Dawn Stewardson - Przestępstwo sprzed lat.pdf

(864 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
DAWN STEWARDSON
P RZESTĘPSTWO SPRZED LAT
105776305.002.png
Rozdział 1
Wczesna wiosna, 1987.
Dwudziesty drugi marca 1987 był w Clear Rapids po prostu
kolejnym spokojnym dniem. Nawet na Głównej Ulicy panował senny
bezruch. Abigail Northberry jednak bynajmniej nie była spokojna.
Dojechała do remontowanego właśnie sklepu z naczyniami
kuchennymi i postawiła cadillaca swej matki na parkingu, a potem
oparła głowę na kierownicy, czując się chora, niepewna i wystraszona.
Co powie Ryan?
Mogła się o tym przekonać tylko w jeden sposób. Otworzyła
drzwi samochodu i wysiadła, mając nadzieję, że w sklepie będzie
tylko on.
Nie miała jednak szczęścia. Stanąwszy w drzwiach nie dostrzegła
Ryana, ale przekonała się, że ekipa budowlana ciężko pracuje. W
powietrzu unosił się zapach świeżego drewna. Huk elektrycznej piły
niemal doszczętnie zagłuszał płynące z ustawionego w rogu głośnika
wrzaski zespołu Beastie Boys, który śpiewał utwór „Fight for Your
Rights".
- Wybrałaś się na wagary? - spytał Devon Vaughn, który
dostrzegł ją pierwszy.
- Nie, poniedziałkowe popołudnia mam wolne. Chciałam. ..
zobaczyć się na chwilę z Ryanem.
- Jest na zapleczu. Ale powiedz mi, Abby - ciągnął pokazując
zęby w uśmiechu - czy nie czas, żebyś rzuciła mojego młodszego
brata? Ja byłbym znacznie lepszą partią.
Zaśmiała się z wysiłkiem, a potem, stąpając uważnie wśród
rumowiska cegieł i desek, weszła do rozbebeszonego sklepu.
Mijając ludzi, którzy pracowali u Devona i Ryana, zmuszając się
do słów powitania i do uśmiechów, czuła się tak, jakby przechodziła
między dwoma rzędami uzbrojonych żołnierzy. Znała ich dobrze;
znała niemal wszystkich mieszkańców Clear Rapids w stanie Nowy
Jork. A oni znali ją.
Ryan odwrócił się; kiedy ją dostrzegł, na jego twarzy pojawił się
uśmiech. Stała przez chwilę bez słowa i patrzyła na niego,
podziwiając szczupłą, wysportowaną sylwetkę i ostre rysy twarzy, po
których tak lubiła błądzić palcami, spadający zawadiacko na czoło
kosmyk włosów, który tak często odgarniała, oraz ciepłe, piwne oczy,
105776305.003.png
na których widok topniała zawsze jak podgrzewana czekolada. A co
będzie, jeśli...? O Boże, co będzie, jeśli go straci? Byłoby to dla niej
jak wyrok śmierci.
- Abby? - przerwał w końcu milczenie Ryan. - Czy coś się stało?
Gdy kiwnęła głową, jego uśmiech nagle zniknął.
- Co? - spytał cicho.
- Nie tutaj - szepnęła.
Bez słowa sięgnął po kurtkę, a potem chwycił Abby za rękę i
wyprowadził tylnym wyjściem ze sklepu.
- Co się stało? - spytał ponownie.
Słowa, których uczyła się na pamięć w ciągu minionej godziny,
uwięzły jej w gardle.
- Czy moglibyśmy się przejść? - wykrztusiła. Ryan kiwnął głową
i ruszyli w dół uliczki.
Zebrała się ponownie na odwagę, zanim jeszcze dotarli do
Victory Park.
- Usiądźmy na chwilę - zaproponowała i wskazała jedną z ławek.
Ryan usiadł obok niej, wziął ją za ręce i przyciągnął lekko do
siebie. Poprzez nikły aromat wody po goleniu czuła męski zapach,
charakterystyczny dla Ryana.
- Abby, o co, do diabła, chodzi? - spytał.
Czując napływające do oczu łzy, postanowiła wyrzucić z siebie
słowa, zanim szloch odbierze jej zdolność mówienia.
- Ryan, jestem w ciąży. W drugim miesiącu. Wpatrywała się
przez łzy w jego twarz prosząc Boga, by
Ryan nie okazał złości, by przytulił ją do siebie.
Odczuła ogromną ulgę, kiedy właśnie to zrobił, mówiąc:
- Abby, kochanie, nie płacz.
Nie mogąc opanować szlochu, przytuliła się do jego ramienia, on
zaś niepewnie klepał ją po plecach.
- Hej! - zawołał w końcu, odsuwając się od niej i niezręcznie
wycierając łzy z jej policzków. - Czy wiesz, czego chciałbym
najbardziej na świecie?
- Czego? - spytała szeptem.
- Chciałbym się z tobą ożenić. I zostać ojcem. Abby, wiesz, że
cię kocham. Więc pobierzmy się. Weźmy ślub od razu, zgoda?
105776305.004.png
- Och, Ryan. - Znów zaczęła płakać. Czyżby w gruncie rzeczy
wątpiła w jego miłość? Czyżby naprawdę myślała, że powie coś
innego, niż przed chwilą powiedział?
Pociągnęła nosem, usiłując odzyskać panowanie nad sobą, a
potem przytuliła się do niego ze wszystkich sił. Chciała powiedzieć:
„tak" - powtórzyć to słowo milion razy, ale nadal brzmiały jej w
uszach racjonalne i logiczne wywody lekarza.
- Ryan - wykrztusiła w końcu i odsunęła się lekko, by dostrzec
jego reakcję. - Ryan, byłam w klinice naszego college'u. Mają tam
konsultantki od tego rodzaju spraw. Ten lekarz powiedział, że
powinnam z którąś porozmawiać, zanim podejmę decyzję... że ona
pomoże mi rozważyć wszystkie możliwości.
- Abby - powiedział dobitnie Ryan - nie myślisz chyba... nie
byłabyś do tego zdolna, prawda? Nie zrobiłabyś tego naszemu
dziecku.
- Och, nie - szepnęła. - Och, nie. Nie mogłabym tego zrobić.
Powiedziałam mu to. Ale on twierdzi, że powinnam zastanowić się
nad możliwością adopcji. Jest tak wiele małżeństw, które pragną
dziecka, które stworzyłyby mu prawdziwy dom, otoczyłyby je
miłością i...
Ryan przytulił ją mocno i przerwał dalsze słowa pocałunkiem.
- Abby - szepnął w końcu, z ustami tuż przy jej uchu. - Czy to
właśnie chcesz zrobić? Oddać je komuś?
- Nie - odparła potrząsając głową. - Chyba nie potrafiłabym tego
zrobić. Bez względu na okoliczności.
- To dobrze. Więc posłuchaj mnie teraz. Gdybyś nie była tak
cholernie młoda, poprosiłbym cię o rękę już przed kilkoma
miesiącami. Jestem w tobie szaleńczo zakochany, Abby. A twoje
dziecko będzie otoczone tak wielką miłością, że chyba jej nie
udźwignie. Więc co ty na to? Wyjdziesz za mnie?
Przywarła do niego jeszcze mocniej, zastanawiając się, jak to
możliwe, że miejsce przygnębienia tak szybko zajęło uczucie
wielkiego szczęścia.
- Wyjdziesz za mnie? - powtórzył.
- Och, Ryan - szepnęła. - Ja też jestem w tobie zakochana jak
wariatka. Zawsze będę cię tak szaleńczo kochać.
- Czy to znaczy „tak"? - spytał cicho.
105776305.005.png
Wystarczyło mu potakujące kiwnięcie głową. Zaczął całować ją
w szyję i pokryte łzami policzki, a potem przesunął wargami po
mokrych rzęsach. Kiedy dotarł w końcu do ust, jego czuły pocałunek
umocnił ją w przekonaniu, że odpowiedź twierdząca była słuszna.
- No dobrze - powiedział, rozwiawszy pocałunkami jej
wątpliwości do końca. - Chyba powinniśmy porozmawiać z twoimi
rodzicami. Czy możesz załatwić to już dziś wieczorem?
Zamknęła oczy, nie chcąc myśleć o tym, co będzie musiała im
powiedzieć. Jej rodzice nie aprobowali znajomości z Ryanem; byli jej
przeciwni od pierwszego momentu, w którym wkroczył w jej życie.
Jeszcze przed rokiem niepokoiło ich głównie to, że ona ma
dopiero osiemnaście lat, a on dwadzieścia trzy. Kiedy jednak sprawa
przybrała poważny obrót... Rodzice nie byli właściwie snobami, ale jej
ojciec, Joseph Northberry, miał kontrolny pakiet udziałów w firmie
Northberry Jewelers, najbardziej ekskluzywnym sklepie jubilerskim w
Clear Rapids. Zarówno on, jak i jego żona zakładali zawsze, że ich
córka wyjdzie za lekarza, prawnika lub innego szanowanego
specjalistę, którego nazwisko ozdobione będzie szeregiem
następujących przed nim liter.
Ale ona nie zakochała się w lekarzu ani prawniku. Zakochała się
bez pamięci w Ryanie Vaughn z firmy remontowej braci Vaughn. I
miała urodzić właśnie jego dziecko.
- Dziś wieczorem? - spytał ponownie.
- Nie. Tatuś jest na Manhattanie. Wróci bardzo późno.
- Więc porozmawiamy z nimi jutro. Ale posłuchaj, zwolnię się na
resztę popołudnia. Spędzimy je razem.
- Nie mogę - powiedziała z żalem. - Przyrzekłam mamie, że
odwiozę jej samochód już godzinę temu. W poniedziałki ma te swoje
dyżury w szpitalu i obiecałam tam dziś z nią pojechać.
- W takim razie wpadnij do mnie później. Miałem po pracy
jechać z Devonem do Ithaki, żeby zrobić wstępny kosztorys robót, ale
poradzi sobie beze mnie. Będziemy mieli przez dwie godziny całe
mieszkanie dla siebie.
Kiwnęła głową. Perspektywa spędzenia dwóch godzin sam na
sam z Ryanem wydała jej się cudowna. Nic nie wpływało tak dobrze
na jej samopoczucie, jak jego towarzystwo.
- Mamy do omówienia mnóstwo spraw - powiedział ściskając jej
dłoń. - Na początek musimy się zastanowić, gdzie chcemy mieszkać.
105776305.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin