennych jaj z różnych stron świata. Kilka metrów od armii poprzewracanych posągów wietrzeje na brzegu wyspy sztuczne kamienne jajo. Tylko namalowany na nim biały numer katalogowy wyróżna je spośród kamiennego chaosu plaży.

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin