„Wiadomość od Rosalie”
(Dodatek do „Księżyca w nowiu” napisany na prośbę fanów przez Stephenie Meyer i opublikowany na jej stronie internetowej. Jest to rozmowa Edwarda z Rosalie, w której Edward dowiaduje się o śmierci Belli.)
Telefon w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.
Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem.
Nie byłem całkiem pewien, gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona znaczenia.
Cały świat był pozbawiony znaczenia.
Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może, jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po prostu wrócić...
Ten pomysł był tak pobudzający, tak ożywczy - jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający, zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a świat zawirował mi przed oczami.
Mógłbym stąd odejść, mógłbym wrócić.
Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła się do mnie.
To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja podświadomość.
Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.
Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi.
To była moja nadzieja, ale nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda, zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać męki po jej stracie?
Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze.
A poza tym, do diabła, obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym, choć raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?
Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.
Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...
Nie. Do diabła, nie.
Telefon znów zaczął wibrować.
- Niech to szlag - warknąłem.
Mógłbym tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od pół roku nie przeżyłem takiego szoku.
Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności.
Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.
- Co? - spytałem spięty.
- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się zaszczycona.
Gdy tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki.
Zatrzasnąłem telefon.
- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.
Oczywiście telefon od razu znów zaczął wibrować.
Będzie do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.
- Streszczaj się.
Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie słowa.
- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w Forks.
Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.
- Co? - mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.
- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.
Ale moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała Rosalie.
Alice przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.
Ale nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...
- Jesteś tam jeszcze, Edward?
Nie odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa, zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.
Z drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...
Nie. Nie. Nie. Nie.
Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.
Powtarzałem te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.
Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.
Nie, nie, nie.
- Edward? Obchodzi cię chociaż, czemu Alice tam jest?
- Nieszczególnie.
Głos Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.
- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.
Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze. Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.
Spróbowałem przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.
Rosalie wydała z siebie nerwowy chichot.
- Więc nie musisz się wściekać na Alice.
- W takim razie, po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Ech!
- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego dzwoniłam.
- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju.
- Cóż... - zawahała się.
- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund.
- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle’em, który się nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i przestań myśleć tylko o sobie.
- Ciekawa rada, Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał garnkowi...
- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.
Nie odpowiedziałem.
- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy, zapomnisz o tym.
- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle’u poruszyło we mnie czułą strunę. - Tylko dlatego, że Bella - trudno było wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.
- E...
Znowu. Znowu to wahanie.
- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z Carlisle’em?
- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.
Nie odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała: „...ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.” Więc Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się nie wyprowadziła?
I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.
- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To koniec.
Wydawało się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.
- Edward?
- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.
Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.
- Ona nie żyje, Edwardzie.
Jeszcze dłuższe milczenie.
- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała czas. Wróciła, by zrobić, co w jej mocy, aby pomóc Charliemu. Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...
Telefon zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.
Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.
Powoli, poruszając się jak staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer, pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie zadzwonię.
Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się. Jeśli to będzie Charlie, zdobędę podstępem informację, na której mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a potem powrócę do swojej nicości.
- Dom państwa Swan - odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem. Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś młodego.
Nie zastanawiałem się nad tym, co to może oznaczać.
- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z Charliem?
- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.
- W takim razie, gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.
Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.
- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.
Ponownie zatrzasnąłem telefon.
Madame_Cullen