2. Społeczny przekrój pierwszych wspólnot chrześcijańskich.doc

(37 KB) Pobierz
Społeczny przekrój pierwszych wspólnot chrześcijańskich

Społeczny przekrój pierwszych wspólnot chrześcijańskich

 

W dzisiejszej pogadance radiowej spojrzymy na chrześcijan II w. okiem socjologa. Interesować nas zatem będzie pocho­dzenie społeczne członków wspólnot chrześcijańskich oraz jakie zawody są w nich reprezentowane. Ten punkt widzenia pozwoli nam zobaczyć, że chrześcijaństwo w swej ekspansji pokonało nie tylko ogromne przestrzenie geograficzne, ale obaliło także bariery społeczne, kulturalne, etniczne, które - jak to wiemy aż nadto dobrze z doświadczenia - oddzielają ludzi od siebie.

Chrześcijaństwo w I i na początku II w. cieszyło się dużą popularnością przede wszystkim wśród ubogich warstw lud­ności Imperium. Wyznawała je pokaźna liczba niewolników. Ta okoliczność była dla pogan powodem szyderstw pod adre­sem chrześcijan. Mawiano np. ironicznie, że Ewangelia prze­konuje jedynie prostaczków, ubogich, niewolników, kobiety i dzieci. Złośliwość ludzka, zaślepiona chęcią skompromitowa­nia Kościoła za wszelką cenę, przymykała jednak oczy na fakt, że od samego początku chrześcijaństwo skupiało w swych sze­regach ludzi z zamożnych i wykształconych warstw społeczeń­stwa. Pobieżna nawet lektura Dziejów Apostolskich i Listów Pawiowych może nam dostarczyć wiele przykładów. W II w. napływ katechumenów pochodzących z wyższych warstw spo­łecznych zwiększa się w sposób widoczny. Już w 112 r. fak­tem, który najbardziej dziwi Pliniusza Młodszego, jest zróżni­cowanie charakteryzujące wspólnoty chrześcijańskie w Bitynii. Zobaczył on w nich ludzi starych i młodych, mężczyzn i kobiety, niewolników i wolnych obywateli rzymskich. Między wierszami krótkiego listu Pliniusza poświęconego problemowi chrześcijan wyczuwa się zdumienie, że jest ich aż tylu i że będąc tak różnorodni, trzymają się razem. Czegoś takiego obeznany ze światem legat rzymski widocznie jeszcze nie widział. Bardziej szczegółowe dane, które posiadamy na temat Kościoła w Aleksandrii, Rzymie, Kartaginie i Lyonie, po­twierdzają ten stan. W II w. we wszystkich większych ośrodkach miejskich chrześcijanie reprezentują wszystkie poziomy społeczne. W Rzymie Kościół posiada swych wyznawców na dworze cesarskim (nawet faworyta cesarza Kommodusa, Marcia, nie kryła się ze swą sympatią dla chrześcijan). Chrześcija­nie są w gwardii pretoriańskiej, w bogatych rodzinach patrycjuszowskich i rycerskich, w szkołach sofistów i filozofów, wśród drobnych rzemieślników, pracowników rolnych i niewolników. Podobnie wyglądała sytuacja we wspólnocie liońskiej. W związku z prześladowaniem, które tam wybuchło w 177 r. zachowały się imiona i relacje o wielu członkach tamtej­szego Kościoła. Wetiusz Epagot był np. miejscowym notablem, mieszkającym w eleganckiej dzielnicy miasta, Aleksander był lekarzem, Atiusz i Attaliusz - bogatymi kupcami, Blandyna - niewolnicą.

To, co najbardziej uderza bezstronnego obserwatora wspólnot chrześcijańskich tamtego okresu, to duch braterstwa, który jednoczył tych tak różnorodnych wyznawców Chrystusa. W Kościele obalone zostały wielowiekowe podziały, które niczym przepaść oddzielały w Imperium Rzymskim niewolników od ludzi wolnych i bogatych od ubogich. W Kościele zarówno niewolnik jak i obywatel posiadali duszę człowieka wolnego, i świadomość tej równości była tak mocna, że nigdzie, na żądnym nagrobku chrześcijańskim, nie znajdujemy aluzji do stanu niewolniczego kogokolwiek. O dwóch biskupach rzymskich, Piusie i Kalikście, wiemy, że początkowo byli niewolnikami, ale to wcale nie przeszkadzało chrześcijanom - członkom wybitnych rzymskich rodzin Korneliuszów i Pomponiuszów - przyjąć błogosławieństwo od papieży, którzy nosili na sobie wypalone znamię ich dawnej przynależności do stanu niewolniczego. Duch miłości i jedności cechujący wtedy wspólnoty chrześcijańskie nie tylko wyrażał się w tym, że jedynymi tytułami, z którymi zwracano się do siebie nawzajem, były słowa „bracie” i „siostro”, ale także w poczuciu, że majątek dobra, które ktoś posiada, należą do wszystkich. Tym też odcinali się chrześcijanie ostro od otaczającego ich pogań­skiego środowiska, gdzie czymś normalnym była nędza jed­nych i obojętność na nią drugich. Bogaci chrześcijanie odda­wali część swoich dochodów do wspólnej kasy kościelnej, z której biskup, korzystając z pomocy diakonów, utrzymywał wdowy, sieroty, pomagał starzejącym się niewolnikom, roz­bitkom morskim, dziewczętom bez posagu, przyjezdnym z innych wspólnot. Sto lat później, gdy cesarz będzie chciał zagarnąć tę wspólnotową kasę, diakon Wawrzyniec przed­stawi mu listę zawierającą tysiąc pięćset imion ubogich i wydziedziczonych chrześcijan, którzy z tej wspólnotowej kasy żyli. Dla Tertuliana, jak sam wyznaje w swoim „Apologetyku”, ta czynna miłość i jedność była jednym z głównych dowodów wiarogodności chrześcijaństwa i powodem jego oso­bistego nawrócenia. W imię Chrystusa, jedynego Jednoczyciela, znikały w środowisku chrześcijan wszystkie dzielące ludzi bariery. Zjawisko to było tak powszechne, że pod koniec III w. Laktancjusz napisze takie oto słowa: Wśród nas nie istnieją niewolnicy i panowie, w ogóle nie istnieją wśród nas żadne podziały, gdyż wszyscy uważamy się za równych. Niewolnicy i panowie, wielcy i mali są równi dzięki skromności i dyspozycji serca, która ich oddala od wszelkiej próżności.

Rzućmy teraz krótko okiem na stosunek chrześcijanina do zawodu i do pracy. Podczas gdy np. Grecja gardziła praca fizyczną, a Apoloniusz z Tiany uważał za degradację zajmo­wanie się handlem, chrześcijaństwo zrehabilitowało WSZELKĄ uczciwą pracę. Na wielu nagrobkach chrześcijańskich czytamy pochwałę za rzetelnie wykonywaną pracę fizyczną. Ideałem chrześcijan w tamtej epoce była, jak się wydaje, praca dla utrzymania życia bez ducha zysku i chciwości. Jakżeż bowiem inaczej wytłumaczyć zarzut pogan pod ich adresem, że są oni w pracy mało produktywni i nie dbają o swoje wzbogacenie się? Chrześcijanin po swoim nawróceniu się i po chrzcie zatrzymywał po prostu zawód, który wykonywał przedtem. Relatywizował się jedynie jego stosunek do pracy. My żyjemy w waszym świecie - pisał z dumą Tertulian w 197 r. - jesteśmy razem z wami na forum, na rynkach, w łaźniach, w sklepach i magazynach, w hotelach, na targowiskach i w stoiskach wymiany pieniędzy. Nasi są marynarzami, służą w wojsku, pracują ziemi, zajmują się handlem, wymieniając z wami owoce swoich uzdolnień artystycznych i swojej pracy. Jak widać z tego cytatu, żadna praca nie była obca chrześcijaninowi; istotnie, mamy świadectwa, że byli wśród nich lekarze, prawnicy, handlarze, urzędnicy państwowi, żołnierze i oficerowie, nauczyciele i filo­zofowie, nie mówiąc o różnego rodzaju rzemieślnikach, któ­rych było najwięcej. Co do pewnych zawodów miał jednak Kościół swoje zastrzeżenia. Należał do nich np. zawód ban­kiera i lichwiarza. Rezerwę dyktowało tu doświadczenie. Zbyt często się zdarzało, że pieniądz przyklejał się do ręki tych, którzy nim manipulowali, zajmując, co gorsza, w sercu miejsce Boga. Nie był to rzadki przypadek, skoro w najwcześniejszych dokumentach kościelnych znajdujemy tyle napomnień przestrzegających przed tym złem. Innym zawodem, który nie był bezproblemowy w Kościele, był zawód filozofa. W drugiej połowie II w. wielu z nich nawróciło się na chrześcijaństwo, jednak mało było wśród nich takich jak Justyn w Rzymie czy Panien w Aleksandrii, którzy w swoich szkołach dali prawo obywatelstwa myśli chrześcijańskiej, a nawróconym na chrześcijaństwo prawo do myślenia. Poważny procent z nich to ludzie - jak się później okazało - źle lub powierzchownie nawróceni, którzy swoimi spekulacjami gnostycznymi zagrozili ortodoksji i jedności wiary. Kościół, który z takim zaufaniem otworzył przed nimi swoje drzwi, rychło przekonał się, że symbioza wiary i filozofii nie zawsze będzie bezkonfliktowa, że wiedza jest często niemałą przeszkodą w nawróceniu się. Wiedza nadyma (zob. l Kor 8,1), jak pisał św. Paweł, a praktyka pokazała, że miał rację.

Po początkowym okresie poparcia i niedostrzegania problemu pojawiły się w Kościele II w. również wątpliwości co do zawodu żołnierza. Tu już w grę wchodziły same principia. Czy wolno chrześcijaninowi w ogóle zabijać kogokolwiek? Jak pogodzić zawód żołnierza z obowiązującą każdego wyznawcę Chrystusa etyką Kazania na Górze? Czy istnieją w ogóle wojny moralne? Zdania były tu podzielone i nigdy nie ustaliła się w tym względzie jednolita i długotrwała praktyka. Faktem jest, że w II i III w. w wielu miejscach, np. w Kościele rzymskim, odradzano chrześcijanom zaciąganie się na służbę wojskową, a przynajmniej zabraniano im w czasie bitew zabijać kogokolwiek. Ściągnęło to na chrześcijan krytykę Celsusa, który zarzucał im podkopywanie fundamentów Imperium. Co by się stało - pisał on - gdyby wszyscy tak samo rozumowali i postępowali? Cesarz w krótkim czasie pozostałby bez obrony, a Imperium byłoby zdane na łaskę barbarzyńców. Orygenes odpowiedział mu, że cesarz bardziej potrzebuje chrześcijan niż żołnierzy.

Pewne prace były od samego początku kategorycznie przez Kościół zakazane. Należą do nich wszystkie zawody związane z magią i astrologią, igrzyskami cyrkowymi, zawód konstruk­tora i dekoratora świątyń pogańskich, zawód aktora i tance­rza, zbyt często połączone z rozwiązłością i mitologią braną wtedy na serio. Katechumenom, którzy wykonywali takie zawody, stawiano przed chrztem twarde: albo - albo.

Ta nieprzejednana postawa skazywała na bezrobocie wielu nawróconych. Nie oznaczało to jednak życia w nędzy. Wspólnota brała na siebie odpowiedzialność za egzystencję nowo nawróconego i jego rodziny, umożliwiając mu znalezienie innej pracy lub utrzymując go ze wspólnej kasy.

Wiele uczy nas takie postępowanie pierwotnego Kościoła. Potwierdza ono najpierw to, co o braterstwie pierwszych wspólnot chrześcijańskich powiedzieliśmy wyżej; po drugie pokazuje, jak trudno było żyć chrześcijanom w świecie zalud­nionym przez bóstwa pogańskie; po trzecie wyjaśnia nam, jak głęboko w egzystencję człowieka wrzynało się chrześcijaństwo i jak poważnie i całościowo było ono przyjmowane i przeżywane. 14 lipca 1976 r.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin