Spis treści
Przedmowa — K. Obuchowski 5 Wstęp 23
Rozdział lImplikacje kulturowe i psychologiczne w nerwicach 27
Rozdział 2
Dlaczego mówimy o „neurotycznej osobowości naszych czasów" 37
Rozdział 3
Lęk 44
Rozdział 4
Lęk a wrogość 55
Rozdział 5
Podstawowa struktura nerwic 66
Rozdział 6
Neurotyczna potrzeba miłości 80
Rozdział 7
Dalsze właściwości neurotycznej potrzeby miłości 88
Rozdział 8
Sposoby zdobywania miłości i wrażliwość na odrzucenie 99
Rozdział 9
Rola seksu w neurotycznej potrzebie miłości 106
Rozdział 10
W pogoni za władzą, prestiżem i posiadaniem 115
Rozdział 11
Neurotyczne współzawodnictwo 129
Rozdział 12
Wycofywanie się ze współzawodnictwa 140
Rozdział 13
Neurotyczne poczucie winy 154
Rozdział 14
Znaczenie cierpienia neurotycznego (problem masochizmu) 170
Rozdział 15
Neurotyczna osobowość naszych czasów należy już do klasyki myśli psychologicznej. Wznawiana wielokrotnie od 1937 roku i tłumaczona na wiele języków, jest dzisiaj tekstem zawierającym idee, z których wiele dopiero po latach, obocznymi drogami weszło w skład współczesnej wiedzy o człowieku, a zwłaszcza o jego zagubieniu. Książka ta jest również dokumentem epoki. Dokumentem mentalności owych czasów, dominujących postaw, wzorów stosunków między ludźmi, obyczaju. Karen Hornney wprawdzie uważała się za uczennicę Zygmunta Freuda, ale na problemy pacjentów, którzy wyznawali jej tajniki swojego życia, powierzali lęki i nadzieje patrzyła własnymi oczyma. Były to lata trzydzieste w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zmory erotyczne elity wiedeńskiej i sadomasochizm berlińskiego mieszczucha wydawały się w owym kraju i w owych czasach odległą egzotyką. Tu umierały wartości kierunkowe. Pod ciężarem Wielkiego Kryzysu załamywała się wiara w sukces, jako rezultat otwartej walki, w której wygrywa lepszy. Świat do wzięcia, do niedawna jakoby otwarty przed każdym pucybutem, objawił swe istotne oblicze żywiołu czyniącego teraźniejszość wrogą, a przyszłość niepewną składowych może być przypisywana całości. Stąd w historii nauk tej kategorii cenniejsze wciąż wydają się poglądy pierwotne, wyjściowe, bowiem jeszcze własne i swobodne.
Niemal rok po roku wychodziły nowe książki K. Horney; sądzę jednak, że Neurotyczna osobowość naszych czasów zajmuje wśród nich szczególną pozycję, nie tylko jako pierwsza próba ujęcia nowej koncepcji nerwic, ale również jako książka, w której najwyraźniej chyba znalazła wyraz rola Autorki jako osoby poznającej. Nie ma tu jeszcze wyraźnej doktryny. Jest ostra obserwacja, głęboka refleksja i próba interpretacji opartej raczej na regułach psychoanalizy niż na jej dogmatach. Mamy tu do czynienia z półfabrykatem, cenniejszym dla nauki niż podciągnięta do rygorów zesztywniałej teorii konstrukcja zwartych myśli. Znalazło to swoje odbicie w formie książki mimo, że Autorka wciąż zapewnia czytelnika, iż właśnie w następnym rozdziale poda już bardziej rozwiniętą definicję swoich podstawowych pojęć, to ów następny rozdział staje się nową wariacją na ten sam temat, ale już wzbogacony o nowe fakty i nowe przemyślenia. książki, nierównej poziomem, stanowiącej raczej szereg esejów niż konsekwentny wykład. Współuczestniczymy w ten sposób w próbach zrozumienia. Czytelnik, który szuka w tej książce inspiracji pomysłów, innego spojrzenia na sprawy podstawowe, będzie bardziej usatysfakcjonowany jej lekturą niż czytelnik, który oczekuje gotowej do wmontowania w umysł idei.
Karen Horney wymieniana jest jednym tchem z Erichem Frommem i Harry Stack Sullivanem jako współtwórczyni neopsychoanalizy, zwanej też psychoanalizą kulturalistyczną względnie interpersonalną dla podkreślenia odrębnego, niż w psychoanalizie klasycznej, ujęcia głównych relacji człowieka i tego co jest zasadniczym przedmiotem zainteresowania badacza. Wbrew rozpowszechnionym poglądom sądzę, że neopsychoanaliza nie da się zaliczyć do żadnego z dysydenckich kierunków i niesłuszne jest nazywanie jej neofreudyzmem. Kierunki te rozpoczynały własne życie opierając się na proteście przeciwko tym lub innym tezom Freuda. Neopsychoanaliza natomiast nie była zaprzeczeniem koncepcji Freuda, była budowaniem na jej zrębach metodycznych, a więc w treści była czymś nowym. Zdolna więc była do przedstawienia własnego, pozytywnego programu, nie musząc każdorazowo polemizować z ujęciami Freuda. Karen Horney postawiła sprawę wprost. Jeśli psychoanaliza nie ma ulec stagnacji, jeśli nie ma stać się tylko teorią, za pomocą której coraz sprawniej odnajdujemy w rzeczywistości to, co zostało w tej teorii założone, nie należy psychoanalizy utożsamiać z treścią teorii Freuda. Jej zdaniem psychoanaliza jest tylko poglądem na rolę nieświadomych procesów psychicznych i sposobów ich wyrażania oraz specyficzną formą terapii doprowadzającej do uświadomienia tych procesów. Karen Horney pisze w swej książce, że jeśli tylko to jest psychoanalizą, to jej koncepcja jest psychoanalityczna. Myśl tę można kontynuować pisząc, że jeśli psychoanaliza jest czymś więcej, jeśli jest doktryną teoretyczną o określonej treści włożonej w nią przez Freuda, to poglądy Horney nie są psychoanalizą.
Takie postawienie sprawy było w owych czasach niełatwe. Psychoanaliza, czyli to, co zostało napisane pod tą etykietą i funkcjonowało w świadomości jej zwolenników i oponentów była właśnie niczym innym, niż zestawem poglądów Freuda oraz niektórych jego dysydentów. Alfred Adler i Carl Gustaw Jung nie zgadzali się wprawdzie z całością koncepcji Freuda, ale bytowali na jej marginesach w roli mało samodzielnej. Tereny, na których Jung był całkowicie oryginalny i twórczy okazały się raczej niedostępne dla wielu umysłów i wiązały się z jego zainteresowaniami prehistorią, sztuką, magią i niezmiennikami kulturowymi. Można by więc powiedzieć, że tylko część doktryny Junga należała do psychoanalizy.
Alfred Adler z kolei zaprzeczając prymatowi libido nie umiał wyzwolić się z formuły biologizmu, podstawiając tylko inne znaki do algebry Freuda. Trzeba przyznać, że w późniejszych swoich pracach Adler stara się konsekwentnie oprzeć na innej niż biologiczna koncepcji człowieka. Sama relacja: kompleks niższości dążenie do mocy, już mu nie wystarcza. Zaczyna szukać pozytywnego sensu ewolucji człowieka, a więc tego, czemu Freud zdecydowanie zaprzeczał. Ujęcie to jednak nie odegrało żadnej roli w jego koncepcji i Adler pozostał w historii psychologii jako psychoanalityk a rebours. Gdy Freud mówił, że człowiek jest takim w życiu, jakim jest w łóżku, Adler twierdził, że takim jest w łóżku, jakim jest w życiu. Gdy Freud twierdził, że człowiek może mieć poczucie niższości, gdyż opanowuje go popęd agresji, Adler twierdził, że człowiek jest agresywny, gdyż ma kompleks niższości itp.
Karen Horney nieraz usiłowano łączyć z Adlerem, czemu ona zawsze zdecydowanie przeciwstawiała się właśnie ze względu na ów rodzaj odrębności. Również współtwórcy neopsychoanalizy nie mogli wiele jej pomóc bazując raczej na jej materiale empirycznym. Erich Fromm, który wywarł jeszcze w Niemczech wpływ na Karen Horney formując jej profil światopoglądowy i z którym łączyła ją wieloletnia przyjaźń, był przede wszystkim psychologiem osobowości zajmował się raczej teorią kultury. Próbował wyjaśnić takie zjawiska, jak faszyzm, formowanie się autorytarnych dewiacji społecznych, źródła sił pozytywnych formujących przyszłość gatunku ludzkiego. Z kolei Harry Stack Sullivan od początku działający w USA był silnie związany, z tym nurtem psychiatrii amerykańskiej, który główny nacisk kładł na to, co zachodzi między ludźmi, w czym był bliski Karen Horney, ale głównym terenem jego badań była schizofrenia. Sam pisał niewiele, jego najważniejsze koncepcje formułowali raczej uczniowie po przedwczesnej śmierci mistrza. Do tego grona należał jeszcze Kardiner, który nie sprawdził się jako osobowość twórcza. Jedynie Karen Horney tkwiła wprost w klasycznym problemie psychoanalizy nerwicach. Jej też musiała przypaść główna rola w określeniu zasad neopsychoanalizy. Należy dodać, że w odróżnieniu od swoich partnerów, Horney przez kilkanaście lat była ortodoksyjną freudystką, czynnie uczestnicząc w pracach berlińskiego Instytutu Psychoanalizy i jako wykładowca, i jako psychoterapeuta. Musiała więc przezwyciężyć najsilniejsze opory wewnętrzne formułując zasady nowej doktryny.
Kim była osoba, która podjęła tego rodzaju zadanie? Wydaje się, że już same układy rodzinne K. Horney nie sprzyjały dewocji, w jaką popadło wiele wybitnych kobiet, które trafiły w krąg oddziaływań Zygmunta Freuda. Urodziła się w 1885 roku, ojciec jej był Norwegiem, kapitanem żeglugi wielkiej, matka wykształconą holenderską wolnomyślicielską. Mąż, za którego wyszła mając 24 lata, był niemieckim prawnikiem. Od wczesnych lat wiele podróżowała, miała liczne kontakty w sferach artystycznych i nie była zamknięta w wąskim kręgu zawodowym. Po zbliżeniu z Frommem, a później z Sullivanem i Kardinerem nawiązała bliską współpracę ze słynnymi już wówczas etnopsychologami- amerykańskimi, Edwardem Sapir i Ruth Benedict.
Do USA przybyła w 1932 roku, a już w 1936 roku wymieniona wyżej grupa osób ściśle ze sobą współpracowała z pełną świadomością tworzenia nowego kierunku naukowego. Mając 51’lat, K. Horney rozwiodła się z mężem uważając, że nie jest w stanie pogodzić swojej działalności naukowej i zawodowej z pożyciem małżeńskim. Mając 52 lata wydała Neurotyczną osobowość naszych czasów, która to książka z miejsca zapewniła jej pozycję i rozgłos. Umarła w 1952 roku, po założeniu własnego i po dzień dzisiejszy istniejącego instytutu. Jej podstawowe dzieła, uformowanie własnej szkoły naukowej, całość jej sukcesów powstało więc po 50 roku życia ł w ciągu jej ostatnich 15 lat życia.
Niewątpliwie jeszcze berlińskie kontakty z Frommem, marksizującym psychologiem, miały swój wpływ na zachwianie ortodoksją młodej adeptki psychoanalizy. Wydaje się jednak, że tym, co od samego początku nie dawało jej spokoju, nie pozwoliło jej nigdy w pełni pogodzić się z koncepcją świata Freuda był jego stosunek do kobiet. Karen Horney, jako wojująca feministka była dosyć nieoczekiwaną postacią w kręgu psychoanalityków, w którym rola kobiety została raz na zawsze i wyraźnie określona przez mistrza. Jest zresztą psychologicznie niezwykle interesujące, że Freud mimo swego biologizmu potrafił całkowicie wyprzeć z własnej doktryny jakąkolwiek możliwość konstruktywnej roli kobiety, rodzicielki przecież, sprawczyni biologicznej ciągłości gatunku ludzkiego. Jeszcze bardziej interesujące jest to, że poparło go w tym tak wiele kobiet, uczennic i wielbicielek.
Sprawa kobieca była dla doktora Zygmunta Freuda prosta. Istnieje tylko jedna płeć, a mają ją mężczyźni, gdyż dysponują własnym penisem, kobiety są biologicznie niepełne, gdyż kobiecie natura go nie dala. Są więc o niego zazdrosne, a mężczyźni odczuwają ciągły niepokój przed postradaniem go. Jedyne, co może uczynić kobieta w sposób konstruktywny, to posiąść na własność mężczyznę wraz z jego penisem, aby w ten sposób skompensować swój defekt. To jej jedyny rzeczywisty cel i problem. Stąd egoizm kobiety i niskość jej pragnień. Rzeczywisty dramat na skalę historyczną rozgrywa się między Mężczyzną i Kulturą między potężnymi namiętnościami i równie potężnym ich pogromcą. Dramat ten uprzedmiotawia mit strasznego Praojca, który biorąc dla siebie wszystkie kobiety, stawiał przed synami alternatywę ojcobójstwo lub asceza. Kobietom, pozostającym na dalszym planie, zostaje jedynie zawiść, kompleksy i histeria, a więc lęk przed utratą miłości, dzięki której mogą uzyskać człowieczeństwo, to które mężczyzna uzyskuje przez sam fakt urodzenia się mężczyzną. Kobiety w swej zachłanności wytwarzają u synów kompleks Edypa kompensując przez to swoją małowartościowość i niezdolność do naruszenia tabu kazirodztwa. Już w okresie berlińskim w wielu artykułach, uzupełnionych następnie i wydanych w postaci osobnej książki pt. Psychologia kobiety Karen Horney ostro i namiętnie przeciwstawia się freudowskiej koncepcji kobiety traktując ją bardzo poważnie. Sięga do argumentów z dziedziny socjologii, antropologii kulturowej, psychologii rozwojowej, mówi o roli matki, wykazuje, że już małe dzieci w zależności od płci wykazują odrębne wzory zachowania, co dowodziłoby istnienia dwóch różnych płci także pod względem psychologicznym; stara się nawet wykazać, że kobieta nie tylko nie zazdrości mężczyźnie penisa, ale na odwrót to właśnie mężczyzna czuje kompleks niższości wobec kobiety, zdolnej do wytwarzania życia.
Wydaje się, że niezależnie od późniejszych przemyśleń właśnie na tle kwestii kobiecej doszło do pierwszego rozdźwięku między koncepcją Zygmunta Freuda a poglądami Karen Horney.
Poglądy Ericha Fromma, odkrycia etnopsychologiczne i własne doświadczenia amerykańskie dostarczyły K. Horney materiału do rewizji już całości koncepcji Freuda, rewizji, której skutkiem było stworzenie własnej, odrębnej koncepcji.
Trzeba stwierdzić, że front problemów, którymi musiała zająć się był niemały. Freud stworzył nie tylko koncepcję osobowości i nerwic, nie tylko teorię kultury, ale i całą filozofię człowieka. Był niezwykle konsekwentny i radykalny, gdy chodzi o zakres ujmowanych problemów, a posuwał się szybko naprzód. W latach trzydziestych właściwie już całą naukę traktował jako element na swój sposób pojętej kultury, a więc jako mitologię będącą kontynuacją mitów i tabu prymitywnego człowieka. Był nawet skłonny swój podział całości wiedzy na przyrodniczą i psychologiczną zredukować jedynie do psychologii, w niej właśnie widząc wyjaśnienie tego wszystkiego, co się dzieje zarówno w człowieku jak i na zewnątrz niego.
Karen Horney początkowo nie próbowała sformułować alternatywnej doktryny. Ograniczyła wyraźnie zakres swych zainteresowań cofając się do klasycznych problemów psychoanalizy, a więc do mechanizmów deformacji nerwicowej. Musiała przy tym jednak odnieść się do tej koncepcji człowieka, która stanowiła paradygmat psychoanalizy. Musiała ją zrewidować gruntownie, co nie było łatwe, jeśli zważy się, że i jej własny sposób widzenia człowieka ukształtował się w kręgu psychoanalizy. Jak znaczny musiał być zwrot w jej koncepcji człowieka uzmysłowić sobie można dopiero wówczas, gdy przedstawi się w sposób ostry to, czym jest człowiek w świetle freudyzmu i czym są jego główne problemy.
Podstawową sprawą dla psychoanalizy klasycznej jest konfrontacja między kulturą i biologiczną naturą człowieka. Konflikt ten przesłonił Freudowi i jego kontynuatorom problemy stosunków między ludźmi. Obraz jak ze Starego Testamentu człowiek i Jahwe. Tylko relacja między nimi jest ważna i brzemienna w skutki. Człowiek z natury jest ułomny i zły, gdyż nie ma własnych zasad, ma tylko dążenia, popędy. Jest w zasadzie zwierzęciem, działającym wyłącznie po to, aby zaspokoić swe najbardziej podstawowe potrzeby. Aby człowiek żył zgodnie z Prawem trzeba więc go nieustannie przywoływać do porządku i nieustannie korygować. Jego stwórca i władca jest dla niego nieprzenikniony w swych celach, a przymierze z nim, to rezygnacja z siebie i interioryzacja jego praw, wmontowanie w swoją osobowość narzędzia kary i miary grzechu. Człowiek na domiar złego ma wolną wolę. Zanim spotka go kara, może w zasadzie zaspokoić swoje popędy tak, jak to uzna za stosowne. Nie ufa więc samemu sobie, boi się samego siebie, własnych impulsów, gdyż wie, że są one z natury grzeszne i tylko pokora, pogodzenie się z koniecznością złożenia w ofierze tego, co ma najcenniejsze, tego, co wyszło z niego, może mu zapewnić spokój.
Przy takim modelu człowieka fakt, że społeczeństwo jest takie lub inne, nie może mieć dla jednostki, większego znaczenia i w ogóle nie jest sprawą istotną. Kapitalizm, feudalizm, ustrój niewolniczy, cywilizacja techniczna, prymitywny byt plemienny, to rezultaty zmagań utajonych
popędów jednostki z mocą tego, co nakazuje i którego słowo musi być przyjęte jako konieczność. Trzeba przyznać, że psychoanalitycy konsekwentnie nie wykazali większych powściągliwości w próbach wyjaśnień historycznych, tłumacząc na przykład kapitalizm fiksacją narcystyczną, a morskie zainteresowania Brytyjczyków kompleksem narządów płciowych kobiety, itp.
Gdy jest źle, gdy ludzie cierpią, oskarżanie społeczeństwa,, układów społecznych, przypisywanie im ujemnej lub oczekiwanie po nich pozytywnej roli jest w świetle psychoanalizy nieporozumieniem. Los człowieka rozstrzyga się wewnątrz niego i żadne układy społeczne nie mogą mieć na to istotnego wpływu. Są tylko tłem, przypadkową scenografią dramatu życia, który jest ten sam w murach Elsynoru i w gabinecie współczesnego menażera.
Zygmunt Freud nie był zresztą autorem takiej ahumanistycznej koncepcji człowieka, zdeterminowanej całkowicie siłami biologicznymi. Wypełniony brutalnymi atawizmami małpolud pojawił się w mózgach myślicieli, jako konsekwencja upowszechnienia się teorii ewolucji w czasach, gdy naturalnym było przeciwstawianie sobie dwóch światów pożytecznej, sztucznie wyprodukowanej kultury i dzikiego, jakoby pozbawionego wszelkich reguł świata zwierząt.
Złożone są drogi postępu w nauce, zwłaszcza wobec nierównomierności rozwoju różnych jej działów. Prostoduszny dzikusek wytwór myślicieli Oświecenia, nie miał żadnych szans wobec sukcesów biologii ewolucjonistycznej, a zrozumienie idei Markea i Engelsa o decydującej roli stosunków społecznych w formowaniu się jednostki ludzkiej będącej ich wytworem i twórcą w procesie pracy, było nie tylko niewygodne, ale i intelektualnie niełatwe. Marksizm swego czasu mocno wyprzedził nauki szczegółowe, zwłaszcza te, które dotyczą istoty człowieka. Zajmował stanowisko, które niewiele umysłów zdolnych było zrozumieć. W toku ostrej walki między stanowiskiem biologicznym utożsamianym z materializmem i stanowiskiem metaficznym stanowisko trzecie z trudnością mogło uchować samodzielność.
W myśli europejskiej końca dziewiętnastego wieku najsilniejsze podstawy w istniejących stosunkach społecznych miał indywidualizm, główny nurt mieszczańskiej myśli o człowieku. Indywidualizm musiał być biologizmem, gdyż tylko biologizm mógł nadać rangę prawa bezprawiu, interpretując wszelkie zachowania pro społeczne po prostu jako degenerację gatunku. To Nietzsche pisał „Żądać od siły, by nie objawiała się jako siła, aby nie była chęcią przemożenia, chęcią obalenia, chęcią owładnięcia, pragnieniem wrogów, oporów i triumfów, jest również niedorzeczne, jak żądać od słabości, by objawiała się jako siła...” Wartości społeczne, jego zdaniem, są tylko ratunkiem dla słabych, którzy i tak muszą ulec w walce o byt. „Pragnie się wolności póki się nie ma mocy. Gdy się ją posiadło, pragnie się sprawiedliwości”. Schopienhauer również starał się wykazać, że świadomość jest wtórna w stosunku do organizmu jako „bezpośredniego przejawu woli”.
To był ten sam nurt myśli o człowieku, który znajdujemy u Freuda, antyhumanistyczny, antyspołeczny, na tyle przerażający, że wielu wybitnych badaczy, którzy zdolni byli dojrzeć to, co twórcze i odkrywcze w ideach freudyzmu, po prostu wypierało ze świadomości koncepcję człowieka, na której opierała się psychoanaliza.
Wiara w bezsens szamotania się indywiduum, które i tak musi zniszczyć kulturę lub siebie, wydawała się znajdować potwierdzenie w rzeziach wojny światowej i okrucieństwie hitleryzmu, którego sam Freud był ofiarą, zamknięty w wiedeńskim getcie, po ucieczce umierający na wygnaniu. Freud był przerażony tak dokładnym potwierdzeniem własnego pesymizmu i nigdy nie pogodził się z nim, co było jego osobistym dramatem. Ale już C.G. Jung nie ukrywał sympatii do faszyzmu. I to było konsekwentne.
Indywidualistyczna koncepcja człowieka oparta na biologistycznych przesłankach1, z natury rzeczy pesymistyczna, gdyż każdy z jej wyznawców musiał zdawać sobie sprawę z nieuchronności rozwoju kultury, była więc paradygmatem myślenia o człowieku psychoanalizy klasycznej i tej filozofii, która na jej twórcę wywarła największy wpływ. Przeciwstawić mu się konstruktywnie, wysuwając własną propozycję, można było tylko z pozycji kompleksowej koncepcji teoretycznej jaką jest marksizm.
Odrzucenie koncepcji Freuda wyłącznie na podstawie własnych nastawień społecznych, doświadczeń klinicznych, a więc wyłącznie na empirii wymagało bardzo wysokiego poziomu refleksji, niezależności myślenia i pro społecznej koncepcji świata.
Odrzucenie nie oznacza przezwyciężenia. Ujawnia to przewijająca się przez wiele rozdziałów książki K. Horney fiksacja na problemach wrogości, która w nierozerwalnym splocie z lękiem stanowi trwałe tło poczynań ludzkich. Karen Horney nie oskarża tak jednostronnie człowieka.-
1 „biologistyczne” w dziewiętnastowiecznym, pochodzącym z początków teorii ewolucji sensie tego słowa. Po badaniach zoopsychologów i zoosocjologów — Tinbergena, Lorenza wiemy już, że świat zwierząt to nie jest wyłącznie bezwzględna walka o byt indywidualny i gatunkowy. W świecie tym rządzą złożone reguły społecznego współżycia, a system rytuałów, tabu i ról społecznych jest, być może, ściślej przestrzegany niż w społeczeństwie ludzkim. Nawet założenie o bezrefleksyjności i wrodzoności tych reguł nie Jest już dzisiaj takie pewne. Oczywiście Freud nie mógł znać tych badań, a antropomorfizujące bajeczki Jules Fabre i Metterlincka nie mogły być traktowane przezeń poważnie Senatori boni viri, sed senatus mala bestia. Złe zwierzę pozostało, tyle, że stało się istotą kolektywną z szansą na obłaskawienie. Nie sposób nie docenić faktu, jak trudną drogę trzeba było przejść, aby zajmując się przez lata klasyczną psychoanalizą, napisać dzieło będące nie demaskacją człowieka, jak sądził Freud o swoim dziele i co uważał za główną zasługę, ale będące w swej treści demaskacją społeczeństwa, deprawującej człowieka kultury i to określonej kultury, a nie kultury w ogóle.
Karen Horney zakłada, że jeśli mamy nerwicę, to oznacza to, że kultura, w której żyjemy ma defekty, gdyż nie nasze dążenia są złe, ale złe jest to, że te dążenia nabierają cech złych wskutek istnienia określonych układów. .Takich układów, w których człowiek jako jednostka czuje się zagrożony niemal każdą interakcją i w zaciskającej się pętli narastających zagrożeń przestaje być zdolny do czegokolwiek poza obroną. Bogactwo jego życia staje się fikcją. Kocha, aby czuć się bezpiecznym, ‘ dąży do sukcesów, aby się nie bać, walczy o władzę, aby czuć się pewniejszy. Czyniąc to z lęku, boi się jeszcze bardziej, aby rzeczywiste przesłanki jego dążeń nie zostały ujawnione. Wypiera je nawet z własnej świadomości ukrywając przed samym sobą. W ten sposób wmontowuje sobie na stałe własny generator lęku produkujący lęk podstawowy. Czyni on człowieka kaleką psychicznym deformując jego osobowość tak dalece, że przestaje być zdolny do działań niestereotypowych, dostosowanych do okoliczności. Cele, które realizuje, stają się celami nerwicowymi, nie mogącymi prowadzić do sukcesu, gdyż są nieosiągalne w swej krańcowości, a poza tym w realnym życiu z reguły sprzeczne. Wynikające stąd trudności skłaniają do nowych działań obronnych i tak zaciska się spirala nerwicy. Egoizm otoczenia, twarde reguły konkurencji utrwalają ten proces podobnie jak go zapoczątkowały.
Niewiele jest książek zawierających tak treściwą, mimo że nie opartą na naukowo zorganizowanym programie badawczym, krytykę podstawowych instytucji amerykańskiego stylu życia. Pod tym względem szczególnie interesujący jest ostatni rozdział Neurotycznej osobowości naszych czasów. Jest to rozdział krótki. Autorka wyraźnie oświadcza, że brak jej kompetencji socjologa. Poszczególne myśli tego rozdziału nie są oryginalne, gdyż wielu innych badaczy podejmowało już przedstawione tam problemy, jak chociażby deprawującą człowieka konkurencję i czyniący go zależnym infantylizm, stanowiące podstawowe zasady kierunkowe uczestnika amerykańskiej kultury.
Zwracając tak dużo uwagi na społeczne źródła dolegliwości ludzkich zakładając, że to nie złe impulsy właściwe człowiekowi każą mu się ich bać, ale że impulsy wyparte z obawy przed zagrożeniem społecznym rodzą lęk, Karen Horney w swej koncepcji człowieka zaprzeczyła więc następnemu paradygmatowi freudyzmu. Dziwne, że tak niewielu to dostrzega, być może sugerując się wspólnym szyldem „psychoanaliza”. Jak wspomniałem poprzednio, Karen Horney wyraźnie odróżniła przedmiot zainteresowań psychoanalizy i jej treść. Z psychoanalizą klasyczną, freudyzmem łączy ją tylko przedmiot zainteresowań oraz w części metoda. Gdy chodzi o treść, był to całkowicie odrębny kierunek właśnie dlatego, że w myśl jej założeń człowiek jest taki, jakie są stosunki społeczne, jacy są ludzie wśród których żyje.
Odkryciem Karen Horney było poza tym, iż istotą zainteresowań psychoanalityka nie są formy, zgodnie z którymi człowiek uczestniczący w danej kulturze realizuje swój styl życia. W zasadzie współzawodnictwo, miłość, władza, posiadanie, dawanie nie musi odbywać się w sposób patogenny wobec osobowości. Same formy kultury nie są złe ani dobre. Zły jest sposób realizacji związanych z nimi dążeń i ich cel. Złe jest to, w imię czego dążenia te są realizowane. Istotna jest więc nie forma kultury, ale jej wartości naczelne, jej ideologia.
Uczestniczenie w kulturze w postaci współzawodnictwa, miłości, posiadania, dawania, władzy, pomocy i rezygnacji oraz wszelkich innych wynikających z niej form współdziałania z innymi ludźmi może i powinno być źródłem radości, satysfakcji z własnego istnienia i z bliskości innych ludzi. Tu jest zawarta implicite myśl warta uwagi. Jeśli człowiek chce się przypodobać drugiemu człowiekowi, jeśli chce być lepszy od drugiego człowieka lub mu ulegać, jeśli chce zdobyć sławę, jest ambitny, lub odwrotnie chciałby roztopić się w masie ludzkiej to wszystko może mieć wpływ pozytywny na osobowość. Ulepszenie kultury, gdyby je podjąć, polegałoby nie na tym, że koniecznie musimy wytwarzać jednego rodzaju dążenia a tępić inne. Ulepszenie kultury polegałoby na tym, aby dążenia człowieka mogły być realizowane przez niego w myśl uświadamianych sobie przez niego założeń. Defekt kultury polega na tym, że zmusza do fałszu, że w jej ramach człowiek realizuje różne społeczne zachowania wyłącznie w celach egocentrycznych niezależnie od ich zewnętrznej formy, że musi myśleć tylko o sobie, o swoim bezpieczeństwie, a w dalszej konsekwencji o swoim lęku, że w ogóle musi bać się innych ludzi i ta obawa staje się rzeczywistą osią jego działań. Społeczeństwo jest winne temu, że człowiek musi się bać i ze strachu kochać, współzawodniczyć lub być ambitnym.
Karen Horney nie formułuje tego tak ostro. W ogóle nie stawia sprawy zmiany społeczeństwa, odrzucenia kultury. Jest tylko psychoterapeutą, który chce pomóc ludziom zgłaszającym się ze swoimi nieporadnościami. Chcąc im pomóc snuje refleksje, pyta dlaczego u jej pacjentów miłość musi być nigdy niezaspokojonym pragnieniem i źródłem cierpień zarówno dla kochającego jak i kochanego, dlaczego współdziałanie musi przeradzać-się w wyzysk, a pomoc w zniewolenie? Horney nie stawia społeczeństwu diagnozy ani nie wypisuje recept. Nie potrafi lub nie zamierza wyjść poza „kliniczny” punkt widzenia. Interesują ją losy jednostki w tym społeczeństwie, w którym pracuje. Losy, które są zwierciadłem „typowych trudności” naszej kultury i o tyle tylko interesuje ją kultura, życie społeczne, jego determinanty. Nasuwające się wnioski ideologiczne są ubocznym produktem jej praktyki klinicznej lub nawet wnioskami czytelnika i byłoby przesadą posądzać ją o marksizm nawet w tej pierwszej, najbliższej jego ideom książce, podobnie zresztą jak przesadą byłoby beztrosko zarzucać ją przymiotnikami pochodzącymi ze swobodnych skojarzeń od słowa „psychoanaliza”.
O Karen Horney można by powiedzieć, że zetknięcie się z ideami marksizmu odsłoniło przed nią tę stronę rzeczywistości, na którą psychoanalitycy byli wyjątkowo odporni poznawczo. Przecież nie musiała się trudzić. Mogła i miała do tego prawo przypisując się do psychoanalizy pozwolić sobie na łatwiznę, jaką w istocie jest hipoteza Freuda, iż wszelkim trudnościom winna jest natura ludzka, która nie da się pogodzić z kulturą, hipoteza, z której wynika dyrektywa rezygnacji, poddania się. Freud przecież wierzył, iż uświadomienie człowiekowi rzeczywistego podłoża jego cierpień wynikających z kultury będzie mogło mu pomóc, ale nie oznaczało to nic innego jak skłonienie człowieka do świadomego pogodzenia się z losem. Samorealizacja mogłaby więc mieć tylko charakter niszczący. Trzeba dodać, że już sam Freud na początku lat dwudziestych zdał sobie sprawę z bezwartościowości terapeutycznej swojej metody, co tylko pogłębiło jego pesymizm, a zainteresowania skierowało na sprawy bardziej ogólne.
Karen Horney stwierdzając natomiast, że miłość czy każda inna relacja z człowiekiem, każde dążenie społeczne może być źródłem zdrowia psychicznego i satysfakcji, a tylko wówczas, gdy służą nie temu czemu miały służyć, stają się źródłem cierpień i choroby, postawiła przed terapeutą zadanie trudniejsze i zawarła w tym myśl optymistyczną. Myśl ta u innych autorów znalazła swoje rozwinięcie w idei samorealizacji człowieka, która zakłada, że człowiek będzie tym lepszy, zdrowszy, szczęśliwszy, w im pełniejszym zakresie będzie realizował swoje możliwości wewnętrzne i związki współdziałania między ludźmi, którzy go otaczają. Samorealizacja nie tylko nie jest siłą niszczycielską, ale jest siłą odradzającą. Materiał empiryczny Horney i związane z nim idee, który przedstawiła, stanowi więc ogniwo pośrednie, a może po prostu stanowi podstawę humanistycznej koncepcji człowieka jako jednostki uspołecznionej, koncepcji, z której wynika zarówno konieczność ciągłych zmian rozwojowych osobowości, jak i takiego kształtowania stosunków społecznych, które by samorealizacji człowieka sprzyjały najpełniej Karen Horney, jak wspom...
szczurcia