Kronika wyprzedaży Polski - Wiesława Mazur.pdf

(264 KB) Pobierz
Kronika wyprzedaży Polski
Jak do tego doszło?
Na łamach “Naszej Polski” przedstawimy krok po kroku proces wyprzedaży
majątku narodowego. Wpływy z prywatyzacji są "na wykończeniu", warto się
zastanowić, jakie skutki przyniosły zamiany własnościowe w gospodarce.
Nie trudno na to odpowiedzieć zważywszy, że obecnie ponad 70 proc. sektora
bankowego zarządzane jest z central znajdujących się poza granicami Polski, a
uprawiana u nas w 2002 r. polityka bankowa opiera się na globalnej gospodarce.
O jakiej prawdziwej suwerenności gospodarczej naszego kraju można w tej chwili
mówić?
A wszystko się zaczęło wraz z nastaniem nowego ustroju gospodarczego dnia 1
stycznia 1990 r.
Kto co szykuje pod młotek?
Przez kilka miesięcy 1990 r. o konieczności prywatyzacji mówiło i pisało się
codziennie, do znudzenia. Uporczywa akcja propagandowa była niezbędna po to,
żeby dzisiaj w Ministerstwie Skarbu Państwa mogły istnieć różne departamenty
nadzoru prywatyzacyjnego: numer jeden, numer dwa i spółek strategicznych.
Dużo tego, bo zadania są ogromne. I tak departament numer jeden zajmuje się
prywatyzacją m.in. hutnictwa, chemii ciężkiej, budownictwa, przemysłów
spirytusowego, farmaceutycznego, elektronicznego, stoczniowego,
petrochemicznego, metalowego, mięsnego, cukrowni, portów lotniczych, mediów.
Departament numer dwa prywatyzuje: kopalnie, energetykę, siarkę, surowce
skalne, transport, przedsiębiorstwa handlowe, przemysły – elektrotechniczny,
drzewny i papierniczy, meblowy, ceramiczny, materiałów budowlanych. Urzędnicy
departamentu spółek strategicznych i instytucji finansowych zajęli się m.in.
Telekomunikacją Polską, Ruchem, KGHM Polska Miedź, Polskimi Liniami
Lotniczymi LOT, Metalexportem, Impexmetalem, PZU, bankami. O rozmiarze
wyprzedaży świadczy, że procesy prywatyzacyjne zostały zakończone lub trwają
w tej chwili w około 5 tysiącach przedsiębiorstw. Łatwiej dzisiaj powiedzieć, czego
jeszcze nie sprzedano niż co sprzedano.
Będą trudne decyzje , bo skala przekształceń strukturalnych nie ma precedensu. Jednak tylko
dogłębne przekształcenia własnościowo-strukturalne mogą Polsce zapewnić asekurację ze strony
Międzynarodowego Funduszu Walutowego i potęg ekonomicznych. Gdybyśmy się zawahali, czy
rozpocząć przemiany, czy też nie, pod znakiem zapytania mogłaby stanąć redukcja zadłużenia
zagranicznego – pisał na początku 1990 r. z Waszyngtonu korespondent “Rzeczpospolitej”
Aleksander Perczyński. Ludzie biedowali, słuchali i wierzyli, że to, co robią “tam, na górze”, będzie
dla dobra kraju i ich samych.
131223698.001.png
Zapowiadano, że Polacy zostaną rzuceni na głęboką wodę. Cofnąć się przed tym
nie można - informował rząd – bo wzbudzilibyśmy niezadowolenie nie tylko
wymienionego wyżej MFW, ale i Banku Światowego – a do tego dopuścić nie
wolno, bo Polska nie przeżyje. Gazety przypominały, że gospodarka finansowa
przedsiębiorstw państwowych jest bardzo zła i proces przekształceń
własnościowych należy rozpocząć natychmiast.
Pierwsza dziesiątka uznana za godną sprzedaży
Tak naprawdę mało kto wiedział, co to są te “przekształcenia własnościowe”,
które mają się rozpocząć. Robotnicy, członkowie “Solidarności” mówili, że z tego,
co im wiadomo, chodzi o własność akcjonariacką, przy czym większość
akcjonariuszy mają stanowić pracownicy prywatyzowanego przedsiębiorstwa. Ale
przede wszystkim liczyli na to, że po nędznych zarobkach otrzymywanych “za
komuny” w końcu zaczną jakoś zarabiać. Obiecywano utworzenie Rady Majątku
Narodowego (nigdy nie powstała), czuwającej nad prawidłowością prywatyzacji.
Rzeczywistość wyglądała czarno: rosło bezrobocie, w przedsiębiorstwach
państwowych płacono bardzo marnie, gdyż wicepremier Leszek Balcerowicz
wprowadził "popiwek" (podatek od wzrostu płac), obciążając jeszcze państwowe
przedsiębiorstwa dywidendą od posiadanego majątku. Przedsiębiorstwa nie miały
pieniędzy na działalność bieżącą, coraz częściej zdarzały się przestoje. Rynek
wewnętrzny nie kupował, bo nie miał za co, eksport na wschód zanikł, a na
zachód stał się nieopłacalny, bo wartość dolara głęboko spadła. Przypomnijmy, że
trochę wcześniej, w 1988 r., wzrost cen wynosił ok. 60 proc., a w 1989 r. ceny
wręcz oszalały: skoczyły aż o 300 proc. Naród został doprowadzony do granic
wytrzymałości.
Janusz Lewandowski, minister przekształceń własnościowych w rządach Jana
Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej, nie kryje dzisiaj ("Gazeta Wyborcza" z
dnia 12-13 stycznia br.), że jego liberalna opcja polityczno-gospodarcza
wykorzystała ten fakt, dopingując wicepremiera słowami: Balcerowicz, prywatyzuj
szybciej. Balcerowicz miał szansę, a rząd przeżywał okres miodowy, mógł robić
co chciał. W połowie stycznia dwanaście lat temu w Ministerstwie Przemysłu
znajdowało się kilkanaście zgłoszeń podpisanych przez pracowników różnych
zakładów domagających się przyspieszenia działań organizacyjnych i
legislacyjnych w celu dokonania jak najszybszych przekształceń własnościowych
w ich fabrykach. W zakładach wyczekiwano na werdykt resortu z niecierpliwością,
ale na razie na próżno (i o to chodziło!), bo do rozpoczęcia prywatyzacji potrzebne
było odpowiednie oprzyrządowanie prawne. Warto przypomnieć, że w
niecierpliwej kolejce wyczekującej na “przekształcenie” znalazły się jako pierwsze:
Dom Mody “Telimena” w Łodzi, Fabryka Syntetyków Zapachowych “Aroma” z
Warszawy, Czechowickie Zakłady Przemysłu Zapałczanego, Zakłady Wyrobów
Sanitarnych w Krasnymstawie, Żagańskie Przedsiębiorstwo Budowlane, Zakłady
Tkanin Technicznych w Środzie Wielkopolskiej i Jeleniogórska Kopalnia
Surowców Mineralnych w Szklarskiej Porębie.
Na początku lutego 1990 r. “Rzeczpospolita” podała, że w końcu są dobre
wiadomości - przekształcenia własnościowe ruszą w kilku znaczących
przedsiębiorstwach. Za dwa miesiące w Biurze Pełnomocnika Rządu ds.
Przekształceń Własnościowych, które powołano, leżało ok. 100 podań z
zakładów, które nie mogły doczekać się prywatyzacji. Opinia publiczna uważała,
że będą prywatyzowane te przedsiębiorstwa, które mają kłopoty, tymczasem z
setki zgłaszających taką chęć wybrano kilka najlepszych. Które to z nich miały być
- okrywała tajemnica; ale natychmiast pojawił się “przeciek”, że zaszczytu
dopuszczenia do prywatyzacji mogą dostąpić: warszawski “Wedel”, kielecki
“Exbud”, Zakłady Przemysłu Odzieżowego z Bytomia, bydgoska "Eltra", Śląskie
Fabryki Kabli z Czechowic i łódzki “Próchnik”.
Ci co pomagali – na bruku
Polska prywatyzacja rozpoczęła się i rozwinęła w morzu niejasności i niejasnych,
nierzadko zadziwiających informacji. Janusz Lewandowski wkrótce zaczął
przekonywać, że tak być musi ze względu na tajemnicę handlową, a majątek
narodowy (takiego określenia na początku lat 90. używali wszyscy dziennikarze)
należy sprzedawać nie za tyle, ile on jest rzeczywiście wart, lecz za tyle, za ile
chcą go kupić.
Tajemniczość na linii rząd – nabywca w transakcjach kupieckich dotyczących
polskiego majątku narodowego wytworzyła wokół prywatyzacji paskudną aurę.
Zanim zapał do prywatyzacji zaczął w przedsiębiorstwach i społeczeństwie
zdecydowanie maleć, Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów rozpatrzył ramowy
zestaw dokumentów. W ich tworzenie włączył się żwawo, tylko pozornie z trudem
poruszający się, minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk. Głosił on wtedy, że
fundament ideologiczny ustawy prywatyzacyjnej to równy dostęp dla wszystkich
do emitowanych udziałów przedsiębiorstw, z preferencjami dla akcjonariatu
pracowniczego i swobodą zarówno ich kupna, jak i sprzedaży, a także pełna
transferowalność akcji. Ponieważ brak zmian własnościowych miał się objawiać
bankructwami, te zakłady pracy, które dawały zatrudnienie wielu mieszkańcom
małych miasteczek, w projekcie ustawy prywatyzacyjnej zezwolono sprzedawać
ze stratą, a nawet dopłatą budżetową. Ministrowie zgodzili się na szybką,
zdecydowaną prywatyzację, nawet jeżeli nie zostanie osiągnięta dobra cena (z
obrad KERM 3 lutego 1990 r.). Straty miały zostać wyrównane wyższymi
wpływami podatkowymi od przedsiębiorstw zarządzanych już po prywatyzacji
efektywnie.
Piotr Aleksandrowicz wówczas zastępca redaktora naczelnego “Rzeczpospolitej”,
wkrótce wojujący liberał - w numerze gazety - z dnia 3-4 lutego 1990 r. domagał
się przy prywatyzacji kryteriów sprawiedliwości społecznej, gdyż jest to majątek
niewątpliwie wypracowany przez naród.
Zmienił się Aleksandrowicz i to co najmniej kilka razy. To on przecież nalegał
m.in., żeby państwowa rządowa gazeta najpierw została sprzedana (49 proc.
udziałów) francuskiemu Hersantowi, a potem żeby Francuzom odsprzedano
jeszcze 2 proc., oddając im władzę w spółce, nie oglądając się na żaden naród.
Kiedy tak się stało, wywianowany w ten sposób Hersant sprzedał 51 udziałów
koncernowi norweskiemu Orkla. Norwegom Aleksandrowicz się nie spodobał,
więc został wyrzucony i dobija się teraz w sądzie o powrót do pracy.
To jest pouczająca historia: co dzieje się z tymi, którzy z bielmem na oczach
zabiegają o prywatyzację i co z tego dla nich wynika. Takich historyjek można
przytoczyć wiele. Należy do nich historia pani dyrektor ze sprywatyzowanej fabryki
rzeszowskiej “Alima” produkującej odżywki dla dzieci. Dyrektorka wspomagała
prywatyzację, a gdy fabrykę kupił zachodni koncern Gerber i wyrzucił panią
dyrektor; zmieniła ona zdanie o prawidłowym przekształceniu polskiego,
nowoczesnego, państwowego zakładu, przynoszącego wpływy podatkowe, na
fabrykę prywatną, zagraniczną, która takich wpływów nie przynosi, zredukowała
zatrudnienie i zrezygnowała z usług setek polskich plantatorów owoców i warzyw.
Jak osiągnąć efektywność? Likwidując przedsiębiorstwa
państwowe!
Nie ma czasu na prywatyzowanie krok po kroku – namawiały media przed
rozpoczęciem wyprzedaży naszego wspólnego mienia. Trzeba szybko, bez
biurokracji. Operacja powinna mieć charakter - choćby w niewielkiej części -
powszechnego uwłaszczenia za skromną, czy symboliczną opłatą. Tego wymaga
absolutny wymóg uzyskania społecznego poparcia.
Wicepremier Balcerowicz wystąpił w Sejmie i oznajmił, że tworzy gospodarkę
ludzi zaradnych, zapowiadając zniesienie wielu ograniczeń w eksporcie i
obniżenie stawek celnych w imporcie. Namawiał do tworzenia małych firm,
których jest tyle w innych krajach kapitalistycznych. Jednocześnie ośmiokrotnie
podniesiony został podatek dla rzemiosła, które łudziło się, że weźmie udział w
prywatyzacji. Zakłady rzemieślnicze zatrudniające od kilku do kilkudziesięciu osób
zostały zaduszone i fiskalnie, i przez konkurencję, kiedy importowi otworzono u
nas szeroko drzwi. Z blisko 900 tysięcy została ich wkrótce mniej niż połowa i
dalej likwidowały bądź zawieszały działalność. Te, które zaciągnęły kredyty na
rozbudowę i maszyny, bankrutowały natychmiast, ponieważ kredyt z dnia na
dzień kilkakrotnie zdrożał. Możliwość wejścia do prywatyzacji kapitału polskiego
została zredukowana do zera.
Nowe, najczęściej jednoosobowe firmy prywatne powstające jak grzyby po
deszczu - to był handel z łóżek i tzw. szczęk obsługiwanych przez tych, którzy
stracili pracę. Już bez owijania w bawełnę głoszono wówczas hasło: efektywną
gospodarkę będziemy mieć w Polsce wtedy, kiedy zlikwidujemy przedsiębiorstwa
państwowe. Rząd zatwierdził, że przedsiębiorstwa państwowe mogą być
prywatyzowane drogą: 1. drogą publicznej oferty akcji; 2. sprzedaży wybranym
inwestorom krajowym i zagranicznym; 3. sprzedaży pracownikom; 3. prywatyzacji
przez likwidację; 5. zmieszanie tych czterech metod.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin