Ann Evans - Dom moich marzeń.pdf

(1171 KB) Pobierz
Home to Stay
ANN EVANS
Dom moich marzeń
Tytuł oryginalny:
Home to Stay
1
107331947.001.png
PROLOG
Riley Kincaid ponuro patrzył w zamglone łazienkowe lustro.
- No więc, na co właściwie czekasz? - powiedział głośno. -
Podnieś słuchawkę i zadzwoń do niej.
Przesunął brzytwą po pokrytych pianą policzkach. Musisz to
zrobić. Abby jest ich córką, a Mac i Maggie potrzebują jej
pomocy.
Pokręcił głową, jakby sam sobie chciał zaprzeczyć. Atak serca
Maca nie należał do zbyt poważnych. Właściwie to nie był nawet
atak, a jedynie coś, co według doktora Siedella mogło ten atak
dopiero zapowiadać.
Ostrzeżenie, że powinien trochę zmienić swoje życie. No więc
dobrze, ten uparty stary osioł wcale nie ma zamiaru się do tego
zastosować, doprowadzając tym swoją żonę do szału. Ale czy to
znaczy, że trzeba znaleźć kogoś, kto go przekona?
I czy tym kimś ma być właśnie Abby? Może gdyby on sam
porozmawiał z doktorem Siedellem...
Boston należy do tej samej strefy czasowej. Abby
prawdopodobnie szykuje się właśnie do pracy. Piętnaście minut i
będziesz miał to z głowy. Dzień dobry, do widzenia, Abby.
Porozmawiamy znowu za jakieś dziesięć lat.
Łatwe.
Riley wykrzywił się do lustra i mruknął:
- Podły kłamca. Od kiedy to z Abby MacAllister cokolwiek
może wydawać się łatwe?
Nie zapomniał, jakie niegdyś potrafiło być życie z Abby.
Ekscytujące. Zmysłowe. Prowokujące. Zwłaszcza prowokujące,
ale z pewnością nigdy łatwe. Miał to już jednak za sobą. Dziesięć
2
lat zrobiło swoje i teraz nie miał ochoty wracać do tej
zamierzchłej historii. Poza tym czyta przecież gazety. Abby jest
ulubienicą bostońskich sal sądowych i przyparłaby go do muru
w parę sekund, a jemu wcale się to nie uśmiecha. Nie teraz,
kiedy próbuje stanąć na nogi i kiedy odbudowa i uroczyste
otwarcie przystani wymagają ogromnego nakładu pracy.
Nachmurzył się.
- Ale czy tu chodzi o ciebie, Kincaid? - zwrócił się do swojego
odbicia w lustrze.
Z pewnością nie. Chodzi o jego bliskich przyjaciół, o dwoje
ludzi, którzy kiedyś mieli stać się jego rodziną i którzy teraz
potrzebują pomocy. Telefon od ich córki, znanej prawniczki z
wielkiego miasta, może przekonać starego Maca MacAllistera, by
zastosował się do rad lekarza, i udzielić Maggie wsparcia w jej
usiłowaniach wyciągnięcia męża z psychicznego dołka.
Ale może Abby nie zechce ograniczyć się jedynie do rozmowy
telefonicznej? Może znajdzie trochę czasu, wsiądzie w najbliższy
samolot i zjawi się tu już jutro? I co wtedy zrobisz, Kincaid?
Pokręcił głową i niecierpliwym ruchem ręki zgarnął z
policzków resztę kremu do golenia i strząsnął go do umywalki.
Nie ma się czego obawiać. Ona na pewno nie przyjedzie. Jest
zbyt zajęta wyrabianiem sobie nazwiska w kolejnych wielkich
procesach. Nie cierpi małego, nudnego Fort Myers na Florydzie i
rzadko odwiedza rodzinny dom. Przyczyny, które spowodowały
zerwanie ich związku przed dziesięciu laty, są chyba wciąż
aktualne.
- A więc przestań się zachowywać jak tchórz - gniewnie rzucił
w stronę lustra. - Ona nie przyjedzie. - I jakby te słowa miały być
jakimś zaklęciem, które go przed Abby obroni, odetchnął głęboko
i podszedł do telefonu.
3
Jak na ironię nie mógł jej zapać. Telefon do firmy
prawniczej, w której była zatrudniona, niczego nie wyjaśnił.
Sekretarka nie kryła zdumienia, że spodziewał się zastać panią
MacAllister w biurze. Czyżby nie czytał prasy? Nagłówki we
wszystkich gazetach donosiły, że proces, w którym uczestniczyła
od sześciu miesięcy, zakończył się jej wielkim sukcesem, jednak
pozostało jeszcze trochę formalności, których pani mecenas
musi osobiście dopilnować. Sekretarka zaproponowała, by
zostawił swoje nazwisko albo wiadomość. Rileyowi nie spodobał
się jej nazbyt arbitralny sposób bycia.
Tego samego dnia w informacji telefonicznej w Bostonie
uzyskał domowy numer Abby.
Nie ma żadnego powodu, aby przypuszczać, że ta rozmowa
będzie jak ta ostatnia, pełna złości i wzajemnych oskarżeń. Tyle
wody upłynęło od tamtej pory i obydwoje stali się ludźmi w pełni
dojrzałymi. Wiele się w ich życiu zmieniło. Za sobą zostawili
miłość i cierpienie. Po tylu latach żal i pretensje nie mają już
żadnego sensu.
Oto dlaczego taka rozmowa telefoniczna wcale nie musi być
trudna, uznał. Postara się po prostu, aby była krótka, konkretna
i pozbawiona akcentów osobistych.
Poszedł do kuchni, wziął do ręki butelkę piwa i wystukał
numer na słuchawce bezprzewodowego telefonu. Tym razem nie
było nawet czasu, aby się rozmyślić. Natychmiast po pierwszym
dzwonku ktoś podniósł słuchawkę.
Tym kimś była Abby.
Jej głos zdawał się pokonywać dystans dziesięciu lat, ale nie
było w nim sympatycznego: „Halo?”, a jedynie pełne
zniecierpliwienia i rzeczowe: „Znalazłeś”?
4
- Nawet nie wiedziałem, że coś zginęło - odrzekł bezwiednie
Riley.
W słuchawce nagle zapanowała cisza. Czuł, jak bardzo była
zakłopotana.
- Kto mówi? - zapytała wreszcie nieco mniej poirytowanym
głosem.
- Tu Riley, Abby.
- Riley? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy coś ją zaskoczyło.
Drobniutka fałdka marszcząca prawą brew tuż nad ogromnymi,
chabrowymi oczami, sposób, w jaki wysuwała koniuszek języka,
by najpierw dotknąć nim warg, a potem przesunąć wzdłuż
zębów.
Prawnik nie może sobie na to pozwolić. Musi wyglądać na
człowieka, którego nic nie jest w stanie wyprowadzić z
równowagi. Abby z pewnością musiała wiele nad sobą pracować,
żeby usunąć ten dawny nawyk. W ciągu minionych lat od czasu
do czasu widywał jej zdjęcia w prasie i telewizyjne migawki
pokazujące, jak opuszcza salę sądową podczas trwania słynnych
na cały kraj procesów. Na jej twarzy nigdy nie widział nawet
śladu tego, co naprawdę przeżywała. Szkoda. Bardzo mu było
tego brak.
Wziął do ust łyk piwa i starając się, aby jego głos zabrzmiał
obojętnie, powiedział:
- Chyba nie zapomniałaś mojego imienia? Gdzieś w pobliżu
odezwał się drugi telefon.
- To moja druga linia - szybko wtrąciła Abby. - Spodziewam
się bardzo ważnego telefonu. Czy możesz chwilę poczekać?
I zanim zdążył odpowiedzieć, położyła słuchawkę. Mój telefon
nie jest dla niej tak ważny, pomyślał. Właściwie tego się
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin