Quick Amanda - Tak zwani wspólnicy.pdf

(844 KB) Pobierz
19277123 UNPDF
JAYNE ANN KRENTZ
TAK ZWANI WSPÓLNICY
(Flash)
Przełożył Wojciech Usakiewicz
PIERWSZY PROLOG
Osiem lat wcześniej...
Jasper Sloan siedział przed kominkiem; obok, na poręczy fotela stała szklaneczka whisky,
wypełniona do połowy. Trzymając teczkę z dokumentami, kartka po kartce karmił żarłoczne
płomienie jej kompromitującą zawartością.
Była północ. Na dworze od dawna padał deszcz, który nadszedł z północnego zachodu i
spowijał lasy w melancholijną mgłę. Rozmazane światła Seattle stanowiły odległą, jasną plamę po
drugiej stronie Cieśniny Pugeta.
W przeszłości dom na wyspie Bainbridge był dla Jaspera schronieniem, nawet azylem. Tego
wieczoru stanowił jednak tylko miejsce, gdzie Jasper grzebał przeszłość.
- Co robisz, wujku?
Jasper cisnął w ogień następną kartkę i spojrzał na dziesięcioletniego chłopca w piżamie, który
stał na progu. Nieznacznie się uśmiechnął.
- Porządkuję stare teczki - powiedział. - Co się stało, Kirby? Nie możesz zasnąć?
- Znowu miałem zły sen. - Na bystrych, choć zanadto jak na ten wiek ponurych oczach chłopca
znów kładł się cień.
- Za kilka minut o nim zapomnisz. - Jasper zamknął na wpół opróżnioną teczkę i odłożył ją na
szeroką poręcz fotela. - Dam ci kubek ciepłego mleka.
W dziesiątkach książek o wychowaniu, z których Jasper korzystał w ostatnich miesiącach,
poglądy na podawanie ciepłego mleka były sprzeczne. Ale w przypadku złych snów Kirby'ego środek
najwyraźniej skutkował. W każdym razie ostatnio złe sny zdarzały się chłopcu rzadziej.
- W porządku. - Kirby cicho przeszedł na bosaka po dębowej podłodze i usiadł na grubym
wełnianym dywanie, położonym przed kominkiem. - Ciągle pada.
- Tak. - Jasper wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Wyjął z niej karton mleka. - Ale do rana
pewnie przestanie.
- Czy jeśli przestanie, to będziemy mogli ustawić cele i jeszcze postrzelać z łuku?
- Jasne. - Jasper nalał mleka do kubka i wstawił naczynie do kuchenki mikrofalowej.
Przycisnął dwa guziki, jeden za drugim. - Możemy też iść na ryby. Może uda nam się złowić obiad.
W drzwiach pojawił się Paul i szeroko ziewnął. Spojrzał na teczkę, leżącą na poręczy fotela.
- Co tu się dzieje?
- Wujek Jasper wyrzuca stare papiery, które są mu już niepotrzebne - wyjaśnił Kirby.
Jasper zerknął na drugiego bratanka. Paul był półtora roku starszy od Kirby'ego. Nie miał
przesadnie poważnej miny, stanowiącej znak firmowy młodszego brata, natomiast w jego oczach
zachowało się coś z typowego spojrzenia ojca, które zdradzało beztroskie i agresywne podejście do
życia.
Obaj synowie Fletchera Sloana mieli po ojcu ciemne, bardzo intrygujące niebieskie oczy i tak
jak on byli ciemnymi blondynami. Jasper wiedział, że w przyszłości, gdy miękkie dziecięce rysy
wyostrzą się i nabiorą wyrazistości, Paul i Kirby staną się żywymi wyobrażeniami śmiałego,
charyzmatycznego człowieka, który był ich ojcem.
Zważywszy na silne, choć bardzo różne osobowości chłopców, był też skłonny przypuszczać, że
za kilka lat będzie musiał sprostać poważnym problemom wychowawczym. Pozostawała mu
nadzieja, że książki dla rodziców, które ostatnio kupował tonami, jakoś przeprowadzą go przez ten
trudny okres.
Jasper polegał na treści tych książek, ponieważ bardzo dobrze zdawał sobie sprawę ze swych
niedoskonałości jako rodzica. Jego ojciec, Harry Sloan, bynajmniej nie był wzorcem w tej roli.
Harry był przez całe życie zdeklarowanym pracoholikiem, który znajdował bardzo mało czasu
dla synów, podobnie jak dla czegokolwiek innego. Mimo wyraźnego przekroczenia wieku
emerytalnego nadal codziennie chodził do biura. Jasper przeczuwał, że dzień, w którym Harry
przestanie pracować, będzie dla niego ostatnim dniem życia.
Jasper nalał drugi kubek mleka dla Paula. Nie miał innego wyjścia, jak spokojnie znosić
kaprysy losu i robić wszystko, co w jego mocy, żeby sobie poradzić. Na szczęście książek dla rodziców
było mnóstwo.
Spojrzał na licznik kuchenki mikrofalowej, odmierzający czas. Na chwilę stracił orientację;
liczby wyrażające godzinę zaczęły wyrażać lata. Cofnął się o pełne dwie dekady, do dnia, gdy Fletcher
wkroczył do jego życia.
Przebojowy, pełen uroku i bardzo postawny młody człowiek został jego bratem przyrodnim,
gdy owdowiały ojciec ponownie się ożenił.
Jasper miał niewiele wspomnień związanych z matką, która zginęła w wypadku
samochodowym, gdy miał zaledwie cztery lata. Ale potem jego macocha, Caroline, odnosiła się do
niego życzliwie, choć z rezerwą. Za to odznaczała się niezaprzeczalnym talentem do organizowania
życia towarzyskiego męża. Była doskonała w roli pani domu na przyjęciach, wydawanych dla
partnerów i współpracowników Harry'ego w podmiejskim klubie.
Jasperowi zawsze się zdawało, że ojciec i macocha żyją w dwóch zupełnie różnych światach.
Dla Harry'ego istniała tylko praca. Dla Caroline istniały wyłącznie przyjęcia w klubie. Nie wyglądało
na to, by tych dwoje łączyła wielka miłość, lecz mimo to oboje sprawiali wrażenie zadowolonych.
Jedyną poważną słabością Caroline było rozpieszczanie Fletchera. Zamiast pomóc mu
powściągać beztroską nieodpowiedzialność i arogancki tumiwisizm, pozwalała mu na wszystko i
przez to jeszcze wyolbrzymiała w nim te cechy.
Nie tylko Caroline przymykała oko na mniej chwalebne przymioty Fletchera. Wiele umykało
również uwagi Jaspera, któremu sześć lat starszy brat w pewnym sensie zastępował zapracowanego
ojca.
Potem okazało się, że jego uwagi umykało zbyt wiele.
Fletchera nie było już na tym świecie. Wraz z żoną, Brendą, zginął przed niecałym rokiem w
wypadku narciarskim w Alpach.
Na wiadomość o śmierci syna Caroline przeżyła szok. Szybko jednak wyjaśniła przez łzy
Jasperowi i wszystkim innym zainteresowanym, że raczej nie należy się po niej spodziewać przejęcia
opieki nad Paulem i Kirbym.
Wiek i wymogi bujnego życia towarzyskiego stanowczo uniemożliwiały jej wchodzenie od
nowa w rolę matki i zajęcie się wychowaniem wnuków. Zresztą, jak powiedziała, chłopcy
potrzebowali kogoś młodszego. Kogoś, kto będzie miał dość energii i cierpliwości do dzieci.
Jasper wziął Paula i Kirby'ego do siebie. W gruncie rzeczy oprócz niego nikt inny nie wchodził
w rachubę. Zaangażował się więc w obowiązki zastępczego ojca z wielkim skupieniem,
zorganizowaniem i dyscypliną, tak samo jak podchodził do wszystkich aspektów swojego życia.
Ostatnie jedenaście miesięcy nie było dla niego łatwe.
Pierwszą ofiarą nowej sytuacji było jego małżeństwo. Rozwód orzeczono definitywnie przed
sześcioma miesiącami. Jasper nie winił Andrei za to, że od niego odeszła. Bądź co bądź, matkowanie
dwóm chłopcom, nawet z nią niespokrewnionym, wykraczało poza ramy bardzo konkretnej umowy,
która stanowiła podstawę ich związku.
Rozległ się brzęczyk kuchenki. Jasper wrócił do teraźniejszości. Otworzył drzwiczki i wyjął
kubki z mlekiem.
- Czy ty też miałeś zły sen, Paul? - spytał.
- Nie. - Starszy chłopiec wolno podszedł do ognia i usiadł obok brata. - Zbudziła mnie wasza
rozmowa.
- Wujek Jasper mówi, że jutro znowu postrzelamy z łuku i może pójdziemy na ryby - oznajmił
Kirby.
- Fantastycznie.
Jasper podszedł z kubkami do chłopców.
- Pod warunkiem, że przestanie padać deszcz.
- Jeśli nie przestanie, to zawsze możemy pograć na komputerze - ucieszył się Kirby.
Jasper wzdrygnął się na myśl o tym, że mógłby być skazany na siedzenie w domu przez cały
weekend, podczas gdy bratankowie zabawiają się nową grą, a dookoła rozlegają się głośne efekty
specjalne.
- Jestem prawie pewien, że do jutra deszcz się wypada - powiedział z głęboką nadzieją, że się
nie myli.
Paul zerknął na zamkniętą teczkę, wciąż leżącą na poręczy fotela.
- Po co palisz te papiery?
Jasper usiadł i wziął teczkę do ręki.
- Stare dzieje. Po prostu to już mi nie jest potrzebne.
Paul skinął głową, usatysfakcjonowany odpowiedzią.
- Szkoda, że nie masz niszczarki, co?
Jasper otworzył teczkę i znowu zaczął ciskać kartki płomieniom na pożarcie.
- Ogień wcale nie jest gorszy.
Jego zdaniem, ogień miał nawet przewagę nad mechaniczną niszczarką. Nic nie jest tak
skuteczne jak ogień, gdy trzeba zniszczyć kompromitujące dowody.
DRUGI PROLOG
Pięć lat później
Oliwia Chantry nalała sobie kieliszek burgunda i ruszyła korytarzem do sypialni, w której
urządziła sobie gabinet. Wciąż nosiła czarną suknię z długimi rękawami, zapiętą pod szyję, w której
była na pogrzebie męża.
Gdyby Logan żył dalej, wkrótce przestałby być jej mężem. Oliwia zamierzała właśnie wystąpić
o rozwód, gdy któregoś dnia niespodziewanie mąż wsiadł do samolotu i poleciał do Hiszpanii. W
Pampelunie zalał się w pestkę i zaczął trenować wyścigi z bykami. Byki okazały się szybsze;
stratowały Logana.
Odszedł w chwale, to całkiem w jego stylu, przemknęło przez głowę Oliwii. I pomyśleć, że
kiedyś wierzyła w małżeństwo oparte na przyjaźni i wspólnocie interesów; zdawało jej się, że taki
związek ma solidną, trwałą podstawę. To jednak wujek Rollie miał rację. Logan jej potrzebował, ale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin