Rozstanie oczami Edwarda.doc

(52 KB) Pobierz
„Rozstanie oczami Edwarda”

„Rozstanie oczami Edwarda”

 

Biegłem coraz szybciej, skupiając się na tym, by się nie zatrzymać, nie teraz, kiedy udało mi się ją zostawić... Boże te jej oczy... Jej zapłakana wykrzywiona bólem twarz, kiedy myślała, że jej już nie chcę. Obraz jej zgarbionej sylwetki był straszny, tak jakby jej ciało nie należało już do niej i było tylko częścią jakiegoś ubrania - płaszczem, który teraz ktoś zdjął i odwiesił na wieszak. Płaszczem bez żadnych emocji... Tylko szarym płaszczem.

Ciągle dalej biegłem, zostawiając Ją stojącą nieruchomo w tyle i mogłem modlić się jedynie, by za mną nie pobiegła, lecz by cała i zdrowa dotarła z powrotem do domu.

Zapomnipocieszałem się w myślach – zapomni.

Zatrzymałem się, nagle zdając sobie sprawę, że już jestem na tyle daleko, by to zrobić, dalszy bieg nie miał już sensu, mogłem się zatrzymać. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wybrałem tak dobrze znany mi numer.

- Tak, Edwardzie. Alice zajęła się już twoim samochodem – usłyszałem głos mojego ojca w słuchawce, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć i zadać jakiekolwiek pytanie.

- Dzięki, Carlisle powiedziałem. – Niedługo będę na lotnisku – dodałem, po czym szybko wyłączyłem telefon, kończąc tym samym rozmowę.

Jak bardzo byłem teraz wdzięczny mojej rodzinie, że niczego mi nie utrudniali. Postanowili, że odejdą razem ze mną i trochę potrwało, zanim ich przekonałem, iż jednak potrzebuję pobyć trochę sam…a jak długo... Tego nie wiedziałem.

Najtrudniej było z Esme, lecz kiedy zdradziłem jej, gdzie mniej więcej będę przebywał i że na pewno się do nich niedługo odezwę, niechętnie przystała na moją prośbę. Wszystko miałem już z góry przygotowane, więc mogłem udać się prosto na lotnisko. Tak było prościej, nic już nie mogło mnie odwieść od tego, co postanowiłem.

Lot samolotem wydawał mi się najdłuższym, jaki kiedykolwiek odbyłem, a gdy koła dotknęły podłoża i samolot kończył kołować na pasie, wcale nie poczułem z tego powodu ulgi. Wewnątrz siebie toczyłem walkę z samym sobą.

Jedna połowa mnie chciała jak najprędzej wracać do Niej, złapać ją w ramiona i przeprosić za to, co powiedziałem; druga mówiła mi, że dobrze zrobiłem, że tak będzie lepiej.

Bella zapomni – przekonywałem sam siebie. – Jej ludzkie serce niedługo znów mocniej zabije dla kogoś, kto będzie wart jej miłości, a ja pozostanę tylko mglistym wspomnieniem, by w końcu zniknąć... Tak, tak będzie – pocieszałem się w myślach. – Już nigdy nie będzie przeze mnie cierpieć.

Dni mijały mi niemiłosiernie powoli – bieg, dzikie polowania, samotność... i tak od nowa. Noc – dzień, dzień – noc, wszystko takie samo, czułem się tak jakby w ostatnim czasie doba niemiłosiernie się rozciągnęła, trwając nie 24, lecz 30 godzin. Polowanie, wędrówki, podróże - robiłem wszystko, co tylko wpadło mi do głowy. Zachowywałem jednak resztki zdrowego rozsądku, nie mogłem być przecież dla nikogo zagrożeniem, więc większość czasu pozostawałem w górach w odosobnieniu – wszystko by nie myśleć o niej. Czasem dzwoniłem do moich najbliższych, by ich uspokoić i zapewnić, że nic mi nie jest. Mimo to, choć nie wiem jak bym się starał, nie mogłem - nie umiałem nie myśleć o niej.

Byłem jak narkoman na wielkim głodzie, który leży gdzieś w rynsztoku dogorywając, nawet z wyglądu na pewno w tej chwili nie różniłem się tak od niego.

- Bello, moja ukochana, Bello – szeptałem. I to wystarczyło, by ją ujrzeć.

Jej piękną twarz, długie, ciemne włosy, te wspaniałe oczy, które patrzyły na mnie z taką ufnością, te jej kruche ciało, o które tak się bałem, iż może zostać zranione nawet od kropli deszczu spadających na nie, podczas gdy padało...

Moja nie zdawająca sobie sprawy ze swojej niezwykłości Bella... - myślałem.

Wszystko to niestety bladło po chwili, gdy przed mymi oczami stanął jej ostatni obraz, zrozpaczone oczy, twarz nie wyrażająca już żadnych emocji, nie ruchoma jak posąg...

Jak mogłem!?! - byłem zły na siebie.

- Jak mogłem do tego dopuścić – krzyknąłem. – Czy byłem aż tak głupi, iż myślałem, że mogę dać jej szczęście? Czy może byłem aż tak próżny, iż nic się nie liczyło oprócz tego, by dać sobie chwile szczęścia? To nie powinno było tak daleko się posunąć – warknąłem sam do siebie. Nigdy nie powinienem pozwolić, by mnie choć trochę pokochała.

Nagle coś wyrwało mnie z otępienia, ktoś się zbliżał, wyostrzyłem wszystkie zmysły i podążyłem wzrokiem w kierunku zbliżającej się postaci. Tak... Już wiedziałem kto to, znałem ten zapach... myśli...

- Witaj, Edwardzie – głos Tanyi zabrzmiał niepewnie. – Długo wahałam się... przerwała. – Czy nie jesteś na mnie zły?

Zły? To, że mnie odnalazła powinno mnie trochę rozzłościć, w końcu chciałem być sam, lecz nie powinno mnie dziwić, że tu jest. W końcu też się martwiła, a ja nie widziałem najmniejszego powodu, aby dać jej znać, że wszystko jest ok.

Gniewać się na nią – tą, która darzyła mnie uczuciem, choć nie powinna – też nie mogłem. Och, ile bym dał, by móc sprawić, by o mnie zapomniała, bądź by móc ją pokochać tak jak na to zasługiwała, lecz to były tylko moje pobożne życzenia. Jednego byłem tylko pewien - nikogo nie pokocham tak jak Belli, nikt przed nią nie sprawił, że moje kamienne serce znowu zaczęło „bić”, należy ono tylko do niej, na zawsze.

Uśmiechnąłem się, a oczy Tanyi nagle rozbłysły pewniej.

- Wiem, że nie powinnam tu być, ale nie mogłam tak dłużej żyć w niepewności, musiałam osobiście sprawdzić czy nic ci nie jest – powiedziała bez chwili namysłu.

- Jakoś się trzymam - powiedziałem starając się, aby mój wyraz twarzy i ton głosu wydał się weselszy. – A co u ciebie? zapytałem.

Przez chwilę panowała cisza, a ja czułem jak Tanya zaciska pięści, a jej mięśnie się napinają. Wiedziałem, co tak naprawdę chce mi o tym wszystkim powiedzieć, lecz rozluźniła spięte mięśnie i powoli zaczęła opowiadać o wszystkim, co się wydarzyło od ostatniej chwili, kiedy się spotkaliśmy. Zaskoczyła tym mnie. Słuchałem jej w skupieniu, usiłując sobie wyobrazić wszystko to, o czym mi opowiadała, a że robiła to tak dokładnie nie było to trudne. Sam nie wiem, kiedy upłynęło nam tak parę godzin, nim jej opowieść dobiegła końca. Patrzyła na mnie swoimi złotymi oczami, tysiące pytań cisnęły jej się do myśli, lecz żadnego nie wypowiedziała – byłem jej za to wdzięczny, nie chciałem jej ranić odpowiadając na któreś z nich.

Po krótkim spacerze, który odbyliśmy w całkowitej ciszy i w dość wolnym tempie jak dla wampirów, pierwsza odezwała się Tanya.

- Upewniwszy się, że nic ci się nie stało, myślę, że powinnam już wracać do sióstr, zanim zaczną martwić się o mnie - zaczęła próbując, aby ton jej głosu nie zdradzał emocji, jakie nią targały.

- Tak, jak najbardziej – powiedziałem. – Dziękuję ci, że tu byłaś – dodałem tylko, tyle mogłem jej zaoferować, moje podziękowanie.

- Wiesz, że zrobiłabym wszystko, o co mnie poprosisz – powiedziała cicho, a mnie znowu ogarnęły wyrzuty sumienia. – Lecz wiem, iż to niemożliwe dodała szybko widząc zmieniający się wyraz mojej twarzy. - Wiem, że nigdy mnie nie pokochasz tak jak bym chciała, abyś mnie pokochał. Nie miej do siebie żadnych pretensji, żadnych wyrzutów, przecież zawsze dawałeś mi jasno do zrozumienia, że nic między nami nie będzie. Każda inna osoba na twoim miejscu już dawno straciłaby do mnie cierpliwość, lecz nie ty. Dziękuję ci za to. Do zobaczenia – dodała łamiącym się głosem.

Powiedziawszy to lekko musnęła ustami mój policzek i szybko znikła w gęstym lesie zanim zdążyłem zareagować. Znikła tak samo szybko, jak się pojawiła. Byłem jej wdzięczny za to, że nie komplikowała sprawy. I bez tego czułem się wystarczająco podle. Spojrzałem tylko w kierunku wysokich drzew, gdzie ostatni raz ją widziałem nim znikła, życząc jej, aby w końcu dostała to, na co tak bardzo zasługuje.

Mijały kolejne dni, a ja byłem coraz bliższy postradaniu zmysłów, nie miałem już siły ze sobą walczyć, tym bardziej, iż codziennie słyszałem w głowie głos Belli:

Edwardzie... Wróć... – słyszałem jak przez mgłę. – Edwardzie... Nie zostawiaj mnie...

Nie, to niemożliwe. To tylko moja chora wyobraźnia, dzielą nas tysiące kilometrówpomyślałem. Byłem już bliski złamania swojego postanowienia. Nie mogłem na niczym się skupić. Krążyłem bez celu jak nienormalny. Nic nie miało sensu, kiedy Ona nie była blisko. Ile jeszcze mogłem wytrzymać? To było trudniejsze niż z początku mi się wydawało.

Chciałem wrócić i rzucając się na kolana błagać o wybaczenie. Lecz czy ona nadal by mnie chciała? Nie ważne... Wystarczyło, że bym ją czasem obserwował z ukrycia, nie musiałaby być przecież świadoma mojej obecności. Żyłaby dalej spokojnie, wychowując swoje dzieci, wnuki, wystarczyłoby mi to, gdybym widział, iż jest szczęśliwa.

W tej samej chwili zadzwonił telefon.

Spojrzałem na numer, to dzwoniła Rose, czego chciała?

Odebrałem nie mówiąc nic do słuchawki.

- Halo? w słuchawce odezwała się Rosalie

- Tak to ja, czego chcesz – powiedziałem oschle.

- Och, Edwardzie powiedziała. – Chodzi o Bellę, ona... ee... no... nie wiem jak ci to powiedzieć Rose bełkotała coś niezrozumiale. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin